Literatura Rozmowy Kultura Literatura Teatr
Wys�ano dnia 20-10-2007 o godz. 08:00:00 przez sergiusz 7338
Wys�ano dnia 20-10-2007 o godz. 08:00:00 przez sergiusz 7338
Teatr łatwiej nosić ze sobą - w literaturze zawsze przychodzi taki moment, że trzeba usiąść i pisać - z kielczaninem Pawłem Grzesikiem rozmawiała Agnieszka Kozłowska-Piasta. |
- Powiedz mi o sobie najkrócej jak możesz. Ile masz lat? Kim jesteś?
- Nazywam się Paweł Grzesik, jeszcze lat 28. Kim jestem? To jest jednak trudne pytanie. Nie umiem tego zrobić skrótowo. Określając się poprzez wykształcenie - jestem polonistą. Zajmuję się teatrem. To jest moja pasja. Literaturą mniej, z braku czasu i z trybu, jakiego wymaga literatura. Teatr łatwiej nosić ze sobą. W literaturze zawsze przychodzi taki moment, że trzeba usiąść i pisać, a to wymaga czasu, miejsca i ciszy, mimo że - w przeciwieństwie do teatru - metoda jest jasna. Zawodowo więc jeszcze nie jestem określony. Chyba wolniej dojrzewam niż inni zawodowcy.
Mówisz, że bardziej zajmujesz się teatrem a jednak na polu literatury masz większe sukcesy. Ile nagród literackich już zdobyłeś?
- Po pierwsze jestem laureatem Ogólnonarodowego Konkursu na Opowiadanie "Pisz do Pilcha" ogłoszonego w "Polityce" (opowiadanie Ciało); zdobyłem też I nagrodę w Lubinie w Ogólnopolskim Konkursie na Małe Formy Literackie (opowiadanie Imiona zostały zmienione), III nagrodę w poznańskim Ogólnopolskim Konkursie Literackim "Bliżej Nieskończonego" (esej Horyzont), i wyróżnienie w konkursie im. Ireny Dowgielewiczowej w Gorzowie Wielkopolskim (opowiadanie Każdy inaczej).
- To która z nich była najważniejsza?
- Oczywiście nagroda w konkursie "Pisz do Pilcha". Najbardziej znany juror, największa liczba konkurentów (3147 tekstów). To była moja pierwsza nagroda. Macanie, czy to moje pisanie ma w ogóle jakąś wartość. Swojego opowiadania nie doceniałem. Zacząłem je uważać za dobre dopiero, gdy dostało nagrodę.
- Wysłałeś na konkurs coś, co Ci się nie podobało?
- Konkurs to dla mnie motywacja, żeby napisać cokolwiek. Wiem, że muszę zdążyć. I mniejsze znaczenie ma to, czy wygram niż to, że mogę coś z katalogu "rozpoczęte" przesunąć do katalogu "gotowe". I ten moment lubię najbardziej.
- A jakie sÄ… Twoje inspiracje literackie?
- Jerzy Pilch oczywiście (śmiech). Tak na serio, to jest to świetna literatura. Pilch to ktoś, kto umie opowiadać. Poza tym Gombrowicz, który jest nieodzownym komponentem współczesnej literatury, zwracającym uwagę na problem z opowieścią, na to co stanowi opór w opowiadaniu, na formę. Jeżeli Pilch to wiadomo też, że literatura czeska. Z kolei ostatnio czytam "Lalę" Jacka Dehnela. Świetna książka, zresztą ma mnóstwo wątków kieleckich. Podoba mi się literatura, która jest nośnikiem myśli. Coś, co zaczyna się gdzieś w Próbach Montaigne'a, gdzie literatura poddaje analizie świat, gdzie ważne jest to, co się mówi, gdzie takimi cechami rozpoznawalnymi jest dystans do świata, spokojna narracja.
- Jesteś odrobinkę starszy od Masłowskiej. Co sądzisz o jej twórczości?
- Ja myślę, że to jest dobra literatura. Masłowska bada współczesne rejestry językowe, dolepia się do nich i wpuszcza je w książkę. "Wojna polsko-ruska" podobała mi się szalenie. Jej spostrzegawczość, fascynacja i jednocześnie kompromitacja pewnych języków. Jestem ciekaw, co z tego będzie dalej. To ważna postać.
- A nie jest przereklamowana?
- Żyjemy w czasach kiedy literatura dużo bardziej podlega prawom rynku. W związku z tym podlega też pewnym mechanizmom promocji: odautorskiej, odwydawniczej. Literatura staje się bardzo czasowa - namawiają nas "kup to teraz". I tu jest ryzyko pominięcia dobrych autorów, tych mniej wypromowanych, ryzyko przeszacowania zbytnio wypromowanej literatury.
- A co z Tobą? Cztery nagrody literackie, prowadzisz teatr, a nie jesteś w Kielcach osobą rozpoznawaną. Tak, jakbyś siedział w kącie i czekał, że ktoś Cię tutaj odkryje...
- Wychowałem się w środowisku, w którym ważne są rzeczy praktyczne. Literatura nie jest rzeczą praktyczną, przynajmniej w takim pobieżnym oglądzie świata. W związku z tym sam nie do końca doceniam to, że piszę. Nie mam poczucia, że literatura może dać mi pewną stabilność, może być moim zawodem. Traktuję pisanie nieco wstydliwie. Chociaż fajnie byłoby być znanym. Ale pisarzowi nie grozi na szczęście taka popularność, która nie pozwala mu robić zakupów. Jest ważna o tyle, o ile dzieła autora rozpoczynają pewien dialog, wymuszają dyskusję, mają oddźwięk w społeczeństwie.
- Literatura nie jest modna. Istnieje kilkadziesiąt nowych sposobów komunikacji werbalnej. Jest internet, blogi, komiksy. Czy nie czujesz się trochę staroświecki pisząc opowiadania?
- To nie jest tak, że nowe media zastępują te starsze. Wielość rzeczy tworzy po prostu trochę większy wybór. Oczywiście, internet odbiera trochę czytelników literaturze. Problem leży w wychowywaniu, w edukacji młodych ludzi do literatury. Nie czuję się staroświecki, nadal jest coś takiego, jak snobizm, moda na książkę.
- Mówiłeś, że w literaturze ważne jest to, aby rozpoczęła dialog, aby miała coś do przekazania. Z drugiej strony książki czyta niezbyt wielu. Wniosek jest oczywisty: niewiele osób przeczyta to, co masz do powiedzenia. Czy to nie jest deprymujące?
- Nie zamierzam się stresować czymś, czego nie mogę zmienić. Deprymuje mnie za to sytuacja w Kielcach: ten brak dialogu, wymiany myśli. Studiowałem w Krakowie i tam miałem poczucie, że ciągle się o czymś dyskutuje, ciągle się rozmawia. Coś wzbudza emocje - ktoś komuś da w pysk, jak to ostatnio Liberze od Markowskiego się dostało. Wszyscy się teraz zastanawiają czy to był wyczyn chuligański, czy jednak zakwalifikować go do historii literatury polskiej. W Kielcach rozmawia się najwyżej o modach i to na poziomie lokalnym. Nie mamy odwagi, aby rozmawiać o całym świecie, o problemach współczesnego świata.
- Ale próbowałeś ze swoim teatrem rozmawiać o Dubrowce, twój spektakl "Stróżu mój" pokazaliście rok temu w rocznicę 11 września. Opowiedz nam o swoim teatrze...
- Teatr "1eden" powstał przy Oratorium Świętokrzyskim. W 2005 roku na zakończenie pracy Oratorium przyjechałem do Kielc, kończyłem studia w Krakowie. Ksiądz Tomek Kijowski zapytał mnie, czy na zakończenie roku oratoryjnego nie zrobiłbym szybko jakiegoś spektaklu. Z trzema osobami zrobiliśmy przedstawienie, które okazało się fajne. Z tego zrodził się pomysł, aby zrobić teatr stały. Byłem przekonany, że wrócę do Krakowa. We wrześniu dostałem telefon od księdza Tomka, który powiedział, że do grupy teatralnej zgłosiło się bardzo dużo osób. Zapytał, czy może nie chciałbym poprowadzić tego teatru, razem z aktorem Pawłem Kumięgą. Zgodziłem się.
- A skÄ…d nazwa?
- Było nas dwóch prowadzących, pomysłem wyjściowym była różnorodność form różnorodność gatunków. Nazwa miała być wyjściem naprzeciw tej różnorodności, miała jednoczyć wszystkie nasze działania. Jedynka zastępuje jotę, jak ją odejmiemy zostaje "Eden". To nie jest teatr, którego głównym celem jest cel artystyczny. Teatr ma "za plecami" pewna ideę pedagogiczną. W związku z czym bardziej przywiązuję się do procesu twórczego niż do efektu końcowego. To ma dużo plusów i minusów. Niestety czasem cel artystyczny i cel pedagogiczny wchodzą w konflikt ze sobą. Np. w sytuacji kiedy wiem, że mam kogoś bardzo utalentowanego natomiast mało pracowitego, niezaangażowanego. Wtedy ta pedagogika mówi mi, żebym wziął tego, który więcej pracuje mimo, że jest mniej utalentowany. A to się odbija na jakości spektaklu. Olbrzymim problem jest to, że w zespole są licealiści. Po maturze odchodzą. Nie ma warunków do stałej pracy. Chcę zainwestować w studentów kieleckich. Bo oni już tak łatwo stąd nie wyjadą.
- Czyli jednak zmierzasz do osiągania również celów artystycznych. Chcesz stworzyć zespół?
- Początkowo miałem taki zamiar. Kolejne wakacje i odchodzenie dobrych, utalentowanych osób spowodowało, że zweryfikowałem swoje plany. Teatr ma być przede wszystkim drzwiami do Oratorium. W ubiegłym roku realizowaliśmy dwa projekty unijne w ramach teatru, graliśmy wszędzie, tylko nie w Kielcach. W tym roku chcemy ludzi oswoić z miejscem, chcemy mieć stały repertuar i grać w Kielcach regularnie. To jest punkt wyjściowy. Jeżeli powstanie z tego zespół, jeżeli powstanie z tego teatr, to dobrze. Jeżeli nie no to trudno. Muszę być realistą. Cały czas się uczę pracy z amatorami. Już wiem, że na początku wymagałem od mojego zespołu zbyt wiele.
- A chciałbyś się spełniać w teatrze czy w literaturze?
- To trudne pytanie. Te dwie rzeczy się uzupełniają. Ja mam poczucie, że łatwiej w literaturze, choć ona wymaga więcej czasu i samotności. To wynika z tego, że znam metodę. Po prostu siadam i piszę. Natomiast w teatrze jest tyle okoliczności, które trzeba zbudować. Poza tym tak naprawdę to jest kwestia ludzi. Mógłbym się spełniać w teatrze, gdybym spotkał trzy osoby, z którymi bym się dobrze rozumiał.
- Nad czym teraz pracuje Teatr "1eden"?
- Sięgniemy do Mrożka. To trudny orzech do zgryzienia dla amatorów. Mam nadzieję, że w tym roku uda nam się rozpropagować Oratorium jako kolejne miejsce teatralne w Kielcach.
- Dziękuję za rozmowę.
- Nazywam się Paweł Grzesik, jeszcze lat 28. Kim jestem? To jest jednak trudne pytanie. Nie umiem tego zrobić skrótowo. Określając się poprzez wykształcenie - jestem polonistą. Zajmuję się teatrem. To jest moja pasja. Literaturą mniej, z braku czasu i z trybu, jakiego wymaga literatura. Teatr łatwiej nosić ze sobą. W literaturze zawsze przychodzi taki moment, że trzeba usiąść i pisać, a to wymaga czasu, miejsca i ciszy, mimo że - w przeciwieństwie do teatru - metoda jest jasna. Zawodowo więc jeszcze nie jestem określony. Chyba wolniej dojrzewam niż inni zawodowcy.
Mówisz, że bardziej zajmujesz się teatrem a jednak na polu literatury masz większe sukcesy. Ile nagród literackich już zdobyłeś?
- Po pierwsze jestem laureatem Ogólnonarodowego Konkursu na Opowiadanie "Pisz do Pilcha" ogłoszonego w "Polityce" (opowiadanie Ciało); zdobyłem też I nagrodę w Lubinie w Ogólnopolskim Konkursie na Małe Formy Literackie (opowiadanie Imiona zostały zmienione), III nagrodę w poznańskim Ogólnopolskim Konkursie Literackim "Bliżej Nieskończonego" (esej Horyzont), i wyróżnienie w konkursie im. Ireny Dowgielewiczowej w Gorzowie Wielkopolskim (opowiadanie Każdy inaczej).
- To która z nich była najważniejsza?
- Oczywiście nagroda w konkursie "Pisz do Pilcha". Najbardziej znany juror, największa liczba konkurentów (3147 tekstów). To była moja pierwsza nagroda. Macanie, czy to moje pisanie ma w ogóle jakąś wartość. Swojego opowiadania nie doceniałem. Zacząłem je uważać za dobre dopiero, gdy dostało nagrodę.
- Wysłałeś na konkurs coś, co Ci się nie podobało?
- Konkurs to dla mnie motywacja, żeby napisać cokolwiek. Wiem, że muszę zdążyć. I mniejsze znaczenie ma to, czy wygram niż to, że mogę coś z katalogu "rozpoczęte" przesunąć do katalogu "gotowe". I ten moment lubię najbardziej.
- A jakie sÄ… Twoje inspiracje literackie?
- Jerzy Pilch oczywiście (śmiech). Tak na serio, to jest to świetna literatura. Pilch to ktoś, kto umie opowiadać. Poza tym Gombrowicz, który jest nieodzownym komponentem współczesnej literatury, zwracającym uwagę na problem z opowieścią, na to co stanowi opór w opowiadaniu, na formę. Jeżeli Pilch to wiadomo też, że literatura czeska. Z kolei ostatnio czytam "Lalę" Jacka Dehnela. Świetna książka, zresztą ma mnóstwo wątków kieleckich. Podoba mi się literatura, która jest nośnikiem myśli. Coś, co zaczyna się gdzieś w Próbach Montaigne'a, gdzie literatura poddaje analizie świat, gdzie ważne jest to, co się mówi, gdzie takimi cechami rozpoznawalnymi jest dystans do świata, spokojna narracja.
- Jesteś odrobinkę starszy od Masłowskiej. Co sądzisz o jej twórczości?
- Ja myślę, że to jest dobra literatura. Masłowska bada współczesne rejestry językowe, dolepia się do nich i wpuszcza je w książkę. "Wojna polsko-ruska" podobała mi się szalenie. Jej spostrzegawczość, fascynacja i jednocześnie kompromitacja pewnych języków. Jestem ciekaw, co z tego będzie dalej. To ważna postać.
- A nie jest przereklamowana?
- Żyjemy w czasach kiedy literatura dużo bardziej podlega prawom rynku. W związku z tym podlega też pewnym mechanizmom promocji: odautorskiej, odwydawniczej. Literatura staje się bardzo czasowa - namawiają nas "kup to teraz". I tu jest ryzyko pominięcia dobrych autorów, tych mniej wypromowanych, ryzyko przeszacowania zbytnio wypromowanej literatury.
- A co z Tobą? Cztery nagrody literackie, prowadzisz teatr, a nie jesteś w Kielcach osobą rozpoznawaną. Tak, jakbyś siedział w kącie i czekał, że ktoś Cię tutaj odkryje...
- Wychowałem się w środowisku, w którym ważne są rzeczy praktyczne. Literatura nie jest rzeczą praktyczną, przynajmniej w takim pobieżnym oglądzie świata. W związku z tym sam nie do końca doceniam to, że piszę. Nie mam poczucia, że literatura może dać mi pewną stabilność, może być moim zawodem. Traktuję pisanie nieco wstydliwie. Chociaż fajnie byłoby być znanym. Ale pisarzowi nie grozi na szczęście taka popularność, która nie pozwala mu robić zakupów. Jest ważna o tyle, o ile dzieła autora rozpoczynają pewien dialog, wymuszają dyskusję, mają oddźwięk w społeczeństwie.
- Literatura nie jest modna. Istnieje kilkadziesiąt nowych sposobów komunikacji werbalnej. Jest internet, blogi, komiksy. Czy nie czujesz się trochę staroświecki pisząc opowiadania?
- To nie jest tak, że nowe media zastępują te starsze. Wielość rzeczy tworzy po prostu trochę większy wybór. Oczywiście, internet odbiera trochę czytelników literaturze. Problem leży w wychowywaniu, w edukacji młodych ludzi do literatury. Nie czuję się staroświecki, nadal jest coś takiego, jak snobizm, moda na książkę.
- Mówiłeś, że w literaturze ważne jest to, aby rozpoczęła dialog, aby miała coś do przekazania. Z drugiej strony książki czyta niezbyt wielu. Wniosek jest oczywisty: niewiele osób przeczyta to, co masz do powiedzenia. Czy to nie jest deprymujące?
- Nie zamierzam się stresować czymś, czego nie mogę zmienić. Deprymuje mnie za to sytuacja w Kielcach: ten brak dialogu, wymiany myśli. Studiowałem w Krakowie i tam miałem poczucie, że ciągle się o czymś dyskutuje, ciągle się rozmawia. Coś wzbudza emocje - ktoś komuś da w pysk, jak to ostatnio Liberze od Markowskiego się dostało. Wszyscy się teraz zastanawiają czy to był wyczyn chuligański, czy jednak zakwalifikować go do historii literatury polskiej. W Kielcach rozmawia się najwyżej o modach i to na poziomie lokalnym. Nie mamy odwagi, aby rozmawiać o całym świecie, o problemach współczesnego świata.
- Ale próbowałeś ze swoim teatrem rozmawiać o Dubrowce, twój spektakl "Stróżu mój" pokazaliście rok temu w rocznicę 11 września. Opowiedz nam o swoim teatrze...
- Teatr "1eden" powstał przy Oratorium Świętokrzyskim. W 2005 roku na zakończenie pracy Oratorium przyjechałem do Kielc, kończyłem studia w Krakowie. Ksiądz Tomek Kijowski zapytał mnie, czy na zakończenie roku oratoryjnego nie zrobiłbym szybko jakiegoś spektaklu. Z trzema osobami zrobiliśmy przedstawienie, które okazało się fajne. Z tego zrodził się pomysł, aby zrobić teatr stały. Byłem przekonany, że wrócę do Krakowa. We wrześniu dostałem telefon od księdza Tomka, który powiedział, że do grupy teatralnej zgłosiło się bardzo dużo osób. Zapytał, czy może nie chciałbym poprowadzić tego teatru, razem z aktorem Pawłem Kumięgą. Zgodziłem się.
- A skÄ…d nazwa?
- Było nas dwóch prowadzących, pomysłem wyjściowym była różnorodność form różnorodność gatunków. Nazwa miała być wyjściem naprzeciw tej różnorodności, miała jednoczyć wszystkie nasze działania. Jedynka zastępuje jotę, jak ją odejmiemy zostaje "Eden". To nie jest teatr, którego głównym celem jest cel artystyczny. Teatr ma "za plecami" pewna ideę pedagogiczną. W związku z czym bardziej przywiązuję się do procesu twórczego niż do efektu końcowego. To ma dużo plusów i minusów. Niestety czasem cel artystyczny i cel pedagogiczny wchodzą w konflikt ze sobą. Np. w sytuacji kiedy wiem, że mam kogoś bardzo utalentowanego natomiast mało pracowitego, niezaangażowanego. Wtedy ta pedagogika mówi mi, żebym wziął tego, który więcej pracuje mimo, że jest mniej utalentowany. A to się odbija na jakości spektaklu. Olbrzymim problem jest to, że w zespole są licealiści. Po maturze odchodzą. Nie ma warunków do stałej pracy. Chcę zainwestować w studentów kieleckich. Bo oni już tak łatwo stąd nie wyjadą.
- Czyli jednak zmierzasz do osiągania również celów artystycznych. Chcesz stworzyć zespół?
- Początkowo miałem taki zamiar. Kolejne wakacje i odchodzenie dobrych, utalentowanych osób spowodowało, że zweryfikowałem swoje plany. Teatr ma być przede wszystkim drzwiami do Oratorium. W ubiegłym roku realizowaliśmy dwa projekty unijne w ramach teatru, graliśmy wszędzie, tylko nie w Kielcach. W tym roku chcemy ludzi oswoić z miejscem, chcemy mieć stały repertuar i grać w Kielcach regularnie. To jest punkt wyjściowy. Jeżeli powstanie z tego zespół, jeżeli powstanie z tego teatr, to dobrze. Jeżeli nie no to trudno. Muszę być realistą. Cały czas się uczę pracy z amatorami. Już wiem, że na początku wymagałem od mojego zespołu zbyt wiele.
- A chciałbyś się spełniać w teatrze czy w literaturze?
- To trudne pytanie. Te dwie rzeczy się uzupełniają. Ja mam poczucie, że łatwiej w literaturze, choć ona wymaga więcej czasu i samotności. To wynika z tego, że znam metodę. Po prostu siadam i piszę. Natomiast w teatrze jest tyle okoliczności, które trzeba zbudować. Poza tym tak naprawdę to jest kwestia ludzi. Mógłbym się spełniać w teatrze, gdybym spotkał trzy osoby, z którymi bym się dobrze rozumiał.
- Nad czym teraz pracuje Teatr "1eden"?
- Sięgniemy do Mrożka. To trudny orzech do zgryzienia dla amatorów. Mam nadzieję, że w tym roku uda nam się rozpropagować Oratorium jako kolejne miejsce teatralne w Kielcach.
- Dziękuję za rozmowę.
Komentarze |