Kielce v.0.8

Sport i Rekreacja
Brudny boks

 drukuj stron�
Sport i Rekreacja Recenzje
Wys�ano dnia 02-06-2005 o godz. 08:00:00 przez pala2 9789

Kto założył pierwszą zawodową organizację bokserską? Trzej mafiosi, aby legalnie ustawiać walki - dziś mafiosów już nie ma, rządzą promotorzy, a przy boksie kręcą się też bandyci.

Kiedyś, zwłaszcza w latach 20. i 30. ubiegłego wieku, bywało tak: na przedmieściach np. Nowego Jorku, dajmy na to w Brownsville na Brooklynie, chłopcy dorastali na ulicy, wprawiając się w rozbojach i wymuszeniach. Zarazem wielu z nich uczyło się pięściarstwa w setkach sal bokserskich, głównie po to, aby łatwiej im było pracować. Znajomość świata przestępczego młodego adepta szła łeb w łeb ze znajomością świata bokserskiego. Obydwa się przenikały, zasilały się nawzajem i nawzajem sobie imponowały.

Senat powołuje komisję

Część udziałów w interesie zwanym Liston miało trio, które stało się synonimem brudnego boksu: Frankie Carbo, czyli "Mr Grey", Frankie "Blinky" Palermo i James Norris - jedyny w grupce biznesmen z prawdziwym biznesem. Pierwsi dwaj byli klasycznymi gangsterami - grubymi rybami w hazardzie, wymuszeniach, dystrybucji alkoholu. Oni założyli pierwszą organizację pięściarską - IBC (International Boxing Council), aby legalnie ustawiać pojedynki. Dziś takich organizacji jest wiele i robią to samo - ustalają, kto z kim ma walczyć.

Wszystkich trzech w 1961 roku oskarżono o wiele przestępstw, zaś Palermo został skazany na 15 lat więzienia.

Kaliber amerykańsko-włosko-żydowskich mafiosów zainteresowanych boksem z czasem się zmniejszał wraz z eliminowaniem ich przez policję. Dziś w otoczeniu pięściarzy są raczej dziwaczni jegomoście przyklejający się do bokserów, znajomi z młodzieńczych, trudnych lat. Mafiosi dyktujący warunki zniknęli, wielkie pieniądze promotorzy zarabiają - często kosztem pięściarzy - na wielkich walkach, na popularnych bokserach jak Mike Tyson. Honoraria Tysona i Holyfielda za ich walkę wyniosły 65 milionów dolarów, promotorzy mogli zarobić nawet blisko 40 milionów dolarów.

Czy teraz oni układają pojedynki? Tuż przed pierwszą walką Evandera Holyfielda z Tysonem zarejestrowano duże zakłady obstawiane nie na faworyta (Tyson), ale na Holyfielda, który faktycznie wygrał. Uznano to za wielką sensację.

Ale kiedy w pojedynku Lennox Lewis - Holyfield sędziowie orzekli remis, choć dla wszystkich było jasne, że lepszy był Lewis, amerykański Senat nie wytrzymał i powołał specjalną komisję śledczą. Śledztwo wykazało, że sędzia licząca punkty poza ringiem miała związki z promotorem Holyfielda Donem Kingiem i popadła w hazard, ale manipulacji nie udowodniono. King - promotor również Andrzeja Gołoty - działa nadal, choć jego biura na Florydzie często odwiedzają agenci FBI.

Gołota i paragrafy

Dziś nie ma już w boksie wielkich mafiosów, rządzą promotorzy, za to przy ringu pojawiają się zwykli bandyci.

W 1996 roku, kiedy Andrzej Gołota walczył z Riddickiem Bowe w nowojorskiej Madison Square Garden, na ring wdarli się członkowie ekipy Amerykanina. Jeden z nich uderzał Gołotę komórkowym telefonem w głowę. Później okazało się, że to jeden z kuzynów Bowe'a, Steve Bowe. Inny znajomy Bowe'a awanturujący się na ringu tamtej nocy, William Wright zapracował wcześniej na pięć stron raportów w policyjnym archiwum. Pisano w nich m.in. o rozbojach i wymuszeniach. Bowe - podobnie jak Mike Tyson, który jeszcze jako dziecko zaczął kraść i napadać na ludzi - wychowywał się na ulicach Brownsville.

Z młodością Gołoty nie było zresztą lepiej. Unikał kary dzięki wstawiennictwu działaczy sportowych - tak było przed igrzyskami olimpijskimi w Seulu w 1988 roku (przywiózł stamtąd brązowy medal), kiedy wywołał olbrzymią bijatykę przed warszawskim klubem Park, po której w szpitalu znalazło się kilka osób, w tym ochroniarze dyskoteki.

W 1990 roku bokser pobił na dyskotece we Włocławku Pawła Białostockiego i groził mu bronią - prawdopodobnie pistoletem gazowym. Proces w 1997 roku zakończył się wyrokiem w zawieszeniu - Gołota przyjechał do Polski dzięki listowi żelaznemu wystawionemu przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Rok później Gołota wpłacił 100 tysięcy dolarów na konto fundacji Porozumienie bez Barier Jolanty Kwaśniewskiej.

Nie zostały nigdy wyświetlone epizody z życia Gołoty. Choćby historia z Gdańska, gdy 21 lutego 1989 roku Gołota razem z kolegą, nieżyjącym już trójmiejskim gangsterem o pseudonimie "Wolf", wybrali się do dyskoteki Romantica. Lokal opuścili w towarzystwie Ewy M. Zaciągnęli dziewczynę na klatkę schodową jednego z wieżowców. Tam - jak zeznała na policji poszkodowana - Gołota zgwałcił ją w zsypie na śmieci.

Krzyki Ewy M. sprowadziły milicyjny patrol. Kiedy obaj mężczyźni wychodzili z bloku, już czekał na nich radiowóz. Pierwszy milicjant, który próbował zatrzymać napastników, dostał od Gołoty dwa ciosy - jeden w szczękę, drugi w oko. Kiedy drugi funkcjonariusz trzykrotnie strzelił w powietrze, Gołota i "Wolf" dali sobie nałożyć kajdanki.

Prokuratura Rejonowa w Gdańsku wszczęła śledztwo, jednak wkrótce sprawę przekazano do Prokuratury Marynarki Wojennej w Gdyni, ponieważ Gołota był jeszcze wtedy zawodnikiem CWKS Legia Warszawa w stopniu kaprala. Po tygodniu Ewa M. wycofała wniosek o ściganie za gwałt. - Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, jak to się stało - mówił jeden z prokuratorów w artykule "Gazety" z 1997 roku. - Do pani Ewy przyjechał kapitan J. z sekcji bokserskiej Legii i wręczył jej 200 dolarów. Wycofała wniosek i sprawę umorzono. Za pobicie milicjanta bokser musiał popracować 20 godzin na Centrum Zdrowia Dziecka.

Akta tamtej sprawy powinny być w archiwum Prokuratury Marynarki Wojennej w Gdyni, ale kilka miesięcy przed procesem we Włocławku, nie wiadomo dlaczego, zostały przesłane policji. - Z tego, co wiem, papiery wypożyczył komisariat w Gdańsku Przymorze. Już dawno powinny wrócić do Gdyni, ale gdzieś wsiąkły - mówił "Gazecie" prokurator w artykule z 1997 roku.

"Pershing", mój przyjaciel

Nigdy też nie wyjaśniono, czy Gołota miał związek z gangiem kieszonkowców na warszawskim Dworcu Centralnym, o czym media spekulowały od czasu, gdy polski bokser stał się słynną osobistością.

W lipcu 1996 roku na trybunach Madison Square Garden zamieszkom po walce Bowe - Gołota przyglądał się Andrzej Kolikowski, ps. "Pershing", boss mafii pruszkowskiej, bywalec walk polskiego pięściarza. Gołota był członkiem warszawskiej Legii podobnie jak Kolikowski, były zapaśnik. W 1991 roku Gołotę ścigała w Polsce policja za sprawą listu gończego wystawionego przez włocławską prokuraturę. Bokser uciekł do USA. Ale przed ucieczką schronił się w domu "Pershinga" w Ożarowie.

W połowie lat 90. "Pershing" i Marek M., ps. "Oczko", szef mafii na polskim zachodnim Wybrzeżu, regularnie latali na mecze Gołoty. Później udział w takich meczach był w ich środowisku w dobrym tonie. Bywali na nich m.in. "Słowik", "Wańka", jego brat "Malizna", Wojciech P. oraz rezydent "Pruszkowa" na Austrię, nieżyjący już Jeremiasz Barański, ps. "Baranina". W Stanach czuli się bezpiecznie. Tam mogli bez obawy, że są śledzeni i podsłuchiwani, rozmawiać o interesach i uzgadniać przyszłe inwestycje, w tym te w USA i Argentynie.

Po śmierci Kolikowskiego w Zakopanem w 1999 roku na pojedynkach Polaka wciąż pokazują się jego dawni współpracownicy. Ale to już nie są grube ryby. Mafiosi albo nie żyją, albo siedzą w więzieniach.

Zastąpiła ich drobnica. Opaleni przez kwarcówki, z włosami na żel, w groteskowych garniturach, robią sobie zdjęcia na treningach i konferencjach prasowych z pięściarzami, promotorami i trenerami.

I tak już może zostać.


gazeta.pl


Komentarze

Error connecting to mysql