Kielce v.0.8

Literatura
Carskie Kielce, Żeromskiego Kleryków, Witkacego Łżawiec

 drukuj stron�
Literatura Cywilizacja Kielce Kultura Świętokrzyskie
Wys�ano dnia 14-03-2010 o godz. 04:00:00 przez rafa 6296

Kielce, Klerykowo, Łżawiec - te trzy nazwy współgrają ze sobą, dając jednak niepełny obraz miasta, w którym Stefan Żeromski spędził część swojej młodości.

Urodzony w trudnych czasach zaborów, Żeromski musiał wykazać się wielkim oportunizmem i wytrwałością w kształtowaniu tak swojego życia, jak i samego siebie. I choć uwielbiał rodzinną ziemię, walczył o jej pamięć, to jednak nie raz był jednocześnie, obok apologety, jej oskarżycielem. Co więcej, rozczulenie, jakie można by przypisywać chwilom, gdy pisał o Kielcach „Kleryków” w „Syzyfowych pracach”, wcale nie przekładało się na jego osobisty stosunek do miasta.

Dość powiedzieć, że w „Dzienników tomie odnalezionym” pisarz często negatywnie określa samo miasto: – „(…) siedzę tu w parszywych Kielcach” (27 VIII 1890 r.) czy „Przeklęte Kielce!” (9 IX 1890 r.). Skąd tak ostre określenia tego miasta? Urażony kielczanin mógłby spytać wprost – skoro mu się tak nie podobało, to dlaczego tam mieszkał?

Zanim wydamy taki osąd, musimy sobie uświadomić realia, w jakich przyszło żyć Żeromskiemu. Systematyczna rusyfikacja regionu po Powstaniu Styczniowym musiała siłą rzeczy wywrzeć silne zmiany w światopoglądzie mieszkańców. I, bądźmy szczerzy, stereotyp zaboru rosyjskiego, w którym było szaro, ponuro, a ludzie snuli się po ulegających rozkładowi ulicach, znajduje dziwne potwierdzenie w ponurej rzeczywistości, jaką maluje Żeromski: – „Na świecie tak mało jest ludzi, że szukać ich w Kielcach byłoby co najmniej optymistycznym ryzykiem. Światek ten żyje życiem roślinnym tak wieczyście monotonnym, że ilekroć zdarza mi się po roku, po dwu do Kielc zajechać, nie znajduję zmiany żadnej. Te same twarze, ci sami emeryci, te same dewotki, ten sam profesor S. z wysuniętymi mankietami i piętnem serwilizmu na licu, te same głupie oblicza młodzieży i głupsze jeszcze noski i buzie pseudomodnie ubranych panien, bajki miastowe te same i taż sama nuda, wisząca w powietrzu, przesiąkająca wszystko, wciskająca się w głąb twego ciała jak wilgoć jesienna. Jeżeli się tu co zmienia, to jedynie energia potencjalna moskiewszczyzny.” (10 VI 1890 r.)

Chyba właśnie ta obłuda oraz małomiasteczkowa atmosfera stały się przyczyną, dla której Żeromski ukuł nazwę Łżawiec. Przeciwnie jednak do tego, co mu się zarzuca, to jednak dopiero Wyspiański i jego paszkwil „Do przyjaciół gówniarzy” ostatecznie przypiął Kielcom łatkę dużej wioski z pretensjami i niezrealizowanymi ambicjami. Przytoczyć tu trzeba byłoby chyba cały utwór, żeby oddać jad, z jakim zostało zaatakowane miasto. Żeromski natomiast skazany niejako na życie w Kielcach, najpierw przez edukację w gimnazjum, którą wspomina bardziej jako indoktrynację niż naukę, dalej poprzez konieczność utrzymania się przez udzielanie korepetycji, po prostu musiał przywyknąć do tej niszczącej go atmosfery.

I, choć narzekał na przeziębienie złapane na Karczówce, to jednak właśnie okolice Kielc dawały mu oddech życia. Oddech czerpany choćby z borów sosnowych, które tak pięknie opisywał. I to był właśnie chyba jeszcze ten jeden element, który powodował, że i myślami później często wracał do tego regionu.

Dziś powinniśmy zadać sobie przede wszystkim pytanie, jak Kielce dzisiejsze mają się do tych z lat młodości Żeromskiego. Czy wyzbyliśmy się już kompleksu Klerykowa albo, co gorsza, Łżawca? I czy nasze dążenia prowadzą do tego, by szarość i małomiasteczkowość zostały przekute na perłę tego regionu? Z pewnością miasto nie przypomina już tego z okresu carskiej Rosji. Jednakże przed nami jeszcze wiele lat do wyzbycia się jej również z naszej mentalności. Tak, by pisarz spoglądając na nas z niebios mógł być z nas dumny oraz ze swojego Klerykowa.


Mateusz Kowalski


Komentarze

Komentowanie niedozwolone dla anonimowego u�ytkownika, prosze sie zarejestrowa�

Anonim 03-03-2013 o godz. 14:39:58
Do wielbicieli gówniarzy Kto się za tego typu poezyję nie obraża Niech się sam za gówniarza uważa. Przeglądam duchem wszystkich wielbicieli moich twarze I myślę sobie, och, psiakrew!, czy wszyscy są gówniarze? A zwłaszcza kilku najbardziej wiernych! (tych zdzieliłbym po zadzie gnatem równo!) Takich urzeknie, proszę pani, najohydniejsze nawet gówno! Tacy powiedzą, że nawet szmira to jakieś wprost prawdziwe cacy, Byle by tylko podpisane było S i I Witkacy!, Ach, bo Witkiewicz tak dobry jest i doskonały, Że nie wiadomo już, czy nawet on oddawał kały! Może on nie srał i nie robił pipi, Taki On ach!, genialny jest! Ci wielbiciele pełni są bezkrytycznego, ach!, zachwytu, Bez względu na to, ach!, czy dzieło wyszło z głowy mej, czy też z odbytu, Czy w uniesieniu twórczym umysł mój klarowny był jak jakaś, proszę pani, wieczorna, ta tak zwana, ach!, poświata, Czy też mój mózg trawiły wszystkie narkotyki świata, Łącznie z odorem dorożkarskich bud i stęchłych bram, Które tak dobrze są mi znane, lecz nie z Kielc, bo muszę wyznać, ach! że nigdy nie bywałem tam. A prawdziwy przyjaciel powiedziałby, Ignacy, pewien utwór ci uwłacza, Ja dla twojego dobra takie gówno wrzucę tam gdzie jego miejsce, czyli wprost do sracza, To choć od dawna jestem, proszę pani, ten tak zwany zimny trup, Takiemu mógłbym nawet wskazać własny grób! Ale nie! Znalazł się wielbiciel , baran zatwardziały, Co utwór ten wyłuskał, ach!, jak gniazdo pluskiew spod powały, I ścierwo mi się, proszę pani, wywróciło w grobie, Gdy ten wielbiciel gówniarz użył wiersza mego, o psiakrew!, By wyblwać z pyska swoje fobie, Fobie, którymi zionie jak ohyda i śmierdząca zmora, Że człowiek widzieć może go jedynie jako cuchnącego własnym sosem, ach, potwora, Więc zamiast śpiewać, ten wielbiciel witrolejem sika w pyski, gębą sra, Gdy mu muzyczka skądsiś gra. A przecież każdy by się poznał nawet na Borneo lub w Afryce czarnej, że w tekście tym są głównie jakieś substytuty marne, I tak ohydna wprost intencji małość, forma, ach, wulgarna, Gdzie metafizyk głąb wypiera, ach, namiastka wprost koszmarna, Że to nie przejdzie, w każdym razie to jest fe, A do tego napisane nie krwią, ale gównem, bardzo źle! Ja nawet nie chcę tego! ! Nie! Nie! Nie! Dlatego błagam wielbicieli moich, och!, psiakrew! gówniarzy, Niechaj zamilkną, ach!, ta szmira niech się ze mną nie kojarzy, A spośród tych gówniarzy wszystkich, panie Raj, Panu zabraniam wielbić siebie naj!, Bo niedługo, ach, zapomną wszyscy żem autorem “Matki” oraz “W małym dworku” I pamiętać będą tylko o tym grafomańskim, ach, potworku, I mnie tak sobie będą wyobrażać - symbol, jako szczyt ohydy, Jako jakiś Paramount najgorszej pseudoliterackiej brzydy. I nie chcę, potąd wielbicieli mam, co z tyłka sączy im się mowa w śliskim kłamstwie, W zaczajonej za nim złośliwości, chęci krzywdy I zlekceważenia, ach!, i zwykłym chamstwie. I tak nie znoszę w ogóle obłudnych gówniarzy, Ale gdy mymi wielbicielami śmieli być - Tym gorzej! Precz ode mnie, gatunku wraży! I niech mi się Raj nigdy więcej nie ukaże, (wolę z czartami w piekle po wsze czasy tkwić I w najpiekielniejszych wprost stosunkach z nimi być!), A wielbicieli mych gówniarzy wszystkich w kupie - zwalę gnatem – dla ekonomii – po olbrzymiej wspólnej dupie. Proszę mi wybaczyć, że nie składam własnoręcznego podpisu, ale, jak powszechnie wiadomo, jestem, o, psiakrew!, w fazie daleko posuniętej dematerializacji. Do pisania używam medium. Ach, i jeszcze - jestem medium Witkacego a nie Wyspiańskiego (to chyba tzw. pomyłka "z rozpędu")
Error connecting to mysql