Sztuki plastyczne Polska
Wys�ano dnia 17-01-2004 o godz. 15:33:43 przez pala2 25220
Wys�ano dnia 17-01-2004 o godz. 15:33:43 przez pala2 25220
W zalewie współczesnej pseudoartystycznej tandety trudno nie docenić smakowitych dzieł Dariusza Milińskiego. |
Dawno temu żył sobie Cudak. Zbierał gwiazdy do koszyka, łapał księżyc na wędkę, chwytał słońce, jeździł drewnianym rowerem... Aż do dnia, w którym spotkał Milińskiego. Zamieszkał z jego rodziną i nawet listy kazał sobie przysyłać do wsi Pławna koło Lwówka Śląskiego.
- To Cudak sprawia, że tworzę, że jestem szczęśliwy. I choćbym nawet bardzo chciał, to nie mam na co narzekać - opowiada malarz Dariusz Miliński.
Trudno uwierzyć, że ten oryginał z czerwonymi włosami, wielobarwnymi koralikami na nadgarstkach i szyi, odziany w spodnie-bojówki i mówiący jednym tchem, prawie jak raper, ma na karku niemal pięćdziesiątkę. - Co tak patrzycie? Nie chcę być dorosły. Przecież mam dopiero 46 lat - mówi, uśmiechając się od ucha do ucha.
Ale nie dajmy mu się zwieść, Miliński twardo stąpa po ziemi. We wsi Pławna Dolna u stóp Gór Izerskich prowadzi świetnie prosperujące "przedsiębiorstwo artystyczne" - jak sam nazywa swoją działalność.
Na swoim artystycznym koncie Miliński ma ponad setkę indywidualnych wystaw. W marcu kilkadziesiąt jego prac popłynie za ocean i zawiśnie w prestiżowej galerii 1756 w Lincoln Park, najdroższej dzielnicy Chicago. - Zabawne, ale muszę obrazy wypożyczyć od kolekcjonerów, bo w domu mam tylko pięć moich bohomazów - mówi z charakterystyczną autoironią Miliński.
Chicagowska wystawa to kolejny sygnał, że polska sztuka współczesna coraz częściej bywa dostrzegana i doceniana w świecie. I to nie tylko przez szacownych recenzentów, ale też w ten najzdrowszy sposób: przez nabywców. Nikt już nie kwestionuje sukcesu malarza Wilhelma Sasnala, którego obrazy od dwóch lat sprzedają się głównie na niemieckojęzycznych rynkach nawet po 7-10 tysięcy euro. Swoje zrobiła też niedawna londyńska wystawa "Some Like it Hot", poświęcona młodej polskiej sztuce (wrzesień 2003), gdzie wszystkie obrazy autorstwa m.in. Ewy Pełki i Martty Węg sprzedano od ręki.
Malarstwo Milińskiego święci triumfy w polskich i zagranicznych galeriach, gdyż wpisuje się w modny wśród kolekcjonerów dzieł sztuki nurt quasi-realistyczny, reprezentowany choćby przez słynnego i sowicie opłacanego Amerykanina Johna Currina (ceny jego obrazów dochodzą do kilkuset tysięcy dolarów). To malarstwo wolne od abstrakcji, za to obficie czerpiące ze stylistyki, kolorystyki i kompozycji malarstwa dawnego, głównie średniowiecznego i renesansowego.
Obrazy Milińskiego są na poły bajkowe, a na poły realistyczne, głównie przedstawiają portrety ludzi. Niektórzy wyglądają, jakby zostali wypożyczeni od Hieronima Boscha, inni - jakby weszli na blejtram Milińskiego z powieści Tolkiena. Są tu postaci z długimi czerwonymi nosami w kusych, rustykalnych odzieniach, zwykle w sielskim, wiejskim krajobrazie, często nad ich głowami fruwają anioły. - Porównania do Boscha i Breughla nasuwają się same - twierdzi Marta Kołakowska, historyk sztuki z Domu Aukcyjnego Polswiss Art. - Ale też magiczne światy i fantastyczne treści łączą twórczość Milińskiego z surrealistami.
- To Cudak sprawia, że tworzę, że jestem szczęśliwy. I choćbym nawet bardzo chciał, to nie mam na co narzekać - opowiada malarz Dariusz Miliński.
Trudno uwierzyć, że ten oryginał z czerwonymi włosami, wielobarwnymi koralikami na nadgarstkach i szyi, odziany w spodnie-bojówki i mówiący jednym tchem, prawie jak raper, ma na karku niemal pięćdziesiątkę. - Co tak patrzycie? Nie chcę być dorosły. Przecież mam dopiero 46 lat - mówi, uśmiechając się od ucha do ucha.
Ale nie dajmy mu się zwieść, Miliński twardo stąpa po ziemi. We wsi Pławna Dolna u stóp Gór Izerskich prowadzi świetnie prosperujące "przedsiębiorstwo artystyczne" - jak sam nazywa swoją działalność.
Na swoim artystycznym koncie Miliński ma ponad setkę indywidualnych wystaw. W marcu kilkadziesiąt jego prac popłynie za ocean i zawiśnie w prestiżowej galerii 1756 w Lincoln Park, najdroższej dzielnicy Chicago. - Zabawne, ale muszę obrazy wypożyczyć od kolekcjonerów, bo w domu mam tylko pięć moich bohomazów - mówi z charakterystyczną autoironią Miliński.
Chicagowska wystawa to kolejny sygnał, że polska sztuka współczesna coraz częściej bywa dostrzegana i doceniana w świecie. I to nie tylko przez szacownych recenzentów, ale też w ten najzdrowszy sposób: przez nabywców. Nikt już nie kwestionuje sukcesu malarza Wilhelma Sasnala, którego obrazy od dwóch lat sprzedają się głównie na niemieckojęzycznych rynkach nawet po 7-10 tysięcy euro. Swoje zrobiła też niedawna londyńska wystawa "Some Like it Hot", poświęcona młodej polskiej sztuce (wrzesień 2003), gdzie wszystkie obrazy autorstwa m.in. Ewy Pełki i Martty Węg sprzedano od ręki.
Malarstwo Milińskiego święci triumfy w polskich i zagranicznych galeriach, gdyż wpisuje się w modny wśród kolekcjonerów dzieł sztuki nurt quasi-realistyczny, reprezentowany choćby przez słynnego i sowicie opłacanego Amerykanina Johna Currina (ceny jego obrazów dochodzą do kilkuset tysięcy dolarów). To malarstwo wolne od abstrakcji, za to obficie czerpiące ze stylistyki, kolorystyki i kompozycji malarstwa dawnego, głównie średniowiecznego i renesansowego.
Obrazy Milińskiego są na poły bajkowe, a na poły realistyczne, głównie przedstawiają portrety ludzi. Niektórzy wyglądają, jakby zostali wypożyczeni od Hieronima Boscha, inni - jakby weszli na blejtram Milińskiego z powieści Tolkiena. Są tu postaci z długimi czerwonymi nosami w kusych, rustykalnych odzieniach, zwykle w sielskim, wiejskim krajobrazie, często nad ich głowami fruwają anioły. - Porównania do Boscha i Breughla nasuwają się same - twierdzi Marta Kołakowska, historyk sztuki z Domu Aukcyjnego Polswiss Art. - Ale też magiczne światy i fantastyczne treści łączą twórczość Milińskiego z surrealistami.
Magdalena Łukaszewicz (mlukaszewicz@newsweek.pl)
Komentarze |