Kielce v.0.8

Nauka Technika
CzyjÄ… matkÄ… jest nadzieja?

 drukuj stron�
Nauka Technika Åšwiat
Wys�ano dnia 26-04-2006 o godz. 12:00:00 przez pala2 745

Ludzie pełni nadziei dłużej żyją i rzadziej chorują. Ci zaś, którzy tracą nadzieję, ryzykują nawet śmierć - choćby nie było do tego żadnych fizycznych przesłanek.

William Steward Halsted, słynny amerykański chirurg żyjący na początku XX wieku, bez względu na honorarium, jakie mógł otrzymać, kategorycznie odmawiał pomocy pacjentowi, który nie miał nadziei na pozytywny efekt czekającej go operacji. - Chorzy, którzy nie są w pełni nastawieni na wyzdrowienie, często umierają mimo najlepszej opieki i leczenia, choć powinni zdrowieć. Bywa też odwrotnie - stan chorego, który - wydawało się - nie ma już żadnych szans, nagle w jakiś niewytłumaczalny dla lekarza sposób zaczyna się poprawiać, co można przypisać wyłącznie pozytywnemu nastawieniu pacjenta do terapii i możliwości wyzdrowienia - uzasadniał swoje postępowanie Halsted.
No proszę, a mówią, że nadzieja matką głupich. Ktoś, kto to wymyślił, uważał się pewnie za mądrego, choć z pewnością nie był zbyt szczęśliwy. Pocieszające jest jednak to, że chyba nie męczył się długo ze swoim nieszczęściem, bo prawdopodobnie dość szybko umarł.
Jak bowiem wynika z licznych badań psychologów i lekarzy, nadzieja jest głównym motorem naszego szczęścia i zdrowia. Ludzie pełni nadziei rzadziej chorują, szybciej zdrowieją, dłużej żyją. Co do głupoty zaś, to brakuje danych wskazujących na zależność inteligencji od poziomu nadziei, z jakim idziemy przez życie.
Warto się nad tym zastanowić.

Ważne dzieciństwo

Czym jest nadzieja? - Najprościej mówiąc, to przekonanie, że to, co przydarzy mi się w przyszłości, będzie raczej czymś pozytywnym. Że pożądane przeze mnie rzeczy, wydarzenia mogę osiągnąć lub mogą się zdarzyć niezależnie od znikomości prawdopodobieństwa ich osiągnięcia - wyjaśnia psycholog profesor Jerzy Trzebiński ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. - Badacze - może ze względu na to, że słowo "nadzieja" kojarzone jest często z religią i używane w znaczeniu potocznym - wolą zastępować je określeniami: optymizm, wiara w sukces lub we własną skuteczność.
Wielu z nas zna pewnie osoby, o których z pełnym przekonaniem można powiedzieć, że są urodzonymi optymistami, i takie, dla których przez całe życie "jest już za późno nawet na obawy" (jak mawia jeden mój znajomy). Skąd biorą się te różnice? Czy nadziei można się nauczyć? Czy w naszym życiu jest jakiś krytyczny okres, w którym można zaszczepić nam wiarę w przyszłość, a po którym nic już się nie da zrobić, i gdy go przegapimy, świat zawsze już będzie nam się jawił w czarnych barwach?
- Zasadniczo tak właśnie jest - mówi profesor Trzebiński. - Ogromne znaczenie dla tego, czy z nadzieją postrzegamy świat i reagujemy na przeciwieństwa losu, ma nasze wczesne dzieciństwo.
Jednym z badaczy, którzy zajmowali się tym zagadnieniem, był amerykański psycholog Erik Erikson. Uważał, że od tego, jak wyglądało otoczenie rodzinne małego dziecka, będzie zależało, jak silną nadzieję będzie ono miało jako dorosły. - Poczuciu nadziei sprzyjają spójne, przewidywalne relacje z rodzicami i ich opiekuńcze, wyrażające miłość zachowania wobec dziecięcych potrzeb - mówi profesor Trzebiński. - Wtedy rozwija się w nas głębokie, niekoniecznie świadome poczucie porządku świata, przekonanie o jego sensowności, ładzie.
A właśnie z tego będzie wynikać w przyszłości siła nadziei, którą można nazwać egzystencjalną, podstawową. Nadzieja ta decyduje o woli życia, motywacji do stawiania czoła trudnym zdarzeniom, zwłaszcza nieodwracalnym stratom, takim jak na przykład śmierć bliskiej osoby. Jeśli głęboko wierzymy w porządek świata, możemy się do niego odwołać w takich sytuacjach, odbudowując życie po załamaniu.
Owa podstawowa nadzieja wpływa też na to, jak będziemy reagować na sytuacje nowe, nieznane - z ufnością czy wrogo. Jej poziom może się jednak zmieniać w trakcie naszego życia, zależnie od więzi, jakie łączą nas z innymi ludźmi.

Choroba rezygnacji

Ale jest jeszcze jeden rodzaj nadziei - wynika on nie tyle z wiary w świat, ile z wiary w siebie. Z przekonania, że ja mogę wszystko, jestem silny, inteligentny, zaradny. Poradzę sobie w każdej sytuacji, mam kontrolę nad swoim życiem.
To przekonanie też nabywamy od najwcześniejszych lat na drodze różnorodnych doświadczeń. Jeśli znajdziemy się w odpowiednio stymulującym środowisku, staniemy się pewnymi siebie ludźmi z nadzieją patrzącymi w przyszłość. Nasze losy mogą się jednak potoczyć także i w ten sposób, że nauczymy się beznadziei i bezradności.
Jeśli odkrywasz, że wszelkie wysiłki z twojej strony nie dają żadnego efektu, gdy uważasz, że nie masz wpływu na los, czujesz się biernie sterowanym pionkiem, tracisz kontrolę nad życiem i światem - tracisz też nadzieję. A to bardzo niebezpieczny stan. Nazywa się go chorobą rezygnacji.
Ten stan psychiczny czyni człowieka podatnym na wiele chorób. Prowadzi do apatii i bezczynności, biernej rezygnacji. Nawet do śmierci.
Opisywali go często naukowcy badający zachowania ludzi w ekstremalnych sytuacjach, na przykład w obozach koncentracyjnych. Bruno Bettelheim, psycholog, który sam był więźniem obozu, tak opisuje reakcje znajdujących się tam ludzi: "Więźniowie, którzy uwierzyli twierdzeniom strażników - że nie ma dla nich żadnej nadziei - którzy doszli do przekonania, że nie mają w ogóle żadnego wpływu na swe otoczenie, ci więźniowie byli w dosłownym sensie żywymi trupami. Byli ludźmi tak pozbawionymi uczuć, szacunku dla samych siebie i jakiejkolwiek stymulacji, tak wyczerpanymi zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie, że oddali otoczeniu całkowitą władzę nad sobą".

Wiara to zdrowie

Wiele badań dowodzi, że nadziei, zwłaszcza nadziei podstawowej, sprzyja wiara. - Natura wiary podbudowującej nadzieję może być rozmaita, niekoniecznie musi to być wiara religijna - mówi profesor Trzebiński. - Zdefiniowałbym ją raczej jako swego rodzaju duchowość - poszukiwanie sensu życia poza rutyną codziennych starań i obowiązków. Szukanie i odnajdywanie tego sensu w naturze świata i określanie w nim własnego miejsca.
Osoba wierząca w taki ład i postrzegająca siebie jako jego szczególny składnik jest bardziej wytrwała, lepiej przeżywa ekstremalne sytuacje, jest silniejsza psychicznie, bo ma jakiś cel, do którego dąży, i choć napotyka przeszkody, pokonuje je. Wiara pomaga podjąć wyzwania, które początkowo wydają się nierealne.
- Wiara chroni nie tylko przed wiecznym potępieniem, ale przedłuża żywot ziemski - twierdzą amerykańscy psycholodzy. Seria 42 projektów badawczych przeprowadzonych w USA, obejmujących wywiady ze 126 tysiącami Amerykanów, wykazała, że występuje związek między życiem duchowym a niższym ciśnieniem krwi, mniejszą zachorowalnością na choroby serca i raka, rzadszymi przypadkami depresji i nerwowego załamania.
Autorzy amerykańskich badań twierdzą, że w przypadku osób wierzących zachodzi o wiele większe prawdopodobieństwo (oceniane na 29 procent), że dożyją późnych lat, niż w przypadku ateistów.
Czasem funkcję leczniczą pełni bezwzględna wiara we wszechmoc Boga. W badaniach psychologicznych 71 procent pacjentów wyznania rzymskokatolickiego stwierdziło, że ich wiara pomogła im przetrwać kryzys operacyjny, a ich karty chorobowe dowodziły, że potrzebowali znacznie mniej morfiny dla uśmierzenia bólu niż pacjenci niewierzący.
W 1995 roku zbadano 232 osoby po operacji na otwartym sercu - te, które miały mniej wiary i nadziei na wyzdrowienie, umierały szybciej - w ciągu sześciu miesięcy po operacji (oto dowód na mądrość Williama Halsteda!). Podobne badania przeprowadzono wśród chorych na HIV. Zaobserwowano, że osoby wierzące, uczestniczące w praktykach religijnych, mają wysoki poziom nadziei i żyją znacznie dłużej niż pozostali chorzy, a choroba wolniej u nich postępuje.
Dzięki tej wiedzy w niektórych klinikach w Europie Zachodniej i USA powstają ośrodki, w których onkolodzy próbują ratować chorych na raka. Starają się zmienić wewnętrzne nastawienie pacjentów, rozbudzić w nich wiarę. Często szukają inspiracji w różnych religiach. Coraz częściej mówi się nawet o psychoterapii religijnej.
W USA już 60 procent terapeutów stosuje techniki odwołujące się do religii Wschodu. Terapeuci korzystają też z tradycji chrześcijańskich.
Pierwsze gabinety psychoterapeutów chrześcijańskich powstały na początku lat 90. Dziś najwięcej jest ich w Niemczech. W USA Stowarzyszenie Psychoterapeutów Chrześcijańskich zrzesza około 20 tysięcy członków. W Polsce także można trafić do takiego gabinetu - są zwykle w dużych miastach, często przy parafiach. Psychoterapeuci w nich zatrudnieni odwołują się do potencjału nadziei, jaka tkwi w wierze człowieka.
Wielki filozof Immanuel Kant napisał kiedyś: "Dla przeciwwagi wielu uciążliwości życia niebo ofiarowało człowiekowi trzy rzeczy: sen, śmiech i nadzieję".
Nie bądźmy głupi. Skorzystajmy z tego.


Olga Woźniak; Przekrój


Komentarze

Error connecting to mysql