Kielce v.0.8

Literatura
Czytanie po polsku

 drukuj stron�
Literatura Polska
Wys�ano dnia 12-04-2006 o godz. 11:00:00 przez pala2 481

Temat polskiego czytelnictwa był już wielokrotnie poruszany na łamach przeróżnych czasopism, omawiany ze wszystkich stron w telewizyjnych debatach i przerobiony na setki statystyk.

Wynikało z nich jasno, że czyta się mało, bo zarobki małe, a i czasu nie za dużo na tak żmudne i męczące zajęcie. Taka wymówka jest jednak bardzo wygodna, bo mała pensja to przecież niczyja wina. Pewnie gdyby portfel był grubszy, to z pewnością hordy Polaków pobiegłyby do najbliższej księgarni, by zasilić jej skromną kasę. Ale powiedzmy sobie szczerze: nie stałoby się to nawet przy podwojonych zarobkach. Podobnie jak w średniowieczu, książka jest uważana za towar luksusowy, który kupują albo snobistyczni intelektualiści, albo bogaci zapaleńcy, ewentualnie studenci. No bo muszą...

Gdyby spersonifikować nudę to dla wielu byłaby nią zapewne książka kojarzona raczej z niemrawym nauczycielem polskiego niż z ironicznym Victorem Hugo czy przezabawnym Terrym Pratchettem. Patrząc na Polskę czasami można odnieść wrażenie, że to kraj antyczytelników mijających księgarnie taniej książki czy składy książek używanych by udać się do najbliższego fast-fooda czy aktualnie modnego sklepu, by tam w ciszy i zachwycie ducha wydać kolejne pieniądze na zestaw z kebabem czy kolejną parę skarpetek bawełnianych. Nie jest to na szczęście regułą.

Składy książek używanych, popularnie nazywane antykwariatami, działają w Polsce właściwie od zawsze. Zaczyna się zwykle od małego straganiku na ulicy, stopniowo przechodząc do średniej wielkości magazynu. Te czytelnicze eldorada prosperują całkiem nieźle. Klientelę stanowią ludzie o różnym statusie społecznym, majątkowym i wykształceniu. W książki zaopatrują się tu studenci, emeryci, profesorowie, gospodynie domowe i zapaleni kolekcjonerzy, szukający wśród zakurzonych regałów wyjątkowych egzemplarzy. Ceny książek są bardzo różne. Wszystko zależy od wielkości miasta, usytuowania czy ilości odwiedzających. W Poznaniu w jednym ze znanych antykwariatów ceny książek wahają się od 0,50 zł za niezbyt popularny tytuł do 200 zł za XIX-wieczny album. Oczywiście życie takiej książki jest bardzo krótkie. Na antykwarycznej półce stoi ok. 2 miesięcy. Jeśli w tym czasie nikt jej nie kupi, zostaje sprzedana na makulaturę i bezpowrotnie ginie. To smutny proces, ponieważ wiele klasycznych tytułów nie jest już wydawanych. Tak dzieje się choćby z Balzakiem, którego do bólu poprawny Ojciec Goriot widnieje w spisie lektur i spośród wielu jego innych dzieł tylko ta książka ma w Polsce de facto rację bytu. Podobnie jest z tzw. księgarniami taniej książki, w których tytuły wydane kilka lat temu można kupić średnio o 10 zł taniej niż w normalnej księgarni. Często dzieje się tak z powodu błędów w tytule bądź treści. Są to jednak szczegóły nie przeszkadzające w lekturze - komu przeszkadza Victor Gohu zamiast Victor Hugo na okładce?

Ankieterzy badający poziom czytelnictwa w Polsce przyznają, że nagminnie dochodzi do groteskowych sytuacji, w których ankietowani, chcąc wypaść lepiej podwajają, a nawet potrajają liczbę znajdujących się w domu książek, oczyma wyobraźni zamieniając swoje dwie półeczki w miejską bibliotekę. Niekiedy podają całkiem przyzwoitą jak na polskie realia liczbę 10 przeczytanych rocznie książek, ale doznają amnezji przy pytaniu o tytuły. Prawda jest taka, że jeśli ktoś nie ma ochoty na czytanie, to nie kupi książki, choćby ta osiągnęła absurdalnie niską cenę. Z drugiej strony brak książek w domu rzuca się w oczy i co ważne, nie robi dobrego wrażenia na gościach. Rezolutni Polacy wydają więc poważne sumy na zakup drogich i grubych tomiszczy. Oczywiście muszą one spełnić kilka warunków by mieć stanąć na półce zaściankowego bibliofila. Po pierwsze: rozmiar. Książka musi być duża i gruba, by była widoczna już z korytarza. Po drugie: papier. Musi być kredowy, miło by też było gdyby tak zapakowana treść była również bogato ilustrowana. I po trzecie: oprawa. Twarda okładka otoczona miłą w dotyku skórą to nie to samo, co zwykła papierowa. Takie książki stoją dumnie w biblioteczce, dając złudną nadzieję, że ich właściciele są nie tylko bogaci, ale i oczytani. I nieważne, że większość z nich to wydania Pana Tadeusza czy Trylogii, w bólach i cierpieniu przerabiane w szkole.

Na drugim biegunie są szarzy czytelnicy. Kupują książki używane, w miękkich okładkach czy przecenione. Wielkość czy obrazki nie stanowią tu motywu kupna. Jeśli książka jest dobra, to mogłaby być wydrukowana na papierze śniadaniowym. Dla nich prawdziwym wybawieniem byłyby tzw. pocketbooki, robiące furorę na Zachodzie. Pocketbooki to bardzo tanie książki w kieszonkowym formacie. Najczęściej w połowie lektury zaczynają się... rozpadać. Okładka pęka, rogi kartek zaginają się i odrywają, a klej przestaje trzymać strony. Wbrew pozorom jest to całkowicie normalny proces rozpadu pocketbooka. Po przeczytaniu po prostu wyrzuca się go do pojemnika z makulaturą, o czym informuje znak kosza na ostatniej stronie. Śmieszna cena jednorazowych książek pozwala na taką praktykę - po wyrzuceniu jednej kupujemy za grosze kolejną.

Mogłoby się wydawać, że w Polsce, gdzie ceny nowych książek przyprawiają o histeryczny śmiech, pocketbooki byłyby idealnym rozwiązaniem. Nic bardziej mylnego. Przykład pewnego wydawcy, który pod naciskiem krytyki publicznej musiał usunąć jednorazowe pozycje ze swojej oferty dobitnie świadczy o polskiej mentalności serwowanej w sosie z hipokryzji. Sami nie kupujemy książek i nie pozwalamy, by inni to robili.

Niski poziom czytelnictwa w Polsce to wina nie tylko niekompetentnych polonistów, zaangażowanych bardziej w jak najszybsze przerobienie materiału, niż w rozbudzenie zainteresowania literaturą. Nauczyciele polskiego, dysponujący nie tylko wiedzą ale i możliwością zmiany podejścia młodego pokolenia, chyba nie wykorzystują tego w należyty sposób. Stawiają uczniów na straconej pozycji, zakładając, że ci zainteresowani są jedynie podstawowym przerobieniem programu. Programu, w skład którego wchodzi m.in. nudne jak flaki z olejem Wesele Wyspiańskiego czy obrzydzony do granic możliwości Pan Tadeusz. Rzadko kiedy docenia się na przykład Bułhakowa, Pratchetta czy współczesnych polskich autorów, koncentrując się na patriotyczno-sentymentalnych lekturach, nieadekwatnych do czasu i oczekiwań młodych ludzi. Wady widać więc gołym okiem także w programie nauczania języka polskiego.

Trudno jednak zwalać cała winy na wszechwładny system i belfrów. Winni są sami Polacy, dla których czytanie jest ostatnią formą spędzania wolnego czasu. Może jednak w czasie kolejnego wieczoru przed telewizorem warto przynajmniej pomyśleć o następnym pokoleniu wychowywanym w pokoju obok? Chcieć to móc!


Agnieszka Majchrzak & Błażej Szydzisz


Komentarze

Error connecting to mysql