Sztuki plastyczne Rozmowy Kultura
Wys�ano dnia 17-09-2007 o godz. 11:27:07 przez sergiusz 8513
Wys�ano dnia 17-09-2007 o godz. 11:27:07 przez sergiusz 8513
- z dyrektorem BWA Marianem Ruminem rozmawiała Agnieszka Kozłowska-Piasta. |
- W tym roku już po raz 30. odbył się konkurs twórców regionu świętokrzyskiego Piękny jubileusz. Pan chyba zna "Przedwiośnie" od samego początku?
- Można powiedzieć, że znam je od zawsze. Gdy organizowano pierwsze "Przedwiośnie" byłem młodym pracownikiem Muzeum Narodowego, jeszcze wtedy Muzeum Świętokrzyskiego. Dyrektor Alojzy Obrony oddelegował mnie do organizacji wystawy i od tej pory byłem zawsze z "Przedwiośniem" związany. Przez wiele lat byłem jurorem, komisarzem. Wydaje mi się, że jest to najważniejsza plastyczna impreza o charakterze konkursowym dla regionu świętokrzyskiego. Właściwie nie było drugiej takiej, która by z jednej strony gromadziła maksymalnie dużą ilość artystów, a z drugiej doniosłością pewnych wyborów plastycznych pokazywała to, co rzeczywiście ważnego powstało czy wydarzyło się w plastycznym środowisku naszego regionu.
-Jak się zmieniła kielecka sztuka, ta nasza lokalna, przez te 30 lat?
- Zmiany są oczywiste. Pamiętajmy, że następuje wymiana pokoleń. Artyści, którzy wówczas byli nagradzani, seniorzy ówczesnego "Przedwiośnia" już dawno odeszli. Pojawiły się dziesiątki nowych osobowości artystycznych. Zmieniła się też sztuka. Kiedyś nikomu nie marzyło się o czymś takim jak np. grafika komputerowa czy fotografia cyfrowa, więc tutaj zmiany są bardzo istotne. Nie chciałbym mówić, że one są równoznaczne ze zmianami jakościowymi. Sztuka sprzed 30-40 lat nie była gorsza niż obecna. Wiele ówczesnych dzieł na stałe wpisało się w dzieje sztuki kieleckiej. Poza tym zauważam, że lokalne środowisko artystyczne znacznie się rozrosło. Z tym wiąże się jednak pewna wątpliwość: kiedyś prawie wszyscy członkowie związków uważali się za artystów i sądzili, że trzeba być obecnym na takich wystawach. Dziś tylko część twórców należy do związku, bardzo wielu artystów nie ujawniło się ze swoim dorobkiem twórczym w naszym regionie, czy to przez wystawę własną, konkursową czy zbiorową. Myślę, że coraz bardziej aktualne staje się powiedzenie, że artystą się nie jest, artystą się bywa. Artystą się bywa kiedy to, mówiąc po staroświecku, "dotknie muza" i powstanie coś z powodu potrzeby innej od komercyjnej.
- Ale "muza kopie" też amatorów. Jak ocenia pan środowisko amatorów w naszym regionie?
- Jest dosyć liczne i gromadzi przede wszystkim ludzi, którzy nie muszą, nie potrzebują bądź nie chcą funkcjonować w konieczności zarobkowej. Żyją z innych źródeł dochodów, a twórczość i sztukę traktują jako dodatkowe zajęcie, jako rodzaj hobby. Profesjonalne środowisko i amatorskie to są dwa dosyć różne światy. Amatorskie funkcjonuje z potrzeby serca i z rzeczywistych przekonań, środowisko zawodowe często miesza funkcje życia ze sztuki z koniecznością bycia w sztuce. Ten dramat jest tutaj bardzo ostry i niekoniecznie dobrze rokujący dla sztuki. Z drugiej strony środowisko amatorskie często nie sięga tych wysokich rejonów realizacji artystycznej, ograniczając się do zaspokojenia szerokich smaków artystycznych społeczeństwa. Nie chciałbym tutaj dezawuować środowisk amatorskich. Przecież nawet w środowisku zawodowców spotykamy twórców, którzy wywodzą się ze środowisk amatorskich, ale dzięki talentowi, uporczywej pracy i bardzo mocnemu poszerzaniu swojej świadomości, weszli w to środowisko profesjonalne, są nagradzani, ot chociażby na naszym "Przedwiośniu".
- Mówi Pan tutaj o dojrzałych ludziach, a ja myślę o młodzieży.
- Z młodzieżą jest jeszcze inna sprawa. Często dzieci ze szkół podstawowych zapowiadają się jako wielkie talenty artystyczne. Kiedy dorastają, ta czystość i odruchowość, ta naturalność estetyczna, która gdzieś tam tkwi w człowieku, zanika. O ironio, zanika dzięki różnym obawom, strachowi�
- Złym nauczycielom?
- Nie chciałbym tak powiedzieć. Zajęć plastycznych jest tak niewiele, że nawet zły nauczyciel nie zdąży nikogo zepsuć. Zdolności plastyczne o naturalnym rodowodzie i wielkiej odwadze wieku dziecięcego zanikają. W zamian upowszechniają się złe wzorce subkultur, które przenikają do obrazowania już na etapie szkół średnich czy ponadpodstawowych. Zaczynają dominować dziwne formy, brzydactwa, różne udziwnienia, już nie mówię o subkulturowych śladach na murach. Nieliczni włączają się do kół zainteresowań, rozwijają talent plastyczny, ale to niewielki procent z tych, którzy tak dobrze się zapowiadali.
- A twórcy graffiti, wlepek, komiksów? Czy oni mają szansę należeć do grona kultury wysokiej?
- Nie jestem wielbicielem komiksów, tatuaży, choć ostatnio popełniłem tekst o tatuażu. Jeżeli przyjrzymy się tym formom wypowiedzi z punktu widzenia chociażby estetyki, to okaże się, że przygniatająca większość jest od strony artystycznej bardzo niedobra. Wiem, że jest to manifestacja idei, nie zawsze nam miłych, głębokich, nieraz bardzo brutalnych, obrzydliwych. Dziwię się, że bezkarnie można zaśmiecać nasze miasto nie tylko złym grafitti, ale i złą reklamą, złymi projektami architektonicznymi czy złymi sposobami dekorowania naszej architektury, jak na przykład malowanie pół kamienicy. Dziwię się, jak także piękne kobiety mogą zaśmiecać swoje ciało okropnymi tatuażami.
- Czy to wpływa na nasz odbiór sztuki?
- Myślę, że większość rzeczy widzimy, ale nie zauważamy. Tego brzydactwa jest już tyle, że nie reagujemy i nie myślimy o tym, że mogłoby być inaczej. Jestem w stanie zrozumieć, gdy przyczyna brzydactw leży w braku możliwości ekonomicznych. Gorzej jest, gdy możliwości są, a efekt i tak jest paskudny. Przytoczmy przykłady z przeszłości: kuriozalna forma słynnego wieżowca związkowego w centrum miasta (ul. Piotrkowska - red.), który zburzył całą przestrzeń architektoniczną starówki. Czy też słynny parawanowiec przy Karczówkowskiej tuż koło kościoła garnizonowego, który zmusił nawet ateistów do uczestniczenia na okrągło w nabożeństwach. To dziwne, bo przecież budynek powstał w głębokim PRL-u.
- Kielecczyznę można z powodzeniem nazwać zagłębiem fotografii. Mamy wiele konkursów fotograficznych, jest środowisko młodych ludzi, którzy fotografują, pojawiają się w różnych konkursach. Czy to przyszłość naszego lokalnego środowiska artystycznego?
- Fotografia zawsze fascynowała młodych ludzi. Ja już w szkole średniej miałem aparat Druh, kupiony za własne pieniądze i też fotografowałem. Przy obecnej technice fotografii cyfrowej, kiedy nie ma obróbki laboratoryjnej, a odbitki można zrobić za niewielkie pieniądze, pęd do fotografowania jest zrozumiały. Ale nie łudźmy się, że to ma cokolwiek wspólnego z twórczością artystyczną, ze sztuką, chociaż może być jej zaczątkiem. Nie łączmy tych rzeczy. Łatwość w posługiwaniu się techniką nie zawsze przekłada się na twórczość artystyczną.
- Ale przecież mamy mistrzów, piękną tradycję Kieleckiej Szkoły Krajobrazu, wybitnych fotografów, wspaniałe fotografie. Czy to nie może stanowić wspaniałej bazy, źródła, z którego czerpać będzie młode pokolenie?
- Mistrzowie są bardzo dobrym punktem odniesienia, jednak tylko nieliczni młodzi ludzie tych mistrzów znają i pamiętają. O sztuce i to sztuce wysokiej możemy mówić wtedy, gdy artysta kieruje aparatem, a nie aparat nim. Co z tego, że ktoś dostrzega Kielecką Szkołę Krajobrazu, jeśli nie potrafi nawet prawidłowo wykadrować postrzeganej rzeczywistości czy stworzyć nowej jakości artystycznej? Prace nie powinny być ładne, ale dotykać piękna. A poza tym muszą mieć jakieś przesłanie. Z tego ma wynikać jakiś odkrywczy, nowy sens. Artysta powinien zauważyć to, czego większość nie zauważa. Mało to, że zauważyć - to jeszcze przetworzyć i upublicznić w formie, która sprawi, że widz, mając z tym kontakt, dozna szczególnej formy olśnienia.
- Podobno wszystko już było. Trudno jest pokazać coś nowego.
- Nieprawda, coraz więcej mamy nowego. Nawet śmieci i brzydactwa są inne. Z tego można budować ciągle nowe jakości. Aby stworzyć to, czego jeszcze nie było, trzeba połączyć swoje emocje i wrażliwość z wiedzą i rozumem. Nie da się po prostu wziąć aparatu, robić zdjęć i w ten sposób zostać artystą. Wybitny krytyk sztuki i artysta Józef Czapski mówił, że w Polsce utarło się takie rozumienie, że artysta może być głupi, żeby tylko umiał machać pędzlem. Ale to jest nieprawda.
- W czym tkwi siła kieleckiego środowiska artystycznego, a jakie są jego słabości?
- Atutem naszego środowiska jest to, że pewne formy tradycyjnej sztuki, ale tej dobrej, przetrwały. Nadal cenimy sobie warsztat, umiejętności, pewne klasyczne wartości, które niestety w większości przejawów młodej sztuki nowszych pokoleń zanikły. Co do słabości...jedna bardzo poważna jest powoli przełamywana. Mamy wydział artystyczny na Akademii Świętokrzyskiej. Tam, gdzie nie było wyższej uczelni artystycznej środowiska naturalnie obumierały. Druga sprawa - bardzo wielu naszych artystów po studiach przestaje zajmować się sztuką. Każdy zawód wymaga aktywności i nieustającego doskonalenia techniki i wyobraźni. Poza tym bardzo wielu twórców nie konfrontuje swoich dzieł z twórczością innych. W latach 60. i 70. bardzo wielu naszych artystów fotografików uczestniczyło prawie we wszystkich konkursach światowych. A przecież wtedy było trudniej wyjechać, wysłać prace. Jaki procent artystów kieleckich współcześnie konfrontuje swoją twórczość, chociażby przez ogólnopolskie konkursy? Bardzo niewielki. Na "Przedwiośnie" zapraszamy jurorów z zewnątrz, profesorów wyższych uczelni, którzy siłą rzeczy nie przepuszczą czegoś, co jest złe. O ile młode i średnie pokolenie oraz nieliczni ze starszego pokolenia uczestniczą w tym konkursie, o tyle większość nie chce się zmierzyć z jurorami neutralnymi. Znam artystów, którzy zrezygnowali z udziału, bo to zakłóca im samoświadomość o randze własnej twórczości. Aby nie zburzyć tej pięknej wymyślonej przez siebie iluzji, rezygnują z konfrontacji. To nie jest dobre ani dla środowiska, ani dla poszczególnych autorów, którzy na własne życzenie tworzą w ciemności. Wydaje mi się też, że bardzo wielką słabością naszych środowisk artystycznych jest to, że one nie są dostatecznie upublicznione i docenione.
- Zaraz, zaraz, to po co jest BWA?
- Nie o takie upublicznienie mi chodzi. Proszę sprawdzić, jak wyglądają reakcje na nasze wystawy, ile jest wnikliwych recenzji, jak fachowe są te refleksje pisane czy też wygłaszane na antenach. Kiedy po wystawie artysta prosi mnie, żebym dostarczył mu kserokopie recenzji, bardzo często muszę się wstydzić. Zdarza się, że niektóre doniesienia po prostu ukrywam przed artystą. Media zazwyczaj zauważają inne rzeczy: że ktoś kogoś zgwałci, zamorduje lub coś komuś ukradnie; sztuka nie jest szczególnie ciekawym tematem. Nie ma w niej polityki, nie realizuje potocznych potrzeb; przeciwnie zmusza widzów do refleksji. A człowiek o pogłębionej refleksji jest człowiekiem trudnym dla potocznie rozumianej organizacji społeczeństwa. Często odwołujemy się do frekwencji jako miernika wartości. Nie jest to zawsze prawdziwy wskaźnik wartości kultury. Niską frekwencję na przykład mieliśmy w naszej galerii, kiedy prezentowaliśmy twórczość Stefana Gierowskiego - artysty o kieleckim rodowodzie, wybitnego profesora, wychowawcy wielu pokoleń artystycznych. Zabrakło adekwatnego dla jego rangi artysty zainteresowania "Dekalogiem". Większość chce oglądać to, co łatwe i przyjemne. Czy instytucje kultury mają prezentować to, co się ludziom podoba czy to, co jest rzeczywiście wartościowe. Czy mamy wychowywać społeczeństwo ku wyższym formom kultury i sztuki, czy wyższym formom życia, czy raczej pozwolić zadowalać się niższymi formami świadomości, bo takimi łatwiej można manipulować?
- Myślę, że Pan stoi na straży jakości.
- Też mam taką nadzieję. Chociaż funkcjonuję już ponad 30 lat w tej instytucji, więc też miewam dużo wątpliwości.
- Którą z wystaw zorganizowanych w BWA pamięta Pan najlepiej? Która była najważniejsza?
- Najbardziej cenię sobie oczywiście "Przedwiośnie" - konkurs udaje się organizować już przez tyle lat. Nie potrafię wskazać jednej wystawy, bo dla mnie każda ma istotny powód jej zaistnienia. Czasami są to wystawy artystów miejscowych, ważnych dla naszego środowiska. Czasami powodem jest język artystyczny, którego - zdaję sobie sprawę - większość nie doceni. Mamy jednak dwie$ szkoły artystyczne: średnią i wyższą. Studenci i uczniowie powinni zobaczyć dobrą realizację w jakiejś technice, technologii, coś, co w naszym środowisku kuleje. Ważne jest, jeśli tutaj odbywają się zajęcia plastyczne dla gimnazjalistów, jeżeli szkoła plastyczna przyprowadza uczniów, żeby tutaj przeprowadzić lekcje na przykładzie szczególnie cennego, oryginalnego dzieła sztuki. Tych ważnych powodów na wystawy jest bardzo, bardzo wiele. Nie chciałbym nikogo wyróżniać. To nie jest tak, że najważniejsze są wystawy artystów z górnej półki. Zresztą, kto z dużą pewnością potrafi wskazać tych artystów.
- Z jednej strony widzę wielką pasję w tym, co Pan robi, z drugiej - jakiś żal, że to wszystko jest jakoś tak na wiatr.
- Chciałbym, aby wystawy oglądali wszyscy, którzy powinni zobaczyć, żeby do BWA chodziło 100 procent społeczeństwa, które się w Kielcach sztuką interesuje. Chciałbym, aby środowiska kulturalne i artystyczne współdziałały, konfrontowały się ze sobą, tworząc interdyscyplinarne wydarzenia.
- Jakieś największe marzenie w stosunku do tej instytucji. Co by Pan chciał zrobić?
- Chciałbym, aby BWA zostało rozbudowane, aby była przestrzeń, w której moglibyśmy eksponować choć część z naszej stałej ekspozycji, a jest tego ponad 2500 dzieł. Drugim marzeniem jest uzupełnianie regionalnej kolekcji dzieł sztuki. Chciałbym, żeby nasza kolekcja nie rozproszyła się, jak przydarzyło się to innym zbiorom. Krakowski Bunkier sprzedał swoją kolekcję za cenę remontu. Mam nadzieję, że to nie będzie dotyczyło kieleckiego zbioru dzieł, bo jest on dosyć wartościowy, bo doskonałość to podobno tylko utopia.
- Mówimy o historyczno-dokumentacyjnej roli BWA. A co ze współczesną sztuką?
- Chciałbym mieć przestrzeń do prezentacji bardzo nowoczesnych form twórczości tzw. intermedialnej. To wymaga stałego oprzyrządowania, specjalnych warunków przestrzeni. Tego nie da się pokazać tylko przez rzutnik intermedialny. Zdaję sobie sprawę, że większość instytucji nie ma takich warunków...
- Zamek Ujazdowski w Warszawie ma takie możliwości: sprzętowe i finansowe. Kilka lat temu widziałam wystawę zatytułowaną Błękit. Kilka pomieszczeń ustawionych w amfiladzie przemalowano na niebiesko...
- No tak. Nic nie poradzę, kultura wysoka jest finansowana tak jak jest. Cieszę się, gdy mogę raz na kilka lat odmalować ściany... teraz kończymy wymianę instalacji elektrycznej w galerii, za co należą się serdeczne podziękowania władzom miasta.
- Dziękuję za rozmowę.
- Można powiedzieć, że znam je od zawsze. Gdy organizowano pierwsze "Przedwiośnie" byłem młodym pracownikiem Muzeum Narodowego, jeszcze wtedy Muzeum Świętokrzyskiego. Dyrektor Alojzy Obrony oddelegował mnie do organizacji wystawy i od tej pory byłem zawsze z "Przedwiośniem" związany. Przez wiele lat byłem jurorem, komisarzem. Wydaje mi się, że jest to najważniejsza plastyczna impreza o charakterze konkursowym dla regionu świętokrzyskiego. Właściwie nie było drugiej takiej, która by z jednej strony gromadziła maksymalnie dużą ilość artystów, a z drugiej doniosłością pewnych wyborów plastycznych pokazywała to, co rzeczywiście ważnego powstało czy wydarzyło się w plastycznym środowisku naszego regionu.
-Jak się zmieniła kielecka sztuka, ta nasza lokalna, przez te 30 lat?
- Zmiany są oczywiste. Pamiętajmy, że następuje wymiana pokoleń. Artyści, którzy wówczas byli nagradzani, seniorzy ówczesnego "Przedwiośnia" już dawno odeszli. Pojawiły się dziesiątki nowych osobowości artystycznych. Zmieniła się też sztuka. Kiedyś nikomu nie marzyło się o czymś takim jak np. grafika komputerowa czy fotografia cyfrowa, więc tutaj zmiany są bardzo istotne. Nie chciałbym mówić, że one są równoznaczne ze zmianami jakościowymi. Sztuka sprzed 30-40 lat nie była gorsza niż obecna. Wiele ówczesnych dzieł na stałe wpisało się w dzieje sztuki kieleckiej. Poza tym zauważam, że lokalne środowisko artystyczne znacznie się rozrosło. Z tym wiąże się jednak pewna wątpliwość: kiedyś prawie wszyscy członkowie związków uważali się za artystów i sądzili, że trzeba być obecnym na takich wystawach. Dziś tylko część twórców należy do związku, bardzo wielu artystów nie ujawniło się ze swoim dorobkiem twórczym w naszym regionie, czy to przez wystawę własną, konkursową czy zbiorową. Myślę, że coraz bardziej aktualne staje się powiedzenie, że artystą się nie jest, artystą się bywa. Artystą się bywa kiedy to, mówiąc po staroświecku, "dotknie muza" i powstanie coś z powodu potrzeby innej od komercyjnej.
- Ale "muza kopie" też amatorów. Jak ocenia pan środowisko amatorów w naszym regionie?
- Jest dosyć liczne i gromadzi przede wszystkim ludzi, którzy nie muszą, nie potrzebują bądź nie chcą funkcjonować w konieczności zarobkowej. Żyją z innych źródeł dochodów, a twórczość i sztukę traktują jako dodatkowe zajęcie, jako rodzaj hobby. Profesjonalne środowisko i amatorskie to są dwa dosyć różne światy. Amatorskie funkcjonuje z potrzeby serca i z rzeczywistych przekonań, środowisko zawodowe często miesza funkcje życia ze sztuki z koniecznością bycia w sztuce. Ten dramat jest tutaj bardzo ostry i niekoniecznie dobrze rokujący dla sztuki. Z drugiej strony środowisko amatorskie często nie sięga tych wysokich rejonów realizacji artystycznej, ograniczając się do zaspokojenia szerokich smaków artystycznych społeczeństwa. Nie chciałbym tutaj dezawuować środowisk amatorskich. Przecież nawet w środowisku zawodowców spotykamy twórców, którzy wywodzą się ze środowisk amatorskich, ale dzięki talentowi, uporczywej pracy i bardzo mocnemu poszerzaniu swojej świadomości, weszli w to środowisko profesjonalne, są nagradzani, ot chociażby na naszym "Przedwiośniu".
- Mówi Pan tutaj o dojrzałych ludziach, a ja myślę o młodzieży.
- Z młodzieżą jest jeszcze inna sprawa. Często dzieci ze szkół podstawowych zapowiadają się jako wielkie talenty artystyczne. Kiedy dorastają, ta czystość i odruchowość, ta naturalność estetyczna, która gdzieś tam tkwi w człowieku, zanika. O ironio, zanika dzięki różnym obawom, strachowi�
- Złym nauczycielom?
- Nie chciałbym tak powiedzieć. Zajęć plastycznych jest tak niewiele, że nawet zły nauczyciel nie zdąży nikogo zepsuć. Zdolności plastyczne o naturalnym rodowodzie i wielkiej odwadze wieku dziecięcego zanikają. W zamian upowszechniają się złe wzorce subkultur, które przenikają do obrazowania już na etapie szkół średnich czy ponadpodstawowych. Zaczynają dominować dziwne formy, brzydactwa, różne udziwnienia, już nie mówię o subkulturowych śladach na murach. Nieliczni włączają się do kół zainteresowań, rozwijają talent plastyczny, ale to niewielki procent z tych, którzy tak dobrze się zapowiadali.
- A twórcy graffiti, wlepek, komiksów? Czy oni mają szansę należeć do grona kultury wysokiej?
- Nie jestem wielbicielem komiksów, tatuaży, choć ostatnio popełniłem tekst o tatuażu. Jeżeli przyjrzymy się tym formom wypowiedzi z punktu widzenia chociażby estetyki, to okaże się, że przygniatająca większość jest od strony artystycznej bardzo niedobra. Wiem, że jest to manifestacja idei, nie zawsze nam miłych, głębokich, nieraz bardzo brutalnych, obrzydliwych. Dziwię się, że bezkarnie można zaśmiecać nasze miasto nie tylko złym grafitti, ale i złą reklamą, złymi projektami architektonicznymi czy złymi sposobami dekorowania naszej architektury, jak na przykład malowanie pół kamienicy. Dziwię się, jak także piękne kobiety mogą zaśmiecać swoje ciało okropnymi tatuażami.
- Czy to wpływa na nasz odbiór sztuki?
- Myślę, że większość rzeczy widzimy, ale nie zauważamy. Tego brzydactwa jest już tyle, że nie reagujemy i nie myślimy o tym, że mogłoby być inaczej. Jestem w stanie zrozumieć, gdy przyczyna brzydactw leży w braku możliwości ekonomicznych. Gorzej jest, gdy możliwości są, a efekt i tak jest paskudny. Przytoczmy przykłady z przeszłości: kuriozalna forma słynnego wieżowca związkowego w centrum miasta (ul. Piotrkowska - red.), który zburzył całą przestrzeń architektoniczną starówki. Czy też słynny parawanowiec przy Karczówkowskiej tuż koło kościoła garnizonowego, który zmusił nawet ateistów do uczestniczenia na okrągło w nabożeństwach. To dziwne, bo przecież budynek powstał w głębokim PRL-u.
- Kielecczyznę można z powodzeniem nazwać zagłębiem fotografii. Mamy wiele konkursów fotograficznych, jest środowisko młodych ludzi, którzy fotografują, pojawiają się w różnych konkursach. Czy to przyszłość naszego lokalnego środowiska artystycznego?
- Fotografia zawsze fascynowała młodych ludzi. Ja już w szkole średniej miałem aparat Druh, kupiony za własne pieniądze i też fotografowałem. Przy obecnej technice fotografii cyfrowej, kiedy nie ma obróbki laboratoryjnej, a odbitki można zrobić za niewielkie pieniądze, pęd do fotografowania jest zrozumiały. Ale nie łudźmy się, że to ma cokolwiek wspólnego z twórczością artystyczną, ze sztuką, chociaż może być jej zaczątkiem. Nie łączmy tych rzeczy. Łatwość w posługiwaniu się techniką nie zawsze przekłada się na twórczość artystyczną.
- Ale przecież mamy mistrzów, piękną tradycję Kieleckiej Szkoły Krajobrazu, wybitnych fotografów, wspaniałe fotografie. Czy to nie może stanowić wspaniałej bazy, źródła, z którego czerpać będzie młode pokolenie?
- Mistrzowie są bardzo dobrym punktem odniesienia, jednak tylko nieliczni młodzi ludzie tych mistrzów znają i pamiętają. O sztuce i to sztuce wysokiej możemy mówić wtedy, gdy artysta kieruje aparatem, a nie aparat nim. Co z tego, że ktoś dostrzega Kielecką Szkołę Krajobrazu, jeśli nie potrafi nawet prawidłowo wykadrować postrzeganej rzeczywistości czy stworzyć nowej jakości artystycznej? Prace nie powinny być ładne, ale dotykać piękna. A poza tym muszą mieć jakieś przesłanie. Z tego ma wynikać jakiś odkrywczy, nowy sens. Artysta powinien zauważyć to, czego większość nie zauważa. Mało to, że zauważyć - to jeszcze przetworzyć i upublicznić w formie, która sprawi, że widz, mając z tym kontakt, dozna szczególnej formy olśnienia.
- Podobno wszystko już było. Trudno jest pokazać coś nowego.
- Nieprawda, coraz więcej mamy nowego. Nawet śmieci i brzydactwa są inne. Z tego można budować ciągle nowe jakości. Aby stworzyć to, czego jeszcze nie było, trzeba połączyć swoje emocje i wrażliwość z wiedzą i rozumem. Nie da się po prostu wziąć aparatu, robić zdjęć i w ten sposób zostać artystą. Wybitny krytyk sztuki i artysta Józef Czapski mówił, że w Polsce utarło się takie rozumienie, że artysta może być głupi, żeby tylko umiał machać pędzlem. Ale to jest nieprawda.
- W czym tkwi siła kieleckiego środowiska artystycznego, a jakie są jego słabości?
- Atutem naszego środowiska jest to, że pewne formy tradycyjnej sztuki, ale tej dobrej, przetrwały. Nadal cenimy sobie warsztat, umiejętności, pewne klasyczne wartości, które niestety w większości przejawów młodej sztuki nowszych pokoleń zanikły. Co do słabości...jedna bardzo poważna jest powoli przełamywana. Mamy wydział artystyczny na Akademii Świętokrzyskiej. Tam, gdzie nie było wyższej uczelni artystycznej środowiska naturalnie obumierały. Druga sprawa - bardzo wielu naszych artystów po studiach przestaje zajmować się sztuką. Każdy zawód wymaga aktywności i nieustającego doskonalenia techniki i wyobraźni. Poza tym bardzo wielu twórców nie konfrontuje swoich dzieł z twórczością innych. W latach 60. i 70. bardzo wielu naszych artystów fotografików uczestniczyło prawie we wszystkich konkursach światowych. A przecież wtedy było trudniej wyjechać, wysłać prace. Jaki procent artystów kieleckich współcześnie konfrontuje swoją twórczość, chociażby przez ogólnopolskie konkursy? Bardzo niewielki. Na "Przedwiośnie" zapraszamy jurorów z zewnątrz, profesorów wyższych uczelni, którzy siłą rzeczy nie przepuszczą czegoś, co jest złe. O ile młode i średnie pokolenie oraz nieliczni ze starszego pokolenia uczestniczą w tym konkursie, o tyle większość nie chce się zmierzyć z jurorami neutralnymi. Znam artystów, którzy zrezygnowali z udziału, bo to zakłóca im samoświadomość o randze własnej twórczości. Aby nie zburzyć tej pięknej wymyślonej przez siebie iluzji, rezygnują z konfrontacji. To nie jest dobre ani dla środowiska, ani dla poszczególnych autorów, którzy na własne życzenie tworzą w ciemności. Wydaje mi się też, że bardzo wielką słabością naszych środowisk artystycznych jest to, że one nie są dostatecznie upublicznione i docenione.
- Zaraz, zaraz, to po co jest BWA?
- Nie o takie upublicznienie mi chodzi. Proszę sprawdzić, jak wyglądają reakcje na nasze wystawy, ile jest wnikliwych recenzji, jak fachowe są te refleksje pisane czy też wygłaszane na antenach. Kiedy po wystawie artysta prosi mnie, żebym dostarczył mu kserokopie recenzji, bardzo często muszę się wstydzić. Zdarza się, że niektóre doniesienia po prostu ukrywam przed artystą. Media zazwyczaj zauważają inne rzeczy: że ktoś kogoś zgwałci, zamorduje lub coś komuś ukradnie; sztuka nie jest szczególnie ciekawym tematem. Nie ma w niej polityki, nie realizuje potocznych potrzeb; przeciwnie zmusza widzów do refleksji. A człowiek o pogłębionej refleksji jest człowiekiem trudnym dla potocznie rozumianej organizacji społeczeństwa. Często odwołujemy się do frekwencji jako miernika wartości. Nie jest to zawsze prawdziwy wskaźnik wartości kultury. Niską frekwencję na przykład mieliśmy w naszej galerii, kiedy prezentowaliśmy twórczość Stefana Gierowskiego - artysty o kieleckim rodowodzie, wybitnego profesora, wychowawcy wielu pokoleń artystycznych. Zabrakło adekwatnego dla jego rangi artysty zainteresowania "Dekalogiem". Większość chce oglądać to, co łatwe i przyjemne. Czy instytucje kultury mają prezentować to, co się ludziom podoba czy to, co jest rzeczywiście wartościowe. Czy mamy wychowywać społeczeństwo ku wyższym formom kultury i sztuki, czy wyższym formom życia, czy raczej pozwolić zadowalać się niższymi formami świadomości, bo takimi łatwiej można manipulować?
- Myślę, że Pan stoi na straży jakości.
- Też mam taką nadzieję. Chociaż funkcjonuję już ponad 30 lat w tej instytucji, więc też miewam dużo wątpliwości.
- Którą z wystaw zorganizowanych w BWA pamięta Pan najlepiej? Która była najważniejsza?
- Najbardziej cenię sobie oczywiście "Przedwiośnie" - konkurs udaje się organizować już przez tyle lat. Nie potrafię wskazać jednej wystawy, bo dla mnie każda ma istotny powód jej zaistnienia. Czasami są to wystawy artystów miejscowych, ważnych dla naszego środowiska. Czasami powodem jest język artystyczny, którego - zdaję sobie sprawę - większość nie doceni. Mamy jednak dwie$ szkoły artystyczne: średnią i wyższą. Studenci i uczniowie powinni zobaczyć dobrą realizację w jakiejś technice, technologii, coś, co w naszym środowisku kuleje. Ważne jest, jeśli tutaj odbywają się zajęcia plastyczne dla gimnazjalistów, jeżeli szkoła plastyczna przyprowadza uczniów, żeby tutaj przeprowadzić lekcje na przykładzie szczególnie cennego, oryginalnego dzieła sztuki. Tych ważnych powodów na wystawy jest bardzo, bardzo wiele. Nie chciałbym nikogo wyróżniać. To nie jest tak, że najważniejsze są wystawy artystów z górnej półki. Zresztą, kto z dużą pewnością potrafi wskazać tych artystów.
- Z jednej strony widzę wielką pasję w tym, co Pan robi, z drugiej - jakiś żal, że to wszystko jest jakoś tak na wiatr.
- Chciałbym, aby wystawy oglądali wszyscy, którzy powinni zobaczyć, żeby do BWA chodziło 100 procent społeczeństwa, które się w Kielcach sztuką interesuje. Chciałbym, aby środowiska kulturalne i artystyczne współdziałały, konfrontowały się ze sobą, tworząc interdyscyplinarne wydarzenia.
- Jakieś największe marzenie w stosunku do tej instytucji. Co by Pan chciał zrobić?
- Chciałbym, aby BWA zostało rozbudowane, aby była przestrzeń, w której moglibyśmy eksponować choć część z naszej stałej ekspozycji, a jest tego ponad 2500 dzieł. Drugim marzeniem jest uzupełnianie regionalnej kolekcji dzieł sztuki. Chciałbym, żeby nasza kolekcja nie rozproszyła się, jak przydarzyło się to innym zbiorom. Krakowski Bunkier sprzedał swoją kolekcję za cenę remontu. Mam nadzieję, że to nie będzie dotyczyło kieleckiego zbioru dzieł, bo jest on dosyć wartościowy, bo doskonałość to podobno tylko utopia.
- Mówimy o historyczno-dokumentacyjnej roli BWA. A co ze współczesną sztuką?
- Chciałbym mieć przestrzeń do prezentacji bardzo nowoczesnych form twórczości tzw. intermedialnej. To wymaga stałego oprzyrządowania, specjalnych warunków przestrzeni. Tego nie da się pokazać tylko przez rzutnik intermedialny. Zdaję sobie sprawę, że większość instytucji nie ma takich warunków...
- Zamek Ujazdowski w Warszawie ma takie możliwości: sprzętowe i finansowe. Kilka lat temu widziałam wystawę zatytułowaną Błękit. Kilka pomieszczeń ustawionych w amfiladzie przemalowano na niebiesko...
- No tak. Nic nie poradzę, kultura wysoka jest finansowana tak jak jest. Cieszę się, gdy mogę raz na kilka lat odmalować ściany... teraz kończymy wymianę instalacji elektrycznej w galerii, za co należą się serdeczne podziękowania władzom miasta.
- Dziękuję za rozmowę.
Komentarze |