Muzyka Rozmowy Kielce Kultura Muzyka
Wys�ano dnia 11-02-2010 o godz. 22:46:52 przez rafa 5970
Wys�ano dnia 11-02-2010 o godz. 22:46:52 przez rafa 5970
Po koncercie projektu Fisz Emade Tworzywo na Festiwalu Firmament 2009 z Bartoszem Waglewskim - Fiszem rozmawiała Olga Adamus. |
Jak ci się podobała atmosfera na koncercie?
Najważniejsza jest wymiana energii - udało się to świetnie uzyskać. Poza tym to jest bardzo dobre miejsce na koncert. Klimat jakiejś kameralnej imprezy i takie teatralne światła. Mnie to bardzo pasuje.
Na początku wszyscy widzowie, którzy mogli - siedzieli. Oczekiwaliście, że z każdym utworem ludzie będą wstawali i zacznie być bardziej klubowo niż kameralnie?
Nie, nie zastanawiamy się nad tym, co się stanie. Nie mamy czasu na myślenie w czasie koncertów – to, co się wydarzy zawsze jest dla nas wyzwaniem i jest ciekawe. Jakby ludzie siedzieli też by było przyjemnie.
Nowa płyta nawiązuje do waszych fascynacji metalem. Później zainteresowaliście się hip-hopem. Jak wyglądało to przejście z tak różnych gatunków muzycznych?
Fascynacja metalem była kiedy mieliśmy po 15 lat. Pierwszym zespołem heavy metalowym, który wystąpił z Public Enemy był zespół Anthrax. Ich utwór „Bring The Nosie” był bardzo mocnym połączeniem, wydawałoby się, totalnie innych brzmień, ale wyszło im to wyśmienicie. Ostatnio gdzieś nawet Kazik mówił o tym utworze, że też go bardzo zainspirował, jeśli chodzi o tworzenie muzyki na żywo. Heavy metalu słuchaliśmy, jako nastolatkowie. Później słuchaliśmy zespołów takich jak Pixies, a z drugiej strony Beastie Boys czy Public Enemy. Muzyka jest zawsze jakąś taką eklektyczną sytuacją, że można słuchać wszystkiego i się cieszyć. Po prostu.
Mimo, że to fascynacja sprzed lat, chętnie do niej wracasz?
To są zjawiska, które moim zdaniem z jednej strony przetrwały typu Slayer czy Sepultura. Zespoły naprawdę świetne. Jest cała taka scena, ocierająca się o muzykę noisową, chociażby Napalm Death. No i są to zespoły, które bez heavy metalu by nie istniały, a są dla mnie ważne cały czas. Chociażby zespół Primus, który chyba ma zamiar powrócić.
Czy spodziewałeś się takiej pewnej kontrowersji po wydaniu płyty? Pojawiły się opinie fanów heavy metalu, że z tego się nie wyrasta, że albo hip-hop, albo hevy-metal.
Kiedy robię płytę niczego się nie spodziewam, robię to przede wszystkim dla siebie. Kiedy słuchałem heavy metalu to też wydawało mi się, że słuchanie Faith No More to jest zdrada, bo występują z klawiszowcem i Mike Patton często rapuje. Z takich podziałów trzeba wyrosnąć.
Więc teraz przez pryzmat swoich doświadczeń jesteś wstanie zrozumieć tych, co uważają, że elektronika to nie muzyka?
Nie, zupełnie nie.
Większość twoich utworów to współpraca z bratem. „Męska muzyka” była płytą jeszcze bardziej rodzinną - bo z ojcem. Czy podczas przygotowań, nagrań ojciec był dla was mentorem czy kompanem?
Na tej płycie wszystkie kompozycje, melodie są ojca. Na początku występowaliśmy z Emade troszkę jako muzycy sesyjni, ale z czasem zaczęliśmy też występy koncertowe. W tym, co się wydarzyło na płycie jest troszkę nas. Na razie nic się nie zapowiada, żeby ten projekt ruszył na nowo. Może jeszcze zagramy kilka koncertów, ale nie planujemy nowej płyty. Z drugiej strony cała ta przygoda przypomniała mi, jak się gra na gitarze basowej i zatęskniłem za tym. Nagrałem więc sobie płytę, na której gram na basie.
Więc „Męska muzyka” miała wpływ na „Heavi metal”. A czy w ogóle ojciec miał duży wpływ na to, co teraz robicie? Była jakaś presja z jego strony? Chciał żebyście byli muzykami?
Nie, zupełnie nie chciał, żebyśmy byli muzykami. Wszystko to, co robiliśmy na samym początku było tak naprawdę jakimś takim buntem wobec tego, czego się nasłuchaliśmy w domu. Nie chcieliśmy grać na gitarach, mimo że słuchaliśmy muzyki gitarowej.
Czy ten bunt przełożył się na muzyczną współpracę z bratem? Wynikło to z przebywania pod jednym dachem i tak zostało w muzyce, czy po prostu pewnego dnia stwierdziliście - musimy grać razem.
To było naturalne, bo wszystkie zespoły, które powstawały u nas w pokoju to byliśmy my. Tak było najłatwiej, nie trzeba było nikogo zapraszać na kolacje, tylko Piotrek walił w bębny, a ja darłem mordę na gitarze i tak już ostało do dzisiaj.
Młodsze rodzeństwo często inspiruje się starszym. Czy tak jest u was, jeśli chodzi o sferę muzyki?
Myślę, że nie ma takiej inspiracji, bo gdzieś tam traktujemy się poważnie, na tym samym poziomie. Gdyby tak nie było, pewnie takie rodzinne granie byłoby ciężkie. Z pewnością byłoby bardzo ciężko. A my mamy taki partnerski układ. Oczywiście napędzamy się jakimiś różnymi pomysłami, ale z tego samego poziomu.
Kiedy razem nagrywacie płytę, to ty przychodzisz z tekstami, czy brat - z muzyką, czy siadacie wspólnie i myślicie?
Wcześniej trochę rozmawiamy o płycie i każdy się zamyka u siebie, coś robimy, potem to odsłuchujemy, jak stwierdzamy, że jest dobre to kontynuujemy, jeśli złe - odrzucamy. To jest taki etap konfrontacji. Każdy ma zaufanie i robi to u siebie.
Twoje teksty mają w sobie nutkę pesymizmu, ironii. Unosząc się te 30 centymetrów ponad chodnikami widzisz tylko szarość, zło i smutek? Czy to może specyfika Warszawy tak na ciebie wpływa?
Nie wiem, nigdy nie mieszkałem dłużej gdzie indziej. Nigdy nie próbowałem. Teraz Warszawa jest takim miejscem, gdzie trudno tak naprawdę znaleźć rodowitego warszawiaka. Dużo ludzi tam napływa, przyjeżdża i dlatego jest to miasto bardzo bogate, ale i podzielone zarazem. Bogate, jeśli chodzi o środowiska, różne pomysły na życie. No i dlatego trochę słychać tę Warszawę w muzyce. Ale nie, to chyba nie z tego wynika,. To wynika z tego, że kilku rzeczy nie lubimy, ale one są wszędzie. Nie tylko w Warszawie, nie tylko w Polsce.
A czy jesteś sfrustrowany patrząc na tę „warszawkę” - elity, grupy, o których się mówi, celebrytów, którzy są w centrum zainteresowania. Osoby, które nie robią nic konkretnego, tylko po prostu są. Na kanałach muzycznych widzimy piosenkarki, którym napisano proste teksty i chwytliwą muzykę, przerobiono głosy i ciała. Co myślą muzycy obserwując taki atak popkultury?
Z jednej strony na pewno mnie to dotyka, działamy cały czas na własną rękę, bo wydaje nas przyjaciel. Mamy swoją publiczność i mamy gdzie grać - koncerty, różne festiwale. Z jednej strony to nie przeraża, a z drugiej jest to smutne.
Oglądaliśmy ostatnio koncert Nirvany. Zespół ten był kiedyś wielką popową gwiazdą, która wyprzedziła ze sprzedażą płyt Michaela Jacksona. Takie rzeczy są teraz niemożliwe. Nie taka muzyka sprzedaje się w MTV. Stacja, która promowała Nirvanę, w tym momencie nie zajmuje się muzyką w ogóle. Ale myślę, że w końcu będzie przesyt w tym wszystkim. Poza tym mamy Internet, w którym ludzie szukają całkiem innych rzeczy, niż te, które funduje im telewizja.
Nie macie więc czasem dosyć tworzenia muzyki?
Chcemy tworzyć i chcemy grać. Oczywiście fajnie byłoby mieć więcej pieniędzy żeby żyć, żeby móc się łatwiej rozwijać. Ale nam się póki co jakoś udaje, nie narzekamy na razie.
Nie myślałeś, żeby oprócz muzyki poświęcić się bardziej malarstwu?
Nie, zupełnie nie. To jest pasją, na która nie mam czasu. To jest wcześniejszy pomysł na życie, który sobie gdzieś tam wymyśliłem, bo lubię rzeczy ładne i ciekawe. Nie wydaje mi się jednak, że można robić dwie rzeczy naprawdę dobrze, a niedzielny malarz mnie w ogóle nie interesuje.
Bartosz Waglewski (Fisz) jest laureat licznych nagród, nominowany do Fryderyków i zdobywcą Paszportu Polityki. Brał udział w projektach takich jak Tworzywo Sztuczne czy Bassisters Orchestra. Współpracował między innymi z Marią Peszek, Muńkiem Staszczykiem i Paktofoniką. Stale współpracuje z bratem - Piotrem Waglewskim (Emade), W 2008 nagrał z nim i z ojcem - Wojciechem Waglewskim płytę „Męska muzyka”. W tym samym roku pojawiła się płyta „Heavi metal” pod nazwą projektu - Fisz Emade Tworzywo. Studiował na Europejskiej Akademii Sztuk.
Najważniejsza jest wymiana energii - udało się to świetnie uzyskać. Poza tym to jest bardzo dobre miejsce na koncert. Klimat jakiejś kameralnej imprezy i takie teatralne światła. Mnie to bardzo pasuje.
Na początku wszyscy widzowie, którzy mogli - siedzieli. Oczekiwaliście, że z każdym utworem ludzie będą wstawali i zacznie być bardziej klubowo niż kameralnie?
Nie, nie zastanawiamy się nad tym, co się stanie. Nie mamy czasu na myślenie w czasie koncertów – to, co się wydarzy zawsze jest dla nas wyzwaniem i jest ciekawe. Jakby ludzie siedzieli też by było przyjemnie.
Nowa płyta nawiązuje do waszych fascynacji metalem. Później zainteresowaliście się hip-hopem. Jak wyglądało to przejście z tak różnych gatunków muzycznych?
Fascynacja metalem była kiedy mieliśmy po 15 lat. Pierwszym zespołem heavy metalowym, który wystąpił z Public Enemy był zespół Anthrax. Ich utwór „Bring The Nosie” był bardzo mocnym połączeniem, wydawałoby się, totalnie innych brzmień, ale wyszło im to wyśmienicie. Ostatnio gdzieś nawet Kazik mówił o tym utworze, że też go bardzo zainspirował, jeśli chodzi o tworzenie muzyki na żywo. Heavy metalu słuchaliśmy, jako nastolatkowie. Później słuchaliśmy zespołów takich jak Pixies, a z drugiej strony Beastie Boys czy Public Enemy. Muzyka jest zawsze jakąś taką eklektyczną sytuacją, że można słuchać wszystkiego i się cieszyć. Po prostu.
Mimo, że to fascynacja sprzed lat, chętnie do niej wracasz?
To są zjawiska, które moim zdaniem z jednej strony przetrwały typu Slayer czy Sepultura. Zespoły naprawdę świetne. Jest cała taka scena, ocierająca się o muzykę noisową, chociażby Napalm Death. No i są to zespoły, które bez heavy metalu by nie istniały, a są dla mnie ważne cały czas. Chociażby zespół Primus, który chyba ma zamiar powrócić.
Czy spodziewałeś się takiej pewnej kontrowersji po wydaniu płyty? Pojawiły się opinie fanów heavy metalu, że z tego się nie wyrasta, że albo hip-hop, albo hevy-metal.
Kiedy robię płytę niczego się nie spodziewam, robię to przede wszystkim dla siebie. Kiedy słuchałem heavy metalu to też wydawało mi się, że słuchanie Faith No More to jest zdrada, bo występują z klawiszowcem i Mike Patton często rapuje. Z takich podziałów trzeba wyrosnąć.
Więc teraz przez pryzmat swoich doświadczeń jesteś wstanie zrozumieć tych, co uważają, że elektronika to nie muzyka?
Nie, zupełnie nie.
Większość twoich utworów to współpraca z bratem. „Męska muzyka” była płytą jeszcze bardziej rodzinną - bo z ojcem. Czy podczas przygotowań, nagrań ojciec był dla was mentorem czy kompanem?
Na tej płycie wszystkie kompozycje, melodie są ojca. Na początku występowaliśmy z Emade troszkę jako muzycy sesyjni, ale z czasem zaczęliśmy też występy koncertowe. W tym, co się wydarzyło na płycie jest troszkę nas. Na razie nic się nie zapowiada, żeby ten projekt ruszył na nowo. Może jeszcze zagramy kilka koncertów, ale nie planujemy nowej płyty. Z drugiej strony cała ta przygoda przypomniała mi, jak się gra na gitarze basowej i zatęskniłem za tym. Nagrałem więc sobie płytę, na której gram na basie.
Więc „Męska muzyka” miała wpływ na „Heavi metal”. A czy w ogóle ojciec miał duży wpływ na to, co teraz robicie? Była jakaś presja z jego strony? Chciał żebyście byli muzykami?
Nie, zupełnie nie chciał, żebyśmy byli muzykami. Wszystko to, co robiliśmy na samym początku było tak naprawdę jakimś takim buntem wobec tego, czego się nasłuchaliśmy w domu. Nie chcieliśmy grać na gitarach, mimo że słuchaliśmy muzyki gitarowej.
Czy ten bunt przełożył się na muzyczną współpracę z bratem? Wynikło to z przebywania pod jednym dachem i tak zostało w muzyce, czy po prostu pewnego dnia stwierdziliście - musimy grać razem.
To było naturalne, bo wszystkie zespoły, które powstawały u nas w pokoju to byliśmy my. Tak było najłatwiej, nie trzeba było nikogo zapraszać na kolacje, tylko Piotrek walił w bębny, a ja darłem mordę na gitarze i tak już ostało do dzisiaj.
Młodsze rodzeństwo często inspiruje się starszym. Czy tak jest u was, jeśli chodzi o sferę muzyki?
Myślę, że nie ma takiej inspiracji, bo gdzieś tam traktujemy się poważnie, na tym samym poziomie. Gdyby tak nie było, pewnie takie rodzinne granie byłoby ciężkie. Z pewnością byłoby bardzo ciężko. A my mamy taki partnerski układ. Oczywiście napędzamy się jakimiś różnymi pomysłami, ale z tego samego poziomu.
Kiedy razem nagrywacie płytę, to ty przychodzisz z tekstami, czy brat - z muzyką, czy siadacie wspólnie i myślicie?
Wcześniej trochę rozmawiamy o płycie i każdy się zamyka u siebie, coś robimy, potem to odsłuchujemy, jak stwierdzamy, że jest dobre to kontynuujemy, jeśli złe - odrzucamy. To jest taki etap konfrontacji. Każdy ma zaufanie i robi to u siebie.
Twoje teksty mają w sobie nutkę pesymizmu, ironii. Unosząc się te 30 centymetrów ponad chodnikami widzisz tylko szarość, zło i smutek? Czy to może specyfika Warszawy tak na ciebie wpływa?
Nie wiem, nigdy nie mieszkałem dłużej gdzie indziej. Nigdy nie próbowałem. Teraz Warszawa jest takim miejscem, gdzie trudno tak naprawdę znaleźć rodowitego warszawiaka. Dużo ludzi tam napływa, przyjeżdża i dlatego jest to miasto bardzo bogate, ale i podzielone zarazem. Bogate, jeśli chodzi o środowiska, różne pomysły na życie. No i dlatego trochę słychać tę Warszawę w muzyce. Ale nie, to chyba nie z tego wynika,. To wynika z tego, że kilku rzeczy nie lubimy, ale one są wszędzie. Nie tylko w Warszawie, nie tylko w Polsce.
A czy jesteś sfrustrowany patrząc na tę „warszawkę” - elity, grupy, o których się mówi, celebrytów, którzy są w centrum zainteresowania. Osoby, które nie robią nic konkretnego, tylko po prostu są. Na kanałach muzycznych widzimy piosenkarki, którym napisano proste teksty i chwytliwą muzykę, przerobiono głosy i ciała. Co myślą muzycy obserwując taki atak popkultury?
Z jednej strony na pewno mnie to dotyka, działamy cały czas na własną rękę, bo wydaje nas przyjaciel. Mamy swoją publiczność i mamy gdzie grać - koncerty, różne festiwale. Z jednej strony to nie przeraża, a z drugiej jest to smutne.
Oglądaliśmy ostatnio koncert Nirvany. Zespół ten był kiedyś wielką popową gwiazdą, która wyprzedziła ze sprzedażą płyt Michaela Jacksona. Takie rzeczy są teraz niemożliwe. Nie taka muzyka sprzedaje się w MTV. Stacja, która promowała Nirvanę, w tym momencie nie zajmuje się muzyką w ogóle. Ale myślę, że w końcu będzie przesyt w tym wszystkim. Poza tym mamy Internet, w którym ludzie szukają całkiem innych rzeczy, niż te, które funduje im telewizja.
Nie macie więc czasem dosyć tworzenia muzyki?
Chcemy tworzyć i chcemy grać. Oczywiście fajnie byłoby mieć więcej pieniędzy żeby żyć, żeby móc się łatwiej rozwijać. Ale nam się póki co jakoś udaje, nie narzekamy na razie.
Nie myślałeś, żeby oprócz muzyki poświęcić się bardziej malarstwu?
Nie, zupełnie nie. To jest pasją, na która nie mam czasu. To jest wcześniejszy pomysł na życie, który sobie gdzieś tam wymyśliłem, bo lubię rzeczy ładne i ciekawe. Nie wydaje mi się jednak, że można robić dwie rzeczy naprawdę dobrze, a niedzielny malarz mnie w ogóle nie interesuje.
Bartosz Waglewski (Fisz) jest laureat licznych nagród, nominowany do Fryderyków i zdobywcą Paszportu Polityki. Brał udział w projektach takich jak Tworzywo Sztuczne czy Bassisters Orchestra. Współpracował między innymi z Marią Peszek, Muńkiem Staszczykiem i Paktofoniką. Stale współpracuje z bratem - Piotrem Waglewskim (Emade), W 2008 nagrał z nim i z ojcem - Wojciechem Waglewskim płytę „Męska muzyka”. W tym samym roku pojawiła się płyta „Heavi metal” pod nazwą projektu - Fisz Emade Tworzywo. Studiował na Europejskiej Akademii Sztuk.
Zdjęcia: Łukasz Król, Bartek Bogucki
Komentarze |