Kielce v.0.8

Literatura
Fotografia - to wciÄ…ga

 drukuj stron�
Literatura Recenzje Kultura Literatura
Wys�ano dnia 22-10-2005 o godz. 08:00:00 przez pala2 14844

Chcecie podziwiać XIX-wieczne portrety Aleksandra Dumasa, George Sand czy Emila Zoli? Zajrzyjcie do "Historii fotografii światowej" Naomi Rosenblum. To były zdjęcia!

Pierwsi ludzie, których fotografowano w latach 40. XIX wieku, wyglądają dystyngowanie i niezwykle poważnie. I to nie dlatego, że poczuli się współtwórcami historii: jako jedni z pierwszych zostali sportretowani przez fotografa, a nie malarza. Powód tego spiżowego wyglądu był techniczny - pozująca osoba musiała na dłuższą chwilę, niekiedy nawet na kilka minut, zastygnąć w bezruchu.

Tak długiego czasu naświetlania wymagano wówczas w studiach portretowych. Fotografowany więc, by jak najmniej się poruszać, musiał usiąść, jego głowę obejmowały od tyłu specjalne kleszcze, a sam delikwent kurczowo zaciskał ręce. To i tak był postęp - wcześniej, w 1827 r., jeden z pierwszych fotografów, Joseph Nicéphore Niépce, gołębnik przed swoim oknem naświetlał przez osiem godzin.

Wszystko to przypomina Naomi Rosenblum, historyk sztuki, w wydanej niedawno u nas książce "Historia fotografii światowej".

Narzekając dziś, że aparat fotograficzny jest zbyt duży, by zmieścić się w kieszeni koszuli, możemy sobie wyobrazić pierwszych fotografów, którzy wyruszając w plener, swój sprzęt musieli transportować wozami konnymi. Ale ich pejzaże - i o tym możemy się przekonać w książce - przebijają kompozycją i techniką większość współcześnie powstających w tych samych miejscach zdjęć.

Od zenita do cyfry

"Historia fotografii światowej" pojawia się na rynku w bardzo dobrym momencie - dzięki modzie na aparaty cyfrowe fotografowanie staje się coraz bardziej popularne.

W PRL polski fotograf amator z reguły posługiwał się radzieckim zenitem, NRD-owską prakticą i pochodzącym z tego samego kraju filmem ORWO, który niekiedy przedstawiał świat w przedziwnych kolorach. Różnica między rzeczywistością a zdjęciem była mniej więcej taka sama jak między tekstem w "Trybunie Ludu" o sukcesach polskiej gospodarki a zaopatrzeniem sklepu spożywczego.

W PRL było jednak coś, czego dziś fotografującej młodzieży brakuje - w wielu szkołach dzięki nauczycielom zapaleńcom funkcjonowały kółka fotograficzne. A robienia zdjęć nikt sam się nie nauczy.

Dziś rolę tych kółek zainteresowań przejmuje, przynajmniej częściowo, internet. Na wielu stronach można wystawić swoje fotografie, oczekując uwag. Miejsca te cieszą się coraz większym powodzeniem - aparaty cyfrowe ułatwiają umieszczenie swoich zdjęć w sieci.

Czy amatorzy cyfry przeważają nad zwolennikami starszej metody fotografowania na filmie? Każdemu polecam wakacyjny test - wystarczy policzyć w jakimś miejscu turystycznym, ilu fotografujących trzyma aparat przy oku, a ilu w wyciągniętych przed siebie rękach - ci drudzy to właśnie "cyfraki" (wśród nich znajdzie się też kilku bardziej doświadczonych, którzy trzymają aparat "po staremu" przy oku).

Z fotografią zaczynają się kojarzyć osoby, które do tej pory zajmowały się czymś innym. Sztandarowy przykład w fotografii cyfrowej to aktor Janusz Gajos, dla którego zajęcie to stało się na tyle znaczącym hobby, że doczekał się już kilku wystaw.

Emocjonując się w ostatnich latach, co wygra: negatyw czy fotografia cyfrowa, wielu młodych adeptów fotografii pozostawało w złudnym przekonaniu, że używanie filmu jest czymś dla fotografii naturalnym. "Historia fotografii światowej" przypomina, że pierwsze fotografie to dagerotypy - posrebrzane płytki metalowe.

To lekcja pokory. Oglądając zdjęcia sprzed ponad stu lat, łatwiej można przyswoić sobie banalne, ale prawdziwe spostrzeżenie, że to nie aparat, lecz człowiek robi zdjęcia.

Dlaczego Lincoln wygrał wybory

Fotografia wciąż jest w Polsce na uboczu. Kiedy zajrzymy do encyklopedii PWN, znajdziemy w niej opisy technik fotograficznych: dagerotypii, talbotypii, heliotypii. Ale nie ma biogramów fotografów - nawet twórców wymienionych technik, jak Louis J.M. Daguerre czy W.H. Fox Talbot, a także późniejszych mistrzów, takich jak choćby Anselm Adams. To trochę tak, jakby w encyklopedii zabrakło Rembrandta czy Van Gogha.

Książki poświęcone fotografii w Polsce to z jednej strony lepsze lub gorsze poradniki, jak fotografować, a z drugiej - albumy ze zdjęciami. W tej próżni pojawiła się "Historia fotografii światowej" Naomi Rosenblum, jedna z najobszerniejszych na świecie książek na ten temat. To książka cegła, a właściwie - płyta chodnikowa. Prawie 700 stron formatu A-4 wypełnionych faktami dotyczącymi rozwoju technik fotografowania czy odbioru fotografii.

Z książki przebija nieustannie walka fotografii o uznanie jej za sztukę, a nie tylko rzemiosło. Ten spór miewał komiczne epizody. W drugiej połowie XIX wieku spora grupa krytyków zarzuciła fotografii, że jest zbyt naturalistyczna, zbyt ostra jak na sztukę. Niektórzy fotografowie więc, aby wejść do elity artystycznej, zaczęli smarować czymś obiektywy albo po prostu podczas naświetlania kopali w statyw - by zdjęcie nie wyszło zbyt ostre.

Użyteczność fotografii szybko docenił jeden z najwybitniejszych polityków tamtych czasów, Abraham Lincoln. Podobno był przekonany, że w jego zwycięstwie w wyborach w znacznym stopniu dopomógł portret fotograficzny - nieco wyidealizowany, gdyż aby ukryć zbyt długą szyję kandydata na prezydenta, fotograf zasłonił ją wysokim kołnierzem.

Takich ciekawostek, a także znacznie ważniejszych faktów, można znaleźć w tej książce mnóstwo. Ale jeśli ktoś nie ma ochoty zbyt wiele czasu poświęcić samej lekturze "Historii fotografii światowej", to może oglądać - ponad 800 świetnie zreprodukowanych zdjęć. Ta książka to w takim samym stopniu pisana historia fotografii co album. W tej drugiej roli sprawdza się nawet lepiej.

OglÄ…dajcie, studiujcie, uczcie siÄ™

Test na atrakcyjność tej książki okazał się dość prosty - leżała kilka dni w moim pokoju, w którym gromadzą się znajomi. Rzadko zdarzało się, aby nie spędzili dłuższego czasu na oglądaniu zdjęć. To wciąga.

Trudno oderwać się od podziwiania XIX-wiecznych portretów Aleksandra Dumasa, George Sand czy Emila Zoli. Fantastyczna jakość, jakiej pozazdrościć mogłoby wiele współczesnych zakładów fotograficznych. Autorka umieściła też w swej książce równie atrakcyjne i ważne dla historii fotografii zdjęcia pejzażowe i fotoreporterskie.

Do oglądania, a nie czytania "Historii fotografii światowej", skłania też podstawowa wada wydania polskiego - momentami bardzo kiepskie tłumaczenie. Niekiedy trzeba się wręcz domyślać, o co mogło chodzić w oryginale. Wciąż tylko podejrzewam, co znaczy fragment, który po polsku brzmi: "Fotografia wpłynęła też w znacznym stopniu na inne sztuki, a obecnie traktuje się ją jako wizualne zdanie posiadające własny charakter estetyczny". Słabe tłumaczenie wyolbrzymia podstawową wadę całości - niezbyt porywającą, akademicką narrację.

Historia fotografii w tej książce zaczyna się w 1839 r., ale kończy, niestety, już w pierwszej połowie lat 90. Ostatnie dziesięciolecie w niej nie istnieje. Ten brak wynika z tego, że książka została wydana w polskim przekładzie dopiero teraz - wcześniej przez wiele lat służyła adeptom fotografii jej anglojęzyczna wersja. Jednak szkoda, że wydawca nie wpadł na pomysł uzupełnienia tego braku - ostatnie lata to akurat okres boomu fotografii cyfrowej, czyli z punktu widzenia techniki zapisu - przyszłość kilkudziesięciu najbliższych lat fotografii.

Ale właśnie adeptom fotografii cyfrowej "Historia fotografii światowej" może przydać się najbardziej. Jak malarze studiują dzieła mistrzów, tak uczący się fotografii mogą potraktować książkę Rosenblum jako podręcznik pokazujący wiele najważniejszych osiągnięć w dziejach fotografii. u
Naomi Rosenblum "Historia fotografii światowej", przekład Inez Baturo. Wydawnictwo Baturo i Grafis Projekt, Bielsko-Biała 2005.


Piotr Lipiński Gazeta Wyborcza


Komentarze

Error connecting to mysql