Kielce v.0.8

Muzyka
Glastonbury 2008

 drukuj stron�
Muzyka Åšwiat Kultura
Wys�ano dnia 01-07-2008 o godz. 14:07:43 przez rafa 1822

Było błoto i hiphopowy wokalista w roli gwiazdy festiwalu - ale zapowiadany koniec Glastonbury nie nastąpił - przyjechało tyle ludzi, że zabrakło biletów.

Jeszcze kilka dni wcześniej brytyjska prasa huczała od dyskusji na temat kiepskiej kondycji odbywającego się od lat 70. na wielkiej farmie w południowo-zachodniej Anglii festiwalu Glastonbury - największej muzyczno-artystycznej imprezy świata. Narzekano na tegoroczny program, a przede wszystkim na to, że główną gwiazdą będzie hiphopowy wokalista Jay-Z. Artysta ze wszech miar komercyjny, a tym samym niepasujący do undergroundowych korzeni festiwalu i jego alternatywnego etosu. Potwierdzeniem miała być słaba sprzedaż biletów. Najbardziej zajadli krytycy prorokowali, że może to być ostatnia edycja sławnej imprezy.

Tymczasem festiwal, który zakończył się w niedzielę, okazał się wielkim sukcesem frekwencyjnym i artystycznym. Impreza znowu była całkowicie wyprzedana - uczestniczyło w niej prawie 200 tys. osób. A występ Jay-Z okazał się jednym z najmocniejszych punktów programu.

Artysta bez litości wykpił tych wszystkich, którzy odbierali mu prawo udziału w festiwalu. Zanim pojawił się na scenie, na monitorach można było obejrzeć zabawny montaż wideo, w którym Hillary Clinton i Władimir Putin zastanawiali się, czy to wstyd, że raper zaśpiewa w Glastonbury. Dostało się też Noelowi Gallagherowi, wokaliście grupy Oasis, który kilka miesięcy temu gardłował najgłośniej - Jay-Z wszedł na scenę przy akompaniamencie jednego z przebojów Oasis, udając, że gra na gitarze. Zaraz jednak odłożył ją na bok i zaczął rapować do hiphopowych podkładów, sprawiając, że dziesiątki tysięcy ludzi zgodnie skakało w ich rytm.

Tak dokonała się symboliczna zmiana warty - organizatorzy imprezy zdominowanej dotąd przez muzykę alternatywna przygotowali tym razem eklektyczny program. Na głównej festiwalowej scenie indie rock, w wykonaniu choćby grupy The Subways, mieszał się z taneczną elektroniką Goldfrapp i Martiny Topley Bird, soulowymi balladami Marty Wainwright i Amy Winehouse, z world music Manu Chao, czy bezwstydnie komercyjnym popem James Blunta.

Najmłodsze gwiazdy, dla których festiwal jest znakomitą katapultą do dalszej kariery (występy na tegorocznej imprezie świetnie wróżą choćby takim formacjom jak Foals, Glasvegas czy The Tings Tings - najnowszej miłości młodych Brytyjczyków), dzieliły scenę z legendami powracającymi z długiego niebytu (The Verve, Leonard Cohen, Joan Baez czy Shakin Stevens).

Reprezentowane były wszystkie najważniejsze ośrodki współczesnej muzyki: choć większość zespołów pochodziła z Wielkiej Brytanii, nie zabrakło wykonawców z USA (porywające koncerty Vampire Weekend i MGMT udowodniły, że Nowy Jork nadal jest jednym z najważniejszych punktów na światowej mapie alternatywnego grania), Kanady (najnowsza rewelacja brudnej elektroniki - grupa Crystal Castles), Brazylii (pełna scenicznej energii i szaleństwa grupa CSS) czy Szwecji (Lykke Li). Nie zabrakło reprezentantów Polski (m.in. The Car Is On Fire i Flykiller), ale to, że zagrali oni na odleglej od festiwalowego centrum scenie, a większość informatorów albo w ogóle nie uwzględniała tych występów, albo podawała błędną godzinę ich rozpoczęcia, pokazuje, jakie jest miejsce Polski w tej dziedzinie kultury.

Jak co roku na wielu dodatkowych scenach można było słuchać satyryków, oglądać spektakle teatralne i filmy. Jak co roku działały niezliczone pracownie artystyczne, odbywały się pokazy i zajęcia warsztatowe. Jak co roku wolontariusze licznych inicjatyw ekologicznych robili wszystko, by przekonać uczestników do "zielonego" stylu życia, a swoje prezentacje przygotowały organizacje społeczne i polityczne. Wśród licznych sztandarów, które pojawiały się pod scenami, zawsze można było dostrzec flagi Tybetu czy Zimbabwe. Tylko wiadomości z kończących się mistrzostw Europy w piłce nożnej zdawały się nikogo nie obchodzić. Może dlatego, że Anglicy - naród kibiców - czuli się upokorzeni nieobecnością ich narodowej reprezentacji w tych rozgrywkach?

Glastonbury znów okazało się Ascot środowiska alternatywnego - mimo że wszyscy (także większość gwiazd) mieszkają w warunkach biwakowych, przez trzy dni odbywał się nieustający pokaz mody. Dziewczyny nosiły miniszorty i wielkie okulary słoneczne, faceci - najróżniejsze kapelusze. Niektórzy przygotowali nawet specjalne przebrania: samych Batmanów było kilku, a podczas koncertu amerykańskiej formacji Band Of Horses duże wrażenie robiła grupa fanów przebranych za konie.

Jak przystało na Glastonbury, nie obyło się bez błota. Przez cały pierwszy dzień padało niemal bez przerwy. I choć teren festiwalu zamienił się w wielkie brudne bajoro, panowała znakomita atmosfera - Glastonbury znane jest z tego od lat. Nie zepsuł jej nawet zapowiadany jako zwiastun apokalipsy Jay-Z.

Źródło: Gazeta Wyborcza


Komentarze

Error connecting to mysql