Muzyka Rozmowy
Wys�ano dnia 21-03-2008 o godz. 10:00:00 przez rafa 8485
Wys�ano dnia 21-03-2008 o godz. 10:00:00 przez rafa 8485
29 lutego 2008 roku zespół Happysad zawitał na koncert do kieleckiego klubu studenckiego Wspak. Przed występem zespołu z gitarzystą Łukaszem „Cegłą” Ceglińskim rozmawiał Jakub Wątor. |
Zdajesz sobie sprawę, w czym tkwi źródło Waszego sukcesu?
Cegła: Ludzie, jeśli dają nam – na przykład poprzez maile – jakieś oznaki sympatii, to zaznaczają, że przede wszystkim docierają do nich teksty. Zdajemy sobie sprawę, że duży wkład w to ma treść, którą wyśpiewuje Kuba (Kawalec, wokalista – przyp. red.). Natomiast muzycznie to jest podobnie do wielu kapel i nie wydaje mi się, żeby ludziom wyjątkowo muzycznie to wszystko podchodziło. Zwłaszcza z tego powodu, że na pierwszej i drugiej płycie nie przywiązywaliśmy dużej uwagi do tego, co gramy, bo prawie zawsze muzyka była tylko podkładem do tekstu, a nie na odwrót. Trochę zmieniło się to przy trzeciej płycie, bo zaczęło nam zależeć, żeby pograć ambitniej i dlatego ta trzecia płyta trochę inaczej wygląda. Natomiast całe to zamieszanie to taki sukces w cudzysłowie, bo to jest sukces niszowy. Nas nie ma w telewizji, nie odbieramy Bursztynowych Słowików, nie ma nas w Sopocie, ani Opolu, a sukces większości osób kojarzy się właśnie z osobami, które występują na wielkich scenach. A ten nasz sukces jest niszowy, bo podejrzewam, że większość ludzi słuchających radia nie zna naszego zespołu.
Pojawiał się niegdyś taki zarzut, że – zwłaszcza na pierwszej płycie – teksty są tak proste, że trafiają głównie do gimnazjalistów. Bierzecie to pod uwagę? Wasze teksty chyba dojrzewają z każdą płytą?
Cegła: Nie przejmujemy się kompletnie żadną krytyką. Krytyka czasem dobrze robi, natomiast to nie jest tak, że nam to spędza sen z powiek, albo na próbach – tworząc nowe numery – strasznie się tym przejmujemy. Za teksty jest odpowiedzialny Kuba Kawalec i możemy mu zwrócić uwagę, że jakiś tekst głupio brzmi, ale zdecydowana większość tekstów nam odpowiada i nie przejmujemy się takimi opiniami.
Z drugiej strony nie wiem, czy z każdą kolejną płytą teksty są poważniejsze. To chyba wypływa naturalnie, bo my sami przecież dorastamy. Człowiek więcej czyta, więcej ogląda, więcej słucha, w związku z czym kulturalnie się rozwija. I już nie ma problemu z napisaniem lepszego tekstu niż jakaś prosta zwrotka, która była na pierwszej płycie. To jest naturalny rozwój człowieka i zespołu.
Panuje również opinia, że lubujecie się w smutnych piosenkach. Czy z nazwy nie powinna zniknąć cząstka ‘happy’?
Cegła: Po wydaniu trzeciej płyty pojawiło się wiele głosów mówiących, że pierwiastek smutku w nazwie przeważa nad tą radością. My zapowiadaliśmy, że trzecia płyta będzie smutna, więc czujemy się usprawiedliwieni z tej melancholii. Co do pierwszej i drugiej płyty, to byliśmy szczeniakami i graliśmy bardzo energicznie, do przodu. Z kolei przy ostatniej płycie, po dużej ilości koncertów człowiek dochodzi do wniosku, że można zagrać spokojniej. Można wstawić coś innego do utworu niż tylko zwrotka, refren, zwrotka, refren, solówka, refren – bo taki mieliśmy zwyczaj. Można coś zamieszać w strukturach utworu i budowie. Zazwyczaj młode kapele spotykające się w garażach mają to do siebie, że początkowo grają proste piosenki, a dopiero z czasem chcą bardziej rozbudowywać utwory.
Wszystko, co się u nas zmienia jest naturalną ścieżką rozwoju i tego, że coraz lepiej się znamy, choć znamy się już dziesięć lat.
Dlaczego na Waszych płytach nie ma wokalnych gości?
Cegła: Na pierwszych płytach gościnnie pojawiały się wtedy nasze dziewczyny, a teraz żony. Dośpiewywały one takie niby-chórki. Trudno powiedzieć, czemu nie ma gości. Siedząc w studiu i nagrywając piosenkę człowiek wyobraża sobie konkretny koncept i w nim albo są goście, albo ich nie ma. Nie mamy zahamowań, by kogoś zaprosić. Jesteśmy otwarci i gdy będzie pomysł na piosenkę, która ma ręce i nogi z gościem, to chętnie to zrealizujemy.
A propos gościnnych występów – Kuba Kawalec wystąpił na płycie kieleckiej kapeli MeNoMiNi. Co sądzisz o tej grupie?
Cegła: Mamy jak najlepsze zdanie. Bardzo dawno temu poznaliśmy się z nimi. To było chyba na stadionie Ruchu w Skarżysku – był taki koncert jakieś pięć lat temu. Gdy ich usłyszałem, to mi szczęka opadła. Nigdy w życiu nie słyszałem zespołu reggae – choć oni nie lubią, gdy się mówi o nich reggae – który łączy tak różne style. Spodobało mi się obydwoje wokalistów – bo wtedy występowała jeszcze z nimi jakaś dziewczyna – to się wszystko ładnie uzupełniało. Na dodatek trąbka, za którą przepadam, aż w końcu zakochałem się w tym zespole. Kilka razy graliśmy wspólnie i życzymy im jak najlepiej. Wiemy, że mają tam pewne perturbacje personalne i trzymamy za nich kciuki. Zespołowi potrzebny jest czasem oddech i mam wrażenie, że oni właśnie pomału nabierają tego oddechu.
Mówicie, że jesteście romantycznymi bezideowcami, to po co w takim razie stworzenie definicji rocka regresywnego?
Cegła: To taki przypadek, bo romantycznymi bezideowcami jesteśmy raczej na co dzień, ale nie przekłada się to na muzykę i nie wyjaśnia tego, co się dzieje na scenie. Natomiast to, co mniej więcej wyjaśnia muzykę to właśnie pojęcie rocka regresywnego. My to wymyśliliśmy dla żartu, a termin ten wybił się i bardzo dobrze, bo my nie odkrywamy nic nowego w muzyce. Nie chcemy się popisywać, bo nie umiemy zbyt wiele. Nasza muzyka ma jakieś korzenie w rocku, a my to nazywamy regresywnym, bo ćwiczymy tylko na próbach, nie przykładamy wagi do tego, żeby specjalnie być wytrenowanym i mieć ogromne pojęcie o tym, co robimy. Wszystko przychodzi naturalnie. To, że gramy lepiej niż pięć lat temu wynika z większej ilości koncertów, a nie z siedzenia w domu i zagłuszania sąsiadów.
Po tych kilku latach od wydania pierwszej płyty, wraz z napływem swego rodzaju sukcesu, dostrzegacie w sobie jakieś zmiany pod względem charakteru?
Cegła: Będąc jedną trzecią roku w podróży, człowiek bardziej docenia to, że wraca do domu, siedzenie z rodziną przed telewizorem – takie zupełnie prozaiczne, błahe rzeczy. Wciąż pozostajemy ludźmi nierozpoznawalnymi na ulicy, mamy święty spokój. A na koncertach mamy pełne kluby, satysfakcję i dobrą zabawę. Jesteśmy spokojni, bo znamy się dobrze i nie ma nerwowych sytuacji choćby z problemami technicznymi. Wiemy, że w każdym miejscu możemy zagrać dobry koncert. Tego wcześniej nie zaznawaliśmy, bo nie byliśmy przygotowani i doświadczeni, wtedy to było granie na wariackich papierach. I to się tak naprawdę zmieniło przez te cztery lata, a jeśli chodzi o charakter to jesteśmy wciąż tymi samymi ludźmi.
Wraz z Waszym rozwojem zauważyliście jakieś oznaki zawiści?
Cegła: Mamy wielu znajomych, ale osobiście nie widzę takich oznak. Nie wiem, jak u reszty chłopaków z zespołu. Wiadomo, że zdarzy się jakaś czarna owca. To taka polska mentalność, że jak drugiemu się lepiej powodzi, to już jest powód, żeby złorzeczyć itp.
Jak oceniasz Kielce?
Cegła: Studiowałem tu trzy lata na Wyższej Szkole Dziennikarstwa, później przeniosłem się do Krakowa. Mieszkałem na trzech różnych osiedlach – na Świętokrzyskim, Słonecznym Wzgórzu i na Szydłówku. W czasie studiów na miasto za dużo nie wychodziłem, bo imprezy odbywały się przede wszystkim u mnie w domu. Tęsknie za tamtym życiem. Czasem człowiek przeholował z alkoholem, więc mundurowi odwiedzali nas bardzo często. Czasem przyjeżdżało pogotowie, bo kogoś coś zmogło. Nasze mieszkanie bardziej przypominało akademik niż wynajmowane lokum. Nie szczędziliśmy czasu na imprezy, a uczyliśmy się mało.
Jest dla Ciebie możliwe obiektywnie ocenić, która z trzech Waszych płyt jest najlepsza?
Cegła: Ciężko, bo wiadomo, że ostatni album zawsze przedstawia najświeższego ducha minionego czasu. W związku z tym, że najmłodsze dziecko to docenia się je najbardziej. To takie wyświechtane powiedzenie, ale dobrze pasuje do naszej dyskografii i jej oceny.
Jakie plany na 2008 rok?
Cegła: Modzimy coś na czwartą płytę, ale bardzo powoli. Jest tam funk, blues, szybkie rytmy, ale też gitarowe granie, w związku z czym zupełnie nie wiem, jak będzie wyglądała czwarta łyta. W wakacje chcemy odpocząć, a w międzyczasie koncertujemy, koncertujemy, koncertujemy.
Dzięki za wywiad, udanego koncertu.
Cegła: Dzięki, pozdrawiam.
Cegła: Ludzie, jeśli dają nam – na przykład poprzez maile – jakieś oznaki sympatii, to zaznaczają, że przede wszystkim docierają do nich teksty. Zdajemy sobie sprawę, że duży wkład w to ma treść, którą wyśpiewuje Kuba (Kawalec, wokalista – przyp. red.). Natomiast muzycznie to jest podobnie do wielu kapel i nie wydaje mi się, żeby ludziom wyjątkowo muzycznie to wszystko podchodziło. Zwłaszcza z tego powodu, że na pierwszej i drugiej płycie nie przywiązywaliśmy dużej uwagi do tego, co gramy, bo prawie zawsze muzyka była tylko podkładem do tekstu, a nie na odwrót. Trochę zmieniło się to przy trzeciej płycie, bo zaczęło nam zależeć, żeby pograć ambitniej i dlatego ta trzecia płyta trochę inaczej wygląda. Natomiast całe to zamieszanie to taki sukces w cudzysłowie, bo to jest sukces niszowy. Nas nie ma w telewizji, nie odbieramy Bursztynowych Słowików, nie ma nas w Sopocie, ani Opolu, a sukces większości osób kojarzy się właśnie z osobami, które występują na wielkich scenach. A ten nasz sukces jest niszowy, bo podejrzewam, że większość ludzi słuchających radia nie zna naszego zespołu.
Pojawiał się niegdyś taki zarzut, że – zwłaszcza na pierwszej płycie – teksty są tak proste, że trafiają głównie do gimnazjalistów. Bierzecie to pod uwagę? Wasze teksty chyba dojrzewają z każdą płytą?
Cegła: Nie przejmujemy się kompletnie żadną krytyką. Krytyka czasem dobrze robi, natomiast to nie jest tak, że nam to spędza sen z powiek, albo na próbach – tworząc nowe numery – strasznie się tym przejmujemy. Za teksty jest odpowiedzialny Kuba Kawalec i możemy mu zwrócić uwagę, że jakiś tekst głupio brzmi, ale zdecydowana większość tekstów nam odpowiada i nie przejmujemy się takimi opiniami.
Z drugiej strony nie wiem, czy z każdą kolejną płytą teksty są poważniejsze. To chyba wypływa naturalnie, bo my sami przecież dorastamy. Człowiek więcej czyta, więcej ogląda, więcej słucha, w związku z czym kulturalnie się rozwija. I już nie ma problemu z napisaniem lepszego tekstu niż jakaś prosta zwrotka, która była na pierwszej płycie. To jest naturalny rozwój człowieka i zespołu.
Panuje również opinia, że lubujecie się w smutnych piosenkach. Czy z nazwy nie powinna zniknąć cząstka ‘happy’?
Cegła: Po wydaniu trzeciej płyty pojawiło się wiele głosów mówiących, że pierwiastek smutku w nazwie przeważa nad tą radością. My zapowiadaliśmy, że trzecia płyta będzie smutna, więc czujemy się usprawiedliwieni z tej melancholii. Co do pierwszej i drugiej płyty, to byliśmy szczeniakami i graliśmy bardzo energicznie, do przodu. Z kolei przy ostatniej płycie, po dużej ilości koncertów człowiek dochodzi do wniosku, że można zagrać spokojniej. Można wstawić coś innego do utworu niż tylko zwrotka, refren, zwrotka, refren, solówka, refren – bo taki mieliśmy zwyczaj. Można coś zamieszać w strukturach utworu i budowie. Zazwyczaj młode kapele spotykające się w garażach mają to do siebie, że początkowo grają proste piosenki, a dopiero z czasem chcą bardziej rozbudowywać utwory.
Wszystko, co się u nas zmienia jest naturalną ścieżką rozwoju i tego, że coraz lepiej się znamy, choć znamy się już dziesięć lat.
Dlaczego na Waszych płytach nie ma wokalnych gości?
Cegła: Na pierwszych płytach gościnnie pojawiały się wtedy nasze dziewczyny, a teraz żony. Dośpiewywały one takie niby-chórki. Trudno powiedzieć, czemu nie ma gości. Siedząc w studiu i nagrywając piosenkę człowiek wyobraża sobie konkretny koncept i w nim albo są goście, albo ich nie ma. Nie mamy zahamowań, by kogoś zaprosić. Jesteśmy otwarci i gdy będzie pomysł na piosenkę, która ma ręce i nogi z gościem, to chętnie to zrealizujemy.
A propos gościnnych występów – Kuba Kawalec wystąpił na płycie kieleckiej kapeli MeNoMiNi. Co sądzisz o tej grupie?
Cegła: Mamy jak najlepsze zdanie. Bardzo dawno temu poznaliśmy się z nimi. To było chyba na stadionie Ruchu w Skarżysku – był taki koncert jakieś pięć lat temu. Gdy ich usłyszałem, to mi szczęka opadła. Nigdy w życiu nie słyszałem zespołu reggae – choć oni nie lubią, gdy się mówi o nich reggae – który łączy tak różne style. Spodobało mi się obydwoje wokalistów – bo wtedy występowała jeszcze z nimi jakaś dziewczyna – to się wszystko ładnie uzupełniało. Na dodatek trąbka, za którą przepadam, aż w końcu zakochałem się w tym zespole. Kilka razy graliśmy wspólnie i życzymy im jak najlepiej. Wiemy, że mają tam pewne perturbacje personalne i trzymamy za nich kciuki. Zespołowi potrzebny jest czasem oddech i mam wrażenie, że oni właśnie pomału nabierają tego oddechu.
Mówicie, że jesteście romantycznymi bezideowcami, to po co w takim razie stworzenie definicji rocka regresywnego?
Cegła: To taki przypadek, bo romantycznymi bezideowcami jesteśmy raczej na co dzień, ale nie przekłada się to na muzykę i nie wyjaśnia tego, co się dzieje na scenie. Natomiast to, co mniej więcej wyjaśnia muzykę to właśnie pojęcie rocka regresywnego. My to wymyśliliśmy dla żartu, a termin ten wybił się i bardzo dobrze, bo my nie odkrywamy nic nowego w muzyce. Nie chcemy się popisywać, bo nie umiemy zbyt wiele. Nasza muzyka ma jakieś korzenie w rocku, a my to nazywamy regresywnym, bo ćwiczymy tylko na próbach, nie przykładamy wagi do tego, żeby specjalnie być wytrenowanym i mieć ogromne pojęcie o tym, co robimy. Wszystko przychodzi naturalnie. To, że gramy lepiej niż pięć lat temu wynika z większej ilości koncertów, a nie z siedzenia w domu i zagłuszania sąsiadów.
Po tych kilku latach od wydania pierwszej płyty, wraz z napływem swego rodzaju sukcesu, dostrzegacie w sobie jakieś zmiany pod względem charakteru?
Cegła: Będąc jedną trzecią roku w podróży, człowiek bardziej docenia to, że wraca do domu, siedzenie z rodziną przed telewizorem – takie zupełnie prozaiczne, błahe rzeczy. Wciąż pozostajemy ludźmi nierozpoznawalnymi na ulicy, mamy święty spokój. A na koncertach mamy pełne kluby, satysfakcję i dobrą zabawę. Jesteśmy spokojni, bo znamy się dobrze i nie ma nerwowych sytuacji choćby z problemami technicznymi. Wiemy, że w każdym miejscu możemy zagrać dobry koncert. Tego wcześniej nie zaznawaliśmy, bo nie byliśmy przygotowani i doświadczeni, wtedy to było granie na wariackich papierach. I to się tak naprawdę zmieniło przez te cztery lata, a jeśli chodzi o charakter to jesteśmy wciąż tymi samymi ludźmi.
Wraz z Waszym rozwojem zauważyliście jakieś oznaki zawiści?
Cegła: Mamy wielu znajomych, ale osobiście nie widzę takich oznak. Nie wiem, jak u reszty chłopaków z zespołu. Wiadomo, że zdarzy się jakaś czarna owca. To taka polska mentalność, że jak drugiemu się lepiej powodzi, to już jest powód, żeby złorzeczyć itp.
Jak oceniasz Kielce?
Cegła: Studiowałem tu trzy lata na Wyższej Szkole Dziennikarstwa, później przeniosłem się do Krakowa. Mieszkałem na trzech różnych osiedlach – na Świętokrzyskim, Słonecznym Wzgórzu i na Szydłówku. W czasie studiów na miasto za dużo nie wychodziłem, bo imprezy odbywały się przede wszystkim u mnie w domu. Tęsknie za tamtym życiem. Czasem człowiek przeholował z alkoholem, więc mundurowi odwiedzali nas bardzo często. Czasem przyjeżdżało pogotowie, bo kogoś coś zmogło. Nasze mieszkanie bardziej przypominało akademik niż wynajmowane lokum. Nie szczędziliśmy czasu na imprezy, a uczyliśmy się mało.
Jest dla Ciebie możliwe obiektywnie ocenić, która z trzech Waszych płyt jest najlepsza?
Cegła: Ciężko, bo wiadomo, że ostatni album zawsze przedstawia najświeższego ducha minionego czasu. W związku z tym, że najmłodsze dziecko to docenia się je najbardziej. To takie wyświechtane powiedzenie, ale dobrze pasuje do naszej dyskografii i jej oceny.
Jakie plany na 2008 rok?
Cegła: Modzimy coś na czwartą płytę, ale bardzo powoli. Jest tam funk, blues, szybkie rytmy, ale też gitarowe granie, w związku z czym zupełnie nie wiem, jak będzie wyglądała czwarta łyta. W wakacje chcemy odpocząć, a w międzyczasie koncertujemy, koncertujemy, koncertujemy.
Dzięki za wywiad, udanego koncertu.
Cegła: Dzięki, pozdrawiam.
Komentarze |