Kielce
Wys�ano dnia 08-07-2006 o godz. 14:00:00 przez pala2 698
Wys�ano dnia 08-07-2006 o godz. 14:00:00 przez pala2 698
Przy głównej ulicy Kielc są zakłady czynne już ponad pół wieku - dziś odwiedzamy kilku legendarnych rzemieślników. |
W kamienicy doktora Wójcika przy Sienkiewicza 15 przez ponad 30 lat stróżem był pan Andrzej. Mieszkał w bramie, gdzie dzisiaj jest kantor. Chodził w kapeluszu, zawsze miał krawat i kamizelkę, a w ręce miotłę. Do odśnieżania wychodził o trzeciej w nocy, żeby, jak mówił, ludzie mu śniegu nie zadeptali. Gdy zmarł w 1968 roku, nie miał już kto pilnować porządku i kamienica popadła w ruinę.
- Takie to były czasy. Lokatorzy płacili grosze. Właściciel z czynszu zbierał tyle, że wystarczało na sprzątaczkę. Na remonty nie było ani grosza - mówi Ireneusz Solecki, który przy Sienkiewicza 15 spędził niemal całe swoje życie. W niewielkim pomieszczeniu w podwórzu od 44 lat przywraca życie książkom, oprawia dokumenty i czasopisma.
Zakład introligatorski Soleckich istnieje od 1937 roku. Cały czas przy głównej ulicy, choć nie w tym samym miejscu, z niewielką przerwą w latach pięćdziesiątych, kiedy władza ludowa postanowiła przenieść rzemieślników z centrum miasta i Soleccy musieli wynieść się na Piotrkowską.
Zakład założył ojciec Ireneusza - Wacław Solecki, który uczył się introligatorstwa u mistrza Drążkiewicza. W 1955 roku udało się mu wynająć stary garaż przy Sienkiewicza 15. Przeniósł tu stare maszyny, pamiętające jeszcze drukarnię Saneckiego. Zakład, który przejął jego syn, w tym samym wieku, istnieje już pół wieku. - Introligatorów niedługo nie będzie, bo ludzie nie gromadzą już czasopism, a przedtem prawie każdy oprawiał "Przekrój" czy "Poznaj świat", dokumenty oprawia się automatycznie, a dzisiejsze książki nie bardzo nadają się do oprawy, są klejone zbyt blisko brzegu - mówi mistrz Solecki młodszy, który może już tylko powspominać zakład pełen książek i klientów, wędrujących tu z książkami z całej okolicy.
Ireneusz Solecki pamięta dawną ulicę Sienkiewicza - bruk, furmanki przyjeżdżające po śmieci w dołach na podwórkach, potem pierwszy asfalt i policjantów, długo uczących kielczan, jak przechodzić na pierwszych w mieście ulicznych światłach przy ulicy Dużej. Po ulicy jeździły autobusy, trójka miała przystanek przy dzisiejszej kawiarni "Cztery Pory Roku", a stróże nocni, którzy przetrwali jeszcze do lat sześćdziesiątych, o 22 zamykali na noc bramy. Potem to wszystko zmarniało, bo właściciele nie mieli z czynszów prawie nic i dostawali tylko mandaty za nieporządek. Kamienice miały obciążone hipoteki i byli tacy, którzy chcieli pozbyć się ich za darmo, bo posiadanie kamienicy to była udręka. Ale zmieniły się czasy, właściciele. Wszystko się zmieniło. - I ludzi coraz mniej - tacy, którzy mieszkali przy Sienkiewicza po pięćdziesiąt lat, coraz częściej wynoszą się na cmentarz. Takie życie - mówi Ireneusz Solecki.
Niedaleko, po przeciwnej stronie deptaka, w piętrowej kamienicy pod numerem 20 od 1957 roku funkcjonuje w niewielkim pomieszczeniu zakład optyczny, prowadzony przez Wiesława Soczka - reprezentanta czwartego pokolenia kieleckich optyków. Nie ma chyba w całej Polsce zakładu optycznego z tak dawnymi tradycjami. Karol Soczek założył swój pierwszy zakład przy Dużej w roku 1879. Potem przeniósł go do domu u zbiegu Dużej i Konstantego. Po Karolu przejął firmę syn Julian, po nim jego syn Wacław, a po Wacławie - Wiesław, który prowadzi zakład do dziś.
W domu przy ulicy Dużej firma optyczna funkcjonowała aż do wyburzenia starego, narożnego domu w latach pięćdziesiątych. Wacławowi udało się "wychodzić" przydział na lokal przy głównej ulicy i dziś Wiesław Soczek ma w dokumentach ten przydział z datą 24 października 1957 roku. - To też już blisko pół wieku w tym samym miejscu, przy głównej ulicy. Tradycje optyczne kontynuuje też syn Wiesława Soczka, który prowadzi swój zakład optyczny przy ulicy Mickiewicza.
Do nowego pomieszczenia przy głównej ulicy, w podwórku bloku numer 28, przeprowadził się niedawno mistrz naprawy instrumentów muzycznych Maksymilian Kimla. Wcześniej prowadził zakład w podwórku przy Sienkiewicza 29, ale właściciel podniósł czynsz tak, że trudno byłoby na niego wyrobić. Pracy jest coraz mniej i lata już nie te. Mistrz Kimla mówi, że zamknąłby już zakład, bo właśnie stuknęło mu już 75 lat i żona martwi się o jego zdrowie, ale jak było zamknąć, kiedy przyszedł do niego mistrz Szymański, rymarz z Piotrkowskiej, i radzi - pracuj. I jak tu nie pracować.
W Kielcach Maksymilian Kimla naprawia instrumenty od 1968 roku. Co się musiał naprosić, nachodzić, nastarać, żeby dostać jakiś lokal w podwórku przy głównej ulicy, to tylko on wie. Aż w końcu wychodził przydział w Warszawie i tak przez ponad trzydzieści lat naprawiał instrumenty muzykom z filharmonii, z wojskowej orkiestry, uczniom, nauczycielom, ludowym grajkom. - Teraz mało kto już przynosi coś do naprawy, ale jeszcze póki siły są, trzeba coś robić, chociaż to ciężka praca. Przecież nikt nie będzie jechał z trąbką do naprawy do Krakowa albo Warszawy, bo bilet droższy niż naprawa - mówi mistrz Kimla i powoli sam doprowadza do ładu swój nowy lokal przy Sienkiewicza.
Tak w niewielkich zakładach kieleckich rzemieślników toczy się życie głównej ulicy. Coraz mniej na niej miejsc z takimi tradycjami.
Mistrz Ireneusz Solecki
Przy Sienkiewicza prowadzi zakład introligatorski. - Introligatorów niedługo nie będzie, bo ludzie nie gromadzą już czasopism, a przedtem prawie każdy oprawiał "Przekrój" czy "Poznaj świat", dokumenty oprawia się automatycznie, a dzisiejsze książki nie bardzo nadają się do oprawy, klejone są zbyt blisko brzegu - mówi.
Mistrz Wiesław Soczek
Optyk w czwartym pokoleniu - może poszczycić się dyplomem mistrzowskim swego pradziadka Karola. Karol Soczek założył swój pierwszy zakład przy Dużej w roku 1879. Potem przeniósł go do domu u zbiegu Dużej i Konstantego. Po Karolu przejął firmę syn Julian, po nim jego syn Wacław, a po Wacławie - Wiesław, który prowadzi zakład do dziś.
Mistrz Maksymilian Kimla
Przy Sienkiewicza przywraca życie wszelkim instrumen-tom. Teraz mało kto już przynosi coś do naprawy, ale jeszcze póki siły są, trzeba coś robić, chociaż to ciężka praca. Przecież nikt nie będzie jechał z trąbką do naprawy do Krakowa albo Warszawy, bo bilet droższy niż naprawa.
Marek MACIÄ„GOWSKI Echo Dnia
- Takie to były czasy. Lokatorzy płacili grosze. Właściciel z czynszu zbierał tyle, że wystarczało na sprzątaczkę. Na remonty nie było ani grosza - mówi Ireneusz Solecki, który przy Sienkiewicza 15 spędził niemal całe swoje życie. W niewielkim pomieszczeniu w podwórzu od 44 lat przywraca życie książkom, oprawia dokumenty i czasopisma.
Zakład introligatorski Soleckich istnieje od 1937 roku. Cały czas przy głównej ulicy, choć nie w tym samym miejscu, z niewielką przerwą w latach pięćdziesiątych, kiedy władza ludowa postanowiła przenieść rzemieślników z centrum miasta i Soleccy musieli wynieść się na Piotrkowską.
Zakład założył ojciec Ireneusza - Wacław Solecki, który uczył się introligatorstwa u mistrza Drążkiewicza. W 1955 roku udało się mu wynająć stary garaż przy Sienkiewicza 15. Przeniósł tu stare maszyny, pamiętające jeszcze drukarnię Saneckiego. Zakład, który przejął jego syn, w tym samym wieku, istnieje już pół wieku. - Introligatorów niedługo nie będzie, bo ludzie nie gromadzą już czasopism, a przedtem prawie każdy oprawiał "Przekrój" czy "Poznaj świat", dokumenty oprawia się automatycznie, a dzisiejsze książki nie bardzo nadają się do oprawy, są klejone zbyt blisko brzegu - mówi mistrz Solecki młodszy, który może już tylko powspominać zakład pełen książek i klientów, wędrujących tu z książkami z całej okolicy.
Ireneusz Solecki pamięta dawną ulicę Sienkiewicza - bruk, furmanki przyjeżdżające po śmieci w dołach na podwórkach, potem pierwszy asfalt i policjantów, długo uczących kielczan, jak przechodzić na pierwszych w mieście ulicznych światłach przy ulicy Dużej. Po ulicy jeździły autobusy, trójka miała przystanek przy dzisiejszej kawiarni "Cztery Pory Roku", a stróże nocni, którzy przetrwali jeszcze do lat sześćdziesiątych, o 22 zamykali na noc bramy. Potem to wszystko zmarniało, bo właściciele nie mieli z czynszów prawie nic i dostawali tylko mandaty za nieporządek. Kamienice miały obciążone hipoteki i byli tacy, którzy chcieli pozbyć się ich za darmo, bo posiadanie kamienicy to była udręka. Ale zmieniły się czasy, właściciele. Wszystko się zmieniło. - I ludzi coraz mniej - tacy, którzy mieszkali przy Sienkiewicza po pięćdziesiąt lat, coraz częściej wynoszą się na cmentarz. Takie życie - mówi Ireneusz Solecki.
Niedaleko, po przeciwnej stronie deptaka, w piętrowej kamienicy pod numerem 20 od 1957 roku funkcjonuje w niewielkim pomieszczeniu zakład optyczny, prowadzony przez Wiesława Soczka - reprezentanta czwartego pokolenia kieleckich optyków. Nie ma chyba w całej Polsce zakładu optycznego z tak dawnymi tradycjami. Karol Soczek założył swój pierwszy zakład przy Dużej w roku 1879. Potem przeniósł go do domu u zbiegu Dużej i Konstantego. Po Karolu przejął firmę syn Julian, po nim jego syn Wacław, a po Wacławie - Wiesław, który prowadzi zakład do dziś.
W domu przy ulicy Dużej firma optyczna funkcjonowała aż do wyburzenia starego, narożnego domu w latach pięćdziesiątych. Wacławowi udało się "wychodzić" przydział na lokal przy głównej ulicy i dziś Wiesław Soczek ma w dokumentach ten przydział z datą 24 października 1957 roku. - To też już blisko pół wieku w tym samym miejscu, przy głównej ulicy. Tradycje optyczne kontynuuje też syn Wiesława Soczka, który prowadzi swój zakład optyczny przy ulicy Mickiewicza.
Do nowego pomieszczenia przy głównej ulicy, w podwórku bloku numer 28, przeprowadził się niedawno mistrz naprawy instrumentów muzycznych Maksymilian Kimla. Wcześniej prowadził zakład w podwórku przy Sienkiewicza 29, ale właściciel podniósł czynsz tak, że trudno byłoby na niego wyrobić. Pracy jest coraz mniej i lata już nie te. Mistrz Kimla mówi, że zamknąłby już zakład, bo właśnie stuknęło mu już 75 lat i żona martwi się o jego zdrowie, ale jak było zamknąć, kiedy przyszedł do niego mistrz Szymański, rymarz z Piotrkowskiej, i radzi - pracuj. I jak tu nie pracować.
W Kielcach Maksymilian Kimla naprawia instrumenty od 1968 roku. Co się musiał naprosić, nachodzić, nastarać, żeby dostać jakiś lokal w podwórku przy głównej ulicy, to tylko on wie. Aż w końcu wychodził przydział w Warszawie i tak przez ponad trzydzieści lat naprawiał instrumenty muzykom z filharmonii, z wojskowej orkiestry, uczniom, nauczycielom, ludowym grajkom. - Teraz mało kto już przynosi coś do naprawy, ale jeszcze póki siły są, trzeba coś robić, chociaż to ciężka praca. Przecież nikt nie będzie jechał z trąbką do naprawy do Krakowa albo Warszawy, bo bilet droższy niż naprawa - mówi mistrz Kimla i powoli sam doprowadza do ładu swój nowy lokal przy Sienkiewicza.
Tak w niewielkich zakładach kieleckich rzemieślników toczy się życie głównej ulicy. Coraz mniej na niej miejsc z takimi tradycjami.
Mistrz Ireneusz Solecki
Przy Sienkiewicza prowadzi zakład introligatorski. - Introligatorów niedługo nie będzie, bo ludzie nie gromadzą już czasopism, a przedtem prawie każdy oprawiał "Przekrój" czy "Poznaj świat", dokumenty oprawia się automatycznie, a dzisiejsze książki nie bardzo nadają się do oprawy, klejone są zbyt blisko brzegu - mówi.
Mistrz Wiesław Soczek
Optyk w czwartym pokoleniu - może poszczycić się dyplomem mistrzowskim swego pradziadka Karola. Karol Soczek założył swój pierwszy zakład przy Dużej w roku 1879. Potem przeniósł go do domu u zbiegu Dużej i Konstantego. Po Karolu przejął firmę syn Julian, po nim jego syn Wacław, a po Wacławie - Wiesław, który prowadzi zakład do dziś.
Mistrz Maksymilian Kimla
Przy Sienkiewicza przywraca życie wszelkim instrumen-tom. Teraz mało kto już przynosi coś do naprawy, ale jeszcze póki siły są, trzeba coś robić, chociaż to ciężka praca. Przecież nikt nie będzie jechał z trąbką do naprawy do Krakowa albo Warszawy, bo bilet droższy niż naprawa.
Marek MACIÄ„GOWSKI Echo Dnia
Komentarze |