Kielce v.0.8

Nauka Technika
Humor po muchomorze

 drukuj stron�
Nauka Technika Recenzje Cywilizacja
Wys�ano dnia 29-07-2005 o godz. 08:00:00 przez pala2 767

To, co nie jest zakazane, jest dozwolone - zamiast narażać się na konflikt z prawem, coraz więcej ludzi wybiera środki psychoaktywne, które nie figurują na czarnej liście narkotyków. To rośliny od stuleci znane szamanom i czarownikom.

Marihuana, amfetamina, LSD - o nich słyszał każdy. Ale kocimiętka, czuwaliczka jadalna czy wilec błękitny? Nazwy nie brzmią groźnie, ale każda z tych roślin ma działanie zbliżone do trzech pierwszych substancji. A że nie są zakazane? Cóż, nie sposób zakazać wszystkiego - ludzkość od dobrych kilkudziesięciu tysięcy lat uczy się, jak manipulować świadomością, i kilkadziesiąt lat walki z wybranymi środkami z pewnością nic nie zmieni.

Zachodni świat przeżywa fascynację tradycyjnymi środkami psychoaktywnymi. To wynik coraz bardziej zdecydowanej walki z grupą substancji uznanych przez rządy za zakazane. Prohibicyjne decyzje są zwykle podejmowane dość arbitralnie - trudno znaleźć medyczne uzasadnienie zakazu zażywania konopi indyjskich wobec powszechnego przyzwolenia na picie alkoholu i palenie tytoniu. Wydaje się raczej, że to kwestia tradycji oraz względy ekonomiczne decydują o tym, iż nieuzależniająca substancja wywołująca łagodne stany euforyczne jest przedstawiana jako groźniejsza od innej, powodującej nieuleczalne uzależnienie i dającej efekt utraty koordynacji, braku kontroli nad emocjami i zaburzenia oceny sytuacji.

Ale to zupełnie inna sprawa - batalię o legalizację marihuany można pozostawić różnego typu aktywistom społecznym. Coraz więcej ludzi uznaje, że nie warto kruszyć kopii o twarde przepisy, bo znacznie prościej nie wchodzić z nimi w konflikt.

Przecież świat jest pełen legalnie dostępnych roślin kryjących w sobie nadzwyczaj ciekawe substancje. W czasach, gdy meksykańscy Mazatekowie i afrykańscy Buszmeni chodzą w tych samych koszulkach z napisem "Nike" zrobionych w Chinach, dotarcie do tradycyjnej wiedzy dotyczącej roślin psychoaktywnych stało się bardzo łatwe. Czasami zbyt łatwe.

Z natury

Przede wszystkim trzeba pamiętać, że większość narkotyków jest pochodzenia roślinnego. Z wyjątkiem amfetaminy i kilku mniej popularnych substancji wszystkie pozostałe używane były kiedyś w tradycyjnych obrzędach lub jako codzienne używki - tak jak nasza kawa. Po kolei: kokaina pochodzi z krzewu koki, LSD - ze sporyszu, heroina - z maku, a meskalina - z pejotlu.

Zakazano ich stosowania, dopiero gdy przekroczona została granica między używaniem ich w małych stężeniach i przy szczególnych okazjach a powszechnym stosowaniem z nudów lub traktowaniem jako metody na oderwanie się od rzeczywistości. Dziś wszystkie popularne narkotyki syntetyzowane są w laboratoriach lub uprawiane na skalę przemysłową. Czy taki sam los spotka kocimiętkę lub szałwię?

Niekoniecznie. Przede wszystkim prawdziwy brudny biznes robi się na substancjach uzależniających fizycznie lub przynajmniej psychicznie. Tymczasem takiego działania nie mają ani halucynogeny, ani łagodne środki o działaniu euforycznym, a takie właśnie substancje zazwyczaj służą eksperymentatorom.

Etnobotanicy

Zainteresowanie tradycyjnymi używkami przyniosło modę na etnobotanikę, czyli - według serwisu Coffeshop.pl - poznawanie "kontekstu kulturowego, w jakim egzystują różne gatunki roślin na całym świecie, ze szczególnym uwzględnieniem tych gatunków, które odgrywają znaczącą rolę w rytuałach magicznych praktykowanych od wielu pokoleń".

- Myślę, że zainteresowanie etnobotaniką to fragment większej tendencji panującej na Zachodzie, który po laicyzacji poszukuje alternatywnych źródeł rozwoju duchowego, czego wyrazem jest ruch New Age - mówi Tomasz Sroka, kulturoznawca, twórca Coffeshop.pl. - Nasza cywilizacja od XX wieku stawia na szybkość i efektywność, stąd moda na stosowanie alkaloidów, które działają szybciej niż techniki medytacyjne. Inny powód jest banalny - można na tym zarobić.

Co nie jest zakazane, jest dozwolone. Dzięki tej świętej zasadzie w Ameryce i Europie pojawia się coraz więcej sklepów handlujących sprowadzanymi z całego świata roślinami psychoaktywnymi. Choć dla przyzwyczajonych do ukrywania się z jointem ma to posmak konspiracji, działalność tych firm jest jak najbardziej legalna.

Oczywiście wszędzie, gdzie rozwija się taka działalność, pojawiają się głosy oburzenia wskazujące na zabójcze działanie straszliwych narkotyków i nazywające etnobotanikę narkomanią pod przykrywką. - Tego typu zarzuty wynikają z nieznajomości tematu - mówi Tomasz Sroka. - Najważniejsza różnica jest taka, że narkotyki uzależniają i wyniszczają organizm w przeciwieństwie do większości tak zwanych entheogenów. Co więcej, duża część preparatów roślinnych stosowana jest wręcz w leczeniu uzależnień od twardych narkotyków. Na przykład iboga, ayahuasca pomagają uwolnić od uzależnienia heroinowego, kratom - od metadonowego.

Szałwia straszy

Ostatnio gorącym tematem stała się niepozorna roślinka - szałwia wieszcza, lepiej znana jako Salvia divinorum. Przez stulecia służyła meksykańskim Indianom Mazatekom jako magiczny środek wywołujący stany wizyjne i pozwalający przewidywać przyszłość, a także do leczenia bólu głowy i dolegliwości reumatycznych. Zachód dowiedział się o niej dopiero w latach 60. XX wieku, podczas ekspedycji badawczej w rejonie Oaxaca. Jednak w tym czasie świat był zafascynowany LSD i innymi dziś nielegalnymi środkami i nikt nie przejął się małą szałwią.

Do połowy lat 90. rośliną interesowali się co najwyżej specjaliści, jednak potem okazało się, że ma niezwykle ciekawe właściwości. Jej liście, palone lub żute, wywołują silne halucynacje. Co nietypowe, ich działanie może być bardzo krótkotrwałe. Jeśli szałwia zostanie wypalona, już po kilkudziesięciu sekundach zaczynają się wizje polegające przede wszystkim na zmianie odbioru kolorów, pojawianiu się niezwykłych obiektów czy "widzeniu" dźwięków. Szałwia nie wywołuje nieprzyjemnych i niebezpiecznych stanów depresyjnych, a jej działanie kończy się po 20-30 minutach. Dłużej, do około dwóch godzin, mogą trwać efekty żucia liści.

Szałwia wieszcza w większej części świata nie znajduje się na liście substancji zakazanych - wyjątkiem jest pięć krajów, w tym Australia. Nawet bardzo restrykcyjne Stany Zjednoczone nie zdecydowały się na jej delegalizację, choć rozważano takie posunięcie. Za to wielokrotnie pojawiały się w prasie artykuły alarmujące o "niezwykle groźnej szałwii". Ostatnio podobny tekst pojawił się nawet w "Super Expressie". Materiał zatytułowany "Wyrwijmy śmierć z doniczki" to klasyczny pokaz ignorancji wymieszanej ze świadomym wprowadzaniem w błąd.

Z tekstu możemy się dowiedzieć, że "jest wiele przypadków, kiedy ludzie po halucynogenach próbowali zatrzymać ciężarówkę albo skakali z okna na 10. piętrze". Tyle że szałwia działa rozluźniająco na mięśnie szkieletowe, więc po jej zażyciu możemy co najwyżej spokojnie siedzieć w fotelu. Gdy dziennikarze decydują się na kupienie sadzonki tej rośliny, sprzedawca jest klasycznym archetypem narkomana: "szczupły, widać, że i hoduje, i zażywa". W rzeczywistości użycie szałwii w żadnym razie nie powoduje wychudzenia - tak działa kokaina lub heroina. Dalej umieszczono wiele "porad dla rodziców" przepisanych z tekstów dotyczących uzależniających, twardych narkotyków. Jest też apel do ministra zdrowia o wpisanie szałwii na listę narkotyków.

Rabunek czy rozwój

Jest jeszcze inny aspekt mody na etnobotanikę. Rośliny, które tradycyjnie wykorzystywane są w kulturach Ameryki, Afryki czy Azji, przechodzą ze sfery sacrum do profanum - stają się przedmiotem handlu, służą relaksowi i rozrywce. Wielu uważa, że to jeszcze jeden element niszczenia tak zwanych kultur prymitywnych.

Jednak praktyka pokazuje, że tradycja, zamiast ginąć, zmienia się. Powszechnie używany w Jemenie i Somalii stymulant - khat (liść rośliny Catha edulis) - zaczął być wysyłany do Europy i Ameryki wraz z pojawieniem się emigrantów z tego rejonu. Po amerykańskiej interwencji w Somalii żołnierze odkryli khat, a wtedy rozpoczęła się ekspansja rośliny na Zachód.

- Wokół roślin entheogenicznych rozwija się przemysł w krajach Trzeciego Świata - mówi Tomasz Sroka. - Paradoksalnie umożliwia im rozwój i zarobek na ludziach z Zachodu - przykładem może być "turystyka ayahuasca" w Peru, produkcja i dystrybucja kath w Somalii czy kratom w Malezji i Indonezji.

Po naszemu

Ale rośliny o działaniu psychoaktywnym rosną nie tylko w tropikach. Polska też jest ich pełna, tyle że zapomnieliśmy o ich właściwościach. Sztandarowym przykładem jest muchomor czerwony - ten ze ślicznym kapeluszem, pod którym kryją się krasnoludki. No właśnie, krasnoludki. Dziś powszechnie uważany za straszliwie trujący, od epoki kamiennej używany był w obrzędach szamańskich jako środek halucynogenny. Zjedzenie wysuszonych owocników lub palenie skórki wywołuje charakterystyczne wizje, w których obecni są bardzo często ludzie muchomory. Krasnoludki?

Oczywiście można znaleźć czarne strony fascynacji etnobotaniką. Środki psychoaktywne (do których, przypominam, zalicza się też alkohol, tytoń i kofeinę) niewłaściwie użyte mogą przynieść opłakane skutki. Podobnie zresztą jak aspiryna, paracetamol czy waleriana. Tyle że mało kto czyta ulotki, w których informuje się, że nie wolno przekroczyć dawki ośmiu tabletek na dobę. Ośmiu tabletek jednego leku raczej nie weźmiemy, ale przy uporczywym bólu głowy, na który nie pomógł na przykład apap, możemy spróbować wziąć panadol, codipar lub efferalgan. To leki z tą samą substancją aktywną, więc dawka się sumuje.

Dlatego wszyscy, którzy zajmują się etnobotaniką, do znudzenia powtarzają, że wszystko jest dla ludzi, ale ludzi rozsądnych. Eksperymentować - proszę bardzo, można - ale pod kontrolą i świadomie.


Piotr Stanisławski Przekrój


Komentarze

Komentowanie niedozwolone dla anonimowego u�ytkownika, prosze sie zarejestrowa�

bartoldo 29-07-2005 o godz. 09:51:31
To świetny artykuł był w zeszłym tygodniu w Przekroju, nareszcie dziennikarz z otwartą głową...
Error connecting to mysql