Kielce v.0.8

Fotografia
Janusz Buczkowski - żeby zawsze piękne światło było...

 drukuj stron�
Fotografia Rozmowy
Wys�ano dnia 09-06-2007 o godz. 19:35:54 przez sergiusz 12361

Z Januszem Buczkowskim wybitnym fotografem, przedstawicielem Kieleckiej Szkoły Krajobrazu, obchodzącym w tym roku jubileusz 50-lecia pracy twórczej, rozmawia Agnieszka Kozłowska-Piasta.

-50 lat robienia zdjęć. To strasznie dużo czasu.
-To tak dużo i mało. Jak się ma mało lat to 50 lat to jest strasznie dużo, a jak już się ma 75 lat to się mówi: kiedy to zleciało.

-Ale myślałam, że mało na ilość rzeczy, które chciałby Pan sfotografować.
-Tak też mogę powiedzieć. Żeby zrobić zdjęcie takie, które chce się pokazać, to trzeba trochę pochodzić i wtedy tego czasu potrzeba dużo. Był taki moment, że się zakochałem w Puszczy Jodłowej, zresztą nadal jestem zakochany. Żeby zrobić piękne zdjęcia chodziłem tam kilka lat. Nie tylko chodziłem z aparatem i fotografowałem, ale wyszukiwałem ładne kompozycje, detale w drzewach. Nasz puszcza jest bukowo-jodłowa, a buki same w sobie przedstawiają piękne kompozycje, tylko trzeba je znaleźć, trzeba je wyłapać. Dopiero po tych kilku latach zrobiłem pierwszą wystawę w Klubie Budowlanych.

Nawiasem mówiąc z tym wernisażem wiąże się pewna anegdotka. Między innymi było tam zdjęcie, które zatytułowałem "Wilkołaki". Były to lata 70-te, dawne czasy. Podeszła do mnie pewna pani i mówi: Proszę Pana, a ja na tym zdjęciu co Pan napisał "Wilkołaki", ja widzę Marksa, Engelsa i Lenina. Cała sala w śmiech - przecież było to tylko kilka konarów i pni. W tym czasie było to dosyć niebezpieczne, aby śmiać się z "przywódców narodu". Na szczęście, skończyło się dobrze.

Ale powróćmy do mojego jubileuszu. Próbuję zebrać swoje prace i zrobić taką dużą, retrospektywną wystawę. Ale robię ją tak jak gdyby na raty. Pierwsza wystawa odbyła się w Ostrowcu Świętokrzyskim - pokazałem około 70 zdjęć, głównie z Kieleckiej Szkoły Krajobrazu. Teraz miałem wystawę w Civitas Christiana na Równej - tym razem były to nowsze zdjęcia, takie romantyczno-malarskie.

Fotografowałem wiele innych tematów i przygotowuję właśnie wystawę zdjęć reportażowych, portretów, ludzi. Mam także zdjęcia zagraniczne. Teraz nie robi to wrażenia, ale w tamtych czasach, gdy komuś udało się pojechać i fotografować za granicą, to było naprawdę coś. Mam na przykład taką romantyczna trasę z Bawarii: piękne stare miasteczka. Niestety, wtedy nie mieliśmy możliwości, więc zdjęcia są sepiowane, nie ma kolorów.

-Jest pan zaliczany do grona fotografów z Kieleckiej Szkoły Krajobrazu. Jak Pan wspomina tamten czas?
-Jak się zaczyna fotografować to człowiek pstryka wszystko, co popadnie. Potem zaczyna się to pokazywać, a jak się pokazuje to jednocześnie się porównuje z innymi, a porównując, chce się odróżnić, wyróżnić. Pokutował pogląd, że fotografia krajobrazowa to opracowane, piękne zdjęcia, takie drzewko i chmurka. To się wzięło od wcześniejszych fotografików. My szukaliśmy czegoś nowego.

W Świętokrzyskim Towarzystwie Fotograficznym, do którego wstąpiłem w 1957 roku, zresztą byłem długo prezesem tego Towarzystwa, robiliśmy sobie takie warsztaty, spotkania. W gronie kolegów, między innymi Paweł Pierściński, Jurek Kamoda, zaczęliśmy rozmawiać, a potem trochę inaczej patrzeć na te nasze pola. Patrzeć... geometrycznie. Trochę sprzęt nam w tym pomagał. No i zaczęliśmy widzieć, że ten krajobraz jest zupełnie inny. Już nie ta chmurka i drzewko, tylko coś sobą przedstawia, a dokładnie układ graficzno-geometryczny.

W międzyczasie ogłoszono ogólnopolski konkurs, wystawę, pod tytułem "Wieś polska w fotografii". Tam wysłaliśmy cały szereg naszych zdjęć, które zachwyciły wszystkich. Zaprezentowaliśmy inne spojrzenie na wieś, ziemię, na pola.

Następnym etapem była zbiorowa wysyłka naszych zdjęć na międzynarodowy konkurs do Szwajcarii. Tam wpłynęło ponad 30 tysięcy zdjęć z całego świata, około 200 z Polski. Po weryfikacji na wystawę przyjęto około 250 zdjęć z tego 11 z Polski, a 9 naszych kieleckich. Były widoczne, stworzyły wyraźną plamę.

Zauważył je jeden z jurorów francuskich. Zwrócił się do nas z pytaniem, czy nie moglibyśmy pokazać naszych prac bardziej całościowo na wystawie w Paryżu. No oczywiście zrobiliśmy taką wystawę, wysłaliśmy ją. Otwarcie było już w czasie, gdy w Polsce był stan wojenny. W Paryżu w Muzeum Historii Fotografii odbywał się światowy zjazd fotografów. Pokazywano zdjęcia z całego świata, a że było ich dużo, to każde prezentowano jeden, dwa dni, maksymalnie tydzień. Nasze wisiały dwa tygodnie. To był jeden z naszych największych sukcesów.

-Kto wymyślił nazwę Kielecka Szkoła Krajobrazu, skąd się to wzięło?
-Pierwszym, który nasze fotografie nazwał Kielecką Szkoła Krajobrazu był znakomity fotograf i teoretyk Jan Sunderland. Nazywali nas jeszcze inaczej: "Kosynierzy" z Kielc. Braliśmy udział w wielu wystawach, konkursach i zdobywaliśmy wiele nagród. Kosiliśmy nagrody, stąd nazwa: "Kosynierzy" z Kielc.

-Czym dla Pana była Kielecka Szkoła Krajobrazu, co było najważniejsze?
-To, że pokazywaliśmy ten krajobraz w inny sposób znalazło uznanie u odbiorców. zdobyło uznanie. Chodziliśmy po polach, wydeptywaliśmy ścieżki. Niektórzy mówili, że chodzimy w to samo miejsce i z tego miejsca fotografujemy. Tego rodzaju zdjęcia wychodziły tylko na Kielecczyźnie. Próbowaliśmy robić je na Pogórzu Karpackim i już tam nie było tego efektu.

W tej chwili już nie da się tego sfotografować. Kolega ze średniego pokolenia, obecny prezes Świętokrzyskiego Okręgu SPAF, Andrzej Borys próbował fotografować to miejsce, gdzie Paweł Pierściński zrobił słynną "Sinusoidę", ale niestety nie wyszło. Pewnych rzeczy już nie da się powtórzyć.

-A w tej chwili co jest ważniejsze - walory artystyczne tych zdjęć czy historyczne?
-I to i to. Miały dużą wartość artystyczną, a jednocześnie pozwoliły zdokumentować wygląd pól kilkadziesiąt lat temu. Dokumentacja jest ważna. Jakieś pół roku temu przyszła mi do głowy taka myśl, że przecież nasze zdjęcia mogą być eksponatami w muzeum, a że przedstawiają pola i świętokrzyską wieś, to pomyślałem o Muzeum Wsi Kieleckiej. Przecież nie tylko maglownice, maselnice, brony, ale i ziemia. Za ileś lat nie będzie nawet tego, co jest teraz. Ziemia już się zmieniła, a będzie zmieniać się jeszcze bardziej, dojdzie do tego scalania gruntów, będą wielkie połacie. Myślę, że nasze zdjęcia tak się podobały na Zachodzie z powodu poszatkowanych pól. To, co pokazywaliśmy, było dla nich egzotyką. Tam są olbrzymie setki hektarów a tu naraz takie poletka, kwadraciki, prostokąciki, trójkąciki.

-Miał Pan kilkuletnią przerwę w fotografowaniu, dlaczego?
-Tak się jakoś złożyło. Ja jestem członkiem związku od 1974 roku, ale tak naprawdę to jestem amatorem, bo to nie jest mój zawód. Właściwie tylko Paweł Pierściński zawodowo się tym zajmował. A my wszyscy traktowaliśmy to bardziej po amatorsku. W pewnym momencie mojego życia zrobiła mi się taka przerwa, troszeczkę przypadkowa. Miałem pracownię, w której robiłem odbitki. Pracownię mi odebrano i ja jakoś tak spasowałem. Nie miałem gdzie obrabiać, a uważałem, że muszę to sam zrobić.

-Obraził się Pan na fotografowanie?
-Nie. To może nie tak. A w międzyczasie pojawiły się zakłady fotograficzne, gdzie obróbka jest już robiona przez laborantów. Na Zachodzie tak było od lat. Ostatnie zdjęcia przed przerwą robiłem w Holandii. Wymyśliłem sobie, że sportretuję Holandię z "okna roweru".

Tam zorganizowano pokaz moich zdjęć wśród fotografików. Na tym spotkaniu ktoś mnie spytał, kto mi to obrabia. Byłem zaskoczony: Jak to kto? - Ja sam. Nie mogli uwierzyć. Tylko jeden ze starszych przypomniał sobie, że 30 lat wcześniej też sam wywoływał zdjęcia.

O, przypomniała mi się kolejna anegdota... Do naszego związku chciał dostać się artysta fotografik, Francuz polskiego pochodzenia. Bardzo tam znany, ja nie pamiętam już w tej chwili jego nazwiska, bo to było sporo lat temu. Musiał zdawać egzamin, tak jak każdy. Egzamin był dwustopniowy. Najpierw trzeba było się wykazać umiejętnością warsztatu fotograficznego. Ci z Zachodu wywoływali już w laboratoriach, potrafili tylko dawać wskazówki: naświetlić, doświetlić, skomponować itp. Nasz Francuz dostał pytanie o "ideowy skład utrwalacza". Popatrzył na komisję i mówi: A gówno mnie to obchodzi. W Polsce, gdy sprzedawaliśmy zdjęcie, musieliśmy pisać, że wykonaliśmy je własnoręcznie. Inaczej się nie liczyło.

W tej chwili artystów fotografików jest "na pęczki", ale oni sami nie obrabiają, bo nie wiedzą jak. Moim zdaniem przez to nie czują tej tajemniczości fotografii. Wywoływanie, obrabianie własnymi rękami ma w sobie jakąś magię, to zupełnie inaczej się przeżywa.

-Powiedział pan kiedyś, że fotografia łączy w sobie realizm i czarnoksięstwo ..
-Powiem Pani, że człowiek 10 lat, 20 lat, 30 lat wywołuje zdjęcia, ale zawsze jest ten dreszczyk, którego ci, co tego nie robią, nie pojmą. Naraz na białym papierze zaczyna się coś pokazywać. Z czasem zdobywa się doświadczenie i się wie, jak będzie wyglądać odbitka. Mimo to, zawsze czuje się w tym jakąś tajemnicę, zagadkę.

-Chciałby Pan znowu wywoływać swoje zdjęcia?
-Zaczynam o tym myśleć. Po tym jak wróciłem do fotografowania robię trochę inne zdjęcia, takie bardziej malarskie. Chcę też wrócić do puszczy, bo kiedyś robiłem tam zdjęcia czarno-białe, teraz zrobię kolorowe. Ale znowu będę musiał pochodzić po niej kilka lat, aby poszukać moich dziwolągów.

-Jest pan wielbicielem dwóch kółek, lubi pan jeździć na rowerze.
-Nawet mam się czym pochwalić: w ubiegłym roku przejechałem 1500 km. I tak sobie powiedziałem, że w każdym roku przejadę w ciągu jednego dnia tyle kilometrów, ile lat skończyłem. W ubiegłym roku - 74, w tym o kilometr więcej, więc muszę potrenować.

-Wspomniał Pan o swoich malarsko-refleksyjnych zdjęciach. Skąd pomysł na takie fotografie?
-Zawdzięczam to przerwie i ... podróżom zagranicznym. Gdy nam otworzyli to okno na świat, to trochę chciałem go zobaczyć. Pojechaliśmy do Włoch, do Francji, do Hiszpanii, do Chorwacji. W tej ostatniej się zakochałem. Wracałem tam już kilka razy. Tam są przepiękne stare miasteczka. One są takie właściwie chorwacko-włoskie, najwięcej na Istrze.

Od wielu lat fotografowałem też kieleckie zaułki. Zacząłem od takich malowniczych zakątków, kącików. Zobaczyłem, że coś z tego zaczyna wychodzić. Świat jest coraz bardziej drapieżny, agresywny, więc takich zdjęć powstaje najwięcej. Ja chcę pokazać coś innego: urodę świata, jego romantyczność, która pozwoli oglądającemu odpocząć od codziennego, pesymistycznego świata, dlatego próbuję tchnąć w moje zdjęcia maksimum optymizmu.

-Nadal Pan startuje w konkursach fotograficznych.
-Startuję. Nawet mam zdjęcia przygotowanie już na konkurs Wici "Kieleckie Inaczej", ale ich Pani nie pokażę.

-Nie boi się Pan konfrontacji z młodymi artystami?
-Nie. Ja o tym nie myślę. Nie myślę, że ja jestem starszy, a oni młodsi.

-A co się Panu podoba w zdjęciach młodych fotografów?
-Muszę powiedzieć, że ich podziwiam. Ciągle pokazują coś nowego, są przebojowi, jak my kiedyś. Kielecka Szkoła Krajobrazu też była taka. Było to coś innego w stosunku do fotografowania pejzażu takiego, jak to nazwaliśmy, chmurka i drzewko. Teraz jesteśmy już historią, ale nowe trendy pojawiają się stale, fotografia się zmienia, rozwija i tak musi być. Taka jest kolej rzeczy.

-A nie martwi się Pan, że kiedyś fotografowanie się skończy, że już wszystko zostanie pokazane, ujętę, zamknięte w kadrze?
-Nie sądzę. Mimo tysięcy zdjęć, jakie powstają, łatwego dostępu do aparatów fotograficznych, wyjątkowych zdjęć nie ma wcale tak wiele. Nadal istnieje różnica między "potocznym" fotografowaniem, a zdjęciami, które się liczą i będą ważne przez wiele lat.

- Co musi mieć zdjęcie, żeby utkwić w Pana pamięci?
-Trudno określić. Muszę je najpierw zobaczyć. Swego czasu, gdy uczyłem młodych, to podpowiadałem im: jak zrobisz jakieś zdjęcie to powieś je sobie nad łóżkiem i jeżeli po dwóch tygodniach ci się nie znudzi to znaczy, że to zdjęcie będzie dobre.

Co się składa na takie zdjęcie: jakiś odpowiedni błysk światła, nietypowa treść. Tylko nie bardzo umiałbym to w tej chwili zdefiniować. Muzeum Historii Kielc ogłosiło konkurs "Romantyzm starej kamienicy", będę w jury tego konkursu. Wybiorę zdjęcia, które mają duszę, coś tajemniczego. Gdy zdjęć jest dużo, łatwiej się to dostrzega.

-Czy Pan ma swoje ulubione zdjęcia?
-Mam wiele, np. kilka zdjęć z Kieleckiej Szkoły Krajobrazu. Mam setki negatywów, a kolejne reprodukcje robię stale z tych samych. Gdy czasami przeglądam negatywy, dostrzegam, że zapomniałem o zdjęciach, które prawdopodobnie są nawet lepsze od tych, które zwykle powtarzam.

-Na otwarcie Muzeum Historii Kielc ma ukazać się album "Z albumów Kielczan". Pan gromadził do niego materiały, opracowywał je. Skąd pomysł na ten album?
-Zacząłem się interesować starymi zdjęciami i je zbierać. Uznałem, że warto je pokazać: mają w sobie coś innego, sentymentalnego, trącą myszką. Przyszło mi do głowy, że pora pokazać kielczan sprzed kilkudziesięciu lat. Znamy stare Kielce z fotografii, przedstawiających budynki, miejsca, ale ludzie pojawiają się na nich rzadko.

Jakieś trzy lata temu Muzeum Narodowe zrobiło taką wystawę. Ze starych negatywów wykonano nowe odbitki. Niestety, to już nie miało takiego uroku jak te oryginalne, stare zdjęcia. Chciałem zrobić niedużą wystawę u nas na Plantach, w galerii ZPAF. Zacząłem gromadzić fotografie, docierać do ludzi. Gdzieś w połowie mojego zbierania zobaczył to przypadkowo dyrektor Muzeum Historii Kielc i poprosił mnie, abym z wystawą wstrzymał się do otwarcia Muzeum. Zgodziłem się i zbierałem dalej. Udało mi się skompletować około 700 zdjęć. To była ciężka, ale przyjemna praca.

Na początku ludzie byli nieufni. Potem okazało się, że zrobiłem im wielką frajdę. Wyszukiwali, opisywali zdjęcia, wspominali swoich krewnych. Niektórzy z nich nadal pracują nad opisywaniem. Przecież przychodzą kolejne pokolenia, które na zdjęciach nie potrafią już rozpoznać swoich przodków. Dzięki podpisom pamięć o pradziadkach, babciach przetrwa znacznie dłużej. Znalazłem przecudowne zdjęcia, ale nie wiadomo, kto na nich jest. Takie niestety na wystawę nie trafią. W pewnym momencie musiałem przerwać zbieranie, bo tych zdjęć jest już bardzo dużo. Spokojnie wystarczy na drugi album. Mogę obiecać, że się ukaże. Jeśli nie ja to zrobię, to z pewnością ktoś inny.

-A czego by Pan sobie najbardziej życzył?
-Powiem fotograficznie: żeby zawsze było piękne światło. No i żebym mógł jeszcze kilka lat fotografować i chodzić.

-Bardzo dziękuję za rozmowę.


Komentarze

Error connecting to mysql