Nauka Technika
Wys�ano dnia 31-05-2006 o godz. 09:00:00 przez pala2 30664
Wys�ano dnia 31-05-2006 o godz. 09:00:00 przez pala2 30664
Pięć lat temu, na giełdzie samochodowej w Kielcach, doktor Jan Marian Gulak wykrzyknął: eureka! |
Kupiec i sprzedawca testowali jakąś starą nyskę, w samochodzie urwał się gumowy przewód, woda buchnęła na silnik, który zaczął gwałtownie przyśpieszać. Nikt, poza Gulakiem się nad tym nie zamyślił: przewód naprawiono, transakcję zaklepano. A doktor miał już w głowie gotowy patent pod nazwą "Spalanie przegrzanej pary wodnej". W 2003 jego pomysł otrzymał urzędową ochronę.
W "Biuletynie Urzędu Patentowego" czytamy: "Wynalazek dotyczy spalania przegrzanej pary wodnej w silnikach tłokowych spalinowych o podwyższonym ciśnieniu z równoczesnym spalaniem innych substancji palnych ciekłych lub gazowych. Wynalazek może być zastosowany we wszystkich silnikach napędowych spalinowych tłokowych (a być może i przy silnikach odrzutowych). Może być także zastosowany w piecach grzewczych do ogrzewania powierzchni użytkowych takich jak mieszkania, hale fabryczne, magazyny i hale sportowe".
- To nie była sama teoria - mówi wynalazca. - Swój projekt sformułowałem po serii doświadczeń z dwoma samochodami.
Aksamitnie, bez klekotania
Samochody miały po szesnaście lat. Pierwszy - lancia prisma 19D; drugi - mercedes 250 diesel. W obydwu Gulak zamontował identyczną instalację wodną, przy lancii dodatkowo - dmuchawę, która popychała parę. Testy odbywały się na trasie Kielce-Radom i z powrotem. W lancii zużycie wody wyniosło 65 proc., a oleju napędowego 35 proc. W mercedesie odpowiednio - 75 i 25 proc.
Mercedes jest do dyspozycji, można się przejechać. Na przednim siedzeniu pasażera stoją plastikowe baniaki. Odjazd. Kierowca odkręca kranik i puszcza wodę, gdy silnik nagrzeje się do ok. 75-80 stopni Celsjusza.
- Już! - woła doktor. - Samochód staje się szybszy a silnik pracuje aksamitnie. Nie klekoce! Diesel leci jak benzynowiec! Jeździłem nim 130 na godzinę, teraz wyciągam do stu pięćdziesięciu.
Faktycznie, leciwy merc sunie jak rolls royce - choć na liczniku prawie pół miliona przejechanych kilometrów, przy czym "na wodzie" jakieś 80 tysięcy. Trzeba uważać na efekt uboczny: jeśli po zakończeniu jazdy parę wodną zostawi się w cylindrze przy wyłączonym silniku, wówczas para się skropli a na głowicę cylindrową zacznie włazić rdza. Dlatego na jakieś trzy sekundy przed zakończeniem podróży trzeba parę wyłączyć. W fabrycznej instalacji można zastosować specjalny system elektroniczny.
Nurkujemy pod maskę, gdzie widać wszystko jak na dłoni. Woda jest doprowadzana pomiędzy rurę wydechową a jej obudowę. Z obudowy wychodzi kręty miedziany przewód, który oplata kolektor wydechowy. W kolektorze woda się nagrzewa i zamienia w parę, a ta przy temperaturze 130 stopni doprowadzana jest do kolektorów ssących po drugiej stronie silnika. Para dostaje się do cylindrów z powietrzem (choć lepiej byłoby bez), a gdy pompa wciśnie olej na świece żarowe, rozkłada się na tlen i wodór i jako mieszanina piorunująca zwiększa siłę wybuchu w cylindrze. Dzięki dodatkowym komponentom wybuch jest łagodny - stąd "aksamitna" praca silnika. Na sto kilometrów zużywa się 3-4 litry wody. Najlepiej destylowanej albo deszczówki. Bo gdy wynalazca lał kranówę, w rurkach osadzał się kamień. Ale rurki można oczyszczać kamiksem. A zimą dolewać do wody ciut denaturatu.
Frania i Nobel
Jan Marian Gulak jest doktorem prawa, ale zaczynał jako ślusarz w kieleckiej SHL przy produkcji pralek "frania". Tam dokonał swojej pierwszej racjonalizacji. Polegało to na zrobieniu specjalnego kołnierza, dzięki czemu sięgające do kotła pralki pracujące kobiety nie kaleczyły sobie rąk. Za pieniądze z wynalazku ślusarz Gulak kupił sobie "jawę". Zarobiłby pewnie więcej, ale pod jego projekt podpiął się główny specjalista ds. technicznych, kierownik wydziału i sekretarz oddziałowy partii. Wyszło, że nad wynalazkiem pracował poważny zespół. Tamci dostali po 60 tys. zł, a Gulak dwadzieścia.
Potem wymyślił blokadę nożyc do cięcia blach, dzięki czemu robotnikom pracowało się bezpieczniej, następnie - oszczędną metodę piaskowania szoferek do "stara". Na tym Jan Gulak okres młodzieńczej wynalazczości zakończył i poszedł do liceum. Miał zamiar dostać się do szkoły orląt w Dęblinie, ale przepadł ze względu na wzrok. Powiedział komisji, że przecież w RFN piloci latają w okularach. "Nie będziemy wzorować się na niemieckich imperialistach" - usłyszał.
W związku z tym, Jan Marian Gulak zdał na wydział prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Studia skończył przed terminem w 1970 r. a rektor zaproponował mu asystenturę.
- Miałem średnią pięć, chociaż na pierwszym roku zdarzały się niedostateczne. Błyskotliwy może nie jestem, ale jak się rozkręcę, to ho, ho - wyznaje.
Zdał na studia doktoranckie z politologii, a w grupie 12 przyjętych byli poza nim sami protegowani m.in. sekretarza partii z Rzeszowa i ambasadora Kuby. W międzyczasie studiował religioznawstwo, skubnął trochę ekonomii, a gdy zrobił doktorat wrócił do Kielc, bo dawali mu mieszkanie. I do dziś tego żałuje.
Podjął pracę na politechnice, ale w 1976 z niej wyleciał. Było tak: najpierw 25 czerwca pojechał do Radomia po części do mercedesa, zobaczył biegających i krzyczących ludzi, więc zapytał, o co chodzi. Zaraz zatrzymała go milicja i też zapytała, o co chodzi. Z tego powodu nic wielkiego się nie stało, ale później nie spodobało mu się to, że sekretarz Grudzień z Katowic nazywa robotników łajdakami. Powiedział o tym głośno na politechnice i raz dwa wyleciał na bruk. W 1996 r. zatrudnił się w warszawskiej Wyższej Szkole Dziennikarskiej im. M. Wańkowicza, wydziały Kielce-Radom-Lublin.
- W międzyczasie napisałem wierszowaną "Historię Matki Polski" - pokazuje okazały tom. Faktycznie, wszystko się rymuje. Nie jest też tajemnicą, że Jan Marian Gulak poeta ma w planach zdobycie literackiej Nagrody Nobla.
Prąd z Wisły
Wynalazczość to też rodzaj poezji, gorzej ze znalezieniem chętnych do jej stosowania. Łatwiej komuś coś buchnąć, niż wynaleźć samemu, więc trzeba uważać. W dodatku jest tak, że pewne rozwiązania odkryto już wcześniej, toteż żeby być oryginalnym trzeba zaproponować naprawdę coś nowego. Wykorzystanie pary wodnej do napędzania silników wymyślili już w 1920 r. Amerykanie. Później był projekt szwedzki, hiszpański, angielski, francuski i na koniec doktora Gulaka.
Ponieważ jego metodę można zastosować w elektrociepłowniach, zainteresowali się nią dwaj biznesmeni z Radomia.
- Bo to czysta oszczędność! - entuzjazmuje się wynalazca, który dokonywał prób w zakładach w Zębcu. Przy małych kotłach 4-10 KW efektów nie było. Pojawiały się wówczas, gdy kocioł dawał 50-55 KW. I to niemal bez emisji dwutlenku węgla. Jak twierdzi Gulak, nasze mieszkania mogą być ogrzewane o 60 proc. taniej, a ceny za energię elektryczną spadną nawet o 70 proc. Zamiast spalać kopalnie węgla podłączamy się do Wisły i mamy prąd!
Oprócz radomskich biznesmenów jego "silnik na wodę" chce testować Instytut Techniki Wojsk Lądowych w Warszawie. Odbył się też udany pokaz w radomskim MPK. A dalszą popularyzacją opracowania zajmuje się red. Jan Zagórski z TVN, który organizuje we Wrocławiu zjazdy niekonwencjonalnych wynalazców. Przyjeżdża na nie pół setki niedocenianych geniuszy. Jedne pomysły, to faktycznie zwykły obłęd, inne są świetne, jak łapacz prądów z jonosfery wykorzystywany do oświetlania budynku autorstwa młodziutkiego studenta. Albo miniaturowy silnik o mocy 14 KM.
- W Polsce jest wielu ludzi, którzy mają lepsze pomysły od znanych naukowców z tytułami - zapewnia Jan Marian Gulak.
On sam na pewno zyskał sławę. Kiedy poszedł do mechanika, żeby dokonać jakiejś przeróbki w swoim mercedesie, facet powiedział: ja panu to szybko i dobrze zrobię. Bo wiem, że pan nie pędzi bimbru, tylko ma samochód na wodę.
W "Biuletynie Urzędu Patentowego" czytamy: "Wynalazek dotyczy spalania przegrzanej pary wodnej w silnikach tłokowych spalinowych o podwyższonym ciśnieniu z równoczesnym spalaniem innych substancji palnych ciekłych lub gazowych. Wynalazek może być zastosowany we wszystkich silnikach napędowych spalinowych tłokowych (a być może i przy silnikach odrzutowych). Może być także zastosowany w piecach grzewczych do ogrzewania powierzchni użytkowych takich jak mieszkania, hale fabryczne, magazyny i hale sportowe".
- To nie była sama teoria - mówi wynalazca. - Swój projekt sformułowałem po serii doświadczeń z dwoma samochodami.
Aksamitnie, bez klekotania
Samochody miały po szesnaście lat. Pierwszy - lancia prisma 19D; drugi - mercedes 250 diesel. W obydwu Gulak zamontował identyczną instalację wodną, przy lancii dodatkowo - dmuchawę, która popychała parę. Testy odbywały się na trasie Kielce-Radom i z powrotem. W lancii zużycie wody wyniosło 65 proc., a oleju napędowego 35 proc. W mercedesie odpowiednio - 75 i 25 proc.
Mercedes jest do dyspozycji, można się przejechać. Na przednim siedzeniu pasażera stoją plastikowe baniaki. Odjazd. Kierowca odkręca kranik i puszcza wodę, gdy silnik nagrzeje się do ok. 75-80 stopni Celsjusza.
- Już! - woła doktor. - Samochód staje się szybszy a silnik pracuje aksamitnie. Nie klekoce! Diesel leci jak benzynowiec! Jeździłem nim 130 na godzinę, teraz wyciągam do stu pięćdziesięciu.
Faktycznie, leciwy merc sunie jak rolls royce - choć na liczniku prawie pół miliona przejechanych kilometrów, przy czym "na wodzie" jakieś 80 tysięcy. Trzeba uważać na efekt uboczny: jeśli po zakończeniu jazdy parę wodną zostawi się w cylindrze przy wyłączonym silniku, wówczas para się skropli a na głowicę cylindrową zacznie włazić rdza. Dlatego na jakieś trzy sekundy przed zakończeniem podróży trzeba parę wyłączyć. W fabrycznej instalacji można zastosować specjalny system elektroniczny.
Nurkujemy pod maskę, gdzie widać wszystko jak na dłoni. Woda jest doprowadzana pomiędzy rurę wydechową a jej obudowę. Z obudowy wychodzi kręty miedziany przewód, który oplata kolektor wydechowy. W kolektorze woda się nagrzewa i zamienia w parę, a ta przy temperaturze 130 stopni doprowadzana jest do kolektorów ssących po drugiej stronie silnika. Para dostaje się do cylindrów z powietrzem (choć lepiej byłoby bez), a gdy pompa wciśnie olej na świece żarowe, rozkłada się na tlen i wodór i jako mieszanina piorunująca zwiększa siłę wybuchu w cylindrze. Dzięki dodatkowym komponentom wybuch jest łagodny - stąd "aksamitna" praca silnika. Na sto kilometrów zużywa się 3-4 litry wody. Najlepiej destylowanej albo deszczówki. Bo gdy wynalazca lał kranówę, w rurkach osadzał się kamień. Ale rurki można oczyszczać kamiksem. A zimą dolewać do wody ciut denaturatu.
Frania i Nobel
Jan Marian Gulak jest doktorem prawa, ale zaczynał jako ślusarz w kieleckiej SHL przy produkcji pralek "frania". Tam dokonał swojej pierwszej racjonalizacji. Polegało to na zrobieniu specjalnego kołnierza, dzięki czemu sięgające do kotła pralki pracujące kobiety nie kaleczyły sobie rąk. Za pieniądze z wynalazku ślusarz Gulak kupił sobie "jawę". Zarobiłby pewnie więcej, ale pod jego projekt podpiął się główny specjalista ds. technicznych, kierownik wydziału i sekretarz oddziałowy partii. Wyszło, że nad wynalazkiem pracował poważny zespół. Tamci dostali po 60 tys. zł, a Gulak dwadzieścia.
Potem wymyślił blokadę nożyc do cięcia blach, dzięki czemu robotnikom pracowało się bezpieczniej, następnie - oszczędną metodę piaskowania szoferek do "stara". Na tym Jan Gulak okres młodzieńczej wynalazczości zakończył i poszedł do liceum. Miał zamiar dostać się do szkoły orląt w Dęblinie, ale przepadł ze względu na wzrok. Powiedział komisji, że przecież w RFN piloci latają w okularach. "Nie będziemy wzorować się na niemieckich imperialistach" - usłyszał.
W związku z tym, Jan Marian Gulak zdał na wydział prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Studia skończył przed terminem w 1970 r. a rektor zaproponował mu asystenturę.
- Miałem średnią pięć, chociaż na pierwszym roku zdarzały się niedostateczne. Błyskotliwy może nie jestem, ale jak się rozkręcę, to ho, ho - wyznaje.
Zdał na studia doktoranckie z politologii, a w grupie 12 przyjętych byli poza nim sami protegowani m.in. sekretarza partii z Rzeszowa i ambasadora Kuby. W międzyczasie studiował religioznawstwo, skubnął trochę ekonomii, a gdy zrobił doktorat wrócił do Kielc, bo dawali mu mieszkanie. I do dziś tego żałuje.
Podjął pracę na politechnice, ale w 1976 z niej wyleciał. Było tak: najpierw 25 czerwca pojechał do Radomia po części do mercedesa, zobaczył biegających i krzyczących ludzi, więc zapytał, o co chodzi. Zaraz zatrzymała go milicja i też zapytała, o co chodzi. Z tego powodu nic wielkiego się nie stało, ale później nie spodobało mu się to, że sekretarz Grudzień z Katowic nazywa robotników łajdakami. Powiedział o tym głośno na politechnice i raz dwa wyleciał na bruk. W 1996 r. zatrudnił się w warszawskiej Wyższej Szkole Dziennikarskiej im. M. Wańkowicza, wydziały Kielce-Radom-Lublin.
- W międzyczasie napisałem wierszowaną "Historię Matki Polski" - pokazuje okazały tom. Faktycznie, wszystko się rymuje. Nie jest też tajemnicą, że Jan Marian Gulak poeta ma w planach zdobycie literackiej Nagrody Nobla.
Prąd z Wisły
Wynalazczość to też rodzaj poezji, gorzej ze znalezieniem chętnych do jej stosowania. Łatwiej komuś coś buchnąć, niż wynaleźć samemu, więc trzeba uważać. W dodatku jest tak, że pewne rozwiązania odkryto już wcześniej, toteż żeby być oryginalnym trzeba zaproponować naprawdę coś nowego. Wykorzystanie pary wodnej do napędzania silników wymyślili już w 1920 r. Amerykanie. Później był projekt szwedzki, hiszpański, angielski, francuski i na koniec doktora Gulaka.
Ponieważ jego metodę można zastosować w elektrociepłowniach, zainteresowali się nią dwaj biznesmeni z Radomia.
- Bo to czysta oszczędność! - entuzjazmuje się wynalazca, który dokonywał prób w zakładach w Zębcu. Przy małych kotłach 4-10 KW efektów nie było. Pojawiały się wówczas, gdy kocioł dawał 50-55 KW. I to niemal bez emisji dwutlenku węgla. Jak twierdzi Gulak, nasze mieszkania mogą być ogrzewane o 60 proc. taniej, a ceny za energię elektryczną spadną nawet o 70 proc. Zamiast spalać kopalnie węgla podłączamy się do Wisły i mamy prąd!
Oprócz radomskich biznesmenów jego "silnik na wodę" chce testować Instytut Techniki Wojsk Lądowych w Warszawie. Odbył się też udany pokaz w radomskim MPK. A dalszą popularyzacją opracowania zajmuje się red. Jan Zagórski z TVN, który organizuje we Wrocławiu zjazdy niekonwencjonalnych wynalazców. Przyjeżdża na nie pół setki niedocenianych geniuszy. Jedne pomysły, to faktycznie zwykły obłęd, inne są świetne, jak łapacz prądów z jonosfery wykorzystywany do oświetlania budynku autorstwa młodziutkiego studenta. Albo miniaturowy silnik o mocy 14 KM.
- W Polsce jest wielu ludzi, którzy mają lepsze pomysły od znanych naukowców z tytułami - zapewnia Jan Marian Gulak.
On sam na pewno zyskał sławę. Kiedy poszedł do mechanika, żeby dokonać jakiejś przeróbki w swoim mercedesie, facet powiedział: ja panu to szybko i dobrze zrobię. Bo wiem, że pan nie pędzi bimbru, tylko ma samochód na wodę.
Krzysztof Żmudzin Słowo
Komentarze
|