Literatura
Wys�ano dnia 30-07-2011 o godz. 13:43:06 przez rafa 4906
Wys�ano dnia 30-07-2011 o godz. 13:43:06 przez rafa 4906
W 110. rocznicę urodzin Juliana Przybosia wspomina Go, specjalnie dla Wici.Info, Jego córka Uta – poetka należąca do Oddziału Związku Literatów Polskich w Kielcach. |
– Od śmierci Ojca minęło już ponad 40 lat
Urodziłam się, gdy mój Tata – Julian Przyboś – miał już 54 lata, był dojrzałym twórcą, miał i wielbicieli, i wrogów. Mam go w oczach, jako człowieka jasno patrzącego mimo ciemności, poprzez które musiał w życiu przechodzić.
Od tego czasu wielokrotnie o nim opowiadałam. Wspomnień w tym czasie nie mogło przybyć i są to wspomnienia dziecka: miałam czternaście lat, gdy umarł. Wspominane fakty nie mogą się zmienić, zmieniam się ja i mam to szczęście, że mogę dalej mieć kontakt z Tatą dzięki jego słowom. Dzięki poezji, czyli takim słowom, które najdokładniej próbują dotrzeć do prawdy ludzkich doznań. Myślę, że żaden rodzic nie prowadzi tak intymnych rozmów z dzieckiem i mało kto potrafi tak dobrze przekazać swoje myśli i uczucia. To potrafi tylko prawdziwa poezja. Ojciec pisał głównie liryki, trudno o bardziej osobiste wyznania. Czasem czuję się wręcz niezręcznie: to jakby czytać listy miłosne własnych rodziców.
– Mam też i szansę, i pecha, że inni też piszą o Przybosiu
Mogę się dzięki temu dowiedzieć nieznanych mi faktów z biografii, ale i zżymać się czasem na niektóre opinie. Niedawno ukazała się książka Józefa Duka, który zajmuje się biografią Ojca. Jest pierwszą z cyklu, dotyczy jego młodości. Nie mnie pisać jej recenzję. Dowiedziałam się z niej, trochę więcej o swoich przodkach: zamożnym chłopie, pewno wręcz kułaku, pradziadku Damazym, o dziadku Józefie, który dwa razy jeździł do Ameryki za chlebem – na wsi galicyjskiej na przednówku bywał głód, o mojej babce mądrej i skromnej, a przede wszystkim bardzo dobrej, którą mój tata zawsze wspominał z wielka miłością.
Dowiedziałam się dokładniej o różnych zdarzeniach np. wiedziałam, że walczył pod Lwowem, najpierw w Orlętach Lwowskich, potem drugi raz w dwudziestym roku z bolszewikami, ale nie wiedziałam, że był w niewoli, więziony nago w chlewiku, skąd uciekł, by znowu trafić do niewoli. Nie wiedziałam, że było to przyczyną jego ciągnących się przez całe życie kłopotów z sercem. Zmarł zresztą na zawał, tak jak to przewidział w swoich wierszach. Na oczach ludzi, w trakcie zjazdu tłumaczy języka polskiego, po wyrecytowaniu 31-zgłoskowego wiersza japońskiego.
– Mój Ojciec z wierszy widziany już dorosłym okiem
Nakłada mi się na Ojca z pamięci. Niewysoki, ale o wysokim czole, łagodnych ustach, jasnych oczach. Dąbrowska napisała o nim, że miał piękną głowę. Mówił z miękkim galicyjskim akcentem. Chodził w garniturach, przeważnie białych koszulach, dopiero z jego biografii dowiedziałam się, że najwspanialszym ubraniem, jakie kiedykolwiek otrzymał były połatane portki, które ofiarowała mu biedna wieśniaczka, kiedy siedział nago w niewoli. Był człowiekiem zdyscyplinowanym i wewnętrznie, i zewnętrznie, w domu nie robił bałaganu. Starał się żyć jasno, a przyszło mu żyć w parszywych czasach. „Wygnaniec ptaków” dwa razy walczył na polu bitwy, strzelał, przeżył śmierć przyjaciela, w czasie studiów w Krakowie zmagał się z wręcz głodowym ubóstwem, patrzył na bunty chłopskie i, na jak nam znowu znajomą, zaciekłość i karierowiczostwo polityczne, uciekał w 39 roku, siedział w niemieckim więzieniu, z którego wydostała go pierwsza żona, Pani Bronisława, matka moich dwóch sióstr – Wandy i Julii.
– Po wojnie został pierwszym powojennym prezesem Związku Literatów
Widział nędzę i współczuł, nic dziwnego, że miał lewicowe poglądy. Potem przyszedł stalinizm, wiersza o Stalinie nie napisał. Starał się bronić swojej myśli o poezji. Został „aksamitnie wygnany” do polskiego poselstwa w Szwajcarii. Wysyłano tak i innych pisarzy, niektórzy nie wracali, ale tata uważał, że należy zostać w kraju. Wypadki na Węgrzech wstrząsnęły nim i rzucił legitymację partyjną. Nie mogę oceniać jego wyborów, żyję w innych czasach. Wtedy mnie jeszcze na świecie nie było.
– Po rozstaniu z pierwszą żoną, ożenił się moją mamą
Ze studentką Strzemińskiego – i z Krakowa przeniósł do Warszawy. Mieszkaliśmy w małym mieszkanku na Górskiego, potem na Piaseczyńskiej w bloku dostaliśmy całe 52 m2, tylko dlatego, że i mamie jako plastyczce i tacie przysługiwał pokój do pracy. Mama potrafiła stworzyć przytulny dom w trudnej rzeczywistości. Nie pamiętam też żadnych kłótni. Miałam szczęście, że rodzice się bardzo kochali. Tata bywał tylko czasem „poirytowany” jakimiś sporami zewnętrznymi, których wtedy nie rozumiałam.
– Tata spełniał się jako człowiek poprzez poezję
Uważał, że ma obowiązek dążyć do pełni człowieczeństwa. Był z pokolenia, którego niebo stanęło w płomieniach. Jako młodziutki chłopak przeżył doznania mistyczne, nie spotkał się podobno ze zrozumieniem (ciężko być mocniej wierzącym), potem przyszły modne wówczas lektury anarchistyczne, dojrzewanie fizyczne i z niezwykle religijnego chłopca stał się ateistą. Ateistą? Wciąż szukał odpowiedzi na podstawowe pytania, wsłuchiwał się w świat natury i najbardziej tkliwych ludzkich doznań. To nie współczesny pesymistyczny wszystkojednyzm, ale ciągłe poszukiwanie i bohaterskie stawianie czoła ludzkiemu losowi.
– Starał się pokazać mi piękno w każdej postaci: natury, sztuki i dobroci
Myślę, że zwykłe zajmowanie się dzieckiem raczej go nużyło (mógłby być raczej moim dziadkiem), ale lubił brać mnie na spacery, często byłam z nim w pobliskich Łazienkach, zaprzyjaźnialiśmy się z drzewami, on miał Orodło – wspaniałą topolę, ja przyjaźnię się z Hodolem – opiekuńczym dębem. Czytał mi nie książki dla dzieci, których sam był pozbawiony w dzieciństwie, ale to, co uważał za wartościowe: np. „Krzyżaków”, których polszczyznę doceniał, i pokazał wspaniały, wielobarwny świat „Pana Tadeusza”. Na wywiadówkach bywał rzadko. Mnie, jak i jemu nauka przychodziła łatwo, rodzice miewali najwyżej lekki kłopot z moim zachowaniem. Zresztą mogłam się wyszaleć po lekcjach na podwórku. O niektórych zabawach rodzice szczęśliwie nie wiedzieli. Skakanie z maksymalnie rozbujanej huśtawki, upadek z trzepaka, rzucanie nożem przy grze w pikuty. Zawsze lubiłam książki bardziej dla chłopców, przygodowe, o piratach, tymi lekturami tata się nie interesował. Cieszyły go moje sportowe zainteresowania. Sam, na ile pozwalało jego chore serce, starał się utrzymać w dobrej formie fizycznej; gdy byliśmy nad morzem, chodził rano na pustą plażę pływać nawet w zimnym morzu, czuł się wtedy „jak młody bóg”. W Szwajcarii ponoć nieźle jeździł na nartach, „na sucho” pokazywał mi jak skręcać, do Zakopanego nie mógł już później jeździć. Poetycznie marzyło mu się moje latanie na szybowcach „żeby czuć pod sobą powietrze”. Popierał moją fascynację jazdą konną, ale „szczęście na końskim grzbiecie” znalazłam, już dzięki mamie, na wakacjach po jego śmierci.
– Tata interesował się też sztuką plastyczną
Legendarna już była jego obrona wyrzuconego w czasach stalinowskich Strzemińskiego. Myślę, że tata miał też tę wyjątkową, tak rzadko spotykaną, wrażliwość wzrokową. Piękne obrazy dawały mu prawdziwą radość. Żywo interesował się sztuką współczesną. Część jego wierszy jest ruchomymi obrazami, jakby filmami, chociaż do kina chodził bardzo rzadko. Doceniał talent plastyczny mamy, zachęcał do twórczości, ale ona, jak niestety wiele kobiet, właściwie zrezygnowała z malarstwa. Twierdzi, że nigdy nie żałowała, bo mogła żyć z fascynującym człowiekiem. Ja tego nie rozumiem.
– Zawsze cenił pracę „prostych” ludzi
Jeździliśmy do Zakopanego, do domu ZAiKS-u lub literatów, pod koniec życia ojciec nie mógł już wchodzić na trzecie piętro do mieszkania, zamiana mimo prób nie udawała się, więc przemieszkiwał w domu literatów w Oborach. Oglądałam więc, bo trudno w wypadku trzynastolatki mówić o poznaniu, różnych znanych ludzi ówczesnego świata polskiej kultury: Iwaszkewicza, Wańkowicza, Stażewskiego, Grochowiaka i wielu innych. W Oborach tata rozmawiał z ogrodnikiem, chyba te rozmowy sprawiały mu większą radość niż kontakty z kolegami po piórze. Sam pracował przy dużym stole, chociaż wiersze „wychadzał”. Za moich czasów pisał ręcznie długopisem, drzwi bywały wtedy zamknięte. Później chodził dyktować wiersze maszynistce. O pecetach jeszcze wtedy nie marzono. Rozumiałam, że prawdziwą radość dawało mu pisanie wierszy, ale czasem musiał pisać recenzje dla chleba. Był poetą Awangardy, zrewolucjonizował język polskiej poezji, ówczesna myśl, że kiedyś każdy będzie twórcą jakoś, choć często kulawo, urzeczywistniła się dzięki internetowi.
Julian Przyboś (ur. 5 marca 1901 roku w Gwoźnicy, zm. 6 października 1970 roku w Warszawie) – poeta, eseista i tłumacz. W latach międzywojennych współpracował z licznymi pismami, w których drukowane były jego manifesty m.in. w „Zwrotnicy” i „Linii”. W 1941 został aresztowany przez gestapo. Po wkroczeniu Armii Czerwonej do Rzeszowa w 1944 roku przystąpił do budowy „władzy ludowej”. We wrześniu przybył do Lublina, gdzie został członkiem Krajowej Rady Narodowej. Został pierwszym prezesem Związku Zawodowego Literatów Polskich. W styczniu 1945 roku przeniósł się do Krakowa. Zapisał się do PPR (potem PZPR). W latach 1947–1951 pracował jako dyplomata w Szwajcarii. Potem pełnił funkcję dyrektora Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie. Po inwazji ZSRR na Węgry wystąpił z PZPR. W 1966 roku objął stanowisko wiceprezesa PEN Clubu. Publikował swoją twórczość w wielu periodykach poświęconych literaturze współczesnej. Był jednym z najwybitniejszych poetów Awangardy Krakowskiej. Pierwsze zbiory wierszy opublikował w połowie lat dwudziestych. Widać w tej twórczości ogromny wpływ teorii Peipera. Poezja tego okresu wyraża fascynację świadomym wysiłkiem twórczym, pracą, dzięki której opanowuje się materię. Bohaterami jego poezji często byli robotnicy, rzemieślnicy. Pod koniec życia zafascynowała go liryka pejzażowa i refleksyjna, z motywami autobiograficznymi. Zapamiętany został przez pokolenia jako poeta, którego wiersze cechuje dyscyplina słowa i obrazu. Uznawany jest za mistrza w wykorzystywaniu i spiętrzaniu metafor.
Telefon dwuletniej Uty
Halo! Hola! Hololo!
Ucho idzie w głuchocho,
a oko w dalekolo...
Idzie, idzie po nici, po wici, po badylu,
po liściu i gałęzi, i po zalesie lezie,
a po igiele pędzi,
idzie, idzie i idzie
po dobroci-paproci i po oście-pozłość się,
po konarkuku w górze, po sznurze od słuchajki,
to uchoko iidzie
i wyjdzie
do lesionej zabajki, do zalesionej bajki,
do czarocywnilesie...
– Hola! Holo! Zielolo?
Cicho. Odezwijże – się!
Pluskaj nisko, głęboko,
bełtotaj głośniej, ciszej,
uwidzi – cię – usłyszy
i oko, i uchoko –
hola – halo – hololo,
dalekolo...głęboko...
– Haloha! Hohololo! Tutaj mówi zielolo?
A co mówi? Że woda to mijana uroda –
i pluska tylko tyle u brzegu bełtotliwie...
A jak pluska, to biało płynie – halokto ? – łaba.
Łaba wygina szyję, pod nim zielona woda
i słońce, i gogoda,
i błyskajka, i fala,
i dwie łodzie na wodzie czerwone ode żagla.
Kiedy je łaba mija, różowieje mu szyja
i brzegiem cień tej szyi.
A dalej od tej szyi, co płynie i co ginie
w sitowiu i wiklinie,
widzisz-no to, co kica? Kto to taki? To jiji!
Ten jiji w dalejlesie biały puch w zębach niesie
na gniazdo dla małego jiji urodzonego
nago na oziminie –
patrzaj, słuchaj, nim minie...
– Halo, hola, hololo! Odpowiadaj, zielolo!
Mów mi albo zapluskaj:
a gdzie się podział Guskaj?
Ten, co uciekł niczyji do łaba i do jiji
i poleciał jak z piórkiem? Łapaj Guskaja, łaba!
Łapaj, zajączku jiji!
Z jednym okiem czerwonym, z drugim uchem zielonym,
gdzie on i jaki taki? Z pazurem i pazurkiem?
Czy po wici i nici, po kanarkuku w górze,
po sznurze od słuchajki
wróci do mnie z zabajki?
– Halo! To Uta tutaj,
mówi tu Basia-Uta.
A tam Guskaj?
Zapukaj tu, zastukaj!
Guskaj Uty nie słucha,
brak mu jednego słucha
Jego głowa się chowa
we słuchajce głęboko –
łapu – łap go za ucho!
stuku – puku go w oko!
Guskaj pisnął, zajęczał
łabędzio i zajęczo,
zabłyskał i zeskoczył –
i tyle go na oczy!
Tylko piórko się trzęsie...
Guskaj ucieka w pole,
tam gdzie dalekolo
jezie-zioro-jeziolo
zie-jo-zie-lo zielolo
dopłynęło wokoło
we wądole i lesie –
a tu teletolofon
stoi cicho na stole.
A Guskaj zmyka w lesie...
Urodziłam się, gdy mój Tata – Julian Przyboś – miał już 54 lata, był dojrzałym twórcą, miał i wielbicieli, i wrogów. Mam go w oczach, jako człowieka jasno patrzącego mimo ciemności, poprzez które musiał w życiu przechodzić.
Od tego czasu wielokrotnie o nim opowiadałam. Wspomnień w tym czasie nie mogło przybyć i są to wspomnienia dziecka: miałam czternaście lat, gdy umarł. Wspominane fakty nie mogą się zmienić, zmieniam się ja i mam to szczęście, że mogę dalej mieć kontakt z Tatą dzięki jego słowom. Dzięki poezji, czyli takim słowom, które najdokładniej próbują dotrzeć do prawdy ludzkich doznań. Myślę, że żaden rodzic nie prowadzi tak intymnych rozmów z dzieckiem i mało kto potrafi tak dobrze przekazać swoje myśli i uczucia. To potrafi tylko prawdziwa poezja. Ojciec pisał głównie liryki, trudno o bardziej osobiste wyznania. Czasem czuję się wręcz niezręcznie: to jakby czytać listy miłosne własnych rodziców.
– Mam też i szansę, i pecha, że inni też piszą o Przybosiu
Mogę się dzięki temu dowiedzieć nieznanych mi faktów z biografii, ale i zżymać się czasem na niektóre opinie. Niedawno ukazała się książka Józefa Duka, który zajmuje się biografią Ojca. Jest pierwszą z cyklu, dotyczy jego młodości. Nie mnie pisać jej recenzję. Dowiedziałam się z niej, trochę więcej o swoich przodkach: zamożnym chłopie, pewno wręcz kułaku, pradziadku Damazym, o dziadku Józefie, który dwa razy jeździł do Ameryki za chlebem – na wsi galicyjskiej na przednówku bywał głód, o mojej babce mądrej i skromnej, a przede wszystkim bardzo dobrej, którą mój tata zawsze wspominał z wielka miłością.
Dowiedziałam się dokładniej o różnych zdarzeniach np. wiedziałam, że walczył pod Lwowem, najpierw w Orlętach Lwowskich, potem drugi raz w dwudziestym roku z bolszewikami, ale nie wiedziałam, że był w niewoli, więziony nago w chlewiku, skąd uciekł, by znowu trafić do niewoli. Nie wiedziałam, że było to przyczyną jego ciągnących się przez całe życie kłopotów z sercem. Zmarł zresztą na zawał, tak jak to przewidział w swoich wierszach. Na oczach ludzi, w trakcie zjazdu tłumaczy języka polskiego, po wyrecytowaniu 31-zgłoskowego wiersza japońskiego.
– Mój Ojciec z wierszy widziany już dorosłym okiem
Nakłada mi się na Ojca z pamięci. Niewysoki, ale o wysokim czole, łagodnych ustach, jasnych oczach. Dąbrowska napisała o nim, że miał piękną głowę. Mówił z miękkim galicyjskim akcentem. Chodził w garniturach, przeważnie białych koszulach, dopiero z jego biografii dowiedziałam się, że najwspanialszym ubraniem, jakie kiedykolwiek otrzymał były połatane portki, które ofiarowała mu biedna wieśniaczka, kiedy siedział nago w niewoli. Był człowiekiem zdyscyplinowanym i wewnętrznie, i zewnętrznie, w domu nie robił bałaganu. Starał się żyć jasno, a przyszło mu żyć w parszywych czasach. „Wygnaniec ptaków” dwa razy walczył na polu bitwy, strzelał, przeżył śmierć przyjaciela, w czasie studiów w Krakowie zmagał się z wręcz głodowym ubóstwem, patrzył na bunty chłopskie i, na jak nam znowu znajomą, zaciekłość i karierowiczostwo polityczne, uciekał w 39 roku, siedział w niemieckim więzieniu, z którego wydostała go pierwsza żona, Pani Bronisława, matka moich dwóch sióstr – Wandy i Julii.
– Po wojnie został pierwszym powojennym prezesem Związku Literatów
Widział nędzę i współczuł, nic dziwnego, że miał lewicowe poglądy. Potem przyszedł stalinizm, wiersza o Stalinie nie napisał. Starał się bronić swojej myśli o poezji. Został „aksamitnie wygnany” do polskiego poselstwa w Szwajcarii. Wysyłano tak i innych pisarzy, niektórzy nie wracali, ale tata uważał, że należy zostać w kraju. Wypadki na Węgrzech wstrząsnęły nim i rzucił legitymację partyjną. Nie mogę oceniać jego wyborów, żyję w innych czasach. Wtedy mnie jeszcze na świecie nie było.
– Po rozstaniu z pierwszą żoną, ożenił się moją mamą
Ze studentką Strzemińskiego – i z Krakowa przeniósł do Warszawy. Mieszkaliśmy w małym mieszkanku na Górskiego, potem na Piaseczyńskiej w bloku dostaliśmy całe 52 m2, tylko dlatego, że i mamie jako plastyczce i tacie przysługiwał pokój do pracy. Mama potrafiła stworzyć przytulny dom w trudnej rzeczywistości. Nie pamiętam też żadnych kłótni. Miałam szczęście, że rodzice się bardzo kochali. Tata bywał tylko czasem „poirytowany” jakimiś sporami zewnętrznymi, których wtedy nie rozumiałam.
– Tata spełniał się jako człowiek poprzez poezję
Uważał, że ma obowiązek dążyć do pełni człowieczeństwa. Był z pokolenia, którego niebo stanęło w płomieniach. Jako młodziutki chłopak przeżył doznania mistyczne, nie spotkał się podobno ze zrozumieniem (ciężko być mocniej wierzącym), potem przyszły modne wówczas lektury anarchistyczne, dojrzewanie fizyczne i z niezwykle religijnego chłopca stał się ateistą. Ateistą? Wciąż szukał odpowiedzi na podstawowe pytania, wsłuchiwał się w świat natury i najbardziej tkliwych ludzkich doznań. To nie współczesny pesymistyczny wszystkojednyzm, ale ciągłe poszukiwanie i bohaterskie stawianie czoła ludzkiemu losowi.
– Starał się pokazać mi piękno w każdej postaci: natury, sztuki i dobroci
Myślę, że zwykłe zajmowanie się dzieckiem raczej go nużyło (mógłby być raczej moim dziadkiem), ale lubił brać mnie na spacery, często byłam z nim w pobliskich Łazienkach, zaprzyjaźnialiśmy się z drzewami, on miał Orodło – wspaniałą topolę, ja przyjaźnię się z Hodolem – opiekuńczym dębem. Czytał mi nie książki dla dzieci, których sam był pozbawiony w dzieciństwie, ale to, co uważał za wartościowe: np. „Krzyżaków”, których polszczyznę doceniał, i pokazał wspaniały, wielobarwny świat „Pana Tadeusza”. Na wywiadówkach bywał rzadko. Mnie, jak i jemu nauka przychodziła łatwo, rodzice miewali najwyżej lekki kłopot z moim zachowaniem. Zresztą mogłam się wyszaleć po lekcjach na podwórku. O niektórych zabawach rodzice szczęśliwie nie wiedzieli. Skakanie z maksymalnie rozbujanej huśtawki, upadek z trzepaka, rzucanie nożem przy grze w pikuty. Zawsze lubiłam książki bardziej dla chłopców, przygodowe, o piratach, tymi lekturami tata się nie interesował. Cieszyły go moje sportowe zainteresowania. Sam, na ile pozwalało jego chore serce, starał się utrzymać w dobrej formie fizycznej; gdy byliśmy nad morzem, chodził rano na pustą plażę pływać nawet w zimnym morzu, czuł się wtedy „jak młody bóg”. W Szwajcarii ponoć nieźle jeździł na nartach, „na sucho” pokazywał mi jak skręcać, do Zakopanego nie mógł już później jeździć. Poetycznie marzyło mu się moje latanie na szybowcach „żeby czuć pod sobą powietrze”. Popierał moją fascynację jazdą konną, ale „szczęście na końskim grzbiecie” znalazłam, już dzięki mamie, na wakacjach po jego śmierci.
– Tata interesował się też sztuką plastyczną
Legendarna już była jego obrona wyrzuconego w czasach stalinowskich Strzemińskiego. Myślę, że tata miał też tę wyjątkową, tak rzadko spotykaną, wrażliwość wzrokową. Piękne obrazy dawały mu prawdziwą radość. Żywo interesował się sztuką współczesną. Część jego wierszy jest ruchomymi obrazami, jakby filmami, chociaż do kina chodził bardzo rzadko. Doceniał talent plastyczny mamy, zachęcał do twórczości, ale ona, jak niestety wiele kobiet, właściwie zrezygnowała z malarstwa. Twierdzi, że nigdy nie żałowała, bo mogła żyć z fascynującym człowiekiem. Ja tego nie rozumiem.
– Zawsze cenił pracę „prostych” ludzi
Jeździliśmy do Zakopanego, do domu ZAiKS-u lub literatów, pod koniec życia ojciec nie mógł już wchodzić na trzecie piętro do mieszkania, zamiana mimo prób nie udawała się, więc przemieszkiwał w domu literatów w Oborach. Oglądałam więc, bo trudno w wypadku trzynastolatki mówić o poznaniu, różnych znanych ludzi ówczesnego świata polskiej kultury: Iwaszkewicza, Wańkowicza, Stażewskiego, Grochowiaka i wielu innych. W Oborach tata rozmawiał z ogrodnikiem, chyba te rozmowy sprawiały mu większą radość niż kontakty z kolegami po piórze. Sam pracował przy dużym stole, chociaż wiersze „wychadzał”. Za moich czasów pisał ręcznie długopisem, drzwi bywały wtedy zamknięte. Później chodził dyktować wiersze maszynistce. O pecetach jeszcze wtedy nie marzono. Rozumiałam, że prawdziwą radość dawało mu pisanie wierszy, ale czasem musiał pisać recenzje dla chleba. Był poetą Awangardy, zrewolucjonizował język polskiej poezji, ówczesna myśl, że kiedyś każdy będzie twórcą jakoś, choć często kulawo, urzeczywistniła się dzięki internetowi.
Julian Przyboś (ur. 5 marca 1901 roku w Gwoźnicy, zm. 6 października 1970 roku w Warszawie) – poeta, eseista i tłumacz. W latach międzywojennych współpracował z licznymi pismami, w których drukowane były jego manifesty m.in. w „Zwrotnicy” i „Linii”. W 1941 został aresztowany przez gestapo. Po wkroczeniu Armii Czerwonej do Rzeszowa w 1944 roku przystąpił do budowy „władzy ludowej”. We wrześniu przybył do Lublina, gdzie został członkiem Krajowej Rady Narodowej. Został pierwszym prezesem Związku Zawodowego Literatów Polskich. W styczniu 1945 roku przeniósł się do Krakowa. Zapisał się do PPR (potem PZPR). W latach 1947–1951 pracował jako dyplomata w Szwajcarii. Potem pełnił funkcję dyrektora Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie. Po inwazji ZSRR na Węgry wystąpił z PZPR. W 1966 roku objął stanowisko wiceprezesa PEN Clubu. Publikował swoją twórczość w wielu periodykach poświęconych literaturze współczesnej. Był jednym z najwybitniejszych poetów Awangardy Krakowskiej. Pierwsze zbiory wierszy opublikował w połowie lat dwudziestych. Widać w tej twórczości ogromny wpływ teorii Peipera. Poezja tego okresu wyraża fascynację świadomym wysiłkiem twórczym, pracą, dzięki której opanowuje się materię. Bohaterami jego poezji często byli robotnicy, rzemieślnicy. Pod koniec życia zafascynowała go liryka pejzażowa i refleksyjna, z motywami autobiograficznymi. Zapamiętany został przez pokolenia jako poeta, którego wiersze cechuje dyscyplina słowa i obrazu. Uznawany jest za mistrza w wykorzystywaniu i spiętrzaniu metafor.
Telefon dwuletniej Uty
Halo! Hola! Hololo!
Ucho idzie w głuchocho,
a oko w dalekolo...
Idzie, idzie po nici, po wici, po badylu,
po liściu i gałęzi, i po zalesie lezie,
a po igiele pędzi,
idzie, idzie i idzie
po dobroci-paproci i po oście-pozłość się,
po konarkuku w górze, po sznurze od słuchajki,
to uchoko iidzie
i wyjdzie
do lesionej zabajki, do zalesionej bajki,
do czarocywnilesie...
– Hola! Holo! Zielolo?
Cicho. Odezwijże – się!
Pluskaj nisko, głęboko,
bełtotaj głośniej, ciszej,
uwidzi – cię – usłyszy
i oko, i uchoko –
hola – halo – hololo,
dalekolo...głęboko...
– Haloha! Hohololo! Tutaj mówi zielolo?
A co mówi? Że woda to mijana uroda –
i pluska tylko tyle u brzegu bełtotliwie...
A jak pluska, to biało płynie – halokto ? – łaba.
Łaba wygina szyję, pod nim zielona woda
i słońce, i gogoda,
i błyskajka, i fala,
i dwie łodzie na wodzie czerwone ode żagla.
Kiedy je łaba mija, różowieje mu szyja
i brzegiem cień tej szyi.
A dalej od tej szyi, co płynie i co ginie
w sitowiu i wiklinie,
widzisz-no to, co kica? Kto to taki? To jiji!
Ten jiji w dalejlesie biały puch w zębach niesie
na gniazdo dla małego jiji urodzonego
nago na oziminie –
patrzaj, słuchaj, nim minie...
– Halo, hola, hololo! Odpowiadaj, zielolo!
Mów mi albo zapluskaj:
a gdzie się podział Guskaj?
Ten, co uciekł niczyji do łaba i do jiji
i poleciał jak z piórkiem? Łapaj Guskaja, łaba!
Łapaj, zajączku jiji!
Z jednym okiem czerwonym, z drugim uchem zielonym,
gdzie on i jaki taki? Z pazurem i pazurkiem?
Czy po wici i nici, po kanarkuku w górze,
po sznurze od słuchajki
wróci do mnie z zabajki?
– Halo! To Uta tutaj,
mówi tu Basia-Uta.
A tam Guskaj?
Zapukaj tu, zastukaj!
Guskaj Uty nie słucha,
brak mu jednego słucha
Jego głowa się chowa
we słuchajce głęboko –
łapu – łap go za ucho!
stuku – puku go w oko!
Guskaj pisnął, zajęczał
łabędzio i zajęczo,
zabłyskał i zeskoczył –
i tyle go na oczy!
Tylko piórko się trzęsie...
Guskaj ucieka w pole,
tam gdzie dalekolo
jezie-zioro-jeziolo
zie-jo-zie-lo zielolo
dopłynęło wokoło
we wądole i lesie –
a tu teletolofon
stoi cicho na stole.
A Guskaj zmyka w lesie...
Wysłuchał Andrzej Piskulak
Komentarze
|