Kabaret Rozmowy
Wys�ano dnia 11-04-2006 o godz. 14:00:00 przez pala2 12751
Wys�ano dnia 11-04-2006 o godz. 14:00:00 przez pala2 12751
Młodzi, przystojni i inteligentni, czyli Karol Golonka, Jarosław Sadza, Marcin Szczurkiewicz, Michał Tercz oraz Robert Stróżyk opowiadają o skeczach, humorze, Pace i Aluminiowym Wiadrze. |
KSM to pany??
Marcin: [śmiech] To podpucha. Nie zarymuję dalej - nie będziemy lamerscy, ale śmiech] tak!
W księdze gości na Waszej stronie znalazłam wpis "Jesteście młodzi, przystojni, inteligentni - kwintesencja męskości". Zgadzacie się z tym?
Marcin: (śmiech) Oczywiście zgadzamy się, a przynajmniej zdajemy sobie z tego sprawę. (śmiech).
Michał: Piotr Bałtroczyk zapowiadając nas jednego razu powiedział: "Proszę państwa: Kabaret Skeczów Męczących z Kielc. Są młodzi, przystojni, utalentowani i nie mają dziewczyn, co dziwi mnie patrząc, ile oni mają lat".(śmiech)
Fakt, że jesteście z Kielc ułatwił Wam start, czy może utrudnił?
Marcin: Czasem troszkę utrudnia, ale ostatnio jest bum na Kielce. W wielu dyscyplinach sztuki Kielce brylują! Musimy się dostosować do tego trendu.
Robert: W Kielcach jest dużo utalentowanych osób, tylko muszą w to uwierzyć i mieć możliwości�
Marcin: I muszą mniej pić! (śmiech)
Czy można się nauczyć kabaretu?
Marcin: Da się. Na początku wydawało nam się, że to jest po prostu to, co w człowieku siedzi. Ale dzięki wielu projektom i koncertom, w których braliśmy udział, nauczyliśmy się ogromnie dużo. Można się nauczyć pisania tekstów, które rozbawią ludzi. Oczywiście, że trzeba mieć talent, ale ten talent trzeba poprzeć zdobywaniem wiedzy, obserwacjami, pracą. Jeśli ogarnie się technikę, kabaret zacznie naprawdę działać i rozśmieszać publiczność.
Michał: Pierwsze szlify estradowe zdobywaliśmy po naszym debiucie na FAMIE, pomagał nam Andrzej Talkowski z kabaretu Kuzyni. Jeździliśmy do niego do Krakowa około 8 miesięcy. Uczył nas pantomimy, ruchu scenicznego, a nawet emisji głosu. Po wielu występach nauczyliśmy się tzw. cwaniactwa na scenie. Wiemy, jak zagrać "pod publikę", grać tak, żeby się ludziom podobało. Choć już znamy parę takich sztuczek, po poligonach kabaretowych w Warszawie, gdzie graliśmy z Asią Kołaczkowską i Dariuszem Kamysem (Hrabi), stwierdziliśmy, że musimy się dużo nauczyć. Oni są mistrzami!
Czy w światku kabaretowym da się odczuć niezdrową konkurencję, czy jest tak wesoło jak na scenie?
Michał: Prywatnie jest jeszcze weselej. Nie ma chorej rywalizacji. Kabarety tzw. młodsze, takie jak my, są dla nas konkurencją i to się czuje. Ale kabarety, które mają już ustaloną pozycję, pokazują się w telewizji już wiele lat, pomagają mniej doświadczonym. Poza Andrzejem Talkowskim, który nauczył nas, jak grać na scenie, sporo zawdzięczamy przede wszystkim Jurkowi Połońskiemu z kabaretu Chatlet, dzięki któremu pojechaliśmy na pierwszą FAMĘ i zaczęliśmy robić coś konkretnego. Jan Kondrak bard z Lublina załatwił nam pierwsze występy poza Kielcami. Możemy też liczyć np. na kabarety Rak, Koń Polski i Kabaret Moralnego Niepokoju. Co prawda i oni czują, że będą musieli w pewnym momencie zrobić miejsce dla nowych. (śmiech).
Jak tworzycie skecze?
Michał: Na początku wyglądało to tak, że kiedy mieliśmy ogólny zarys skeczu, siadaliśmy we czterech i wspólnie nad nim pracowaliśmy. Każdy dodawał swoje pomysły, a potem to spisywaliśmy. Wszyscy nam mówili, że to zły system pracy, ale nie chcieliśmy w to uwierzyć, bo publiczność reagowała dobrze. Teraz zmieniliśmy to: każdy z nas, a najczęściej Karol, pisze własne teksty. Później siadamy wspólnie nad gotowym tekstem, wymyślamy postaci i spisujemy od nowa. Przynosimy na kolejną próbę, nie podoba nam się, zmieniamy, gramy przy ludziach, poprawiamy. Czasem też słuchamy sugestii, ale najczęściej sami decydujemy o tym, co i jak gramy.
A jak powstają całe programy?
Michał: To zależy, czy to jest całościówka, czy to są skecze pomieszane - czyli takie o wszystkim. Nasz pierwszy program - "TV Męcząca" - powstał spontanicznie, nie był oparty na wiedzy. I chyba tym się obronił. Jest taka zasada, że najciężej jest zawsze napisać drugi program, bo już ma się jakieś doświadczenia po pierwszym i rzadko kiedy udaje się drugim przeskoczyć pierwszy. Nam się to nie udało - polegliśmy "Ewolucją", chociaż zdobyliśmy za nią parę nagród. Ale "TV Męczącą" graliśmy przez rok, a "Ewolucję" ok. 4 miesięcy, bo wiedzieliśmy, że to nie jest to. Dopiero kiedy zebraliśmy doświadczenia z pierwszego i drugiego programu, powstało "Aluminiowe wiadro", którym mam nadzieję, że powalczymy w tym roku. Jesteśmy właśnie po eliminacjach PAKI w Lublinie, gdzie konferansjerowi udało się zapowiedzieć, że są to "Aluminiowe wiatry", co Łajza (Marcin) skwitował, żeby nie robił sobie prywaty na scenie, jeśli ma jakieś wiatry. (śmiech) Doceniła nas i publiczność i jury - dostaliśmy się, do finału!
Macie jakiś przepis na udany skecz?
Michał: To bardzo ciężkie pytanie! Liczy się technika, czyli rama skeczu i wyraziste postaci. Nie ma przepisu, w miarę grania skeczu wie się, co jest dobre, a co złe. Na pewno nie można przyjąć takiej zasady, że jak skecz jest napisany, zagrany raz i są dobre reakcje, to można go zostawić. W skeczu cały czas coś się zmienia i poprawia.
Co jest Waszym mocnym punktem?
Michał: Luz na scenie jest bardzo ważny. Najlepszymi kabareciarzami są naturszczyki, którzy nie mają z aktorstwem nic wspólnego, bo widz na scenie ogląda ziomka, który się wygłupia i to porywa. Naturszczyki górą!
Robert: Ważny jest też dobry kontakt z publicznością i posiadanie własnego stylu. Ludzie idąc na kabaret powinni się domyślać, co zobaczą. Chodzi o to, że jak kabaret KSM wyjdzie na scenę, to ludzie nie spodziewają się śpiewania piosenek w stylu kabaretu O.T.T.O�.
Michał: I jeszcze pewność siebie na scenie. Trzeba być bardzo przekonanym, że to, co się robi jest dobre, a wtedy ludzie to kupią.
Myślałam, że najważniejszy jest kontakt z publicznością�
Michał: Na pewno. Z każdego przeglądu przywozimy nagrodę publiczności i dla nas jest to bardzo ważne. Gramy dla ludzi i dla nas największym wyróżnieniem będzie zawsze nagroda publiczności. Nie jesteśmy jeszcze kabaretem medialnym - nie widać nas w TV, a jednak jeździmy niemalże tyle, co kabarety, które pokazują się w mediach.
Z tymi mediami nie jest chyba tak źle. Niedługo zobaczymy Was w programie "Mój pierwszy raz"...
Michał: Już nagraliśmy ten odcinek, emisja przewidziana jest na połowę kwietnia. To była bardzo fajna zabawa. Musieliśmy wkręcać znanych ludzi. Te gwiazdy naprawdę nie wiedzą, co ich czeka, no i najważniejsze - nie ma dubli, więc nie można niczego powtórzyć, jest pełna improwizacja. Mamy nadzieję, że to spodoba się widzom i zagościmy w tym programie na dłużej.
Czujecie się docenieni? Macie na swoim koncie około 30 nagród...
Marcin: Powolutku zaczynają nas doceniać w światku kabaretowym. A to dlatego, że konsekwentnie robimy to, co robimy. Jesteśmy już na scenie prawie 3 lata, więc w końcu muszą w nas uwierzyć. Z tymi nagrodami, to trochę się nam udaje (śmiech), ale co fakt, to fakt: średnią miesięczną nagród mamy przyzwoitą. Na prestiżowych konkursach, takich jak Ryjek (Rybnicka Jesień Kabaretowa), jesteśmy zauważani. Zdobyliśmy tam nagrodę publiczności pokonując kabaret Dno, Grzegorza Halamę, formację Chatlet.
Michał: Staramy się cały czas pracować i zdobywać coraz więcej nagród.
Czujecie presję z powodu ilości zdobywanych nagród?
Michał: Zbytnia pewność siebie nie popłaca. Do występu w Lidzbarku w 2005 roku przygotowywaliśmy się bardzo solidnie i uwierzyliśmy w to, że tam coś zdobędziemy. Niestety polegliśmy, co uświadomiło nam, że nie gramy dla nagród, tylko dla publiczności.
Czy macie czasem chwile zwątpienia?
Michał: Chyba dlatego brniemy w to wszystko z całkiem udanym skutkiem, bo my w to naprawdę wierzymy. Jesteśmy takimi ludźmi, którzy dają z siebie 200% i wierzą w to, co robią do samego końca. Mieliśmy już kilka takich sytuacji, że mogliśmy się rozpaść, kiedy myśleliśmy, że to nie ma sensu. Ale jesteśmy grupą przyjaciół i wiara w to, że musi się udać pozwoliła nam przetrwać.
Marcin: Wkładamy w to całe serce i walczymy. I jesteśmy konsekwentnie uparci!
A zdarzają się wam słabsze dni?
Michał: Tak, ale nie na scenie. Bo kiedy wychodzimy na scenę, dajemy z siebie wszystko. Niekiedy musimy jechać na występ kilka godzin, ale mimo zmęczenia podróżą staramy się za każdym razem trzymać poziom i dać z siebie wszystko. Wiemy, że publiczność na nas liczy, przychodzi na nasz występ i chce zobaczyć dobry kabaret. Ludzie bawią się dobrze wtedy, kiedy widzą, że i artyści się dobrze bawią.
Czy w Kielcach jest scena kabaretowa?
Marcin: W Kielcach jest sporo ludzi, którzy chcieliby coś robić. Jednak siła grup jest niewielka przez dużą rotację w kabaretach: składy rozpadają się, tworzą nowe. Są nawet sukcesy - Waganci z Kielc są w półfinałach PAKI.
Michał: Jest nieźle z kabaretami, ale tragicznie jeśli chodzi o udostępnienie sali w takich instytucjach jak KCK czy WDK. My na szczęście mamy Andrzeja Konopackiego i Zameczek: doskonałe warunki - scenę, nagłośnienie, oświetlenie. Próby możemy robić kiedy chcemy, a przede wszystkim nikt nam kłód pod nogi nie rzuca, jak to się zdarzało w innych ośrodkach.
Właśnie w Zameczku zorganizowaliście niedawno Poligony Kabaretowe...
Michał: Jesteśmy z Kielc, to jest nasze miejsce. Chcemy, żeby kiedyś w naszym mieście było zagłębie kabaretowe. Powoli zaczynamy i stąd Poligony. W Warszawie 3 razy do roku organizowane są takie przedsięwzięcia. Prowadzi to kabaret Hrabi. Polega to na tym, że kabarety przynoszą gotowe skecze, a potem przez 3 dni w mieszanych składach pracują nad nimi. Ostatniego dnia skecze prezentowane są publiczności. Próbowaliśmy to w Kielcach zrobić wcześniej, ale ludzie nie przychodzili, więc nie wypaliło. Tym razem wyszło super!! Zgłosiły się 3 kabarety i Marcin Andrzejewski - niezrzeszony w żadnym składzie, choć bardzo utalentowany. To atrakcja nie tylko dla widowni, ale i dla kabaretów. Możesz zobaczyć, jak ktoś inny gra postać, którą później będzie się grać samemu. Przy okazji, chciałem przeprosić tych, którym nie udało się wejść na Poligony z powodu zbyt dużego zainteresowania publiczności. No niestety, sala w Zameczku ma ograniczoną pojemność..
Jak Wam się gra w Kielcach?
Michał: Kielecka publiczność jest świetna, choć do tej pory dość mało nas znała. Dopiero teraz zaczyna nas kojarzyć, bo zaczynamy się tu bardziej promować. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że w zeszłym roku byliśmy we Wrocławiu ok. 15 razy i tam zawsze jest pełna sala, a w Kielcach graliśmy tylko kilka razy. Ale chcemy to sukcesywnie zmieniać, kieleckie media są przychylne, bo lubią ludzi, którzy coś robią, więc jesteśmy dobrej myśli.
Zajmujecie się czymś poza kabaretem?
Michał: Wiele osób zadaje pytanie "Co robisz w życiu", kiedy odpowiadam "Robię kabaret", pojawia się kolejne pytanie "A gdzie pracujesz". Paranoja�
Marcin: Muszę przyznać, że w ostatnim roku najczęściej to pytanie zadawała moja mama (śmiech)
Zamierzacie robić kabaret przez całe życie?
Marcin: Tak, zamierzamy robić kabaret do końca życia, czyli jeszcze całe 4 lata (śmiech).
Michał: Marcin nie jest optymistą - to będzie co najmniej 6 lat (śmiech).
Marcin: Dopóki będziemy mieć siłę, chcemy jeździć po Polsce i występować. Chcemy się przeistoczyć w animatorów kultury, czyli ludzi, którzy będą organizować występy, "sprzedawać" kabarety. Mamy w zespole ludzi, którzy robią różne rzeczy, np. nasz technik Robert jest też świetnym djem i sporo gra. Potrafimy prowadzić imprezy. To jest otoczka, na bazie której chcemy tworzyć coś większego. Szybko i skutecznie.
Robert: Ale sami nie damy rady. Musieliby się w to włączyć ludzie, instytucje naszego miasta.
Marcin: Mamy pomysł na serial. Niedługo zaczynamy zdjęcia. Może uda nam się go sprzedać jakiejś fajnej stacji TV, wtedy zaistnielibyśmy na polskim rynku. Zgromadziliśmy wokół siebie część ludzi ze środowiska kina offowego, to studenci filmówki łódzkiej, czy warszawskiej...
Robert: Nie chcemy wymieniać nazwisk, bo jeszcze kogoś pominiemy i ktoś mógłby się poczuć urażony.
Macie jakieś nałogi?
Robert: Kabaret i używki.
Marcin: Ja lubię zawsze to, co chłopaki. (śmiech)
Co jest dla Was w życiu najważniejsze?
Michał: Kabaret
Robert: Kabaret i zdrowie.
Marcin: Kabaret, zdrowie i uczucie.
Jakie są Wasze marzenia?
Marcin: Chciałbym to zdrowie mieć (śmiech).
Robert: Ja bym chciał utrzymać to zdrowie na poziomie, który jest teraz, bo tendencja jest spadkowa.
Michał: A ja tak bardziej przyziemnie: chcemy wreszcie dobrze wypaść na festiwalu PAKA. To specyficzna impreza, wszyscy ją kojarzą, a w ciągu ostatnich 5 lat wybił się tylko jeden laureat konkursu, zespół Łowcy B.. Mimo to, chcemy pokazać niektórym ludziom, że jesteśmy dobrzy w tym, co robimy, że KSM to Pany! Wiemy że mamy silny i dość nowatorski program, bardzo dobrą interakcję z publicznością i sporo doświadczenia.
W takim razie, życzę Wam powodzenia na Pace.
Z Kabaretem Skeczów Męczących rozmawiała Justyna Giemza.
Marcin: [śmiech] To podpucha. Nie zarymuję dalej - nie będziemy lamerscy, ale śmiech] tak!
W księdze gości na Waszej stronie znalazłam wpis "Jesteście młodzi, przystojni, inteligentni - kwintesencja męskości". Zgadzacie się z tym?
Marcin: (śmiech) Oczywiście zgadzamy się, a przynajmniej zdajemy sobie z tego sprawę. (śmiech).
Michał: Piotr Bałtroczyk zapowiadając nas jednego razu powiedział: "Proszę państwa: Kabaret Skeczów Męczących z Kielc. Są młodzi, przystojni, utalentowani i nie mają dziewczyn, co dziwi mnie patrząc, ile oni mają lat".(śmiech)
Fakt, że jesteście z Kielc ułatwił Wam start, czy może utrudnił?
Marcin: Czasem troszkę utrudnia, ale ostatnio jest bum na Kielce. W wielu dyscyplinach sztuki Kielce brylują! Musimy się dostosować do tego trendu.
Robert: W Kielcach jest dużo utalentowanych osób, tylko muszą w to uwierzyć i mieć możliwości�
Marcin: I muszą mniej pić! (śmiech)
Czy można się nauczyć kabaretu?
Marcin: Da się. Na początku wydawało nam się, że to jest po prostu to, co w człowieku siedzi. Ale dzięki wielu projektom i koncertom, w których braliśmy udział, nauczyliśmy się ogromnie dużo. Można się nauczyć pisania tekstów, które rozbawią ludzi. Oczywiście, że trzeba mieć talent, ale ten talent trzeba poprzeć zdobywaniem wiedzy, obserwacjami, pracą. Jeśli ogarnie się technikę, kabaret zacznie naprawdę działać i rozśmieszać publiczność.
Michał: Pierwsze szlify estradowe zdobywaliśmy po naszym debiucie na FAMIE, pomagał nam Andrzej Talkowski z kabaretu Kuzyni. Jeździliśmy do niego do Krakowa około 8 miesięcy. Uczył nas pantomimy, ruchu scenicznego, a nawet emisji głosu. Po wielu występach nauczyliśmy się tzw. cwaniactwa na scenie. Wiemy, jak zagrać "pod publikę", grać tak, żeby się ludziom podobało. Choć już znamy parę takich sztuczek, po poligonach kabaretowych w Warszawie, gdzie graliśmy z Asią Kołaczkowską i Dariuszem Kamysem (Hrabi), stwierdziliśmy, że musimy się dużo nauczyć. Oni są mistrzami!
Czy w światku kabaretowym da się odczuć niezdrową konkurencję, czy jest tak wesoło jak na scenie?
Michał: Prywatnie jest jeszcze weselej. Nie ma chorej rywalizacji. Kabarety tzw. młodsze, takie jak my, są dla nas konkurencją i to się czuje. Ale kabarety, które mają już ustaloną pozycję, pokazują się w telewizji już wiele lat, pomagają mniej doświadczonym. Poza Andrzejem Talkowskim, który nauczył nas, jak grać na scenie, sporo zawdzięczamy przede wszystkim Jurkowi Połońskiemu z kabaretu Chatlet, dzięki któremu pojechaliśmy na pierwszą FAMĘ i zaczęliśmy robić coś konkretnego. Jan Kondrak bard z Lublina załatwił nam pierwsze występy poza Kielcami. Możemy też liczyć np. na kabarety Rak, Koń Polski i Kabaret Moralnego Niepokoju. Co prawda i oni czują, że będą musieli w pewnym momencie zrobić miejsce dla nowych. (śmiech).
Jak tworzycie skecze?
Michał: Na początku wyglądało to tak, że kiedy mieliśmy ogólny zarys skeczu, siadaliśmy we czterech i wspólnie nad nim pracowaliśmy. Każdy dodawał swoje pomysły, a potem to spisywaliśmy. Wszyscy nam mówili, że to zły system pracy, ale nie chcieliśmy w to uwierzyć, bo publiczność reagowała dobrze. Teraz zmieniliśmy to: każdy z nas, a najczęściej Karol, pisze własne teksty. Później siadamy wspólnie nad gotowym tekstem, wymyślamy postaci i spisujemy od nowa. Przynosimy na kolejną próbę, nie podoba nam się, zmieniamy, gramy przy ludziach, poprawiamy. Czasem też słuchamy sugestii, ale najczęściej sami decydujemy o tym, co i jak gramy.
A jak powstają całe programy?
Michał: To zależy, czy to jest całościówka, czy to są skecze pomieszane - czyli takie o wszystkim. Nasz pierwszy program - "TV Męcząca" - powstał spontanicznie, nie był oparty na wiedzy. I chyba tym się obronił. Jest taka zasada, że najciężej jest zawsze napisać drugi program, bo już ma się jakieś doświadczenia po pierwszym i rzadko kiedy udaje się drugim przeskoczyć pierwszy. Nam się to nie udało - polegliśmy "Ewolucją", chociaż zdobyliśmy za nią parę nagród. Ale "TV Męczącą" graliśmy przez rok, a "Ewolucję" ok. 4 miesięcy, bo wiedzieliśmy, że to nie jest to. Dopiero kiedy zebraliśmy doświadczenia z pierwszego i drugiego programu, powstało "Aluminiowe wiadro", którym mam nadzieję, że powalczymy w tym roku. Jesteśmy właśnie po eliminacjach PAKI w Lublinie, gdzie konferansjerowi udało się zapowiedzieć, że są to "Aluminiowe wiatry", co Łajza (Marcin) skwitował, żeby nie robił sobie prywaty na scenie, jeśli ma jakieś wiatry. (śmiech) Doceniła nas i publiczność i jury - dostaliśmy się, do finału!
Macie jakiś przepis na udany skecz?
Michał: To bardzo ciężkie pytanie! Liczy się technika, czyli rama skeczu i wyraziste postaci. Nie ma przepisu, w miarę grania skeczu wie się, co jest dobre, a co złe. Na pewno nie można przyjąć takiej zasady, że jak skecz jest napisany, zagrany raz i są dobre reakcje, to można go zostawić. W skeczu cały czas coś się zmienia i poprawia.
Co jest Waszym mocnym punktem?
Michał: Luz na scenie jest bardzo ważny. Najlepszymi kabareciarzami są naturszczyki, którzy nie mają z aktorstwem nic wspólnego, bo widz na scenie ogląda ziomka, który się wygłupia i to porywa. Naturszczyki górą!
Robert: Ważny jest też dobry kontakt z publicznością i posiadanie własnego stylu. Ludzie idąc na kabaret powinni się domyślać, co zobaczą. Chodzi o to, że jak kabaret KSM wyjdzie na scenę, to ludzie nie spodziewają się śpiewania piosenek w stylu kabaretu O.T.T.O�.
Michał: I jeszcze pewność siebie na scenie. Trzeba być bardzo przekonanym, że to, co się robi jest dobre, a wtedy ludzie to kupią.
Myślałam, że najważniejszy jest kontakt z publicznością�
Michał: Na pewno. Z każdego przeglądu przywozimy nagrodę publiczności i dla nas jest to bardzo ważne. Gramy dla ludzi i dla nas największym wyróżnieniem będzie zawsze nagroda publiczności. Nie jesteśmy jeszcze kabaretem medialnym - nie widać nas w TV, a jednak jeździmy niemalże tyle, co kabarety, które pokazują się w mediach.
Z tymi mediami nie jest chyba tak źle. Niedługo zobaczymy Was w programie "Mój pierwszy raz"...
Michał: Już nagraliśmy ten odcinek, emisja przewidziana jest na połowę kwietnia. To była bardzo fajna zabawa. Musieliśmy wkręcać znanych ludzi. Te gwiazdy naprawdę nie wiedzą, co ich czeka, no i najważniejsze - nie ma dubli, więc nie można niczego powtórzyć, jest pełna improwizacja. Mamy nadzieję, że to spodoba się widzom i zagościmy w tym programie na dłużej.
Czujecie się docenieni? Macie na swoim koncie około 30 nagród...
Marcin: Powolutku zaczynają nas doceniać w światku kabaretowym. A to dlatego, że konsekwentnie robimy to, co robimy. Jesteśmy już na scenie prawie 3 lata, więc w końcu muszą w nas uwierzyć. Z tymi nagrodami, to trochę się nam udaje (śmiech), ale co fakt, to fakt: średnią miesięczną nagród mamy przyzwoitą. Na prestiżowych konkursach, takich jak Ryjek (Rybnicka Jesień Kabaretowa), jesteśmy zauważani. Zdobyliśmy tam nagrodę publiczności pokonując kabaret Dno, Grzegorza Halamę, formację Chatlet.
Michał: Staramy się cały czas pracować i zdobywać coraz więcej nagród.
Czujecie presję z powodu ilości zdobywanych nagród?
Michał: Zbytnia pewność siebie nie popłaca. Do występu w Lidzbarku w 2005 roku przygotowywaliśmy się bardzo solidnie i uwierzyliśmy w to, że tam coś zdobędziemy. Niestety polegliśmy, co uświadomiło nam, że nie gramy dla nagród, tylko dla publiczności.
Czy macie czasem chwile zwątpienia?
Michał: Chyba dlatego brniemy w to wszystko z całkiem udanym skutkiem, bo my w to naprawdę wierzymy. Jesteśmy takimi ludźmi, którzy dają z siebie 200% i wierzą w to, co robią do samego końca. Mieliśmy już kilka takich sytuacji, że mogliśmy się rozpaść, kiedy myśleliśmy, że to nie ma sensu. Ale jesteśmy grupą przyjaciół i wiara w to, że musi się udać pozwoliła nam przetrwać.
Marcin: Wkładamy w to całe serce i walczymy. I jesteśmy konsekwentnie uparci!
A zdarzają się wam słabsze dni?
Michał: Tak, ale nie na scenie. Bo kiedy wychodzimy na scenę, dajemy z siebie wszystko. Niekiedy musimy jechać na występ kilka godzin, ale mimo zmęczenia podróżą staramy się za każdym razem trzymać poziom i dać z siebie wszystko. Wiemy, że publiczność na nas liczy, przychodzi na nasz występ i chce zobaczyć dobry kabaret. Ludzie bawią się dobrze wtedy, kiedy widzą, że i artyści się dobrze bawią.
Czy w Kielcach jest scena kabaretowa?
Marcin: W Kielcach jest sporo ludzi, którzy chcieliby coś robić. Jednak siła grup jest niewielka przez dużą rotację w kabaretach: składy rozpadają się, tworzą nowe. Są nawet sukcesy - Waganci z Kielc są w półfinałach PAKI.
Michał: Jest nieźle z kabaretami, ale tragicznie jeśli chodzi o udostępnienie sali w takich instytucjach jak KCK czy WDK. My na szczęście mamy Andrzeja Konopackiego i Zameczek: doskonałe warunki - scenę, nagłośnienie, oświetlenie. Próby możemy robić kiedy chcemy, a przede wszystkim nikt nam kłód pod nogi nie rzuca, jak to się zdarzało w innych ośrodkach.
Właśnie w Zameczku zorganizowaliście niedawno Poligony Kabaretowe...
Michał: Jesteśmy z Kielc, to jest nasze miejsce. Chcemy, żeby kiedyś w naszym mieście było zagłębie kabaretowe. Powoli zaczynamy i stąd Poligony. W Warszawie 3 razy do roku organizowane są takie przedsięwzięcia. Prowadzi to kabaret Hrabi. Polega to na tym, że kabarety przynoszą gotowe skecze, a potem przez 3 dni w mieszanych składach pracują nad nimi. Ostatniego dnia skecze prezentowane są publiczności. Próbowaliśmy to w Kielcach zrobić wcześniej, ale ludzie nie przychodzili, więc nie wypaliło. Tym razem wyszło super!! Zgłosiły się 3 kabarety i Marcin Andrzejewski - niezrzeszony w żadnym składzie, choć bardzo utalentowany. To atrakcja nie tylko dla widowni, ale i dla kabaretów. Możesz zobaczyć, jak ktoś inny gra postać, którą później będzie się grać samemu. Przy okazji, chciałem przeprosić tych, którym nie udało się wejść na Poligony z powodu zbyt dużego zainteresowania publiczności. No niestety, sala w Zameczku ma ograniczoną pojemność..
Jak Wam się gra w Kielcach?
Michał: Kielecka publiczność jest świetna, choć do tej pory dość mało nas znała. Dopiero teraz zaczyna nas kojarzyć, bo zaczynamy się tu bardziej promować. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że w zeszłym roku byliśmy we Wrocławiu ok. 15 razy i tam zawsze jest pełna sala, a w Kielcach graliśmy tylko kilka razy. Ale chcemy to sukcesywnie zmieniać, kieleckie media są przychylne, bo lubią ludzi, którzy coś robią, więc jesteśmy dobrej myśli.
Zajmujecie się czymś poza kabaretem?
Michał: Wiele osób zadaje pytanie "Co robisz w życiu", kiedy odpowiadam "Robię kabaret", pojawia się kolejne pytanie "A gdzie pracujesz". Paranoja�
Marcin: Muszę przyznać, że w ostatnim roku najczęściej to pytanie zadawała moja mama (śmiech)
Zamierzacie robić kabaret przez całe życie?
Marcin: Tak, zamierzamy robić kabaret do końca życia, czyli jeszcze całe 4 lata (śmiech).
Michał: Marcin nie jest optymistą - to będzie co najmniej 6 lat (śmiech).
Marcin: Dopóki będziemy mieć siłę, chcemy jeździć po Polsce i występować. Chcemy się przeistoczyć w animatorów kultury, czyli ludzi, którzy będą organizować występy, "sprzedawać" kabarety. Mamy w zespole ludzi, którzy robią różne rzeczy, np. nasz technik Robert jest też świetnym djem i sporo gra. Potrafimy prowadzić imprezy. To jest otoczka, na bazie której chcemy tworzyć coś większego. Szybko i skutecznie.
Robert: Ale sami nie damy rady. Musieliby się w to włączyć ludzie, instytucje naszego miasta.
Marcin: Mamy pomysł na serial. Niedługo zaczynamy zdjęcia. Może uda nam się go sprzedać jakiejś fajnej stacji TV, wtedy zaistnielibyśmy na polskim rynku. Zgromadziliśmy wokół siebie część ludzi ze środowiska kina offowego, to studenci filmówki łódzkiej, czy warszawskiej...
Robert: Nie chcemy wymieniać nazwisk, bo jeszcze kogoś pominiemy i ktoś mógłby się poczuć urażony.
Macie jakieś nałogi?
Robert: Kabaret i używki.
Marcin: Ja lubię zawsze to, co chłopaki. (śmiech)
Co jest dla Was w życiu najważniejsze?
Michał: Kabaret
Robert: Kabaret i zdrowie.
Marcin: Kabaret, zdrowie i uczucie.
Jakie są Wasze marzenia?
Marcin: Chciałbym to zdrowie mieć (śmiech).
Robert: Ja bym chciał utrzymać to zdrowie na poziomie, który jest teraz, bo tendencja jest spadkowa.
Michał: A ja tak bardziej przyziemnie: chcemy wreszcie dobrze wypaść na festiwalu PAKA. To specyficzna impreza, wszyscy ją kojarzą, a w ciągu ostatnich 5 lat wybił się tylko jeden laureat konkursu, zespół Łowcy B.. Mimo to, chcemy pokazać niektórym ludziom, że jesteśmy dobrzy w tym, co robimy, że KSM to Pany! Wiemy że mamy silny i dość nowatorski program, bardzo dobrą interakcję z publicznością i sporo doświadczenia.
W takim razie, życzę Wam powodzenia na Pace.
Z Kabaretem Skeczów Męczących rozmawiała Justyna Giemza.
Komentarze |