Muzyka Rozmowy Literatura Muzyka
Wys�ano dnia 23-07-2008 o godz. 11:44:16 przez rafa 4975
Wys�ano dnia 23-07-2008 o godz. 11:44:16 przez rafa 4975
Nie umie śpiewać, ani grać na gitarze, ale przy jego muzyce od niemal dwudziestu lat bawią się ludzie w całej Polsce - proste piosenki z humorystycznymi tekstami są znakiem firmowym zespołu Elektryczne Gitary, którego jest liderem. |
Lekarz-neurolog, wykonawca muzyczny, błazen estradowy. Autor takich hitów jak: Dzieci, Jestem z miasta czy Killer. Z Kubą Sienkiewiczem rozmawiał Kuba Wątor. Zdjęcia: Mariusz Ptasiński.
Kuba Wątor: Na początku przygody z muzyką miał pan ambicję pisania tekstów z przesłaniem, potem zaczął pan pisać teksty raczej proste, przynajmniej pozornie. To był według pana awans pańskich ambicji czy ich degradacja?
Kuba Sienkiewicz: Faktycznie to się wszystko zmieniało. Był okres śpiewania z bieżącym kontekstem społecznym, nawet publicystycznym. Gdy rozpocząłem działalność z Elektrycznymi Gitarami, piosenki siłą rzeczy musiały stać się bardziej syntetyczne, uproszczone. Ale tak jak pan powiedział – pozornie, bo czasami udaje się oszczędnie powiedzieć wiele rzeczy lepiej, niż wielosłowiem. Ja zawsze równolegle z Elektrycznymi Gitarami starałem się działać i tworzyć takie alternatywne, akustyczne granie, które przeznaczone było dla polskiej piosenki autorskiej. Robiłem to dla siebie i dla wykonawców, na których się wychowałem. W ramach tych solowych występów akustycznych wykonywałem Kleyffa, Kelusa, Grześkowiaka, Karczmarskiego. Była to bardziej twórczość literacka, niż rozrywkowa. Dbałem o to, by równolegle działać na tych polach, dlatego trudno mówić o degradacji. Po prostu było miejsce i na aspekt rozrywkowy i na literacki.
To moje granie alternatywne z czasem się rozrastało. Najpierw graliśmy we dwóch z Jackiem (Wąsowskim – przyp. red.) na gitarze, potem dołączył kontrabasista (Andriej Owczynnikow – przyp. red.). Potem, w roku 2000, skład poszerzył się o pianistę i kompozytora Zbigniewa Łapińskiego, który grał z nami, dopóki zdrowie mu pozwalało.
Czuje się pan bardziej spełniony jako lekarz czy jako wykonawca muzyczny? W ogóle można to tak podzielić?
Można próbować to tak podzielić. W różnych okresach życia raz jedno jest silniejsze, raz drugie. Obecnie mam akurat taki czas, że estrada daje mi trochę więcej przyjemności.
A propos – jakie są w tym okresie życia pańskie marzenia?
Troszkę za mało czasu mam na to, żeby nad tym pomyśleć. Ale dziękuję za pytanie, usiądę sobie i pomyślę o tym.
Cieszę się, że pana zainspirowałem. Czy nie czuje pan żalu do popkultury, która strąciła Wasz zespół ze szczytu popularności?
Absolutnie nie czuję. Już od dawna zdawałem sobie sprawę, że odbiorcy nie są w stanie wchłonąć zbyt dużej liczby utworów, zbyt dużej ilości repertuaru. Sam śledzę twórczość innych autorów, jak chociażby Jacka Kaczmarskiego i bardzo łatwo daje się zauważyć, że w pamięci pozostawały tylko utwory sztandarowe, znane z okresu kontestacji. Późniejsza, dużo lepsza twórczość w ogóle nie była zauważana. Wobec tego uważałem, że to strącenie ze szczytu popularności jest naturalną koleją rzeczy. Trudno się zresztą ludziom dziwić, bo nie jesteśmy w stanie przyswajać tak ogromnej ilości utworów muzycznych. To przerasta nasze możliwości. Zajmujemy się przecież również codziennością, która też wymaga koncentracji.
Czy poleciłby pan swoim znajomym własną muzykę?
Mogę co najwyżej czasem poprosić o wysłuchanie czegoś, co napisałem ostatnio. To jest tak, że każdy kolejny projekt jest bliższy autorowi. Mniej polecam starsze utwory, a bardziej staram się zwrócić uwagę na to, co ostatnio stworzyłem.
W pana wywiadach znalazły się fragmenty dające mi do myślenia. Dwa z nich to: „nie cierpię ludzi” i „martwię się tylko o siebie” – można z nich wywnioskować, że jest pan zgorzkniałym egoistą, zdystansowanym cynikiem. Czy może były to tylko takie sztuczne teksty, wypowiedzi dla dziennikarzy?
Tak, to tylko takie teksty. Formuła, dzięki której istnieję na estradzie jako taki błazen, daje mi przyzwolenie na tego typu stwierdzenia. Mogę sobie i z siebie i z rzeczywistości dworować na takiej zasadzie, że wszystko, co powiem, jakoś przejdzie.
Lekarstwem na co jest dla pana tworzenie muzyki?
Jest to dla mnie i mam nadzieję, że również dla słuchających, odreagowanie różnych złych emocji.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję, pozdrawiam.
Rozmawiał Kuba Wątor, zdjęcia Mariusz Ptasiński.
Kuba Wątor: Na początku przygody z muzyką miał pan ambicję pisania tekstów z przesłaniem, potem zaczął pan pisać teksty raczej proste, przynajmniej pozornie. To był według pana awans pańskich ambicji czy ich degradacja?
Kuba Sienkiewicz: Faktycznie to się wszystko zmieniało. Był okres śpiewania z bieżącym kontekstem społecznym, nawet publicystycznym. Gdy rozpocząłem działalność z Elektrycznymi Gitarami, piosenki siłą rzeczy musiały stać się bardziej syntetyczne, uproszczone. Ale tak jak pan powiedział – pozornie, bo czasami udaje się oszczędnie powiedzieć wiele rzeczy lepiej, niż wielosłowiem. Ja zawsze równolegle z Elektrycznymi Gitarami starałem się działać i tworzyć takie alternatywne, akustyczne granie, które przeznaczone było dla polskiej piosenki autorskiej. Robiłem to dla siebie i dla wykonawców, na których się wychowałem. W ramach tych solowych występów akustycznych wykonywałem Kleyffa, Kelusa, Grześkowiaka, Karczmarskiego. Była to bardziej twórczość literacka, niż rozrywkowa. Dbałem o to, by równolegle działać na tych polach, dlatego trudno mówić o degradacji. Po prostu było miejsce i na aspekt rozrywkowy i na literacki.
To moje granie alternatywne z czasem się rozrastało. Najpierw graliśmy we dwóch z Jackiem (Wąsowskim – przyp. red.) na gitarze, potem dołączył kontrabasista (Andriej Owczynnikow – przyp. red.). Potem, w roku 2000, skład poszerzył się o pianistę i kompozytora Zbigniewa Łapińskiego, który grał z nami, dopóki zdrowie mu pozwalało.
Czuje się pan bardziej spełniony jako lekarz czy jako wykonawca muzyczny? W ogóle można to tak podzielić?
Można próbować to tak podzielić. W różnych okresach życia raz jedno jest silniejsze, raz drugie. Obecnie mam akurat taki czas, że estrada daje mi trochę więcej przyjemności.
A propos – jakie są w tym okresie życia pańskie marzenia?
Troszkę za mało czasu mam na to, żeby nad tym pomyśleć. Ale dziękuję za pytanie, usiądę sobie i pomyślę o tym.
Cieszę się, że pana zainspirowałem. Czy nie czuje pan żalu do popkultury, która strąciła Wasz zespół ze szczytu popularności?
Absolutnie nie czuję. Już od dawna zdawałem sobie sprawę, że odbiorcy nie są w stanie wchłonąć zbyt dużej liczby utworów, zbyt dużej ilości repertuaru. Sam śledzę twórczość innych autorów, jak chociażby Jacka Kaczmarskiego i bardzo łatwo daje się zauważyć, że w pamięci pozostawały tylko utwory sztandarowe, znane z okresu kontestacji. Późniejsza, dużo lepsza twórczość w ogóle nie była zauważana. Wobec tego uważałem, że to strącenie ze szczytu popularności jest naturalną koleją rzeczy. Trudno się zresztą ludziom dziwić, bo nie jesteśmy w stanie przyswajać tak ogromnej ilości utworów muzycznych. To przerasta nasze możliwości. Zajmujemy się przecież również codziennością, która też wymaga koncentracji.
Czy poleciłby pan swoim znajomym własną muzykę?
Mogę co najwyżej czasem poprosić o wysłuchanie czegoś, co napisałem ostatnio. To jest tak, że każdy kolejny projekt jest bliższy autorowi. Mniej polecam starsze utwory, a bardziej staram się zwrócić uwagę na to, co ostatnio stworzyłem.
W pana wywiadach znalazły się fragmenty dające mi do myślenia. Dwa z nich to: „nie cierpię ludzi” i „martwię się tylko o siebie” – można z nich wywnioskować, że jest pan zgorzkniałym egoistą, zdystansowanym cynikiem. Czy może były to tylko takie sztuczne teksty, wypowiedzi dla dziennikarzy?
Tak, to tylko takie teksty. Formuła, dzięki której istnieję na estradzie jako taki błazen, daje mi przyzwolenie na tego typu stwierdzenia. Mogę sobie i z siebie i z rzeczywistości dworować na takiej zasadzie, że wszystko, co powiem, jakoś przejdzie.
Lekarstwem na co jest dla pana tworzenie muzyki?
Jest to dla mnie i mam nadzieję, że również dla słuchających, odreagowanie różnych złych emocji.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję, pozdrawiam.
Rozmawiał Kuba Wątor, zdjęcia Mariusz Ptasiński.
Komentarze |