Teatr Recenzje
Wys�ano dnia 28-12-2005 o godz. 08:00:00 przez pala2 15678
Wys�ano dnia 28-12-2005 o godz. 08:00:00 przez pala2 15678
Poniatowski, imion dwojga Stanisław August "obdartus obrzydliwy", otruł brata swego prymasa, książę Józef - Poniatowski także, brał pieniądze od Prusaków, Kościuszko, tak, tak - ten sam - powstanie wywołał, bo przypodobać się chciał Czartoryskiemu, do którego córki chodził w koperczaki. |
Skąd te historyjki? Z "Historii polskiej..." Jędrzeja Kitowicza. Zobaczymy je w "Historii honoru i głupoty polskiej według Kitowicza" w Teatrze w Kielcach? Nie zobaczymy. A co zobaczymy? Dobre pytanie...
Zapiski historyczne Kitowicza, to ujmując najprościej materiał cokolwiek mdławy i rozwlekły - najobszerniejsze wydanie liczy ponad 680 stron. Ksiądz Jędrzej historiografem wybitnym nie był, mentalnie, chociaż zmarły już w XIX stuleciu, tkwił jakby wśród średnich Jagiellonów. Poniatowskiego i oświeconego klasycyzmu, więc lubić nie mógł - nie o to jednak chodzi. Kitowicz jest ciekawy jako pisarz obyczajowy, kronikarz znany z "Opisu obyczajów" - od historycznego moralizatora z daleka, z daleka...
I tak to zamiast na scenie zobaczyć tego Augusta Sasa do piesków (kimkolwiek by były) strzelającego i tych wszystkich plotek, przekłamań, obyczajowych smaczków, zobaczyliśmy, co zobaczyliśmy. A niech by były plotki - nawet taki oświeceniowy "tabloid", bez mrugania do widza oczkiem - wyszłaby bzdura, ale mam wrażenie, że bzdura inteligentniejsza, od tego, co przyszło nam zobaczyć.
Żal mi aktorów, tym razem autentycznie. Przebierali się po kilkanaście razy, grali po kilka postaci, wykrzykiwali kilka słów, zbiegali ze sceny i tak w koło Wojtek. Nie dziwmy się, że niektórzy w tym szaleńczym podnieceniu, podekscytowaniu i ogólnym entuzjazmie wywrzaskiwali swoje kwestie (jednemu zdarzyło się nawet wyszczekać, a innemu zapiać), ostatecznie najlepiej "odtrąbić" swoje... a widz, połowy kwestii nie zrozumiał. Jego strata, niechaj nieuki obczytane na spektakl przychodzą... To tyle w sprawie dykcji...
Źle się dzieje w kieleckim teatrze. Kurtyna... milczenia nad zeszłym sezonem, ale tendencja jest nieciekawa. Najpierw przeinterpretowany dramat o tym, że tolerancja, to jakieś takie dziwne zwierzę, od którego raczej z daleka, teraz historyczna czytanka w patriotycznym sosie, bez polotu. Wiem, modny stał się wymach szabelką, "szarpanie ran", analizy "narodowego charakteru" i że sejmy były złe i Ruskie toże, bo to wszystko przez nich, bo to chitre i podstępne, a do tego łase na nasze niewiasty. A my to się tylko kłócimy i cierpimy. Niby prawda, tylko dlaczego tak oczywista jak na plakatach z lat pięćdziesiątych?
Nie dość już było "Cyrografu"? Następna czytanka w szkolnym stylu? I prażanka zgwałcona, i szlachcic z krwawymi ranami i "żywe obrazy"... Zabrakło tylko "coma trzy, czekolada pięć". Zdjęła mnie trwoga. O Polsce można mówić, można mówić językiem Kitowicza, można Kochanowskiego, ale trzeba mieć coś do powiedzenia. To tyle o idei (?) wiodącej (?) spektaklu...
O formie będzie. Jak rozumiem - unowocześniać chcemy, mieszanie farb teatralnych, postmodernizm, ale panowie - litości...! I sensu...! E. Morricone jako ilustracja do kłótni sejmowych? Ta śmierć Kokoszy żywcem wzięta z późnych filmów z Belmondem. Co miało być tragiczne, zrobiło się komiczne. A może by tak pierwszy akt rozegrać a'la Tarantino - no przecież widzowie się nie zorientują i tak już mamy chaos, ktoś wrzeszczy, ktoś biega, trudno coś zrozumieć - przynajmniej byłoby nowocześnie...
Oj strasznie mi się podobały te postaci mitologiczne na scenie, no wprost prawie Wyspiański, ale tylko prawie... Recytatywy, oczywiście podobne do "Opisu obyczajów" w Teatrze STU i Starym. Tylko tam mają lepszych aktorów i reżyser był jakby trochę bardziej utalentowany. Ale naszemu widzowi można wszystko odgrzać - przecież on taki nieuczony... no, z prowincji on jest.
Jak mawiał pewien stary Żyd (opłacony przez rodzinę) nad trumną nieboszczyka: "Wiemy, że zmarły to był oszust, pijak i dziwkarz, cóż się zapytacie można o nim powiedzieć dobrego? W porównaniu ze swoimi synami, to on był Mojżesz, Jozue i Abraham razem wzięci." To o akcie drugim.
Kitowiczowi trzeba było coś dopisać. Narratora zza sceny, bo przecież to, no to na widowni, nie wie, że Konstytucję 3 Maja kiedyś uchwalili, a przed trzecim rozbiorem to pewnie był drugi. Ściegi, aż trzeszczą, gdzie Galos, gdzie ksiądz Jędrzej - tylko popruuuć i poleciii...; jest nawet Prusak - w czarnych oficerkach nieodzownie. Katarzyna Wielka musi być ucharakteryzowana na Elżbietę z filmu Kapura itd... itd... Szkoda wymieniać. A Poniatowski do piwnicy schodzi, bo jak powszechnie wiadomo metafora jednoznaczną być musi.
Aktorsko plazma, tylko Joanna Kasperek (Katarzyna II) zagrała ze świadomością, czym powinno być odegranie i interpretacja roli. Może koledzy się oflagują w proteście przeciw łamaniu solidarności zawodowej. Doskonały scenograf Jan Polewka dostroił się do poziomu. Mięsa zjeżdżające na hakach i różnorodne kostiumy to niewiele. Poskąpili pieniędzy? Do "żywego obrazu" w finale lepiej się nie przyznawać. W akwarium, za szybką, a carski ambasador śmiał się - diabolicznie.
20 lat temu, w kościelnej kruchcie, spektakl zrobiłby furorę. Litość mnie bierze nad bezkształtnością poczynań i trwoga mnie bierze, co jeszcze wymyślą. Patosem nas uderzą, mojżeszowymi tablicami, tożsamością zakorzenioną w tradycji?
Kiedyś, słuchajcie dziatki, to tak było - nieważne jak, byle słusznie. Przywołuję się sam do porządku i uprzejmie donoszę - NA SCENIE ZABRAKŁO REJTANA KOSZULĘ RWĄCEGO. Domagam się natychmiastowej naprawy tego KARYGODNEGO niedopatrzenia.
I o podwyżce ruskiego gazu nie było. Też...
Zapiski historyczne Kitowicza, to ujmując najprościej materiał cokolwiek mdławy i rozwlekły - najobszerniejsze wydanie liczy ponad 680 stron. Ksiądz Jędrzej historiografem wybitnym nie był, mentalnie, chociaż zmarły już w XIX stuleciu, tkwił jakby wśród średnich Jagiellonów. Poniatowskiego i oświeconego klasycyzmu, więc lubić nie mógł - nie o to jednak chodzi. Kitowicz jest ciekawy jako pisarz obyczajowy, kronikarz znany z "Opisu obyczajów" - od historycznego moralizatora z daleka, z daleka...
I tak to zamiast na scenie zobaczyć tego Augusta Sasa do piesków (kimkolwiek by były) strzelającego i tych wszystkich plotek, przekłamań, obyczajowych smaczków, zobaczyliśmy, co zobaczyliśmy. A niech by były plotki - nawet taki oświeceniowy "tabloid", bez mrugania do widza oczkiem - wyszłaby bzdura, ale mam wrażenie, że bzdura inteligentniejsza, od tego, co przyszło nam zobaczyć.
Żal mi aktorów, tym razem autentycznie. Przebierali się po kilkanaście razy, grali po kilka postaci, wykrzykiwali kilka słów, zbiegali ze sceny i tak w koło Wojtek. Nie dziwmy się, że niektórzy w tym szaleńczym podnieceniu, podekscytowaniu i ogólnym entuzjazmie wywrzaskiwali swoje kwestie (jednemu zdarzyło się nawet wyszczekać, a innemu zapiać), ostatecznie najlepiej "odtrąbić" swoje... a widz, połowy kwestii nie zrozumiał. Jego strata, niechaj nieuki obczytane na spektakl przychodzą... To tyle w sprawie dykcji...
Źle się dzieje w kieleckim teatrze. Kurtyna... milczenia nad zeszłym sezonem, ale tendencja jest nieciekawa. Najpierw przeinterpretowany dramat o tym, że tolerancja, to jakieś takie dziwne zwierzę, od którego raczej z daleka, teraz historyczna czytanka w patriotycznym sosie, bez polotu. Wiem, modny stał się wymach szabelką, "szarpanie ran", analizy "narodowego charakteru" i że sejmy były złe i Ruskie toże, bo to wszystko przez nich, bo to chitre i podstępne, a do tego łase na nasze niewiasty. A my to się tylko kłócimy i cierpimy. Niby prawda, tylko dlaczego tak oczywista jak na plakatach z lat pięćdziesiątych?
Nie dość już było "Cyrografu"? Następna czytanka w szkolnym stylu? I prażanka zgwałcona, i szlachcic z krwawymi ranami i "żywe obrazy"... Zabrakło tylko "coma trzy, czekolada pięć". Zdjęła mnie trwoga. O Polsce można mówić, można mówić językiem Kitowicza, można Kochanowskiego, ale trzeba mieć coś do powiedzenia. To tyle o idei (?) wiodącej (?) spektaklu...
O formie będzie. Jak rozumiem - unowocześniać chcemy, mieszanie farb teatralnych, postmodernizm, ale panowie - litości...! I sensu...! E. Morricone jako ilustracja do kłótni sejmowych? Ta śmierć Kokoszy żywcem wzięta z późnych filmów z Belmondem. Co miało być tragiczne, zrobiło się komiczne. A może by tak pierwszy akt rozegrać a'la Tarantino - no przecież widzowie się nie zorientują i tak już mamy chaos, ktoś wrzeszczy, ktoś biega, trudno coś zrozumieć - przynajmniej byłoby nowocześnie...
Oj strasznie mi się podobały te postaci mitologiczne na scenie, no wprost prawie Wyspiański, ale tylko prawie... Recytatywy, oczywiście podobne do "Opisu obyczajów" w Teatrze STU i Starym. Tylko tam mają lepszych aktorów i reżyser był jakby trochę bardziej utalentowany. Ale naszemu widzowi można wszystko odgrzać - przecież on taki nieuczony... no, z prowincji on jest.
Jak mawiał pewien stary Żyd (opłacony przez rodzinę) nad trumną nieboszczyka: "Wiemy, że zmarły to był oszust, pijak i dziwkarz, cóż się zapytacie można o nim powiedzieć dobrego? W porównaniu ze swoimi synami, to on był Mojżesz, Jozue i Abraham razem wzięci." To o akcie drugim.
Kitowiczowi trzeba było coś dopisać. Narratora zza sceny, bo przecież to, no to na widowni, nie wie, że Konstytucję 3 Maja kiedyś uchwalili, a przed trzecim rozbiorem to pewnie był drugi. Ściegi, aż trzeszczą, gdzie Galos, gdzie ksiądz Jędrzej - tylko popruuuć i poleciii...; jest nawet Prusak - w czarnych oficerkach nieodzownie. Katarzyna Wielka musi być ucharakteryzowana na Elżbietę z filmu Kapura itd... itd... Szkoda wymieniać. A Poniatowski do piwnicy schodzi, bo jak powszechnie wiadomo metafora jednoznaczną być musi.
Aktorsko plazma, tylko Joanna Kasperek (Katarzyna II) zagrała ze świadomością, czym powinno być odegranie i interpretacja roli. Może koledzy się oflagują w proteście przeciw łamaniu solidarności zawodowej. Doskonały scenograf Jan Polewka dostroił się do poziomu. Mięsa zjeżdżające na hakach i różnorodne kostiumy to niewiele. Poskąpili pieniędzy? Do "żywego obrazu" w finale lepiej się nie przyznawać. W akwarium, za szybką, a carski ambasador śmiał się - diabolicznie.
20 lat temu, w kościelnej kruchcie, spektakl zrobiłby furorę. Litość mnie bierze nad bezkształtnością poczynań i trwoga mnie bierze, co jeszcze wymyślą. Patosem nas uderzą, mojżeszowymi tablicami, tożsamością zakorzenioną w tradycji?
Kiedyś, słuchajcie dziatki, to tak było - nieważne jak, byle słusznie. Przywołuję się sam do porządku i uprzejmie donoszę - NA SCENIE ZABRAKŁO REJTANA KOSZULĘ RWĄCEGO. Domagam się natychmiastowej naprawy tego KARYGODNEGO niedopatrzenia.
I o podwyżce ruskiego gazu nie było. Też...
Komentarze
|