Teatr
Wys�ano dnia 18-10-2005 o godz. 14:00:00 przez pala2 381
Wys�ano dnia 18-10-2005 o godz. 14:00:00 przez pala2 381
Zapraszamy na premierę spektaklu "Aktor-reaktor", która odbędzie się jutro 21 października 2005, o godzinie 19:15 w DŚT Pałacyk Zielińskiego w Kielcach. Bilety w cenie 10 zł. |
Zdzisław Reczyński, aktor - lalkarz gra główną rolę w "Alchemiku" Paulo Coelho - ukończył białostocką PWST, następnie trafił do gdańskiej Miniatury. Był w ekipie założycielskiej Teatru Wierszalin, grał w najsłynniejszym przedstawieniu tego teatru - "Turlajgroszku". Po rozwodzie twórców Wierszalina Tadeusza Słobodzianka i Piotra Tomaszuka podążył za Słobodziankiem. Grał w Teatrach Telewizji ("Prorok Ilja" i "Turlajgroszek"). Wrócił do Kielc i pięć sezonów występował w Teatrze Żeromskiego, aby potem wrócić do pracy lalkarza w Teatrze "Kubuś". Teraz przygotowuje monodram "Aktor - reaktor" w Pałacyku Zielińskiego.
- Jak doszło do realizacji "Aktora-reaktora"?
- Będzie to prapremiera światowa monodramu autorstwa Artura Belinga, aktora obecnie współpracującego z teatrem w Zielonej Górze. Beling będzie także autorem plakatu do spektalu. Na pomysł realizacji tego przedstawienia wpadł reżyser Piotr Bogusław Jędrzejczak. Kiedyś w latach 90-tych realizował w teatrze Żeromskiego w Kielcach "Kubusia i jego Pana", "Małego księcia", "Jadzię wdowę" oraz "Rybaka i jego duszę" . W tych ostatnich dwóch spektaklach miałem przyjemność grać, tam właśnie poznałem tego reżysera. Jędrzejczak rozesłał tekst sztuki do sześciu aktorów w Polsce. Monodram bardzo mi się spodobał, więc odezwałem się do reżysera, że chcę to zagrać. Na całe szczęście byłem pierwszy, a Piotr nie czekał już na inne odpowiedzi. Musiałem tylko znaleźć miejsce, gdzie moglibyśmy to grać. Jak się okazało, nie musiałem długo szukać. Już po pierwszej rozmowie, gdy przybliżyłem treść sztuki, pan Ryszard Pomorski dyrektor Domu Środowisk Twórczych zgodził się nie tylko na udostępnienie miejsca, ale i obiecał, że zainwestuje w realizację tego monodramu. Pracowaliśmy przez 5 tygodni wakacyjnych. Ze względu na specyfikę sztuki, zakończyliśmy tę pracę spektaklem w obecności widowni. Oficjalną premierę zaplanowaliśmy na 21 października.
- Jak pracuje siÄ™ nad monodramem?
- Muszę przyznać, że to dla mnie całkowicie nowa forma teatralna, ale się nie wahałem, bo aktorsko materiał jest znakomity. Dodatkowym utrudnieniem będzie to, że moimi partnerami w grze będą... widzowie. Widz będzie prowokowany do tego, aby być partnerem, będzie decydował o tym, jak będzie wyglądało przedstawienie.
Nazwałbym "Aktora-reaktora" monodramem hipertekstowym. Nigdy, wychodząc na scenę, nie będę do końca wiedział, jaki przebieg będzie miał ten spektakl. Wszystko będzie zależało od widzów. Z drugiej strony to przewrotny, gorzki tekst, który mówi o aktorstwie, o teatrze i o różnych aspektach życia zawodowego i prywatnego aktora.
W monodram jest wpisana także pewna dwuznaczność: sfrustrowany aktor, wykładowca, czy akwizytor - do końca nie wiadomo, kim on naprawdę jest - narzeka, mówi o nienawiści do aktorstwa, ale mówi tak namiętnie, że zajmuje mu to ponad godzinę. Mówi, że nie chce być aktorem, ale przecież jest tym aktorem na oczach widza...
- Czy "Aktor - reaktor" wpisuje się w jakąś tradycję teatralną? To, co mówisz kojarzy mi się z dramaturgią Bogusława Schaeffera...
- Nie bójmy się takich porównań.
Są tu odniesienia do wynużeń i rozważań Schaeffera, są elementy teatru od kuchni. Nie ma się czego wstydzić. Równocześnie jest to tekst bardzo współczesny.
- Nie od dziś eksperymentujesz i próbujesz pracować nie tylko w ramach teatrów repertuarowych...
- Jeśli chodzi o działania offowe, niezależne - zaczyn był w Wierszalinie, tam się tym zaraziłem. Wierszalin powstał w atmosferze buntu wobec instytucjonalnego teatru. Odeszliśmy własnie z takiego teatru, z teatru Miniatura w Gdańsku i to w bardzo dramatycznych okolicznościach. Doszło do konfliktu interesów między zespołem artystycznym, a pozostałymi pracownikami. Związki zawodowe, w tym wypadku "Solidarność", tak, w roku 1991 właśnie "Solidarność" spowodowała rozbicie interesującej grupy artystów w teatrze Miniatura. Co prawda kontrowersyjnych, ale bardzo skutecznych artystów. Zaraz po sezonie, gdy dowiedzieliśmy się, że kto inny będzie dyrektorem, wyłoniła się grupa pięciu aktorów, dwóch reżyserów i padło hasło: "Robimy teatr niezależny". Może nie byliśmy teatrem alternatywnym, ale niezależnym. Odejście z Miniatury było dla nas ryzykowne. Wiadomo: nie mieliśmy pieniędzy, siedziby, zaczynaliśmy praktycznie od zera. Ale było w nas tyle prawdy, chęci do pracy, autentyczności. Potem na powrót związałem się z teatrem instytucjonalnym - najpierw pięć sezonów grałem w Teatrze Żeromskiego, teraz jestem w Teatrze "Kubuś". Ciągle czułem, że to jednak dla mnie za mało. Udawało mi się trafiać na przedsięwzięcia niezależne, jak np. "Szeherezada" Krzysztofa Jaworskiego, pracownika naukowego Akademii Świętokrzyskiej. W Pałacyku Zielińskiego wspólnie z Ewą Pająk i Grzegorzem Kwasem zagraliśmy to przedstawienie tylko cztery razy. Spektakl miał bardzo dobre recenzje, ale mieliśmy problemy ze zgraniem terminów. Grzegorz był bardzo zapracowany, ja zacząłem pracę w Kubusiu, organizacyjnie nie mogliśmy tego udźwignąć.
Trzy lata temu trafiłem do reaktywowanego "Gabinetu Prób Generalnych" Andrzeja Kuby Sielskiego. Na kieleckich blokowiskach oddalonych od centrum przez dwa lata podczas wakacji graliśmy "Teatr Pełen Zdarzeń". Celowo wybieraliśmy takie miejsca, aby dzieciakom, które spędzają wakacje na podwórkach i pod blokiem, dostarczyć trochę atrakcji. Spektakl polegał na wchodzeniu w kontakt z widzami. Spośród widzów wybieraliśmy aktorów-dzieci, którzy pomagali nam grać bajkę. Zaczęliśmy wyjeżdżać z tym spektaklem także na wieś. Kuba nadal to realizuje, ja się wycofałem.
"Aktor - reaktor" także wynika z chęci zrobienia czegoś poza istniejącymi strukturami teatralnymi. Ani ja, ani reżyser nie mieliśmy wygórowanych żądań czy oczekiwań. Obywam się na scenie praktycznie bez scenografii. Najważniejsza była dla mnie szansa na poszerzenie możliwości mojego warsztatu aktorskiego poprzez próbę zmierzenia się z nową formą - monodramem.
Z aktorem rozmawiała Agnieszka Kozłowska - Piasta
- Jak doszło do realizacji "Aktora-reaktora"?
- Będzie to prapremiera światowa monodramu autorstwa Artura Belinga, aktora obecnie współpracującego z teatrem w Zielonej Górze. Beling będzie także autorem plakatu do spektalu. Na pomysł realizacji tego przedstawienia wpadł reżyser Piotr Bogusław Jędrzejczak. Kiedyś w latach 90-tych realizował w teatrze Żeromskiego w Kielcach "Kubusia i jego Pana", "Małego księcia", "Jadzię wdowę" oraz "Rybaka i jego duszę" . W tych ostatnich dwóch spektaklach miałem przyjemność grać, tam właśnie poznałem tego reżysera. Jędrzejczak rozesłał tekst sztuki do sześciu aktorów w Polsce. Monodram bardzo mi się spodobał, więc odezwałem się do reżysera, że chcę to zagrać. Na całe szczęście byłem pierwszy, a Piotr nie czekał już na inne odpowiedzi. Musiałem tylko znaleźć miejsce, gdzie moglibyśmy to grać. Jak się okazało, nie musiałem długo szukać. Już po pierwszej rozmowie, gdy przybliżyłem treść sztuki, pan Ryszard Pomorski dyrektor Domu Środowisk Twórczych zgodził się nie tylko na udostępnienie miejsca, ale i obiecał, że zainwestuje w realizację tego monodramu. Pracowaliśmy przez 5 tygodni wakacyjnych. Ze względu na specyfikę sztuki, zakończyliśmy tę pracę spektaklem w obecności widowni. Oficjalną premierę zaplanowaliśmy na 21 października.
- Jak pracuje siÄ™ nad monodramem?
- Muszę przyznać, że to dla mnie całkowicie nowa forma teatralna, ale się nie wahałem, bo aktorsko materiał jest znakomity. Dodatkowym utrudnieniem będzie to, że moimi partnerami w grze będą... widzowie. Widz będzie prowokowany do tego, aby być partnerem, będzie decydował o tym, jak będzie wyglądało przedstawienie.
Nazwałbym "Aktora-reaktora" monodramem hipertekstowym. Nigdy, wychodząc na scenę, nie będę do końca wiedział, jaki przebieg będzie miał ten spektakl. Wszystko będzie zależało od widzów. Z drugiej strony to przewrotny, gorzki tekst, który mówi o aktorstwie, o teatrze i o różnych aspektach życia zawodowego i prywatnego aktora.
W monodram jest wpisana także pewna dwuznaczność: sfrustrowany aktor, wykładowca, czy akwizytor - do końca nie wiadomo, kim on naprawdę jest - narzeka, mówi o nienawiści do aktorstwa, ale mówi tak namiętnie, że zajmuje mu to ponad godzinę. Mówi, że nie chce być aktorem, ale przecież jest tym aktorem na oczach widza...
- Czy "Aktor - reaktor" wpisuje się w jakąś tradycję teatralną? To, co mówisz kojarzy mi się z dramaturgią Bogusława Schaeffera...
- Nie bójmy się takich porównań.
Są tu odniesienia do wynużeń i rozważań Schaeffera, są elementy teatru od kuchni. Nie ma się czego wstydzić. Równocześnie jest to tekst bardzo współczesny.
- Nie od dziś eksperymentujesz i próbujesz pracować nie tylko w ramach teatrów repertuarowych...
- Jeśli chodzi o działania offowe, niezależne - zaczyn był w Wierszalinie, tam się tym zaraziłem. Wierszalin powstał w atmosferze buntu wobec instytucjonalnego teatru. Odeszliśmy własnie z takiego teatru, z teatru Miniatura w Gdańsku i to w bardzo dramatycznych okolicznościach. Doszło do konfliktu interesów między zespołem artystycznym, a pozostałymi pracownikami. Związki zawodowe, w tym wypadku "Solidarność", tak, w roku 1991 właśnie "Solidarność" spowodowała rozbicie interesującej grupy artystów w teatrze Miniatura. Co prawda kontrowersyjnych, ale bardzo skutecznych artystów. Zaraz po sezonie, gdy dowiedzieliśmy się, że kto inny będzie dyrektorem, wyłoniła się grupa pięciu aktorów, dwóch reżyserów i padło hasło: "Robimy teatr niezależny". Może nie byliśmy teatrem alternatywnym, ale niezależnym. Odejście z Miniatury było dla nas ryzykowne. Wiadomo: nie mieliśmy pieniędzy, siedziby, zaczynaliśmy praktycznie od zera. Ale było w nas tyle prawdy, chęci do pracy, autentyczności. Potem na powrót związałem się z teatrem instytucjonalnym - najpierw pięć sezonów grałem w Teatrze Żeromskiego, teraz jestem w Teatrze "Kubuś". Ciągle czułem, że to jednak dla mnie za mało. Udawało mi się trafiać na przedsięwzięcia niezależne, jak np. "Szeherezada" Krzysztofa Jaworskiego, pracownika naukowego Akademii Świętokrzyskiej. W Pałacyku Zielińskiego wspólnie z Ewą Pająk i Grzegorzem Kwasem zagraliśmy to przedstawienie tylko cztery razy. Spektakl miał bardzo dobre recenzje, ale mieliśmy problemy ze zgraniem terminów. Grzegorz był bardzo zapracowany, ja zacząłem pracę w Kubusiu, organizacyjnie nie mogliśmy tego udźwignąć.
Trzy lata temu trafiłem do reaktywowanego "Gabinetu Prób Generalnych" Andrzeja Kuby Sielskiego. Na kieleckich blokowiskach oddalonych od centrum przez dwa lata podczas wakacji graliśmy "Teatr Pełen Zdarzeń". Celowo wybieraliśmy takie miejsca, aby dzieciakom, które spędzają wakacje na podwórkach i pod blokiem, dostarczyć trochę atrakcji. Spektakl polegał na wchodzeniu w kontakt z widzami. Spośród widzów wybieraliśmy aktorów-dzieci, którzy pomagali nam grać bajkę. Zaczęliśmy wyjeżdżać z tym spektaklem także na wieś. Kuba nadal to realizuje, ja się wycofałem.
"Aktor - reaktor" także wynika z chęci zrobienia czegoś poza istniejącymi strukturami teatralnymi. Ani ja, ani reżyser nie mieliśmy wygórowanych żądań czy oczekiwań. Obywam się na scenie praktycznie bez scenografii. Najważniejsza była dla mnie szansa na poszerzenie możliwości mojego warsztatu aktorskiego poprzez próbę zmierzenia się z nową formą - monodramem.
Z aktorem rozmawiała Agnieszka Kozłowska - Piasta
Komentarze |