Muzyka Rozmowy
Wys�ano dnia 03-03-2011 o godz. 16:32:27 przez rafa 7124
Wys�ano dnia 03-03-2011 o godz. 16:32:27 przez rafa 7124
Z zespołem Ms. No One rozmawiał podczas Firmamentu Patryk Kanarek. Ms. No One – to dość młody zespół, swą karierę rozpoczęli w lipcu 2008 roku, zaraz potem zdobyli kilka znaczących nagród m.in.: Slot Art Festival, Pepsi Vena Music Festival, co diametralnie napędziło ich karierę. We wrześniu ubiegłego roku (2010) ukazał się ich debiutancki album „The Leaving Room”, którego wydawcą jest Polskie Radio. Ich muzyka jest dość skomplikowana – teksty przepełnione poezją oparte o melancholijny rock z elementami trip-hopu. Pięcioosobowy skład to reprezentacja Krakowa i Tychów. |
Patryk Kanarek: Jak wrażenia po sobotnim koncercie?
Asia Piwowar: Było przyjemnie, chociaż późno zwykle zasypiam o tej porze.
Sławek Bardadyn: Moje są bardzo pozytywne, chyba udało nam się trochę rozruszać publikę, no i świetne tosty. Osobiście zainteresował mnie jeszcze projekt ONE (pokrewieństwo nazw nie ma z tym nic wspólnego, he, he).
P.K.: Asiu, możesz mi opowiedzieć jak to wszystko się zaczęło, projekt „panna nikt”, skąd poskładałaś tych ludzi z innych miast i jak to wszystko ruszyło?
A.P.: Historia w zasadzie jest dość prosta. Napisałam piosenki, chciałam je z kimś zapoznać. Damian (perkusja) napisał mi maila, że jest fajny i fajnie gra, Agnieszkę (bas) poznałam dwa dni później. A po tygodniu spotkaliśmy się na pierwszej próbie w Krakowie. Dołączył do nas wówczas jeszcze Krzysiek Łochowicz na gitarze. Sławek stwierdził, że nas wyprodukuje, bo to dobre jest, no i samo ruszyło. Od kwietnia, kiedy promujemy „The Leaving Room”, Krzyśka zastąpił Michał. Jeździmy sobie po Polsce i trochę za jej granicami i gramy. Paru dobrych ludzi spotkaliśmy na drodze, w odpowiednim czasie, co na pewno wsparło nasze poczynania. Tak to działa.
P.K.: A stylistycznie ten lekki trip-hop, czego był wynikiem? Chyba moda na ten nurt w 2008 była w rewersji.
S.B.: Nie ma to jak trzymać się szufladek, w które co rusz się nas upycha, czym właściwie jest „lekki trip-hop”? Kiedy powstawały pierwsze utwory w naszych rozmowach o stylistyce ani razu nie padło określenie trip-hop. Jeśli już, to było to: „dorzuć tam trochę elektroniki”, albo „więcej basu”. Gdyby oceniać „The Leaving Room” kategoriami trip-hopowymi, to odnieślibyśmy sromotną klęskę, bo niby jak takie utwory jak „W czasie deszcz” czy, „Not this time” miałyby reprezentować ten gatunek? Gdyby ktoś mnie ścisnął w imadle, to wydusiłbym chyba określenie „alternatywny pop”.
A.P.: Zgadzam się z przedmówcą. Z tym trip-hopem to jest tak mniej więcej, jak to, że stale się ciągnie za nami łatka zespołu pochłoniętego przez Islandię – a nasza muzyka niekoniecznie wiele ma wspólnego z Sigur Ros czy Mum, chociaż wielbię ich, tak jak ich wyspę. Ale my się na to nie obrażamy. W jakiś sposób to wszystko jest fascynujące.
P.K.: „Trójka” i Stelmach stały się waszą trampoliną?
A.P.: Tak, bez wątpienia. Tak samo jak szczeciński festiwal Gramy, po którym właśnie Piotr Stelmach wykazał się sporą dawką zaufania, ponieważ ściągnął nas na pełen koncert do „Trójki”, słysząc tylko 3 nasze kawałki. Podziwiamy go za to :) Chyba nie było najgorzej, bo w tym roku ponownie zagraliśmy w ofensywie. Nie ma co ukrywać, że dzięki temu, że nasza płyta ma patronat „Trójki” udaje nam się dotrzeć z dźwiękami w więcej miejsc, wielu ludzi do nas pisze strasznie miłe rzeczy, więc to się na coś wartościowego przekłada.
P.K.: Przygotowując się do wywiadu, przeczytałem gdzieś Twoją deklarację, że smutne piosenki wychodzą Ci najlepiej, po koncercie odniosłem wrażenie, że Wam jako grupie lepiej wychodzą te weselsze jak np. „Big laugh”. Nie chcecie iść w tę stronę?
A.P.: To trochę taka igraszka słowna, ale tak jest. Wiesz z mojej strony to chodzi o język wypowiedzi. Uważam, że najważniejsze bez względu na gatunek, to być prawdziwym i wolnym twórczo. Tylko wtedy może Ci to dostarczać prawdziwej frajdy. I chociaż muzyka to pewien dział matmy, to naprawdę nie ma co kalkulować, bo to bez sensu. Nie zrobię płyty z samymi utworami typu „Big laugh”, chociaż pewnie mogłabym, bo to tylko część historii Ms. No One. Po za tym, jesteśmy uważni na to jak odbierają nas ludzie, w tym także Ty, jest to dla nas istotne, bo dodaje energii, ale szczerze jak zamykamy drzwi salki prób, to o tym wszystkim zapominamy. Po prostu gramy. Przymiotniki smutny, wesoły pojawiają się ze strony odbiorcy. I to jest chyba dobra kolej rzeczy.
S.B.: Zgadzam się z Asią.
P.K.: Plany na przyszłość, nowa płyta?
A.P.: Nasze najbliższe plany muzyczne: 2 stycznia będziemy „przesłuchani” przez Tomka Kina w Radiu Roxy (zapraszamy, po sylwestrze to ciekawe rzeczy wyjść mogą:), w lutym nasz IK ukaże się na składance Piotra Kaczkowskiego „Minimax” – co nas bardzo cieszy. A oprócz tego w pierwszym kwartale pojawią się remiksy naszych utworów. Powoli też (bo i nie ma się co spieszyć) malujemy sobie nowe piosenki, które zapewne w przyszłości ukażą sie na drugim albumie.
S.B.: Skład remiksujących właśnie się krystalizuje. Na razie nie zdradzamy składu osobowego, ale możemy powiedzieć, że stylistycznie będzie dość szeroko, od islandzkich ballad z wykopem, przez bardziej klubowe wywijasy aż po dubstep.
P.K.: Dzięki za rozmowę.
Asia Piwowar: Było przyjemnie, chociaż późno zwykle zasypiam o tej porze.
Sławek Bardadyn: Moje są bardzo pozytywne, chyba udało nam się trochę rozruszać publikę, no i świetne tosty. Osobiście zainteresował mnie jeszcze projekt ONE (pokrewieństwo nazw nie ma z tym nic wspólnego, he, he).
P.K.: Asiu, możesz mi opowiedzieć jak to wszystko się zaczęło, projekt „panna nikt”, skąd poskładałaś tych ludzi z innych miast i jak to wszystko ruszyło?
A.P.: Historia w zasadzie jest dość prosta. Napisałam piosenki, chciałam je z kimś zapoznać. Damian (perkusja) napisał mi maila, że jest fajny i fajnie gra, Agnieszkę (bas) poznałam dwa dni później. A po tygodniu spotkaliśmy się na pierwszej próbie w Krakowie. Dołączył do nas wówczas jeszcze Krzysiek Łochowicz na gitarze. Sławek stwierdził, że nas wyprodukuje, bo to dobre jest, no i samo ruszyło. Od kwietnia, kiedy promujemy „The Leaving Room”, Krzyśka zastąpił Michał. Jeździmy sobie po Polsce i trochę za jej granicami i gramy. Paru dobrych ludzi spotkaliśmy na drodze, w odpowiednim czasie, co na pewno wsparło nasze poczynania. Tak to działa.
P.K.: A stylistycznie ten lekki trip-hop, czego był wynikiem? Chyba moda na ten nurt w 2008 była w rewersji.
S.B.: Nie ma to jak trzymać się szufladek, w które co rusz się nas upycha, czym właściwie jest „lekki trip-hop”? Kiedy powstawały pierwsze utwory w naszych rozmowach o stylistyce ani razu nie padło określenie trip-hop. Jeśli już, to było to: „dorzuć tam trochę elektroniki”, albo „więcej basu”. Gdyby oceniać „The Leaving Room” kategoriami trip-hopowymi, to odnieślibyśmy sromotną klęskę, bo niby jak takie utwory jak „W czasie deszcz” czy, „Not this time” miałyby reprezentować ten gatunek? Gdyby ktoś mnie ścisnął w imadle, to wydusiłbym chyba określenie „alternatywny pop”.
A.P.: Zgadzam się z przedmówcą. Z tym trip-hopem to jest tak mniej więcej, jak to, że stale się ciągnie za nami łatka zespołu pochłoniętego przez Islandię – a nasza muzyka niekoniecznie wiele ma wspólnego z Sigur Ros czy Mum, chociaż wielbię ich, tak jak ich wyspę. Ale my się na to nie obrażamy. W jakiś sposób to wszystko jest fascynujące.
P.K.: „Trójka” i Stelmach stały się waszą trampoliną?
A.P.: Tak, bez wątpienia. Tak samo jak szczeciński festiwal Gramy, po którym właśnie Piotr Stelmach wykazał się sporą dawką zaufania, ponieważ ściągnął nas na pełen koncert do „Trójki”, słysząc tylko 3 nasze kawałki. Podziwiamy go za to :) Chyba nie było najgorzej, bo w tym roku ponownie zagraliśmy w ofensywie. Nie ma co ukrywać, że dzięki temu, że nasza płyta ma patronat „Trójki” udaje nam się dotrzeć z dźwiękami w więcej miejsc, wielu ludzi do nas pisze strasznie miłe rzeczy, więc to się na coś wartościowego przekłada.
P.K.: Przygotowując się do wywiadu, przeczytałem gdzieś Twoją deklarację, że smutne piosenki wychodzą Ci najlepiej, po koncercie odniosłem wrażenie, że Wam jako grupie lepiej wychodzą te weselsze jak np. „Big laugh”. Nie chcecie iść w tę stronę?
A.P.: To trochę taka igraszka słowna, ale tak jest. Wiesz z mojej strony to chodzi o język wypowiedzi. Uważam, że najważniejsze bez względu na gatunek, to być prawdziwym i wolnym twórczo. Tylko wtedy może Ci to dostarczać prawdziwej frajdy. I chociaż muzyka to pewien dział matmy, to naprawdę nie ma co kalkulować, bo to bez sensu. Nie zrobię płyty z samymi utworami typu „Big laugh”, chociaż pewnie mogłabym, bo to tylko część historii Ms. No One. Po za tym, jesteśmy uważni na to jak odbierają nas ludzie, w tym także Ty, jest to dla nas istotne, bo dodaje energii, ale szczerze jak zamykamy drzwi salki prób, to o tym wszystkim zapominamy. Po prostu gramy. Przymiotniki smutny, wesoły pojawiają się ze strony odbiorcy. I to jest chyba dobra kolej rzeczy.
S.B.: Zgadzam się z Asią.
P.K.: Plany na przyszłość, nowa płyta?
A.P.: Nasze najbliższe plany muzyczne: 2 stycznia będziemy „przesłuchani” przez Tomka Kina w Radiu Roxy (zapraszamy, po sylwestrze to ciekawe rzeczy wyjść mogą:), w lutym nasz IK ukaże się na składance Piotra Kaczkowskiego „Minimax” – co nas bardzo cieszy. A oprócz tego w pierwszym kwartale pojawią się remiksy naszych utworów. Powoli też (bo i nie ma się co spieszyć) malujemy sobie nowe piosenki, które zapewne w przyszłości ukażą sie na drugim albumie.
S.B.: Skład remiksujących właśnie się krystalizuje. Na razie nie zdradzamy składu osobowego, ale możemy powiedzieć, że stylistycznie będzie dość szeroko, od islandzkich ballad z wykopem, przez bardziej klubowe wywijasy aż po dubstep.
P.K.: Dzięki za rozmowę.
rozmawiał Patryk Kanarek
Festiwal Firmament 2010Festiwal Firmament 10-12 grudnia 2010, Sala Kameralna Kieleckiego Centrum Kultury. Zdjęcia: Kamil Smuga, Magdalena Wolff, Rafał Nowak. www.firmament.wici.info... Album Festiwal Firmament 2010 |
Komentarze |