Turystyka i Podróże Recenzje Sport i Rekreacja
Wys�ano dnia 18-12-2004 o godz. 18:00:00 przez pala2 1202
Wys�ano dnia 18-12-2004 o godz. 18:00:00 przez pala2 1202
Dojazd. Jak zwykle ciężko się zwlec z wyra po nocnym berku z niebieskimi, ale pomaga mi myœl, ze pierwszy raz jadę w Bieszczady na dodatek w starej ekipie (Hamer i NiedŸwiedŸ) i z rowerami. Na trasie namawiałem chłopaków na pyszna jajecznice w sprawdzonym miejscu i od tego mementu zaczęły się nasze kłopoty z pełnoletnim poldziuchem. |
Gdzieœ przed Tarnowem wóz kaput, NiedŸwiedŸ – kierowca naszej ekspedycji przystšpił do telekonferencyjnej naprawy on-line ;) a my z Hamerem nadrobiliœmy braki z zoologii (spotkanie z indorami), gastronomii (zupka chmielowa), historii (rocznica œródlšdowania w WTC) i WF-u („tor” do dirta).
Po półtorej godziny i interwencji lokalnej Złotej Ršczki napieramy dalej. Jazda FSO to folklor – trzeba pamiętać o zżeranym oleju silnikowym, którego brakło nam a na podjeŸdzie napotkaliœmy stado owiec pędzone przez „barana”, prędkoœć spadła do 5km/h i zagotowała się woda w chłodnicy, bo spadł jakiœ przewód od wiatraka – fart, że nie zatarliœmy silnika. Ostatnie kilometry od Ustrzyk do Wołosatego to droga, na której nasz Złomonez poznał z bliska więcej dziur niż dworcowy sedes, dochodzšce odgłosy sugerowały, że urwaliœmy zawieszenie, co się na szczęœcie nie potwierdziło.
Troczenie.
W Wołosatem byliœmy koło 17 i zaczęła się szopka z troczeniem bagażu. Zastanawiałem się nad każdym zabieranym litrem wody, parš skarpet, konserwš, batonem... Ja przyjšłem strategię „wszystko w plecaku” i choć miałem obawy, że Ÿle to się odbije na moim „perskim oku” to okazały się one niepotrzebne, bo kontakt z siodełkiem jest bardzo rzadki. Hamer wybrał opcje „minimum” – miał bagaż wielkoœci 1/4 mojego upchnięty w ascetyczny plecaczek + przysznurowana karimata i œpiwór podwišzany pod siodełkiem. NiedŸwiedŸ zbudował sobie istnego cadillaca – namiot przewieszony równolegle przez kierownicę, stary wygrzebany bałagażnik rowerowy z tyłu + unikalny system wišzania 20-metrowym sznurkiem, którym Michał przytroczył bagaż – wsiadłem i przejechałem się po płaskim: coœ jakby ktoœ przymocował fortepian do kierownicy Harleya: sterownoœć 1, stabilnoœć 10
Trasa.
Start z Wołosatego szerokš ubitš drogš, dalej droga skręca do lasu brukiem by zmienić się w.... asfalt! Dłuuuugi podjazd asfaltowš serpentynš, póŸniej po kamieniach, odbicie szlakiem w lewo, i podprowadzanie stromš, bardzo wšskš i krętš œcieżkš z charakterystycznymi dla regionu kępami traw. Kawałek jazdy i słońce zaczyna mówić dobranoc.
Nocleg.
Rozbijamy namiot 10m poniżej szczytu Rozsypańca, rowery chowamy w głębokiej trawie i na wszelki wypadek przypinamy długa linkš u podstawy jedynego œwierka w okolicy. Ten „wszelki wypadek” okazuje się uzasadniony, bo już po zmroku przemyka nagle jakaœ postać bez latarki napędzajšc nam pietra. Kolacja kanapkowa [przepis: bułkę nacišć i wydłubać ze œrodka „to miękkie”, posmarować obie połówki serem topionym a następnie przekładać warstwami salami, żółtego sera i sałaty – iloœć warstw wg uznania, ale tak, żeby dało się jakoœ zamknšć bułkę, każdš bułę osobno w mały woreczek i zakręcić tak, żeby się nie rozleciała], baton w ryj i żołšdkowa gorzka na rozgrzewkę.
Wiedziałem, ze mieszkajšc w mieœcie widzę tylko małš częœć gwiazd, ale myœlałem, że podczas obserwacji nieba na nocnych rajdach pieszych widziałem dużo gwiazd. Tak naprawdę to tam, w nocy, w Bieszczadach, stojšc przed namiotem z rozdziawionš japš zadartš do góry, niebo mnie przygniotło. Kto nie widział tego na własne oczy, temu nie wytłumaczę, jakie wrażenie robiš miliardy gwiazd wszędzie, tak mocno i wyraŸnie widocznych. Droga Mleczna jak na dłoni, gwiazd tyle, że ciężko w pierwszej chwili wyłowić wielki wóz, patrzysz we wszystkie strony i aż po horyzont niebo mruga tylko dla Ciebie.
Gwiazdy, sztuczne satelity, stacja Alfa... żadnej łuny od miasta, żadnych œwiateł, zero cywilizacji, tylko Ty, niebo i wiatr hulajšcy po trawach sięgajšcych do ramion.... mmm, poezja. I jak w dowcipie, gdy człowiek przypomni sobie o życiu w bloku wœród autoalarmów, telefonów, sygnałów, gdy pomyœli o zgiełku, o polityce, komisjach œledczych, aferach... nic, tylko rzucić to wszystko w pizdu i wyprowadzić się w Bieszczady!
Chciałem z tego niezwykłego miejsca wysłać pozdrowienia najbliższym, ale komórka nie znalazła żadnej polskiej sieci, za to pojawiły się 2 ukraińskie, 2 słowackie i 3 węgierskie! Po wielu próbach udało mi się zalogować w sieci Kyivstar ale zasięgu styknęło tylko na 3 SMSy (tanio, po 30 gr.). Na noc zakładam dodatkowš bluzę i 3 pary skarpet – dzięki temu nie marznę w œpiworze mimo krótkich spodenek. W nocy „coœ” nam obwšchiwało namiot ale nie chcieliœmy sprawdzać co to było.
Rano tuńczyk z puchy i snikersy. Zwijamy namiot, gdy mija nas anglojęzyczna grupa, jest 7:00 i zapowiada się wspaniała pogoda. Z angolami idzie pracownik parku, który pyta nas o pozwolenie na rozbicie namiotu. Milczenie. Goœć widzšc, że œmieci mamy spakowane ze sobš i nie rozpalaliœmy ogniska odpuszcza sprawę i rusza w swojš stronę.
Trasa.
Ruszamy. Wiatr dmie z niesamowitš siłš. Widoki wynagradzajš nam wszelkie trudy podróży. Teraz wiem, co to za smak na ustach – smak wolnoœci, przygody, natury, z dala od tłumów Giewontu i Morskiego Oka, bez masztów GSM, kominów, linii elektrycznych... frajda sto procent. Cały czas trasa wiedzie nas grzbietami kolejnych gór, po obu stronach zieje przestrzeń, łany traw tarmosi wiatr, czuję, że oddycham! Wiatr się nasila, dmie tak mocno, że na kask zakładam starš rozcišgniętš zimowš czapkę, wyglšdam trochę jak Jamiroquai ale za to nie mam przecišgu miedzy uszami ;)
Na jednym ze zjazdów wšskim grzbietem czuję, że podmuch spycha mnie w prawo ze szlaku, na szczęœcie nie jest stromo i hamuję zataczajšc po czymœ przypominajšcym krzaki jagód. Chwilami trafiamy na remontowane odcinki szlaku, przykryte siatkš, w tym niestety jeden punkt widokowy – trudno, trzeba dać czas na regeneracje roœlinnoœci. Na którymœ szczycie pod krzyżem spotykamy pierwszych tego dnia turystów. Słowacy z zazdroœciš patrzš na rowery ale poproszeni uprzejmie robiš nam zdjęcie pamištkowe.
Podjazd i zjazd na zmianę. I wiatr. Droga prowadzi teraz jakby skalnš półkš w poprzek bardzo długiego zbocza. Wšska długa koleina, z wysokimi brzegami i kępami trawy, co jakiœ czas sprowadzanie po uskoku. Wiatr porywa niedŸwiedziowi kurtkę przywišzanš do bagażnika, pogoń za niš nie ma sensu. Odpoczynek u stóp Tarnicy, pierwszy zasięg komórki, esy z nocy i dalej jazda na przełęcz 100m od szczytu. Przypinamy bajki do drogowskazu i wdreptujemy na szczyt. Widok rewela, słońce opala, Hamer spotyka koleżankę ze szkolnej ławy, wspólna fota i lecimy. Bardzo mile wspominam gesty i słowa ludzi, którzy gratulujš nam lub okazujš podziw, sami ustępujš nam miejsca w przewężeniach, za co słyszš gromkie „dzięki”, na zjazdach nawet bez odrywania oczu od trasy 8D
Zjazd.
Zaczyna się zjazd – jeden z najdłuższych jakie zaliczyłem w życiu. Była to jedna z największych rozkoszy, jakie osišgnšłem nie zdejmujšc ubrania :D około 45 min zabawy na szybkich ubitych œcieżkach na przemian z kamienistymi szerokimi zakrętasami. Chwilami jazda po głazach, kamsztorach na pół koła, trzęsło tak, że NiedŸwiedŸ zgubił œpiwór – nie wiadomo nawet kiedy i gdzie. Niżej zaczyna się las, trasa wymaga cały czas przytomnoœci, cierpnš trochę palce od klamek a tu 100% adrenaliny, uwagi, skupienia, coraz więcej drzew i ludzi, drewniane poszczerbione kładki, łaaaaaaaa – po to właœnie przyjechałem!
Czuje to! – niekontrolowane drganie łydek, oczy w pozycji „wybałsz” – najlepszej do zczytywania drogi, paranoidalny uœmiech i pytajniki w oczach mijanych turystów :) Zjazd kończy się na szerokiej leœnej drodze. Tu dopiero Michał zauważa brak œpiwora i wraca na szczyt szukajšc zguby a my z Hamerem mamy czas na odpoczynek i podniecanie się œwieżymi wrażeniami ze zjazdu. Œpiwór szlag trafił. Shit happends. Na następnš wyprawę zrzucimy się na nowy, będzie dobrze dzieciak :)
Kambek.
Na brzegu parku wyrzucamy do pojemników œmieci a tu jakiœ strażnik wyskakuje ze swojego wychodka z mordš „gdzie bilety” – o co kaman? Jakie bilety skoro nie mijaliœmy żadnego punktu ich sprzedaży, bramki itp.? Cieć nas straszy i próbuje wyłudzić łapówkę na co składamy mu życzenia miłego dnia i oddalamy się pospiesznie nie czekajšc aż je odwzajemni :D
Browiec podczas pakowania się w poldka (okazuje się, że da się zmieœcić 3 sporych ludzi, bagaże i 3 rowery tylko trzeba powypinać koła). Jestem zwalony jak koń po westernie a to zaledwie czterdzieœci parę kilosów w siodle. Ale te kilosy będę pamiętał na zawsze a przy najbliższej okazji trzeba zrobić riplej! :D
Więcej fotek z wyprawy, choć tak naprawdę to najciekawsze momenty przejechaliœmy bo szkoda było hamować do zdjęć ;(
Bartek Bike 2 Die
Po półtorej godziny i interwencji lokalnej Złotej Ršczki napieramy dalej. Jazda FSO to folklor – trzeba pamiętać o zżeranym oleju silnikowym, którego brakło nam a na podjeŸdzie napotkaliœmy stado owiec pędzone przez „barana”, prędkoœć spadła do 5km/h i zagotowała się woda w chłodnicy, bo spadł jakiœ przewód od wiatraka – fart, że nie zatarliœmy silnika. Ostatnie kilometry od Ustrzyk do Wołosatego to droga, na której nasz Złomonez poznał z bliska więcej dziur niż dworcowy sedes, dochodzšce odgłosy sugerowały, że urwaliœmy zawieszenie, co się na szczęœcie nie potwierdziło.
Troczenie.
W Wołosatem byliœmy koło 17 i zaczęła się szopka z troczeniem bagażu. Zastanawiałem się nad każdym zabieranym litrem wody, parš skarpet, konserwš, batonem... Ja przyjšłem strategię „wszystko w plecaku” i choć miałem obawy, że Ÿle to się odbije na moim „perskim oku” to okazały się one niepotrzebne, bo kontakt z siodełkiem jest bardzo rzadki. Hamer wybrał opcje „minimum” – miał bagaż wielkoœci 1/4 mojego upchnięty w ascetyczny plecaczek + przysznurowana karimata i œpiwór podwišzany pod siodełkiem. NiedŸwiedŸ zbudował sobie istnego cadillaca – namiot przewieszony równolegle przez kierownicę, stary wygrzebany bałagażnik rowerowy z tyłu + unikalny system wišzania 20-metrowym sznurkiem, którym Michał przytroczył bagaż – wsiadłem i przejechałem się po płaskim: coœ jakby ktoœ przymocował fortepian do kierownicy Harleya: sterownoœć 1, stabilnoœć 10
Trasa.
Start z Wołosatego szerokš ubitš drogš, dalej droga skręca do lasu brukiem by zmienić się w.... asfalt! Dłuuuugi podjazd asfaltowš serpentynš, póŸniej po kamieniach, odbicie szlakiem w lewo, i podprowadzanie stromš, bardzo wšskš i krętš œcieżkš z charakterystycznymi dla regionu kępami traw. Kawałek jazdy i słońce zaczyna mówić dobranoc.
Nocleg.
Rozbijamy namiot 10m poniżej szczytu Rozsypańca, rowery chowamy w głębokiej trawie i na wszelki wypadek przypinamy długa linkš u podstawy jedynego œwierka w okolicy. Ten „wszelki wypadek” okazuje się uzasadniony, bo już po zmroku przemyka nagle jakaœ postać bez latarki napędzajšc nam pietra. Kolacja kanapkowa [przepis: bułkę nacišć i wydłubać ze œrodka „to miękkie”, posmarować obie połówki serem topionym a następnie przekładać warstwami salami, żółtego sera i sałaty – iloœć warstw wg uznania, ale tak, żeby dało się jakoœ zamknšć bułkę, każdš bułę osobno w mały woreczek i zakręcić tak, żeby się nie rozleciała], baton w ryj i żołšdkowa gorzka na rozgrzewkę.
Wiedziałem, ze mieszkajšc w mieœcie widzę tylko małš częœć gwiazd, ale myœlałem, że podczas obserwacji nieba na nocnych rajdach pieszych widziałem dużo gwiazd. Tak naprawdę to tam, w nocy, w Bieszczadach, stojšc przed namiotem z rozdziawionš japš zadartš do góry, niebo mnie przygniotło. Kto nie widział tego na własne oczy, temu nie wytłumaczę, jakie wrażenie robiš miliardy gwiazd wszędzie, tak mocno i wyraŸnie widocznych. Droga Mleczna jak na dłoni, gwiazd tyle, że ciężko w pierwszej chwili wyłowić wielki wóz, patrzysz we wszystkie strony i aż po horyzont niebo mruga tylko dla Ciebie.
Gwiazdy, sztuczne satelity, stacja Alfa... żadnej łuny od miasta, żadnych œwiateł, zero cywilizacji, tylko Ty, niebo i wiatr hulajšcy po trawach sięgajšcych do ramion.... mmm, poezja. I jak w dowcipie, gdy człowiek przypomni sobie o życiu w bloku wœród autoalarmów, telefonów, sygnałów, gdy pomyœli o zgiełku, o polityce, komisjach œledczych, aferach... nic, tylko rzucić to wszystko w pizdu i wyprowadzić się w Bieszczady!
Chciałem z tego niezwykłego miejsca wysłać pozdrowienia najbliższym, ale komórka nie znalazła żadnej polskiej sieci, za to pojawiły się 2 ukraińskie, 2 słowackie i 3 węgierskie! Po wielu próbach udało mi się zalogować w sieci Kyivstar ale zasięgu styknęło tylko na 3 SMSy (tanio, po 30 gr.). Na noc zakładam dodatkowš bluzę i 3 pary skarpet – dzięki temu nie marznę w œpiworze mimo krótkich spodenek. W nocy „coœ” nam obwšchiwało namiot ale nie chcieliœmy sprawdzać co to było.
Rano tuńczyk z puchy i snikersy. Zwijamy namiot, gdy mija nas anglojęzyczna grupa, jest 7:00 i zapowiada się wspaniała pogoda. Z angolami idzie pracownik parku, który pyta nas o pozwolenie na rozbicie namiotu. Milczenie. Goœć widzšc, że œmieci mamy spakowane ze sobš i nie rozpalaliœmy ogniska odpuszcza sprawę i rusza w swojš stronę.
Trasa.
Ruszamy. Wiatr dmie z niesamowitš siłš. Widoki wynagradzajš nam wszelkie trudy podróży. Teraz wiem, co to za smak na ustach – smak wolnoœci, przygody, natury, z dala od tłumów Giewontu i Morskiego Oka, bez masztów GSM, kominów, linii elektrycznych... frajda sto procent. Cały czas trasa wiedzie nas grzbietami kolejnych gór, po obu stronach zieje przestrzeń, łany traw tarmosi wiatr, czuję, że oddycham! Wiatr się nasila, dmie tak mocno, że na kask zakładam starš rozcišgniętš zimowš czapkę, wyglšdam trochę jak Jamiroquai ale za to nie mam przecišgu miedzy uszami ;)
Na jednym ze zjazdów wšskim grzbietem czuję, że podmuch spycha mnie w prawo ze szlaku, na szczęœcie nie jest stromo i hamuję zataczajšc po czymœ przypominajšcym krzaki jagód. Chwilami trafiamy na remontowane odcinki szlaku, przykryte siatkš, w tym niestety jeden punkt widokowy – trudno, trzeba dać czas na regeneracje roœlinnoœci. Na którymœ szczycie pod krzyżem spotykamy pierwszych tego dnia turystów. Słowacy z zazdroœciš patrzš na rowery ale poproszeni uprzejmie robiš nam zdjęcie pamištkowe.
Podjazd i zjazd na zmianę. I wiatr. Droga prowadzi teraz jakby skalnš półkš w poprzek bardzo długiego zbocza. Wšska długa koleina, z wysokimi brzegami i kępami trawy, co jakiœ czas sprowadzanie po uskoku. Wiatr porywa niedŸwiedziowi kurtkę przywišzanš do bagażnika, pogoń za niš nie ma sensu. Odpoczynek u stóp Tarnicy, pierwszy zasięg komórki, esy z nocy i dalej jazda na przełęcz 100m od szczytu. Przypinamy bajki do drogowskazu i wdreptujemy na szczyt. Widok rewela, słońce opala, Hamer spotyka koleżankę ze szkolnej ławy, wspólna fota i lecimy. Bardzo mile wspominam gesty i słowa ludzi, którzy gratulujš nam lub okazujš podziw, sami ustępujš nam miejsca w przewężeniach, za co słyszš gromkie „dzięki”, na zjazdach nawet bez odrywania oczu od trasy 8D
Zjazd.
Zaczyna się zjazd – jeden z najdłuższych jakie zaliczyłem w życiu. Była to jedna z największych rozkoszy, jakie osišgnšłem nie zdejmujšc ubrania :D około 45 min zabawy na szybkich ubitych œcieżkach na przemian z kamienistymi szerokimi zakrętasami. Chwilami jazda po głazach, kamsztorach na pół koła, trzęsło tak, że NiedŸwiedŸ zgubił œpiwór – nie wiadomo nawet kiedy i gdzie. Niżej zaczyna się las, trasa wymaga cały czas przytomnoœci, cierpnš trochę palce od klamek a tu 100% adrenaliny, uwagi, skupienia, coraz więcej drzew i ludzi, drewniane poszczerbione kładki, łaaaaaaaa – po to właœnie przyjechałem!
Czuje to! – niekontrolowane drganie łydek, oczy w pozycji „wybałsz” – najlepszej do zczytywania drogi, paranoidalny uœmiech i pytajniki w oczach mijanych turystów :) Zjazd kończy się na szerokiej leœnej drodze. Tu dopiero Michał zauważa brak œpiwora i wraca na szczyt szukajšc zguby a my z Hamerem mamy czas na odpoczynek i podniecanie się œwieżymi wrażeniami ze zjazdu. Œpiwór szlag trafił. Shit happends. Na następnš wyprawę zrzucimy się na nowy, będzie dobrze dzieciak :)
Kambek.
Na brzegu parku wyrzucamy do pojemników œmieci a tu jakiœ strażnik wyskakuje ze swojego wychodka z mordš „gdzie bilety” – o co kaman? Jakie bilety skoro nie mijaliœmy żadnego punktu ich sprzedaży, bramki itp.? Cieć nas straszy i próbuje wyłudzić łapówkę na co składamy mu życzenia miłego dnia i oddalamy się pospiesznie nie czekajšc aż je odwzajemni :D
Browiec podczas pakowania się w poldka (okazuje się, że da się zmieœcić 3 sporych ludzi, bagaże i 3 rowery tylko trzeba powypinać koła). Jestem zwalony jak koń po westernie a to zaledwie czterdzieœci parę kilosów w siodle. Ale te kilosy będę pamiętał na zawsze a przy najbliższej okazji trzeba zrobić riplej! :D
Więcej fotek z wyprawy, choć tak naprawdę to najciekawsze momenty przejechaliœmy bo szkoda było hamować do zdjęć ;(
Bartek Bike 2 Die
Komentarze
|