Muzyka Rozmowy Włodzimierz Pawlik,Nagroda Grammy,Kielce Kultura
Wys�ano dnia 08-03-2006 o godz. 14:00:00 przez pala2 4089
Wys�ano dnia 08-03-2006 o godz. 14:00:00 przez pala2 4089
Z wybitnym jazzmanem, aranżerem, kompozytorem i pianistą, kielczaninem z pochodzenia rozmawiała Agnieszka Kozłowska-Piasta |
-Dlaczego Włodek, a nie Włodzimierz?
-Odpowiedź jest bardzo prozaiczna - nie było mnie przez parę lat w kraju, a na Zachodzie, gdzie mieszkałem, nie było siły, żeby ktoś wymówił dobrze imię Włodzimierz. Kończyło się na "W", a potem były same schody. Stwierdziłem, że muszę to uprościć, czysto semantyczno-językowy zabieg. Tak zostało do dzisiaj.
-Przyjechał Pan do Kielc, aby promować swój najnowszy album "Anhelli", zainspirowany poematem Słowackiego. Wcześniej napisał Pan muzykę do sonetów Szekspira. Jaką rolę ogrywa literatura w Pana życiu artystycznym?
- Literatura jest moją drugą pasją. Jestem molem książkowym, literatura jest dla mnie jak narkotyk. Szczególnie pociąga mnie poezja,ponieważ jest bliższa doznaniom muzycznym. Chociażby "Anhelli": czytając poczułem, że to wszystko można przetworzyć na dźwięki.
-Dlaczego romantyzm jest Pana ulubionym okresem literackim?
- Romantyzm ma dla mnie szersze znaczenie. To jest postawa intelektualna, estetyczna i wobec świata.To wrażliwość na Piękno. Romantyzm dostrzegam w wierszach Seneki czy Horacego. Dla mnie romantykiem jest i Tuwim i Miles Davies, św.Franciszek i Carlos Antonio Jobim.
- "Anhelli" ma również związek z Pana biografią. W 1984 roku musiał Pan opuścić Polskę. Czy doświadczenia życiowe mają wpływ na to, co Pan tworzy?
-Bezsprzecznie. Oczywiście, że tak.
-Który skomponowany przez Pana utwór jest najbardziej związany z jakimś wydarzeniem?
-Myślę, że "Stabat Mater" było takim utworem. Ja do końca nie mogę powiedzieć,co zadecydowało o jego powstaniu. To był proces. Moja psychika,wrażliwość jest jak otwarta księga ,która zapisywana jest wrażeniami,informacjami,emocjami� To one zaczynają tworzyć pewną całość, formę wewnętrzną gdzieś tam w środku. Tak sobie to wyobrażam, że to gdzieś się zapisuje swoim własnym wewnętrznym językiem i w pewnym momencie prosi o wyjaśnienie w przekazie słownym, dźwiękowym albo jakimś innym. Przychodzi moment, aby to po prostu wyrazić na zewnątrz.. Tak to czuję intuicyjnie, choć o intuicji właściwie trudno mówić, bo to są sprawy spoza kategorii logicznego myślenia - to tajemnice ludzkiej
podświadomości.
19.02.2006 r. koncert w KCK. Włodkowi Pawlikowi towarzyszą: Paweł Pańta (kontrabas) i Cezary Konrad (perkusja).
-To, co jest w Pana głowie, już jest muzyką, czy staje się muzyką dopiero "zewnętrznie"?
-To jest ta tajemnica aktu tworzenia. Do końca nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć.
-To nie jest tak, że te wrażenia już są melodią, którą Pan przelewa na papier?
- To niekoniecznie musi być melodia. Muzyka to nie jest tylko melodia. Muzyką może być już krok albo szelest, krzyk, cisza. To są po prostu inspiracje, często paradoksalnie pozamuzyczne. Te dźwięki są nawet w tej chwili. Rozmawiamy w pewnej przestrzeni i coś się dzieje. Wystarczy to wszystko wyłapać. To Pitagoras powiedział, że dźwięki, które nas otaczają, są w jakimś sensie muzyką, muzyką kosmosu. Oczywiście to, co słyszę, jest potencjalnym tworzywem, tak jak glina dla rzeźbiarza. Wyzwaniem dla mnie, czyli dla człowieka który tworzy muzyczne formy, jest wykorzystanie tych dźwięków. One dla kogoś mogą być niesłyszalne, nieważne, a dla mnie stają się inspiracją i nabierają ogromnej wagi. Ja myślę uszami :).
-Jak to jest z improwizacją, czy powstaje tak samo jak kompozycja?
- To są dwie różne sprawy. Komponowanie to bardzo duży wysiłek intelektualno-twórczy, który wymaga czasu, skupienia, koncentracji i przełożenia tego, co się stworzy, na papier. To praca od podstaw. Od pierwszego dźwięku do ostatniego, wszystko jest moje i na końcu podpisuję się swoim nazwiskiem. Tak jak książka: Umberto Eco "Imię róży", "Stabat Mater" Włodek Pawlik. Improwizacja wymaga innego podejścia, dzieje się w konkretnym miejscu i czasie i jak gdyby krąży wokół wcześniej tematu. W muzyce istnieje pojęcie wariacji, czyli obrabiania danej struktury melodyczno-harmonicznej na wiele sposobów. Ciągle jednak jest jakieś jądro, jakiś punkt odniesienia, do którego ciągle sięgamy. Improwizacja nie musi być tylko muzyczna, może być także literacka. A propos Słowackiego - Słowacki był świetnym improwizatorem. Mickiewicz i Słowacki to byli rywale, którzy improwizowali publicznie na zadany temat.
-Czy improwizacja jest darem od Boga czy jednak trzeba się do tego przygotować?
-Myślę, że to dar od Boga. No nie ukrywajmy, bądźmy szczerzy :). To jest coś ponad. Nie umiem improwizować słowem. Mogę mówić logicznie, ale nie wyobrażam sobie, żebym mógł interpretować rzeczywistość poprzez słowo np. patrzeć na drzewo i opowiadać o nim niestworzone rzeczy tak, jak potrafię na fortepianie improwizować na jakiś temat przez dłuższy czas. Improwizacja w muzyce wymaga specyficznej zdolności tworzenia dźwięków na zawołanie,bez specjalnego przygotowania.. Wiele osób próbuje improwizować, ale naprawdę dobre improwizacje, dobrzy improwizatorzy zdarzają się dosyć rzadko.
-Niezwykle silne w Pana twórczości są związki z muzyką poważną. Misterium "Stabat Mater" było wielkim wydarzeniem. Dlaczego właśnie w tę stronę skierował Pan swoje kroki?
-Każdy jest sobą na swój sposób i każdy jest na szczęście inny, oryginalny. Mimo podobieństw, istnieją bardzo duże różnice między nami. I te różnice szczególnie w sztuce uwydatniają się bardziej niż w innych dziedzinach życia. Poprzez sztukę można wykreować świat wyobraźni, czy świat idei, wzruszeń za pomocą dźwięku, obrazu, czy poezji na tysiące sposobów. Te różnice w sztuce są wręcz niezbędne do jej istnienia. Sztuka nie jest produkcją kapsli. Dlatego pamiętamy nazwiska twórców i ich dzieła, a nie niezidentyfikowane przestrzenie produkcji ołówków, czy parasolek.
-Ale dlaczego muzyka poważna i religijna?
-Religijność to przede wszystkim duchowość, humanizm i podążanie w tym kierunku. Jest podejściem do życia, systemem wartości, pewną konsekwencją postrzegania i przeżywania świata na co dzień i odbierania tych bodźców, które są w moim życiu najistotniejsze.
Naturalną więc sprawą jest, że idee, którymi jestem przesiąknięty, znajdują swój wyraz w mojej twórczości.
-Opowie nam Pan o muzyce komponowanej dla Łagiewnik?
-Już wiem, że to nie będą Łagiewniki, ale Służewiec. Wszystko na to wskazuje, że premiera odbędzie 25 maja na Torach Służewieckich, w pierwszy dzień wizyty papieża Benedykta XVI w Polsce. Dzieło jest oparte w swojej literackiej warstwie na Apokalipsie św. Jana i dziennikach siostry Faustyny, więc mamy do czynienia z olbrzymim ładunkiem idei i treści metafizycznych, transcendentnych. Zamówiono u mnie muzykę, znam scenariusz, już zacząłem przymiarki do tej pracy. To będzie widowisko, taka współczesna opera, nazwijmy to opera sacra XXI wieku, z olbrzymią gamą efektów audiowizualnych. Będą aktorzy, wokaliści, chór, orkiestra symfoniczna, ruchome sceny, światło, dźwięk, statyści. Muzyka ma być leitmotivem, źródłem spajającym to wszystko, co się będzie działo przez półtorej godziny.
-To duże widowisko. Czy sposób komponowania takiego utworu różni się znacznie od tworzenia muzyki, która potem egzystuje samodzielnie? Wiem, że pisze pan także muzykę do filmów...
-Tak. Inaczej kreuje się muzykę jako czystą, abstrakcyjną formę. Natomiast w wypadku tego typu widowiska, filmu, teatru, dla którego też czasami zdarza mi się pisać muzykę, rola kompozytora jest w jakimś tam stopniu ograniczona przez zamysł reżysera, czy scenarzysty. W tym wypadku komponując, wchodzę jak gdyby w buty, które są już uszyte, dodając jedynie pewne elementy niezbędne do wypełnienia tej całości w warstwie dźwiękowej- to jest jednak bardziej funkcja usługowa, przy całym szacunku dla tego rodzaju pracy, bo lubię to robić i podobno potrafię całkiem nieźle. Często tak bywa, że reżyser decyduje o muzyce, a kompozytor jest tylko wykonawcą jego zaleceń. A nie zawsze gusta reżyserów są takie same jak gusta kompozytorów. Stąd też muzyka do filmów jest bardzo dużym kompromisem. Na szczęście w przypadku widowiska na Służewcu, mam wolną rękę. Paleta moich kompozytorskich możliwości będzie na swój sposób nieograniczona. Będzie ograniczona tylko tym, co ja potrafię, ale nikt inny nie będzie mówił, że to nie wypada albo coś nie pasuje.
-Na płycie "Anhelli" jeden utwór skomponował Pana syn. Czy jest Pan zadowolony, że poszedł w Pana ślady?
-Może to nieskromnie zabrzmi, ale uważam, że to jest po prostu wielki talent. I to właśnie ten utwór, który znalazł się na płycie jest tego dowodem. To nie jest tak, że starałem się pomóc mojemu synowi. Ten utwór po prostu mnie zaskoczył świeżością, oryginalnością. I akurat tak się złożyło, że to jest utwór mojego syna.
-Jak się żyje z tyloma nagrodami, poetyckimi określeniami dziennikarzy, że jest pan wybitnym wirtuozem, wspaniałym, wyjątkowym muzykiem?
-Dla mnie to jest po prostu tylko potwierdzenie słuszności wybranej drogi. No nie daj Boże, żeby pisano, że jestem słaby. Wtedy zostałbym taksówkarzem.
-Ale czy czuje Pan pewną presję, odpowiedzialność, żeby każdym kolejnym utworem potwierdzać tę jakość?
-To jest oczywiste. Wyzwania, które się przed sobą stawia, w pewnym momencie znajdują potwierdzenie albo jego brak. Wtedy sobie człowiek odpowiada na pytanie, czy ma sens to, co robi. Mam wielu przyjaciół, którzy ze mną studiowali, ale przestali się zajmować muzyką, bo, mimo że poświęcili 20 lat na naukę, stwierdzili, że jednak to nie jest to. I to są często bardzo dojrzałe decyzje. W moim przypadku, na całe szczęście, ten problem nie istnieje. Znakomite recenzje, to raczej doładowanie akumulatorów. Nie ukrywam, że przyjmuję również z wielką radością dowody entuzjazmu wyrażanego tak często na moich koncertach przez publiczność w Polsce jak również za granicą.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
-Odpowiedź jest bardzo prozaiczna - nie było mnie przez parę lat w kraju, a na Zachodzie, gdzie mieszkałem, nie było siły, żeby ktoś wymówił dobrze imię Włodzimierz. Kończyło się na "W", a potem były same schody. Stwierdziłem, że muszę to uprościć, czysto semantyczno-językowy zabieg. Tak zostało do dzisiaj.
-Przyjechał Pan do Kielc, aby promować swój najnowszy album "Anhelli", zainspirowany poematem Słowackiego. Wcześniej napisał Pan muzykę do sonetów Szekspira. Jaką rolę ogrywa literatura w Pana życiu artystycznym?
- Literatura jest moją drugą pasją. Jestem molem książkowym, literatura jest dla mnie jak narkotyk. Szczególnie pociąga mnie poezja,ponieważ jest bliższa doznaniom muzycznym. Chociażby "Anhelli": czytając poczułem, że to wszystko można przetworzyć na dźwięki.
-Dlaczego romantyzm jest Pana ulubionym okresem literackim?
- Romantyzm ma dla mnie szersze znaczenie. To jest postawa intelektualna, estetyczna i wobec świata.To wrażliwość na Piękno. Romantyzm dostrzegam w wierszach Seneki czy Horacego. Dla mnie romantykiem jest i Tuwim i Miles Davies, św.Franciszek i Carlos Antonio Jobim.
- "Anhelli" ma również związek z Pana biografią. W 1984 roku musiał Pan opuścić Polskę. Czy doświadczenia życiowe mają wpływ na to, co Pan tworzy?
-Bezsprzecznie. Oczywiście, że tak.
-Który skomponowany przez Pana utwór jest najbardziej związany z jakimś wydarzeniem?
-Myślę, że "Stabat Mater" było takim utworem. Ja do końca nie mogę powiedzieć,co zadecydowało o jego powstaniu. To był proces. Moja psychika,wrażliwość jest jak otwarta księga ,która zapisywana jest wrażeniami,informacjami,emocjami� To one zaczynają tworzyć pewną całość, formę wewnętrzną gdzieś tam w środku. Tak sobie to wyobrażam, że to gdzieś się zapisuje swoim własnym wewnętrznym językiem i w pewnym momencie prosi o wyjaśnienie w przekazie słownym, dźwiękowym albo jakimś innym. Przychodzi moment, aby to po prostu wyrazić na zewnątrz.. Tak to czuję intuicyjnie, choć o intuicji właściwie trudno mówić, bo to są sprawy spoza kategorii logicznego myślenia - to tajemnice ludzkiej
podświadomości.
19.02.2006 r. koncert w KCK. Włodkowi Pawlikowi towarzyszą: Paweł Pańta (kontrabas) i Cezary Konrad (perkusja).
-To, co jest w Pana głowie, już jest muzyką, czy staje się muzyką dopiero "zewnętrznie"?
-To jest ta tajemnica aktu tworzenia. Do końca nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć.
-To nie jest tak, że te wrażenia już są melodią, którą Pan przelewa na papier?
- To niekoniecznie musi być melodia. Muzyka to nie jest tylko melodia. Muzyką może być już krok albo szelest, krzyk, cisza. To są po prostu inspiracje, często paradoksalnie pozamuzyczne. Te dźwięki są nawet w tej chwili. Rozmawiamy w pewnej przestrzeni i coś się dzieje. Wystarczy to wszystko wyłapać. To Pitagoras powiedział, że dźwięki, które nas otaczają, są w jakimś sensie muzyką, muzyką kosmosu. Oczywiście to, co słyszę, jest potencjalnym tworzywem, tak jak glina dla rzeźbiarza. Wyzwaniem dla mnie, czyli dla człowieka który tworzy muzyczne formy, jest wykorzystanie tych dźwięków. One dla kogoś mogą być niesłyszalne, nieważne, a dla mnie stają się inspiracją i nabierają ogromnej wagi. Ja myślę uszami :).
-Jak to jest z improwizacją, czy powstaje tak samo jak kompozycja?
- To są dwie różne sprawy. Komponowanie to bardzo duży wysiłek intelektualno-twórczy, który wymaga czasu, skupienia, koncentracji i przełożenia tego, co się stworzy, na papier. To praca od podstaw. Od pierwszego dźwięku do ostatniego, wszystko jest moje i na końcu podpisuję się swoim nazwiskiem. Tak jak książka: Umberto Eco "Imię róży", "Stabat Mater" Włodek Pawlik. Improwizacja wymaga innego podejścia, dzieje się w konkretnym miejscu i czasie i jak gdyby krąży wokół wcześniej tematu. W muzyce istnieje pojęcie wariacji, czyli obrabiania danej struktury melodyczno-harmonicznej na wiele sposobów. Ciągle jednak jest jakieś jądro, jakiś punkt odniesienia, do którego ciągle sięgamy. Improwizacja nie musi być tylko muzyczna, może być także literacka. A propos Słowackiego - Słowacki był świetnym improwizatorem. Mickiewicz i Słowacki to byli rywale, którzy improwizowali publicznie na zadany temat.
-Czy improwizacja jest darem od Boga czy jednak trzeba się do tego przygotować?
-Myślę, że to dar od Boga. No nie ukrywajmy, bądźmy szczerzy :). To jest coś ponad. Nie umiem improwizować słowem. Mogę mówić logicznie, ale nie wyobrażam sobie, żebym mógł interpretować rzeczywistość poprzez słowo np. patrzeć na drzewo i opowiadać o nim niestworzone rzeczy tak, jak potrafię na fortepianie improwizować na jakiś temat przez dłuższy czas. Improwizacja w muzyce wymaga specyficznej zdolności tworzenia dźwięków na zawołanie,bez specjalnego przygotowania.. Wiele osób próbuje improwizować, ale naprawdę dobre improwizacje, dobrzy improwizatorzy zdarzają się dosyć rzadko.
-Niezwykle silne w Pana twórczości są związki z muzyką poważną. Misterium "Stabat Mater" było wielkim wydarzeniem. Dlaczego właśnie w tę stronę skierował Pan swoje kroki?
-Każdy jest sobą na swój sposób i każdy jest na szczęście inny, oryginalny. Mimo podobieństw, istnieją bardzo duże różnice między nami. I te różnice szczególnie w sztuce uwydatniają się bardziej niż w innych dziedzinach życia. Poprzez sztukę można wykreować świat wyobraźni, czy świat idei, wzruszeń za pomocą dźwięku, obrazu, czy poezji na tysiące sposobów. Te różnice w sztuce są wręcz niezbędne do jej istnienia. Sztuka nie jest produkcją kapsli. Dlatego pamiętamy nazwiska twórców i ich dzieła, a nie niezidentyfikowane przestrzenie produkcji ołówków, czy parasolek.
-Ale dlaczego muzyka poważna i religijna?
-Religijność to przede wszystkim duchowość, humanizm i podążanie w tym kierunku. Jest podejściem do życia, systemem wartości, pewną konsekwencją postrzegania i przeżywania świata na co dzień i odbierania tych bodźców, które są w moim życiu najistotniejsze.
Naturalną więc sprawą jest, że idee, którymi jestem przesiąknięty, znajdują swój wyraz w mojej twórczości.
-Opowie nam Pan o muzyce komponowanej dla Łagiewnik?
-Już wiem, że to nie będą Łagiewniki, ale Służewiec. Wszystko na to wskazuje, że premiera odbędzie 25 maja na Torach Służewieckich, w pierwszy dzień wizyty papieża Benedykta XVI w Polsce. Dzieło jest oparte w swojej literackiej warstwie na Apokalipsie św. Jana i dziennikach siostry Faustyny, więc mamy do czynienia z olbrzymim ładunkiem idei i treści metafizycznych, transcendentnych. Zamówiono u mnie muzykę, znam scenariusz, już zacząłem przymiarki do tej pracy. To będzie widowisko, taka współczesna opera, nazwijmy to opera sacra XXI wieku, z olbrzymią gamą efektów audiowizualnych. Będą aktorzy, wokaliści, chór, orkiestra symfoniczna, ruchome sceny, światło, dźwięk, statyści. Muzyka ma być leitmotivem, źródłem spajającym to wszystko, co się będzie działo przez półtorej godziny.
-To duże widowisko. Czy sposób komponowania takiego utworu różni się znacznie od tworzenia muzyki, która potem egzystuje samodzielnie? Wiem, że pisze pan także muzykę do filmów...
-Tak. Inaczej kreuje się muzykę jako czystą, abstrakcyjną formę. Natomiast w wypadku tego typu widowiska, filmu, teatru, dla którego też czasami zdarza mi się pisać muzykę, rola kompozytora jest w jakimś tam stopniu ograniczona przez zamysł reżysera, czy scenarzysty. W tym wypadku komponując, wchodzę jak gdyby w buty, które są już uszyte, dodając jedynie pewne elementy niezbędne do wypełnienia tej całości w warstwie dźwiękowej- to jest jednak bardziej funkcja usługowa, przy całym szacunku dla tego rodzaju pracy, bo lubię to robić i podobno potrafię całkiem nieźle. Często tak bywa, że reżyser decyduje o muzyce, a kompozytor jest tylko wykonawcą jego zaleceń. A nie zawsze gusta reżyserów są takie same jak gusta kompozytorów. Stąd też muzyka do filmów jest bardzo dużym kompromisem. Na szczęście w przypadku widowiska na Służewcu, mam wolną rękę. Paleta moich kompozytorskich możliwości będzie na swój sposób nieograniczona. Będzie ograniczona tylko tym, co ja potrafię, ale nikt inny nie będzie mówił, że to nie wypada albo coś nie pasuje.
-Na płycie "Anhelli" jeden utwór skomponował Pana syn. Czy jest Pan zadowolony, że poszedł w Pana ślady?
-Może to nieskromnie zabrzmi, ale uważam, że to jest po prostu wielki talent. I to właśnie ten utwór, który znalazł się na płycie jest tego dowodem. To nie jest tak, że starałem się pomóc mojemu synowi. Ten utwór po prostu mnie zaskoczył świeżością, oryginalnością. I akurat tak się złożyło, że to jest utwór mojego syna.
-Jak się żyje z tyloma nagrodami, poetyckimi określeniami dziennikarzy, że jest pan wybitnym wirtuozem, wspaniałym, wyjątkowym muzykiem?
-Dla mnie to jest po prostu tylko potwierdzenie słuszności wybranej drogi. No nie daj Boże, żeby pisano, że jestem słaby. Wtedy zostałbym taksówkarzem.
-Ale czy czuje Pan pewną presję, odpowiedzialność, żeby każdym kolejnym utworem potwierdzać tę jakość?
-To jest oczywiste. Wyzwania, które się przed sobą stawia, w pewnym momencie znajdują potwierdzenie albo jego brak. Wtedy sobie człowiek odpowiada na pytanie, czy ma sens to, co robi. Mam wielu przyjaciół, którzy ze mną studiowali, ale przestali się zajmować muzyką, bo, mimo że poświęcili 20 lat na naukę, stwierdzili, że jednak to nie jest to. I to są często bardzo dojrzałe decyzje. W moim przypadku, na całe szczęście, ten problem nie istnieje. Znakomite recenzje, to raczej doładowanie akumulatorów. Nie ukrywam, że przyjmuję również z wielką radością dowody entuzjazmu wyrażanego tak często na moich koncertach przez publiczność w Polsce jak również za granicą.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Kozłowska-Piasta
Komentarze |