Kielce v.0.8

Turystyka i Podróże
Na podbój dzikiego wschodu.

 drukuj stron�
Turystyka i Podróże Świat
Wys�ano dnia 13-08-2008 o godz. 20:08:04 przez rafa 9181

30 września 2007 - siedzę na warszawskim dworcu obładowana rzeczami, które mają być mi niezbędne do przeżycia czterech miesięcy w Rosji. W bagażu można znaleźć praktycznie wszystko - od garnczka i talerzy zaczynając, przez konserwy, zimowe ciuchy, zapas różnych lekarstw, na czterech parach butów kończąc.

Przede mną prawie 24 godzinna jazda pociągiem, a na końcu drogi ma czekać na mnie spełnienie marzeń każdego rusofila - Moskwa.
W pociągu odnajduję przedział, w którym mam spędzić najbliższą dobę i nie pozostaje mi nic innego jak się w nim zadomowić. Podróż trwałaby krócej, gdyby nie tory, szersze niż w Europie. Z tego powodu na stacji w Brześciu czeka nas trwająca około dwóch godzin zmiana podwozia. Dostaję do wypełnienia deklaracje celną, która od tej pory ma mi towarzyszyć przez cały pobyt za wschodnią granicą. Pieczołowicie wpisuję na nią cały mój dobytek. To mój pierwszy kontakt z rosyjską biurokracją.

W samym środku nocy budzą mnie dziwne odgłosy dochodzące z zewnątrz. Pociąg stoi. Maszyniści rozczepiają wagony, wprowadzają je do hangaru na podnośniki i zmieniają koła. Po zmianie do pociągu wkraczają celnicy, ale nie tylko. Przez cały czas przez korytarz przewija się masa Białorusinek, świadczących naprawdę różnorodne usługi. Handlują czym popadnie, cebulą, soloną rybą w gazecie, ziemniakami, piwem i oczywiście wódką. Z bogatego wachlarza towarów wybieram ciepłe placki ziemniaczane i białoruskie piwo za 2 złote. Ku mojemu zaskoczeniu jest naprawdę dobre. Wszystko razem bardzo szybko poprawia mi humor i w lepszym nastroju ruszam w dalszą drogę.

Koło południa dojeżdżam do Dworca Białoruskiego w Moskwie. Jak się później okazuje pomysłowi Rosjanie wybudowali niedaleko od centrum plac, na którym mieszczą się 3 dworce obok siebie. Z każdego z nich pociągi odjeżdżają w inną stronę świata. Po wyjściu z dworca następuje moje pierwsze zderzenie z rzeczywistością - jak się dostać do akademika, w którym mam mieszkać przez następne miesiące? Okazuje się, że dla studentów z Polski, którzy podobnie jak ja przyjechali do Moskwy, czeka autobus. Akademik znajduje się na południowym końcu miasta. Jedziemy tam ponad półtorej godziny. Zza szyb podziwiam miasto - kolosa, robi naprawdę ogromne wrażenie i nie mogę doczekać się samodzielnej eksploracji.

Akademik Instytutu Puszkina jest czternastopiętrowym "budyneczkiem", wniesionym w okresie, kiedy wielka płyta zwyciężyła nad innymi rozwiązaniami architektonicznymi. "Budyneczek", ponieważ wszystkie wieżowce wokół są dużo wyższe. 20, 25 pięter to w Moskwie standard. Nie istnieją tu tak dobrze nam znane osiedla domków jednorodzinnych. Nawet zamożni Rosjanie mieszkają w wieżowcach apartamentowcach, przy czym i tak każdy z nich ma za pewne dacze nad Morzem Czarnym. Dostałam pokój na dziesiątym piętrze. W pierwszym momencie ucieszyłam się z windy, ale po kilku dniach okazało się, że moja radość była przedwczesna. Nigdy nie było wiadomo czy winda w ogóle ruszy, a jeśli tak, to jak wysoko zajedzie. W miarę mojego pobytu przekonałam się, że tego typu loterię można odnieść do wielu rzeczy w Rosji. W sumie jedynym i najlepszym wyjściem było przyzwyczajenie się do takiego stanu rzeczy.

Pierwszego dnia postanawiam wybrać się na Plac Czerwony i tak zaczyna się moja przygoda z moskiewskim metrem. Stanowi ono tutaj coś na kształt odrębnego świata. Trzy poziomy linii i połączone ze sobą dwie, trzy stacje. Po Moskwie krążą nawet plotki o tajnych liniach łączących Kreml z lotniskiem i innymi ważnymi punktami w mieście.



Metro jest popularnym miejscem spotkań. Łatwiej odnaleźć się nawzajem tutaj niż na wielkich, zawsze zatłoczonych moskiewskich ulicach. Każda ze stacji to małe dzieło sztuki, błyszczy marmur, przyciągające wzrok piękne kolorowe witraże. Większość z płaskorzeźb to hołd złożony socjalizmowi, a na każdym kroku widać pięcioramienne, czerwone gwiazdy ZSRR, sierpy i młoty oraz mozaiki lub pomniki kołchoźnicy i robotnika trzymających się za ręce. Wszystko to miało wyrażać potęgę dawnych czasów, z których większość Rosjan najwyraźniej jest dumna.
Rosyjskie metro wywiera na mnie ogromne wrażenie. Wszystko działa bardzo sprawnie, ale mimo że ruchome schody są szybsze niż w Warszawie często w godzinach szczytu tworzą się zatory z ludzi. Trzeba się wtedy uzbroić w cierpliwość i poddać się fali napierającego tłumu. Jeśli pociąg metra ucieknie, nie ma powodu do zmartwienia. Następny pojawi się najpóźniej za trzy minuty. Szkoda tylko, że metro pracuje tylko do pierwszej w nocy. Ale na to także w Moskwie znajdzie się kilka rozwiązań. Można pójść do jednego z kilkuset całonocnych klubów lub "złowić maszynę", czyli skorzystać z dobrze znanego nam autostopu, różniącego się tym, że jest płatny. W Moskwie wielu kierowców dorabia zabierając ze sobą po drodze autostopowiczów. Wystarczy dosłownie pomachać ręką, chętny znajdzie się natychmiast i dowiezie nas dokąd chcemy pięciokrotnie taniej niż taksówkarz.

Plac Czerwony jest wierną kopią tego z TV, tylko dużo większy. Od razu kieruję swoje kroki do Mauzoleum Lenina. Cieszę się, że akurat jest otwarte, gdyż "Batiuszkę" można odwiedzać tylko w określone dni tygodnia. Zanim wejdzie się do wnętrza brązowo-szarego marmurowego budynku, trzeba pozbyć się praktycznie wszystkich rzeczy wziętych ze sobą. Nie można wnieść większych damskich toreb nie mówiąc już o czymkolwiek metalowym. Można zapomnieć o przemyceniu przez bramkę, obstawioną bandą rosłych ochroniarzy, aparatu fotograficznego czy telefonu. Samo spotkanie z Wodzem nie trwa długo. W ciemnym korytarzu, przechodząc obok leżącego za pancerną szybą na czerwonych atłasach Lenina, nie wolno się zatrzymywać. Po wyjściu nie jestem pewna czy widziałam prawdziwe zwłoki, czy woskowego manekina.

Naprzeciw Mauzoleum znajduje się najsłynniejszy w Moskwie sklep "GUM". Znajdują się tu firmowe sklepy największych projektantów mody z całego świata. Piękny wewnątrz, z przeszklonym dachem i fontannami, jest niestety zbyt drogi dla przeciętnego śmiertelnika.



Chyba każdy mniej więcej kojarzy z telewizyjnych reportaży najbardziej rzucający się w oczy na Placu Czerwonym budynek, przypominający pałac z bajki o Alladynie z różnokolorowymi kopułami i pstrokatym wykończeniem - Cerkiew Wasyla Błogosławionego. Według legendy car Iwan Groźny oślepił architektów, aby nigdy nie stworzyli nic równie pięknego. Cóż, o gustach podobno się nie dyskutuje. Jakkolwiek uroda cerkwi jest dość kontrowersyjna, większość turystów robi sobie w tym miejscu zdjęcie. Mam wrażenie, że akurat w tym miejscu ostatnim językiem jakiego się używa jest rosyjski. Wokół słychać wszystkie języki świata, ale najwięcej jest grup zorganizowanych z Włoch i Japonii. W tym wypadku niczym się od nich nie różnię i również uwieczniam się z cerkwią w tle. Z czasem polubiłam jej przypominającą nieco bezę sylwetkę…


tekst i foto: Anna Wójcik


Komentarze

Error connecting to mysql