Literatura Recenzje Kultura
Wys�ano dnia 14-11-2006 o godz. 08:00:00 przez pala2 967
Wys�ano dnia 14-11-2006 o godz. 08:00:00 przez pala2 967
''Tragedię, jaką dla polskie inteligencji było Powstanie Warszawskie Odczuwać będziemy przez wiele jeszcze pokoleń'' Stanisław Mackiewicz-Cat Żeby nikt nie miał wątpliwości, powyższy cytat odnosi się do decyzji wręczenia tegorocznej nagrody Nike Dorocie Masłowskiej. |
Znajomy hurtownik książek powiedział mi kiedyś skrótowo, na czym polega jego zadanie na rynku książki. - Musimy te wszystkie palety zadrukowanego śmiecia przepchnąć przez księgarnie do blokowisk, to nasza praca.
Pracę tę co roku ułatwia hurtownikom jury przyznające najbardziej prestiżową nagrodę literacką w Polsce. Nie wiem, czy takie jest założenie, czy to efekt uboczny,
ale udało się. Palety z książką Masłowskiej jadą teraz do księgarń w całym kraju. Gratuluję autorce. Zanim ludzie przestaną kupować jej książkę, minie dużo czasu. Zastanawiam się tylko, dlaczego Nike, nagroda krytyków (jak mi się zdaje), nagroda elitarna, wspomaga sprzedaż niechodliwych tytułów? Dlaczego krytyka w tym pomaga? Zresztą... jaka krytyka? To, co zwykło się nazywać krytyką, czyli zespół pokłóconych ze sobą bezczelnych dziennikarzy zajmujących się wypracowywaniem kryteriów oceny różnych publikacji, zamieniło się w Polsce w ogólnokrajowy dział promocji druków zwartych. Kazimiera Szczuka, w której zachowały się jakieś smętne resztki tego, co dawniej zwało się krytyką, jest słabo wyróżniającym się wyjątkiem, który potwierdza regułę.
Nike to ukoronowanie serii pomyłek i opacznych spostrzeżeń branych za to, co gazety nazywają "otaczającą nas rzeczywistością". By to ładnie wytłumaczyć, muszę niniejszym poddać krytyce tekst Darka Klimczka pod tytułem "Literatura faków i dragów". Biedny Darek chyba w ogóle nie interesuje się książkami, skoro wypisuje takie rzeczy. Już na początku pisze, że "księgarnie w Polsce świecą pustkami". Nie wiem, w których księgarniach bywa Darek, ale w tych, do których ja chodzę, nie można się przecisnąć, a przy kasach jest ciągle kolejka. Żeby ubawić troszeczkę czytelnika - przypuszczam, że chodzimy z Darkiem do tych samych salonów książki, ale widzimy tam każdy co innego.
Dalej Darek pisze, że młodzi znaleźli sposób, by wzbudzić ciekawość czytelnika za pomocą faków wpisywanych do swych książek. Sposób dobry, tylko ograny trochę, bo od 40 lat różne literackie awangardy nic innego nie robią, tylko faki wpisują. Po co to nagradzać? Autor wymienia trzy całkiem wtórne i potwornie nudne dziełka, każąc wierzyć, że to odnowa polskiej literatury. Zresztą to nie on każe wierzyć, on tylko powtarza. Jest w tym tekście również mocna sugestia, że młoda literatura walczy z czymś tam, z jakimś moherowym środowiskiem, a żeby było lepiej - walczy w sposób dojrzały.
Gdyby w Polsce była krytyka z prawdziwego zdarzenia (ona jest, ale nie wiedzieć czemu milczy), wyjaśniłaby Darkowi i podobnie jak on myślącym, że stawianie tak skomplikowanego zjawiska jak literatura pomiędzy pojęciami moher i nie-moher to objaw jakiegoś poważnego urazu mózgu. Być może wyjaśniłaby też, że prawdziwe prowokacje artystyczne, takie jak te, które zrodziły się po wielkiej traumie I wojny światowej, to walka o życie, a nie o sprzedaż. Swoją drogą ciekawy sposób walki z zakłamaniem - poprzez sprzedaż? Jest w tym tekście Darka również o tym, że atutem tych książek jest "niezwykła dojrzałość". Gdyby była w Polsce krytyka, to wytłumaczyłaby Darkowi, że w kraju i narodzie, który do największych swych pisarzy zalicza Witolda Gombrowicza, powoływanie się na dojrzałość przy ocenie dzieła literackiego 20-latki lub 20-latka to dadaistyczny kabaret w stylu pochówku Witkacego, który sobie tylko znanym sposobem zamienił się po śmierci w nieznaną z nazwiska Białorusinkę.
Gdyby była krytyka, powiedziałaby może ta krytyka Darkowi, że w kraju, gdzie przez 50 lat największą atrakcją spożywczą był banan, a zaraz po tym chałwa, gdzie przez 15 lat transformacji zmieniło się nie tak znowu wiele, że w takim kraju uprawianie w literaturze krytyki konsumpcyjnego stylu życia jest jeszcze lepsze niż pochówek Witkacego alias nieznanej Białorusinki. A znam takich, którzy daliby za to po mordzie. Muszę ich kiedyś wysłać na happening Shutego. Swoją drogą Shuty powinien zamiast parówek używać do biczowania kiełbasy krakowskiej, walnąłby się raz porządnie w głowę i byłby spokój.
No i co tam jeszcze ten Darek pisze? Aha, jest jeszcze o tym, że to jest nowe pokolenie. Regularnie czytając "GW" doszedłem do wniosku, że liczba kreacji
pokoleniowych tam opisywanych jest sporo większa niż liczba roczników, które weszły w życie po '89 roku. Stawiam niniejszym tezę spiskową: takie kreacje konstruuje się po to, by jasno określić target, któremu wciskać można różne pokoleniowe gadżety. Nie jest to chyba za bardzo odkrywcze, ale nigdzie jeszcze o tym nie czytałem.
Tak więc głos kolejnego pokolenia jest głosem pełnym faków. Darek pisze, że bohaterowie powieści nie chcą konsumować owoców transformacji i złorzeczą na świat, który nie jest taki, jak sobie wymarzyli Ależ Darku drogi, przecież oni nic innego nie robią, tylko konsumują! Gdyby nie transformacja, nie siedzieliby w barze, tylko byliby na żniwach wraz z oddziałem OHP. O konopiach wiedzieliby tyle, że robi się z nich sznurki, nie mieliby ogródka, a Silny ma, i nie mieliby okazji do polemiki z policją, bo od razu zostaliby spałowani, wepchnięci do suki i wywiezieni na dołek. Płacz matek nic by tu nie pomógł. Oni konsumują owoce, jak powiadasz - transformacji, aż im się uszy trzęsą, autorzy tych opowiastek robią to również, a ich "bunt" przeciwko moherowemu środowisku ma tyle wspólnego z buntem, co bujany fotel z krzesłem elektrycznym. Liczba faków na stronę tekstu nie ma tu żadnego znaczenia.
Przypomnę taką mało znaną anegdotę. W 1919 roku w Wilnie w jakiejś kawiarni piło sobie wódeczkę dwóch poetów: Antoni Słonimski - poeta skamandryta i Anatol Stern - poeta futurysta. Nagle porządnie już spity Stern wstał i głośno zadeklamował swój wiersz o Matce Bożej. Wiersz był taki:
Kiwnie mi z nieba uśmiechnięta,
wystrojona panna święta
na jej twarzy grają dołki
wonne rzuca mi fijołki.
Ktoś zawiadomił policję i Stern trafił na dołek, potem do sądu, gdzie skazano go na 18 miesięcy turmy, bez zawieszenia. Żeromski interweniował u Piłsudskiego, literaci pisali protesty. Nic nie pomogło.
Gdzie te czasy! - chciałoby się zakrzyknąć. Dziś napisze jeden z drugim żenującą i cienką książczynę, zrobi sobie nunczako z parówek i podziwiaj go tu człowieku, bo on literat. Ech, życie...
PS.
Zaś z hipertekstami w Polsce sprawa ma się tak: pierwszym hipertekstem było dzieło Roberta Szczerbowskiego (chyba pod tytułem "ae", ale nie pamiętam dokładnie) wydane w połowie lat dziewięćdziesiątych przez Pusty Obłok. Na dyskietce. Uwspółcześniona wersja jest dostępna w portalu www.techsty.art.pl. Nie jest to jednak powieść, ale tekst poetycko-medytacyjny. Kilka lat temu prawie równocześnie pojawiły się w sieci dwa hiperteksty: "Koniec świata według Emeryka" Radosława Nowakowskiego i "Blok" Sławomira Shutego (www.blok.art.pl) i to już były teksty mające wszelkie znamiona powieści, choć przecież znacznie odbiegające od klasycznej narracji. Trochę później pojawiła się opowieść tramwajowa Dr. Muto i kilka innych hipertekstów, ale zdecydowanie mniej rozbudowanych. "Blok" pozostał w sieci. Natomiast "Koniec świata według Emeryka" został wydany na CD i dlatego jest pierwszą polską powieścią hipertekstową wydaną na CD.
Pracę tę co roku ułatwia hurtownikom jury przyznające najbardziej prestiżową nagrodę literacką w Polsce. Nie wiem, czy takie jest założenie, czy to efekt uboczny,
ale udało się. Palety z książką Masłowskiej jadą teraz do księgarń w całym kraju. Gratuluję autorce. Zanim ludzie przestaną kupować jej książkę, minie dużo czasu. Zastanawiam się tylko, dlaczego Nike, nagroda krytyków (jak mi się zdaje), nagroda elitarna, wspomaga sprzedaż niechodliwych tytułów? Dlaczego krytyka w tym pomaga? Zresztą... jaka krytyka? To, co zwykło się nazywać krytyką, czyli zespół pokłóconych ze sobą bezczelnych dziennikarzy zajmujących się wypracowywaniem kryteriów oceny różnych publikacji, zamieniło się w Polsce w ogólnokrajowy dział promocji druków zwartych. Kazimiera Szczuka, w której zachowały się jakieś smętne resztki tego, co dawniej zwało się krytyką, jest słabo wyróżniającym się wyjątkiem, który potwierdza regułę.
Nike to ukoronowanie serii pomyłek i opacznych spostrzeżeń branych za to, co gazety nazywają "otaczającą nas rzeczywistością". By to ładnie wytłumaczyć, muszę niniejszym poddać krytyce tekst Darka Klimczka pod tytułem "Literatura faków i dragów". Biedny Darek chyba w ogóle nie interesuje się książkami, skoro wypisuje takie rzeczy. Już na początku pisze, że "księgarnie w Polsce świecą pustkami". Nie wiem, w których księgarniach bywa Darek, ale w tych, do których ja chodzę, nie można się przecisnąć, a przy kasach jest ciągle kolejka. Żeby ubawić troszeczkę czytelnika - przypuszczam, że chodzimy z Darkiem do tych samych salonów książki, ale widzimy tam każdy co innego.
Dalej Darek pisze, że młodzi znaleźli sposób, by wzbudzić ciekawość czytelnika za pomocą faków wpisywanych do swych książek. Sposób dobry, tylko ograny trochę, bo od 40 lat różne literackie awangardy nic innego nie robią, tylko faki wpisują. Po co to nagradzać? Autor wymienia trzy całkiem wtórne i potwornie nudne dziełka, każąc wierzyć, że to odnowa polskiej literatury. Zresztą to nie on każe wierzyć, on tylko powtarza. Jest w tym tekście również mocna sugestia, że młoda literatura walczy z czymś tam, z jakimś moherowym środowiskiem, a żeby było lepiej - walczy w sposób dojrzały.
Gdyby w Polsce była krytyka z prawdziwego zdarzenia (ona jest, ale nie wiedzieć czemu milczy), wyjaśniłaby Darkowi i podobnie jak on myślącym, że stawianie tak skomplikowanego zjawiska jak literatura pomiędzy pojęciami moher i nie-moher to objaw jakiegoś poważnego urazu mózgu. Być może wyjaśniłaby też, że prawdziwe prowokacje artystyczne, takie jak te, które zrodziły się po wielkiej traumie I wojny światowej, to walka o życie, a nie o sprzedaż. Swoją drogą ciekawy sposób walki z zakłamaniem - poprzez sprzedaż? Jest w tym tekście Darka również o tym, że atutem tych książek jest "niezwykła dojrzałość". Gdyby była w Polsce krytyka, to wytłumaczyłaby Darkowi, że w kraju i narodzie, który do największych swych pisarzy zalicza Witolda Gombrowicza, powoływanie się na dojrzałość przy ocenie dzieła literackiego 20-latki lub 20-latka to dadaistyczny kabaret w stylu pochówku Witkacego, który sobie tylko znanym sposobem zamienił się po śmierci w nieznaną z nazwiska Białorusinkę.
Gdyby była krytyka, powiedziałaby może ta krytyka Darkowi, że w kraju, gdzie przez 50 lat największą atrakcją spożywczą był banan, a zaraz po tym chałwa, gdzie przez 15 lat transformacji zmieniło się nie tak znowu wiele, że w takim kraju uprawianie w literaturze krytyki konsumpcyjnego stylu życia jest jeszcze lepsze niż pochówek Witkacego alias nieznanej Białorusinki. A znam takich, którzy daliby za to po mordzie. Muszę ich kiedyś wysłać na happening Shutego. Swoją drogą Shuty powinien zamiast parówek używać do biczowania kiełbasy krakowskiej, walnąłby się raz porządnie w głowę i byłby spokój.
No i co tam jeszcze ten Darek pisze? Aha, jest jeszcze o tym, że to jest nowe pokolenie. Regularnie czytając "GW" doszedłem do wniosku, że liczba kreacji
pokoleniowych tam opisywanych jest sporo większa niż liczba roczników, które weszły w życie po '89 roku. Stawiam niniejszym tezę spiskową: takie kreacje konstruuje się po to, by jasno określić target, któremu wciskać można różne pokoleniowe gadżety. Nie jest to chyba za bardzo odkrywcze, ale nigdzie jeszcze o tym nie czytałem.
Tak więc głos kolejnego pokolenia jest głosem pełnym faków. Darek pisze, że bohaterowie powieści nie chcą konsumować owoców transformacji i złorzeczą na świat, który nie jest taki, jak sobie wymarzyli Ależ Darku drogi, przecież oni nic innego nie robią, tylko konsumują! Gdyby nie transformacja, nie siedzieliby w barze, tylko byliby na żniwach wraz z oddziałem OHP. O konopiach wiedzieliby tyle, że robi się z nich sznurki, nie mieliby ogródka, a Silny ma, i nie mieliby okazji do polemiki z policją, bo od razu zostaliby spałowani, wepchnięci do suki i wywiezieni na dołek. Płacz matek nic by tu nie pomógł. Oni konsumują owoce, jak powiadasz - transformacji, aż im się uszy trzęsą, autorzy tych opowiastek robią to również, a ich "bunt" przeciwko moherowemu środowisku ma tyle wspólnego z buntem, co bujany fotel z krzesłem elektrycznym. Liczba faków na stronę tekstu nie ma tu żadnego znaczenia.
Przypomnę taką mało znaną anegdotę. W 1919 roku w Wilnie w jakiejś kawiarni piło sobie wódeczkę dwóch poetów: Antoni Słonimski - poeta skamandryta i Anatol Stern - poeta futurysta. Nagle porządnie już spity Stern wstał i głośno zadeklamował swój wiersz o Matce Bożej. Wiersz był taki:
Kiwnie mi z nieba uśmiechnięta,
wystrojona panna święta
na jej twarzy grają dołki
wonne rzuca mi fijołki.
Ktoś zawiadomił policję i Stern trafił na dołek, potem do sądu, gdzie skazano go na 18 miesięcy turmy, bez zawieszenia. Żeromski interweniował u Piłsudskiego, literaci pisali protesty. Nic nie pomogło.
Gdzie te czasy! - chciałoby się zakrzyknąć. Dziś napisze jeden z drugim żenującą i cienką książczynę, zrobi sobie nunczako z parówek i podziwiaj go tu człowieku, bo on literat. Ech, życie...
PS.
Zaś z hipertekstami w Polsce sprawa ma się tak: pierwszym hipertekstem było dzieło Roberta Szczerbowskiego (chyba pod tytułem "ae", ale nie pamiętam dokładnie) wydane w połowie lat dziewięćdziesiątych przez Pusty Obłok. Na dyskietce. Uwspółcześniona wersja jest dostępna w portalu www.techsty.art.pl. Nie jest to jednak powieść, ale tekst poetycko-medytacyjny. Kilka lat temu prawie równocześnie pojawiły się w sieci dwa hiperteksty: "Koniec świata według Emeryka" Radosława Nowakowskiego i "Blok" Sławomira Shutego (www.blok.art.pl) i to już były teksty mające wszelkie znamiona powieści, choć przecież znacznie odbiegające od klasycznej narracji. Trochę później pojawiła się opowieść tramwajowa Dr. Muto i kilka innych hipertekstów, ale zdecydowanie mniej rozbudowanych. "Blok" pozostał w sieci. Natomiast "Koniec świata według Emeryka" został wydany na CD i dlatego jest pierwszą polską powieścią hipertekstową wydaną na CD.
Gabriel Maciejewski / o2.pl
Komentarze |