Kielce v.0.8

Turystyka i Podróże
Portugalia na wyciągnięcie ręki

 drukuj stron�
Turystyka i Podróże Świat
Wys�ano dnia 11-07-2009 o godz. 15:00:00 przez sergio 6312

Lizbona się bawi, Braga modli, Coimbra śpiewa, a Porto pracuje - to powiedzenie, które ma oddawać charakter największych portugalskich miast. Częste promocje biletów lotniczych do Portugalii sprawiają, że coraz łatwiej pojechać i osobiście przekonać się, ile w nim prawdy.

Czy leżące tak blisko siebie portugalskie miasta mogą aż tak się od siebie różnić, jak sugeruje przytoczone powiedzenie? Sprawdzanie, ile w nim prawdy, zaczynamy od leżącego na północy Porto.

Od ponad trzech wieków miasto jest głównym ośrodkiem handlu winem - eksportowym towarem Portugalii. Widać to już na pierwszy rzut oka. Ze stromego brzegu rzeki Duero rozpościera się widok na dziesiątki szyldów producentów wina: Taylor's, Sandeman, Calem, Graham's. Choć winogrona rosną kilkadziesiąt kilometrów w dół rzeki, to waśnie tu, w piwnicach ukrytych w stromym brzegu skarpy Duero, panują najlepsze w kraju warunki do ich magazynowania przez dziesiątki lat.

Ponieważ nie sposób odwiedzić wszystkich producentów, wybraliśmy się na wizytę do Taylora. Trzeba się do niego nieco wdrapać na górę, ale wysiłek rekompensuje piękny widok z tarasu na czerwone dachy dzielnicy Ribera. W piwnicy panuje półmrok, wokół tysiące mniejszych i większych beczek. W sumie składowane są tu miliony litrów wina. Ukształtowana w ciągu setek lat technologia jego produkcji to prawdziwa sztuka. Tylko mały jej fragment zdradza przewodnik w czasie godzinnego zwiedzania piwnic.

Więcej dowiedzieć się można, jadąc w dół Duero do malowniczych tarasowych winnic położonych na stokach gór. Zanim jednak pożegnamy Porto, w drodze na dworzec koniecznie trzeba wstąpić do działającej od 1904 roku księgarnio-kawiarni Lello e Irmao. To miejsce pomijane przez turystów, a szkoda, bo znajdują się tu niepowtarzalne i ekstrawaganckie schody. Drewniana konstrukcja wije się na piętro dwiema splecionymi spiralami. Widok niby znajomy, nieco przypomina wiolonczelę, nieco cyfrę osiem. Tajemnicę pomaga rozwiązać sprzedawca: to schody, jakie stosowano na statkach z czasów wielkich odkryć geograficznych. Mają przypominać o dawnej potędze Portugalii.

Po kawie i lekturze jednej z wielu opasłych pozycji o zamorskich wyprawach ruszamy pociągiem do Pinhao. Malowniczo rzucone między wzgórza miasteczko słynie z dworca wyłożonego niebieskimi kafelkami azulejos. Już dla samego ich widoku warto tu przyjechać. Koniecznie trzeba też wspiąć się na jedno ze wzgórz, żeby zobaczyć dolinę i słynne winnice podparte starannie układanymi z kamieni murkami. To idealne miejsce na piknik na kocu i butelkę Vinho Verde. To właśnie to młode, lekkie, zielone wino, a nie czerwone porto, jest ulubionym trunkiem miejscowych.

Kolejne miasto na naszej trasie to Braga. Stolica regionu Minho ma niewielką starówką i dużo kościołów. Nic dziwnego. Braga może się pochwalić największym odsetkiem praktykujących katolików w Europie Zachodniej. Zamiast gwarnych knajp na głównej ulicy znajdziemy więc dziesiątki sklepów z dewocjonaliami i wszystkim, co potrzebne do liturgii. Warto tu zajrzeć choćby po to, żeby zobaczyć promocję sutann.

Stosunkowo małe Stare Miasto w Bradze z nawiązką wynagradza leżące 20 km dalej Guimaraesu. Miasto uznawane za kolebkę Portugalii może się poszczycić labiryntem starych kamieniczek wpisanym w 2001 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Z rozmodlonej Bragi jedziemy do rozśpiewanej Coimbry. Dlaczego rozśpiewanej? Dawna stolica Portugalii jest dumna z trzeciego najstarszego uniwersytetu na świecie (ufundowany w 1290 roku, starsza jest tylko uczelnia w Bolonii i paryska Sorbona). Do dziś to główny ośrodek akademicki w kraju, którego 25 proc. mieszkańców to właśnie żacy. A wiadomo, jak są studenci, to są i śpiewy. Przekonujemy się o tym bardzo dosadnie, bo w czasie naszej wizyty w Coimbrze odbywają się akurat ogólnokrajowe juwenalia. Przez cały dzień po dzielnicy akademickiej jeżdżą dziesiątki przystrojonych kwiatami platform, z których studenci poszczególnych wydziałów rywalizują między sobą właśnie śpiewem i wznoszonymi okrzykami. Średniowieczne mury wydziałów są tylko tłem, ale dodającym żywej tradycji mnóstwa uroku.

Wszystkie wspomniane atrakcje to jednak nic w porównaniu z bogactwem Lizbony. O mieście napisano już dziesiątki tomów, ale każdego spędzonego tu dnia można odkryć coś zupełnie nowego.

Obowiązkowo trzeba spędzić wieczór na ulicznym koncercie fado w dzielnicy Alfama. I to nie na którymś z polecanych w przewodnikach. W pełnej krętych uliczek i skrytych zaułków Alfamie warto się po prostu zgubić bez mapy i samemu znaleźć śpiewaków umilających czas przy kolacji na jednym z wielu skwerów.

Koncerty fado kończą się zazwyczaj przed północą, ale Lizbona nie kładzie się spać. Półgodzinny spacer przeniesie nas jakby kilka tysięcy kilometrów dalej, do Bairro Alto, dzielnicy emigrantów z Brazylii i Afryki. Na opustoszałych za dnia ulicach dopiero o tej porze wyrastają dziesiątki barów, w których zaczynają się właśnie koncerty brazylijskiej bossa novy. Jeśli komuś mało wrażeń, to można jeszcze zajść do dzielnicy z nocnymi klubami (Madragoa) albo do biurowej, ale też zabytkowej Baixy.

Za dnia Lizbona oferuje też podróż w czasie. Wstecz: zabytkowym tramwajem linii 28 albo w przyszłość kolejką linową w wybudowanej na targi Expo supernowoczesnej dzielnicy Park Narodów.

A skoro w samej Lizbonie aż tak różnią się od siebie poszczególne dzielnice, to nic dziwnego, że i w całej Portugalii każde miasto i region mają swój odrębny, niepowtarzalny charakter. Trzeba się o tym przekonać osobiście, bo wizyta w żadnej z metropolii nie da pełnego obrazu całego kraju.


Jakub Chełmiński dziennik.pl


Komentarze

Error connecting to mysql