Kielce
Wys�ano dnia 27-10-2006 o godz. 10:00:00 przez pala2 344
Wys�ano dnia 27-10-2006 o godz. 10:00:00 przez pala2 344
Kieleccy radni pożegnli się z sobą i z wyborcami - jacy byli w tej kadencji? Kto był aktywny, a kto nawet raz nie zabrał głosu z mównicy? Jakie wydarzenia przejdą do historii kieleckiego samorządu 2002-2006? |
Najwięcej, bo aż 11 z 28 radnych miał Sojusz Lewicy Demokratycznej, ale to było za mało, aby przegłosować uchwały. Na początek kadencji związał on układ z dwoma radnymi Unii Pracy i jednym Polskiego Stronnictwa Ludowego. I tym samym lewica przez dwa lata kadencji robiła w radzie, co chciała.
Ten układ nie ułatwiał sprawowania władzy prawicowemu prezydentowi Kielc Wojciechowi Lubawskiemu. Prawie na każdej sesji wybuchała wojna, radni lewicy wychwalali dokonania swojego prezydenta z poprzedniej kadencji Włodzimierza Stępnia, a potępiali plany obecnego.
Z LEWA NA PRAWO
Do historii samorządu Kielc wejdzie powoływanie sekretarza miasta Janusza Kozę. Kandydat nie przypadł do gustu lewicy i aż dziewięć razy odrzucali uchwałę o jego powołaniu. Dopiero po dwóch latach udało się umieścić Janusza Kozę na stanowisku sekretarza. A doszło do tego dzięki zdradzie dwóch radnych z Unii Pracy Jana Kubika i Stanisława Wiatrowskiego, którzy przeszli na prawą stronę.
Wówczas prawica wzięła wiatr w żagle i jeszcze na tej samej sesji odwołała większość przewodniczących komisji i powała na ich miejsce swoich ludzi. Ostał się tylko szef Komisji Rewizyjnej Stanisław Rupniewski z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Dzięki temu wrócono do tradycji, że przewodniczący tej komisji jest z opozycji, a zwyczaj ten złamała lewica biorąc "wszystko" w radzie na początku kadencji. Tadeusz Daszkiewicz, przewodniczący Komisji Budżetu i Finansów, sam podał się do dymisji, bo uznał, że po zmianach w radzie nie będzie miał na nic wpływu.
Tylko przewodniczący Rady Miasta Marek Piotrowicz z SLD pozostał na stanowisku, ale na krótko. Na kolejnej sesji został wymieniony. Koledzy zarzucali mu brak dyscypliny na sesjach, które rozpoczynały się z 2-3-godzinnym opóźnieniem, równie długie były przerwy, a obrady ciągnęły się do nocy.
PORZĄDEK MUSI BYĆ
Nowy przewodniczący Tomasz Bogucki przywołał radnych do porządku. Obrady rozpoczynały się punktualnie, dosłownie z zegarkiem w ręce, a przerwy ograniczył do minimum. Dzięki temu sesje kończyły się wczesnym popołudniem. Zabronił używania "komórek" podczas obrad, a radnych i dziennikarzy, którzy nie wyłączyli dzwonków w telefonach, ostro karcił z mównicy.
Lewica, co by o niej nie powiedzieć, zawsze głosowała razem, prawica nie była tak zjednoczona. Radni tworzący ją pochodzili z różnych frakcji, więc często ktoś się wyłamywał.
KRZYKACZ I MILCZEK
Wśród radnych nie było wielkiej osobowości, zresztą od kilku kadencji na nią czekamy.
Natomiast miano pierwszego krzykacza przyznaliśmy Janowi Gieradzie (lewica). Zabierał często głos, prawie na każdej sesji, mówił kwieciście z przytykami, ale nie zawsze na temat i z sensem.
Milczkiem rady został Jan Ryk (prawica). Ani radni, ani dziennikarze nie poznali jego głosu, ale to nie znaczy, że był mało obrotny. Wszedł do rady jako bezrobotny, ale szybko znalazł pracę w spółce w Rejonowym Przedsiębiorstwie Zieleni.
Radnym zaradnym szybko okazał się Marek Wołowiec (prawica), już w pierwszych tygodniach pracy rady wyszło, że chciał załatwić dla syna miejskie mieszkanie i przerobić na lokal użytkowy. Na szczęście "Echo Dnia" szybko sprawę wykryło i w porę urzędnicy wycofali się z podpisania umowy.
Leniem rady okazał się Włodzimierz Stępień z lewicy, który nie wniósł ani jednej interpelacji, choć głos lubił zabierać. Nie wniósł jej także Marek Piotroiwcz, ale usprawiedliwia go po części fakt, że przez pierwsze dwa lata był przewodniczącym Rady Miejskiej.
Najaktywniejszym radnym był Krzysztof Słoń. Przez cztery lata zgłosił aż 103 interpelacje, następny za nim był Dariusz Karyś z 79 sprawami, a trzeci był Marian Markiewicz, który w ciągu dziewięciu miesięcy zasiadania w radzie zgłosił 64 interpelacje. Zostałby rekordzistą, gdyby dotrwał do końca kadencji.
DUŻA WYMIANA
W ciągu czterech lat z 28 radnych aż siedmiu zostało wymienionych. Najkrócej z zasiadania w radzie cieszył się Piotr Król, popierany przez Sojusz Lewicy Demokratycznej. Po niespełna pół roku musiał ustąpić miejsca Alojzemu Soburze, ponieważ zebrał on więcej głosów, czego doliczono się grubo po wyborach. Przekręt wyszedł po ponownym ich przeliczeniu.
Po raz pierwszy zasiadł w radzie człowiek skazany przez sąd. Był to Marian Markiewicz z Białogonu. Jeszcze przed zaprzysiężeniem rady uprawomocnił się jego wyrok sądowy w sprawie karnej, rodzinnej. Radny zataił to i jak gdyby nic przez dziewięć miesięcy pobierał diety i głosował nad uchwałami. Gdy sprawa wyszła po donosie mieszkańca Białogonu, miejscy prawnicy mieli twardy orzech do zgryzienia, czy Markiewicz ma oddać diety, a przede wszystkim, czy uchwały podjęte jego głosem są ważne.
Także Sławomir Kopyciński nie doczekał pierwszej rocznicy zasiadania w tej radzie, a bronił się rękami i nogami przed odejściem. Nie mógł w niej zasiadać po podjęciu pracy w Narodowym Funduszu Zdrowia. Dopiero po wyroku sądowym wielce niezadowolony oddał mandat.
Aż ośmiu radnych zdecydowało się na startowanie do parlamentu na posła lub senatora. Mandat udało się zdobyć czterem z nich, a na ich miejsce weszli nowi. Tak dużej rotacji w poprzednich kadencjach nie było.
Radzie udało się "wyhodować" wojewodę świętokrzyskiego, którym został Grzegorz Banaś.
Z RADY DO PROKURATURY
Do historii samorządu przejdzie także wizyta radnych w prokuraturze. Lewica złożyła wniosek o wszczęcie postępowania w sprawie sprzedaży działki na Ślichowicach Echu Inwestment. Firma nie stawiała tak wygórowanych warunków jak konkurencja, ale też mniej zaoferowała za grunt. Po skardze radnych sprawa trafiła do sądu, a oskarżony o niegospodarność został zastępca prezydenta Kielc Marian Parafiniuk. Proces nie skończył się nawet w pierwszej instancji.
Na koniec radni pokazali różki. Lewica i prawica zmówiła się i zbojkotowała odwołanie radnego Andrzeja Ordysińskiego ze składu Rady Społecznej Zespołu Opieki Zdrowotnej. O jego wymianę poprosił ich były kolega, wojewoda świętokrzyski Grzegorz Banaś. Radni nie powiedzieli "nie", ale większość z nich albo wyszła z sali podczas głosowania, albo wstrzymała się od głosu. - Nie będzie nam wojewoda mówił co mamy robić - komentowali swoje zachowanie.
Ten układ nie ułatwiał sprawowania władzy prawicowemu prezydentowi Kielc Wojciechowi Lubawskiemu. Prawie na każdej sesji wybuchała wojna, radni lewicy wychwalali dokonania swojego prezydenta z poprzedniej kadencji Włodzimierza Stępnia, a potępiali plany obecnego.
Z LEWA NA PRAWO
Do historii samorządu Kielc wejdzie powoływanie sekretarza miasta Janusza Kozę. Kandydat nie przypadł do gustu lewicy i aż dziewięć razy odrzucali uchwałę o jego powołaniu. Dopiero po dwóch latach udało się umieścić Janusza Kozę na stanowisku sekretarza. A doszło do tego dzięki zdradzie dwóch radnych z Unii Pracy Jana Kubika i Stanisława Wiatrowskiego, którzy przeszli na prawą stronę.
Wówczas prawica wzięła wiatr w żagle i jeszcze na tej samej sesji odwołała większość przewodniczących komisji i powała na ich miejsce swoich ludzi. Ostał się tylko szef Komisji Rewizyjnej Stanisław Rupniewski z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Dzięki temu wrócono do tradycji, że przewodniczący tej komisji jest z opozycji, a zwyczaj ten złamała lewica biorąc "wszystko" w radzie na początku kadencji. Tadeusz Daszkiewicz, przewodniczący Komisji Budżetu i Finansów, sam podał się do dymisji, bo uznał, że po zmianach w radzie nie będzie miał na nic wpływu.
Tylko przewodniczący Rady Miasta Marek Piotrowicz z SLD pozostał na stanowisku, ale na krótko. Na kolejnej sesji został wymieniony. Koledzy zarzucali mu brak dyscypliny na sesjach, które rozpoczynały się z 2-3-godzinnym opóźnieniem, równie długie były przerwy, a obrady ciągnęły się do nocy.
PORZĄDEK MUSI BYĆ
Nowy przewodniczący Tomasz Bogucki przywołał radnych do porządku. Obrady rozpoczynały się punktualnie, dosłownie z zegarkiem w ręce, a przerwy ograniczył do minimum. Dzięki temu sesje kończyły się wczesnym popołudniem. Zabronił używania "komórek" podczas obrad, a radnych i dziennikarzy, którzy nie wyłączyli dzwonków w telefonach, ostro karcił z mównicy.
Lewica, co by o niej nie powiedzieć, zawsze głosowała razem, prawica nie była tak zjednoczona. Radni tworzący ją pochodzili z różnych frakcji, więc często ktoś się wyłamywał.
KRZYKACZ I MILCZEK
Wśród radnych nie było wielkiej osobowości, zresztą od kilku kadencji na nią czekamy.
Natomiast miano pierwszego krzykacza przyznaliśmy Janowi Gieradzie (lewica). Zabierał często głos, prawie na każdej sesji, mówił kwieciście z przytykami, ale nie zawsze na temat i z sensem.
Milczkiem rady został Jan Ryk (prawica). Ani radni, ani dziennikarze nie poznali jego głosu, ale to nie znaczy, że był mało obrotny. Wszedł do rady jako bezrobotny, ale szybko znalazł pracę w spółce w Rejonowym Przedsiębiorstwie Zieleni.
Radnym zaradnym szybko okazał się Marek Wołowiec (prawica), już w pierwszych tygodniach pracy rady wyszło, że chciał załatwić dla syna miejskie mieszkanie i przerobić na lokal użytkowy. Na szczęście "Echo Dnia" szybko sprawę wykryło i w porę urzędnicy wycofali się z podpisania umowy.
Leniem rady okazał się Włodzimierz Stępień z lewicy, który nie wniósł ani jednej interpelacji, choć głos lubił zabierać. Nie wniósł jej także Marek Piotroiwcz, ale usprawiedliwia go po części fakt, że przez pierwsze dwa lata był przewodniczącym Rady Miejskiej.
Najaktywniejszym radnym był Krzysztof Słoń. Przez cztery lata zgłosił aż 103 interpelacje, następny za nim był Dariusz Karyś z 79 sprawami, a trzeci był Marian Markiewicz, który w ciągu dziewięciu miesięcy zasiadania w radzie zgłosił 64 interpelacje. Zostałby rekordzistą, gdyby dotrwał do końca kadencji.
DUŻA WYMIANA
W ciągu czterech lat z 28 radnych aż siedmiu zostało wymienionych. Najkrócej z zasiadania w radzie cieszył się Piotr Król, popierany przez Sojusz Lewicy Demokratycznej. Po niespełna pół roku musiał ustąpić miejsca Alojzemu Soburze, ponieważ zebrał on więcej głosów, czego doliczono się grubo po wyborach. Przekręt wyszedł po ponownym ich przeliczeniu.
Po raz pierwszy zasiadł w radzie człowiek skazany przez sąd. Był to Marian Markiewicz z Białogonu. Jeszcze przed zaprzysiężeniem rady uprawomocnił się jego wyrok sądowy w sprawie karnej, rodzinnej. Radny zataił to i jak gdyby nic przez dziewięć miesięcy pobierał diety i głosował nad uchwałami. Gdy sprawa wyszła po donosie mieszkańca Białogonu, miejscy prawnicy mieli twardy orzech do zgryzienia, czy Markiewicz ma oddać diety, a przede wszystkim, czy uchwały podjęte jego głosem są ważne.
Także Sławomir Kopyciński nie doczekał pierwszej rocznicy zasiadania w tej radzie, a bronił się rękami i nogami przed odejściem. Nie mógł w niej zasiadać po podjęciu pracy w Narodowym Funduszu Zdrowia. Dopiero po wyroku sądowym wielce niezadowolony oddał mandat.
Aż ośmiu radnych zdecydowało się na startowanie do parlamentu na posła lub senatora. Mandat udało się zdobyć czterem z nich, a na ich miejsce weszli nowi. Tak dużej rotacji w poprzednich kadencjach nie było.
Radzie udało się "wyhodować" wojewodę świętokrzyskiego, którym został Grzegorz Banaś.
Z RADY DO PROKURATURY
Do historii samorządu przejdzie także wizyta radnych w prokuraturze. Lewica złożyła wniosek o wszczęcie postępowania w sprawie sprzedaży działki na Ślichowicach Echu Inwestment. Firma nie stawiała tak wygórowanych warunków jak konkurencja, ale też mniej zaoferowała za grunt. Po skardze radnych sprawa trafiła do sądu, a oskarżony o niegospodarność został zastępca prezydenta Kielc Marian Parafiniuk. Proces nie skończył się nawet w pierwszej instancji.
Na koniec radni pokazali różki. Lewica i prawica zmówiła się i zbojkotowała odwołanie radnego Andrzeja Ordysińskiego ze składu Rady Społecznej Zespołu Opieki Zdrowotnej. O jego wymianę poprosił ich były kolega, wojewoda świętokrzyski Grzegorz Banaś. Radni nie powiedzieli "nie", ale większość z nich albo wyszła z sali podczas głosowania, albo wstrzymała się od głosu. - Nie będzie nam wojewoda mówił co mamy robić - komentowali swoje zachowanie.
Agata KOWALCZYK Echo Dnia
Komentarze |