Nauka Technika Åšwiat Cywilizacja Kultura
Wys�ano dnia 05-01-2007 o godz. 11:00:00 przez agape 2540
Wys�ano dnia 05-01-2007 o godz. 11:00:00 przez agape 2540
Włosy. Wiemy, ile ich jest na głowie. Wiemy, jak szybko rosną i kiedy wypadają. Ostatnio dowiedzieliśmy się wreszcie, do czego są nam właściwie potrzebne. |
Jeśli każdego ranka musisz spędzić kilkanaście minut na doprowadzeniu swojej fryzury do stanu używalności, pomyśl tylko - to wyjątkowy zaszczyt. Spośród wszystkich zwierząt świata tylko wół piżmowy i człowiek mają włosy, które nigdy nie przestają rosnąć. Nawet nasi najbliżsi krewni - szympansy i orangutany - nie chadzają do fryzjera. A przecież jak mało który gatunek od tysięcy lat do ogrzewania się nie potrzebujemy futra.
Zagadki futra
Tajemnica przydatności ludzkich włosów od lat nurtowała badaczy. Wiadomo - skoro coś tak dziwnego powstało, to musi istnieć jakaś ewolucyjna przyczyna. Zróżnicowanie owłosienia na naszych ciałach wyklucza raczej działanie przypadku - dorosły człowiek ma dziewięć lub dziesięć typów włosów, które można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to te, które rosną nam na głowie, brwiach i rzęsach. Druga to cała reszta - od męskiej brody, przez delikatny puszek na plecach, aż do włosów na nogach. Różnice grubości i kształtu to kwestia skomplikowanego systemu regulacji hormonalnej związanego z płcią i dorastaniem. Podobne mechanizmy działają u wszystkich owłosionych zwierząt.
Nie różni nas też liczba cebulek włosowych, bo na całym ciele mamy ich około pięciu milionów - tyle samo co pozostałe małpy naczelne. Kluczowa różnica tkwi jednak w tym, jak pracują. U niemal wszystkich zwierząt włos rośnie przez ściśle zaprogramowany czas. Gdy osiągnie zadaną długość, przechodzi w stan spoczynku i trwa tak, dopóki nie wypadnie i nie zostanie zastąpiony nowym. To dzięki temu zwierzęta mają tak charakterystyczne owłosienie - lejąca się sierść charta afgańskiego, mocne końskie włosy czy ochronne futro niedźwiedzia polarnego. Żaden zwierzak nie musi się martwić tym, że przydepnie sobie jakiś wiszący pukiel.
Tymczasem nasze włosy rosną bez umiaru w stałym tempie wynoszącym około 1-1,5 centymetra na miesiąc. Fakt, że włosy łonowe czy te porastające nogi nie ciągną się długą plerezą, to kwestia wypadania, a nie zatrzymania wzrostu. Na przykład owłosienie nóg pozostaje na miejscu około dwóch miesięcy, stale w tym czasie rosnąc. Włosy pod pachami żyją nawet pół roku, jednak rekordzistą jest owłosienie głowy.
Teoretycznie pojedynczy włos może pozostawać na miejscu nawet przez sześć lat - wystarczająco długo, by osiągnąć ponad metr długości. Znane są jednak przypadki, gdy włosy pozostają żywe znacznie dłużej, a rekord należy do Chinki Xie Qiuping, która przez 31 lat wyhodowała włosy mierzące 5,627 metra.
Ludzka grzywa
Naukowcy od dawna zastanawiali się, skąd u ludzi tak dziwne owłosienie. Źródeł tej szczególnej cechy poszukują genetycy, którzy doszli do wniosku, że sprawa jest naprawdę skomplikowana, bo regulacją wzrostu owłosienia zajmuje się bardzo wiele genów. Wśród głównych podejrzanych znalazł się zespół 10 fragmentów DNA odpowiedzialnych za budowę keratyny - białka, z którego zbudowane są włosy. U szympansa czy goryla działają wszystkie te geny, podczas gdy w ludzkich komórkach 10. gen noszący wesołą nazwę phi-hHaA szwankuje. Zachodzi transkrypcja (synteza RNA na matrycy DNA), ale nie odbywa się następny etap - translacja (tworzenia białka na podstawie RNA). Podejrzewa się, że ta zmiana może sprawiać, że ludzki włos nie reaguje na biochemiczne sygnały powstrzymujące jego wzrost, które działają u innych gatunków. Możliwe też, że mutacja osłabiła futro na ciele, pozostawiając tylko potężną grzywę porastającą głowę.
Podążając tym tropem, Helmelita Winter z Niemieckiego Centrum Badań nad Rakiem w Heidelbergu sprawdziła, że ta drobna mutacja pojawiła się w ludzkiej populacji około 240 tysięcy lat temu. Zmiana funkcji włosów zaszła więc w tym samym okresie, w którym ludzkość opanowała ogień. Zbieg okoliczności? Raczej nie.
Włosy, choć niezbędne do ogrzewania ciała, są dość kłopotliwym wyposażeniem. Ich wzrost i odżywianie zużywają sporo energii, a gęste futro to doskonałe schronienie dla niebezpiecznych pasożytów. Poza tym włosy mogą stanowić przeszkodę przed migracją w cieplejsze rejony.
Skoro więc ogień dał dobrą okazję do rezygnacji z gęstego futra, przypadkowa mutacja pozbawiająca nas włosów na większości ciała mogła szybko rozprzestrzenić się w populacji. Ale to wciąż nie wyjaśnia, dlaczego ewolucyjnie korzystne okazały się włosy, które stale rosną.
Odpowiedzi należy szukać poza czystą biologią. Najnowsze hipotezy głoszą, że fryzura jest właśnie po to, by o nią dbać.
Wśród małp jednym z podstawowych zachowań społecznych jest iskanie. To, kogo iskasz i kto iska ciebie, pokazuje, jaką zajmujesz pozycję społeczną. Ci na szczycie mają tłumy chętnych, którzy tylko czekają na to, by móc zadbać o futro szefa. Z kolei szef okazuje łaskę wybrańcom, osobiście wydłubując i zjadając pasożyty zamieszkujące ich włosy. Teoria głosi więc, że ludzka fryzura była doskonałym sposobem na rozwinięcie więzi społecznych i wyznacznikiem pozycji w stadzie. Do dziś wysoka pozycja ściśle wiąże się z zadbaną fryzurą (choć w polityce zdarzają się wyjątki), a rozkudłane i długie włosy kojarzą się z outsiderami i wyrzutkami. Taką tezę mogą potwierdzić najstarsze zabytki kultury, na przykład licząca 23 tysiące lat Wenus z Willendorfu, która choć pozbawiona twarzy, ma starannie ułożone włosy.
Mężczyźni wolą blondynki
Znaczenie owłosienia w ludzkiej społeczności objawiło się jeszcze raz w niezwykły sposób około 11 tysięcy lat temu. Choć trudno w to uwierzyć, wcześniej praktycznie wszyscy ludzie świata byli brunetami. Kolor włosów zależy od zawartości w nich dwóch odmian melaniny - pigmentu zabarwiającego też skórę i oczy. U brunetów przeważa ciemna eumelanina, a blondyni mają więcej żółtej feomelaniny.
Od czasu do czasu we wszystkich populacjach zdarza się mutacja, która sprawia, że człowiek ma jasną karnację. Spotyka się ją zarówno u czarnych Afrykanów, Aborygenów, jak i u rasy żółtej. Jednak takie zabarwienie jest bardzo rzadkie, bo wersja genu "brunectwa" jest silniejsza (dominująca) od wersji genu "blondyństwa" (recesywnej). By urodził się blondyn, oboje rodzice muszą mieć w komórkach kopię genu blond i oboje muszą ją przekazać dziecku. Może się to zdarzyć również wtedy, gdy oboje rodzice są czarni, więc blond dziecko u takiej pary wcale nie musi oznaczać skoku w bok.
Przez dziesiątki tysięcy lat blondyni byli tylko rzadkimi dziwactwami natury. Jednak 11 tysięcy lat temu w Europie zaszła dziwna zmiana. Nagle liczba blondynów w populacji zaczęła gwałtownie rosnąć.
Co się stało? Choć nie mamy pewności, naukowcy sądzą, że miało to związek z trudami epoki lodowcowej. W tym czasie mężczyźni musieli podejmować długie i niebezpieczne wyprawy w poszukiwaniu żywności. Bardzo wielu ginęło, czego efektem była znaczna przewaga kobiet w populacji. Faceci byli więc pożądanym towarem i mogli do woli przebierać w partnerkach. Rzadkie wówczas blondynki zwracały ich uwagę i przekazywały gen blond coraz większej liczbie potomstwa. Doszło do tego, że około pięciu tysięcy lat temu na obszarze środkowej i północnej Europy blondyni zdobyli liczebną przewagę nad brunetami. Po raz pierwszy zdarzyło się to w rejonie dzisiejszej Litwy, która do dziś jest krajem o największej liczbie jasnowłosych. Nie należy jednak dać się zwieść eurocentrycznemu spojrzeniu - w populacji całego świata blondyni stanowią zaledwie 1,8 procent ludzi. Wbrew pojawiającym się od czasu do czasu doniesieniom nie grozi im jednak rychłe wyginięcie - gen, choć recesywny, utrzymuje się w populacji na dość stałym poziomie. W razie gdyby miał spadać, męskie gusty zapewne znowu przywrócą równowagę.
Zagadki futra
Tajemnica przydatności ludzkich włosów od lat nurtowała badaczy. Wiadomo - skoro coś tak dziwnego powstało, to musi istnieć jakaś ewolucyjna przyczyna. Zróżnicowanie owłosienia na naszych ciałach wyklucza raczej działanie przypadku - dorosły człowiek ma dziewięć lub dziesięć typów włosów, które można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to te, które rosną nam na głowie, brwiach i rzęsach. Druga to cała reszta - od męskiej brody, przez delikatny puszek na plecach, aż do włosów na nogach. Różnice grubości i kształtu to kwestia skomplikowanego systemu regulacji hormonalnej związanego z płcią i dorastaniem. Podobne mechanizmy działają u wszystkich owłosionych zwierząt.
Nie różni nas też liczba cebulek włosowych, bo na całym ciele mamy ich około pięciu milionów - tyle samo co pozostałe małpy naczelne. Kluczowa różnica tkwi jednak w tym, jak pracują. U niemal wszystkich zwierząt włos rośnie przez ściśle zaprogramowany czas. Gdy osiągnie zadaną długość, przechodzi w stan spoczynku i trwa tak, dopóki nie wypadnie i nie zostanie zastąpiony nowym. To dzięki temu zwierzęta mają tak charakterystyczne owłosienie - lejąca się sierść charta afgańskiego, mocne końskie włosy czy ochronne futro niedźwiedzia polarnego. Żaden zwierzak nie musi się martwić tym, że przydepnie sobie jakiś wiszący pukiel.
Tymczasem nasze włosy rosną bez umiaru w stałym tempie wynoszącym około 1-1,5 centymetra na miesiąc. Fakt, że włosy łonowe czy te porastające nogi nie ciągną się długą plerezą, to kwestia wypadania, a nie zatrzymania wzrostu. Na przykład owłosienie nóg pozostaje na miejscu około dwóch miesięcy, stale w tym czasie rosnąc. Włosy pod pachami żyją nawet pół roku, jednak rekordzistą jest owłosienie głowy.
Teoretycznie pojedynczy włos może pozostawać na miejscu nawet przez sześć lat - wystarczająco długo, by osiągnąć ponad metr długości. Znane są jednak przypadki, gdy włosy pozostają żywe znacznie dłużej, a rekord należy do Chinki Xie Qiuping, która przez 31 lat wyhodowała włosy mierzące 5,627 metra.
Ludzka grzywa
Naukowcy od dawna zastanawiali się, skąd u ludzi tak dziwne owłosienie. Źródeł tej szczególnej cechy poszukują genetycy, którzy doszli do wniosku, że sprawa jest naprawdę skomplikowana, bo regulacją wzrostu owłosienia zajmuje się bardzo wiele genów. Wśród głównych podejrzanych znalazł się zespół 10 fragmentów DNA odpowiedzialnych za budowę keratyny - białka, z którego zbudowane są włosy. U szympansa czy goryla działają wszystkie te geny, podczas gdy w ludzkich komórkach 10. gen noszący wesołą nazwę phi-hHaA szwankuje. Zachodzi transkrypcja (synteza RNA na matrycy DNA), ale nie odbywa się następny etap - translacja (tworzenia białka na podstawie RNA). Podejrzewa się, że ta zmiana może sprawiać, że ludzki włos nie reaguje na biochemiczne sygnały powstrzymujące jego wzrost, które działają u innych gatunków. Możliwe też, że mutacja osłabiła futro na ciele, pozostawiając tylko potężną grzywę porastającą głowę.
Podążając tym tropem, Helmelita Winter z Niemieckiego Centrum Badań nad Rakiem w Heidelbergu sprawdziła, że ta drobna mutacja pojawiła się w ludzkiej populacji około 240 tysięcy lat temu. Zmiana funkcji włosów zaszła więc w tym samym okresie, w którym ludzkość opanowała ogień. Zbieg okoliczności? Raczej nie.
Włosy, choć niezbędne do ogrzewania ciała, są dość kłopotliwym wyposażeniem. Ich wzrost i odżywianie zużywają sporo energii, a gęste futro to doskonałe schronienie dla niebezpiecznych pasożytów. Poza tym włosy mogą stanowić przeszkodę przed migracją w cieplejsze rejony.
Skoro więc ogień dał dobrą okazję do rezygnacji z gęstego futra, przypadkowa mutacja pozbawiająca nas włosów na większości ciała mogła szybko rozprzestrzenić się w populacji. Ale to wciąż nie wyjaśnia, dlaczego ewolucyjnie korzystne okazały się włosy, które stale rosną.
Odpowiedzi należy szukać poza czystą biologią. Najnowsze hipotezy głoszą, że fryzura jest właśnie po to, by o nią dbać.
Wśród małp jednym z podstawowych zachowań społecznych jest iskanie. To, kogo iskasz i kto iska ciebie, pokazuje, jaką zajmujesz pozycję społeczną. Ci na szczycie mają tłumy chętnych, którzy tylko czekają na to, by móc zadbać o futro szefa. Z kolei szef okazuje łaskę wybrańcom, osobiście wydłubując i zjadając pasożyty zamieszkujące ich włosy. Teoria głosi więc, że ludzka fryzura była doskonałym sposobem na rozwinięcie więzi społecznych i wyznacznikiem pozycji w stadzie. Do dziś wysoka pozycja ściśle wiąże się z zadbaną fryzurą (choć w polityce zdarzają się wyjątki), a rozkudłane i długie włosy kojarzą się z outsiderami i wyrzutkami. Taką tezę mogą potwierdzić najstarsze zabytki kultury, na przykład licząca 23 tysiące lat Wenus z Willendorfu, która choć pozbawiona twarzy, ma starannie ułożone włosy.
Mężczyźni wolą blondynki
Znaczenie owłosienia w ludzkiej społeczności objawiło się jeszcze raz w niezwykły sposób około 11 tysięcy lat temu. Choć trudno w to uwierzyć, wcześniej praktycznie wszyscy ludzie świata byli brunetami. Kolor włosów zależy od zawartości w nich dwóch odmian melaniny - pigmentu zabarwiającego też skórę i oczy. U brunetów przeważa ciemna eumelanina, a blondyni mają więcej żółtej feomelaniny.
Od czasu do czasu we wszystkich populacjach zdarza się mutacja, która sprawia, że człowiek ma jasną karnację. Spotyka się ją zarówno u czarnych Afrykanów, Aborygenów, jak i u rasy żółtej. Jednak takie zabarwienie jest bardzo rzadkie, bo wersja genu "brunectwa" jest silniejsza (dominująca) od wersji genu "blondyństwa" (recesywnej). By urodził się blondyn, oboje rodzice muszą mieć w komórkach kopię genu blond i oboje muszą ją przekazać dziecku. Może się to zdarzyć również wtedy, gdy oboje rodzice są czarni, więc blond dziecko u takiej pary wcale nie musi oznaczać skoku w bok.
Przez dziesiątki tysięcy lat blondyni byli tylko rzadkimi dziwactwami natury. Jednak 11 tysięcy lat temu w Europie zaszła dziwna zmiana. Nagle liczba blondynów w populacji zaczęła gwałtownie rosnąć.
Co się stało? Choć nie mamy pewności, naukowcy sądzą, że miało to związek z trudami epoki lodowcowej. W tym czasie mężczyźni musieli podejmować długie i niebezpieczne wyprawy w poszukiwaniu żywności. Bardzo wielu ginęło, czego efektem była znaczna przewaga kobiet w populacji. Faceci byli więc pożądanym towarem i mogli do woli przebierać w partnerkach. Rzadkie wówczas blondynki zwracały ich uwagę i przekazywały gen blond coraz większej liczbie potomstwa. Doszło do tego, że około pięciu tysięcy lat temu na obszarze środkowej i północnej Europy blondyni zdobyli liczebną przewagę nad brunetami. Po raz pierwszy zdarzyło się to w rejonie dzisiejszej Litwy, która do dziś jest krajem o największej liczbie jasnowłosych. Nie należy jednak dać się zwieść eurocentrycznemu spojrzeniu - w populacji całego świata blondyni stanowią zaledwie 1,8 procent ludzi. Wbrew pojawiającym się od czasu do czasu doniesieniom nie grozi im jednak rychłe wyginięcie - gen, choć recesywny, utrzymuje się w populacji na dość stałym poziomie. W razie gdyby miał spadać, męskie gusty zapewne znowu przywrócą równowagę.
Piotr Stanisławski, Przekrój
Komentarze |