Sport i Rekreacja
Wys�ano dnia 31-10-2005 o godz. 19:44:33 przez pala2 511
Wys�ano dnia 31-10-2005 o godz. 19:44:33 przez pala2 511
- On nawet jak na matematykę przychodził, to kładł piłkę pod ławką i ją odbijał - tak pamiętają Grzegorza Piechnę w szkole podstawowej w Kraśnicy koło Opoczna. Tam, gdzie wychowywał się i mieszkał najskuteczniejszy dziś polski piłkarz. |
W ostatnią niedzielę Piechna uciszył w Krakowie dziewięć tysięcy kibiców Wisły. Jego Kolporter Korona sensacyjnie zremisował z mistrzem Polski 2:2, a on zdobył obie bramki. W debiutanckim sezonie w ekstraklasie ma ich już na koncie 12. Ale ostatnimi trafieniami wprawił w osłupienie całą piłkarską Polskę. To dopiero po tym meczu selekcjoner polskiej reprezentacji Paweł Janas zapowiedział, że sprawdzi Piechnę w listopadowym meczu z Estonią.
- Ja liczyłem, że wcześniej to zrobi, ale wziął Marcina [Kaczmarka, innego gracza Kolportera Korony] - przyznaje Jan Piechna, ojciec piłkarza. - Może inaczej by się to wszystko potoczyło. Niewiele brakowało, może godzinę...
Dzidek był pierwszy
Najbliższy klub w okolicy był w odległym o parę kilometrów Modrzewiu. Już w szkole podstawowej Grzesiek zapisał się do Modrzewianki. Gdy zbliżała się pełnoletność, zainteresowali się nim działacze piłkarscy. Akurat skończył technikum samochodowe w Tomaszowie Mazowieckim, grał w miejscowej Pilicy.
Któregoś dnia po szkole wrócił do domu. - Wtedy przyjechał Dzidek Wojciechowski z pobliskiego Bukowca [właściciel zakładu mięsnego Woy - red.]. Akurat przejął Modrzewiankę i drużyna grała jako Woy Bukowiec. Rozmowa była konkretna. On chciał, żeby Grzesiek grał u niego. Dawał mu pracę. Synowi to pasowało. Szybko się zgodziliśmy - opowiada ojciec.
To nie był koniec emocji tego dnia w domu Piechnów. - Jeszcze Dzidek do końca Kraśnicy nie dojechał, a pod dom zajeżdża kolejny samochód. To był Dąbrowski [Tadeusz - red.], szef Radomska, które grało w trzeciej lidze i biło się o awans. Ale przecież daliśmy Dzidkowi słowo. Gdyby Dąbrowski przyjechał wcześniej... Wtedy się szala przeważyła. Przyhamowało to Grześka na cztery lata. Teraz byłby w innym miejscu - Jan Piechna nie może odżałować.
Piechna vel Bojewicz
W Bukowcu Grzegorz nie mógł jednak narzekać. - Miał pracę i na piłce trochę dorobił. Pasowało mu. Czego można było chcieć więcej - wspomina ojciec. Jako zaopatrzeniowiec w firmie Woy jeździł białym dostawczym fordem, stąd pseudonim "Kiełbasa".
W drużynie szybko okazał się niezastąpiony. - Strzelał jak na zawołanie. Taki napastnik z charakterem. Trochę jak Igor Sypniewski, który grał obok, w Opocznie, a potem w Panathinaikosie Ateny i Wiśle Kraków. Zawsze zadziorny. Jak dostał piłkę, to nie było siły, by go zatrzymać, wchodził między obrońców jak w masło. A dziś mogę być dumny, że mu skarpety prałem - śmieje się Antoni Wieruszewski, wtedy gospodarz stadionu w Bukowcu.
- Kiedyś Grzesiek bardzo chciał iść na wesele, ale mieliśmy grać mecz z Lubochnią. Decydujący o awansie Woya do czwartej ligi. Bez niego nie dalibyśmy rady. Uparł się i zaproponował, że strzeli trzy bramki i jedzie na wesele. W 20. minut było po wszystkim. Trzy strzały, trzy gole. W 25. minucie zmiana i pojechał na wesele - opowiada Zdzisław Wojciechowski, właściciel zakładu mięsnego i jednocześnie klubu Woy.
W innym meczu, z drużyną Pionier Baby (12:1) Piechna strzelił osiem bramek. - Trzeba było coś z nim zrobić. Dąbrowski namawiał mnie, bym go oddał do niego, do Radomska. Ja wolałem, żeby został tutaj i poszedł do Opoczna. Mój błąd. W Ceramice się na nim nie poznali. Z jedną nogą? Co to za zawodnik? Woleli ściągać piłkarzy z drugiego końca Polski. Po co im był chłopak ze wsi - dodaje Wojciechowski.
I Piechna wchodził na końcówki meczów, aż został wypożyczony do Pelikana Łowicz. Potem trafił do Ceramiki Paradyż, a stamtąd do beniaminka trzeciej ligi, HEKO Czermno. Prawie wszędzie zdobywał tytuł króla strzelców. Ostatnio cztery razy z rzędu. W sezonie 1997/98 w barwach Woy Bukowiec w 34 meczach strzelił 58 bramek!
Zagrał w końcu w RKS Radomsko. W sparingu, ale pod fałszywym nazwiskiem: Bojewicz. Wojciechowski: - Zmienił nazwisko, żebym nie był zły, że wystąpił w inym zespole. Oczywiście Piechna strzelił jedyną bramkę w tym meczu.
Drugi taki sławny
Półtora roku temu Piechna przeszedł z Czermna do Korony, wtedy beniaminka II ligi. Dziś jest na ustach całej piłkarskiej Polski. - Ma swoje pięć minut. Pracuje dla siebie, dla gminy Opoczno - mówi Wojciechowski. I oczywiście dla rodzinnej miejscowości.
Kraśnica, mała wioska 11 km za Opocznem. Kościół, trzy sklepy, stacja benzynowa czynna do godz. 15, agencja pocztowa, remiza strażacka i raptem 120 domów. Wszyscy wiedzą, gdzie mieszkają Piechnowie.
- Do Grześka pan jedzie? Tam dalej po lewo, ale jego nie ma w domu, on w Kielcach teraz gra - odpowiada kilkuletni chłopczyk.
Wjeżdżając do Kraśnicy od strony Opoczna, mijamy szkołę, w której się uczył. Na drzwiach kartka z wynikami drugiej tury wyborów prezydenckich. Na 699 uprawnionych do głosowania poszły 353 osoby - 281 wolało, by prezydentem został Lech Kaczyński, Donalda Tuska poparło 69 mieszkańców.
Woźna Genowefa Wróbel grabi liście z boiska przy szkole. - To on już drugi taki sławny z Kraśnicy będzie. Mieliśmy przecież panią Wandę Panfil. Ciekawe, co ona teraz robi - zastanawia się.
Wanda Panfil-Gonzales, olimpijka z Seulu i Barcelony, mistrzyni świata w maratonie z Tokio (1991), 12-krotna mistrzyni kraju na dystansach od 3 km do maratonu, dziewięciokrotna rekordzistka Polski i zwyciężczyni maratonów w Londynie i Nowym Jorku. Dziś mieszka w Meksyku, ale do Kraśnicy przyjeżdża raz, dwa razy w roku.
Oj, prosze pani. Ale teraz na topie jest Grzegorz Piechna.
- To idol naszych dzieciaków. W sobotę mamy 40-lecie szkoły i przygotowujemy tablicę upamiętniającą naszych absolwentów. Tych wybitnych nie jest dużo, ale Grzesiek będzie miał miejsce obok pani Wandy Panfil. Będą zdjęcia, wycinki z gazet i taka notka biograficzna - zapewnia Alicja Ziółkowska, dyrektorka szkoły w Kraśnicy. Chciała zaprosić Piechnę na akademię, ale dowiedziała się że tego dnia gra mecz, w Warszawie z Legią.
- Uczniem był dobrym, nie piątkowym, ale na koniec ósmej klasy dostał list pochwalny za dobre wyniki - dodaje dyrektor. - On od małego nie rozstawał się z piłką. Nawet na matematykę z nią przychodził, kładł sobie pod stołem i albo odbijał, albo kopał sobie tak od nogi do nogi - przypomina sobie Alicja Ziółkowska. - Zawsze pierwszy z klasy wybiegał i od razu biegł na boisko. A na lekcję wracał w ostatniej chwili zdyszany, czerwony, spocony i umorusany. Pytaliśmy: Grzesiek kiedy ty spoważniejesz, kiedy się uspokoisz? "Oj prose pani" - odpowiadał i uciekał na boisko.
Popularnością Piechny żyje cała wioska.
- W telewizji go oglądamy, zadowoleni jesteśmy, że takiego obywatela mamy. Zaprosimy go może w przyszłym roku na 80-lecie straży pożarnej - mówi Tadeusz Tomasik, sołtys Kraśnicy.
- Tutaj wszyscy o tym gadają. W kościele o tym rozmawiają, w CPN mnie zaczepiają i mówią, że "wasz znów trafił", albo: "Janków chłopak znów strzelił". My oglądamy wszystkie mecze, schodzi się do nas rodzina, sąsiedzi. A on pokazuje, jaki jest - dodaje ojciec. - Sukces go nie zmienił. Może tylko spoważniał, wydoroślał. A kumplem jest takim samym jak był - uważa kolega z Woya.
- Taką mam ochotę pojechać teraz do Warszawy na mecz. Jak grał tu blisko tośmy chodzili z chłopami. Ale jak poszedł na swoje, to ostatni raz byliśmy w ubiegłym roku, jeszcze w drugiej lidze, w Kielcach, jak na giełdę samochodową do Miedzianej Góry jechaliśmy - mówi ojciec.
Traktor czeka
Znajomi nie martwią się o przyszłość Piechny. - Strzela, bo musi. To jego chleb. Może pograć jeszcze długo. Tu w Bukowcu mieliśmy takiego bramkarza, co miał 39 lat i bronił. To Grzesiek też tyle pociągnie - uważa pan Jan.
Najskuteczniejszy piłkarz ligi niedawno skończył 29 lat. Ojciec też nie martwi się, co syn będzie robił jak przestanie grać w piłkę. - Roboty tu jest dużo. Mamy ponad osiem hektarów. On ma przecież fach w ręku, skończył samochodówkę i ma prawo jazdy "dwójkę", może nawet z przyczepami jeździć. A w domu czeka traktor. Garaż pobudowałem długi na 11 metrów, można warsztat zrobić... Ale wątpię, czy on wróci do fachu. Zasmakował już innego życia.
- Grzesiek już nie musi strzelać w każdym spotkaniu. Ale jego średnia bez gola to maksymalnie półtora meczu. Do końca rundy jeszcze niech trafi ze dwa czy trzy razy i będzie dobrze. A na tyle to go stać - mówi Zdzisław Wojciechowski.
Wie co mówi, bo obiecał Piechnie... tonę kiełbasy. - Jeśli po pierwszej rundzie będzie prowadził na liście strzelców, to do każdego biletu na mecz w Kielcach dołożę kiełbasę - deklaruje szef Woya.
Z Legii bliżej
Po meczu w Krakowie Paweł Janas zapowiedział, że powoła Piechnę na towarzyski mecz reprezentacji z Estonią. - Wielu obiecuje, różnie z tym bywa. Skoro powiedział, to chyba nie będzie sobie robił z gęby cholewy - uważa Jan Piechna. - Kiedyś rozmawiałem z Wdowczykiem. Mówił, że z Legii by miał bliżej do kadry. No i większe poparcie. On się zna, bo wyciągnął Grześka do Korony. To byłaby wielka sprawa.
- Ja liczyłem, że wcześniej to zrobi, ale wziął Marcina [Kaczmarka, innego gracza Kolportera Korony] - przyznaje Jan Piechna, ojciec piłkarza. - Może inaczej by się to wszystko potoczyło. Niewiele brakowało, może godzinę...
Dzidek był pierwszy
Najbliższy klub w okolicy był w odległym o parę kilometrów Modrzewiu. Już w szkole podstawowej Grzesiek zapisał się do Modrzewianki. Gdy zbliżała się pełnoletność, zainteresowali się nim działacze piłkarscy. Akurat skończył technikum samochodowe w Tomaszowie Mazowieckim, grał w miejscowej Pilicy.
Któregoś dnia po szkole wrócił do domu. - Wtedy przyjechał Dzidek Wojciechowski z pobliskiego Bukowca [właściciel zakładu mięsnego Woy - red.]. Akurat przejął Modrzewiankę i drużyna grała jako Woy Bukowiec. Rozmowa była konkretna. On chciał, żeby Grzesiek grał u niego. Dawał mu pracę. Synowi to pasowało. Szybko się zgodziliśmy - opowiada ojciec.
To nie był koniec emocji tego dnia w domu Piechnów. - Jeszcze Dzidek do końca Kraśnicy nie dojechał, a pod dom zajeżdża kolejny samochód. To był Dąbrowski [Tadeusz - red.], szef Radomska, które grało w trzeciej lidze i biło się o awans. Ale przecież daliśmy Dzidkowi słowo. Gdyby Dąbrowski przyjechał wcześniej... Wtedy się szala przeważyła. Przyhamowało to Grześka na cztery lata. Teraz byłby w innym miejscu - Jan Piechna nie może odżałować.
Piechna vel Bojewicz
W Bukowcu Grzegorz nie mógł jednak narzekać. - Miał pracę i na piłce trochę dorobił. Pasowało mu. Czego można było chcieć więcej - wspomina ojciec. Jako zaopatrzeniowiec w firmie Woy jeździł białym dostawczym fordem, stąd pseudonim "Kiełbasa".
W drużynie szybko okazał się niezastąpiony. - Strzelał jak na zawołanie. Taki napastnik z charakterem. Trochę jak Igor Sypniewski, który grał obok, w Opocznie, a potem w Panathinaikosie Ateny i Wiśle Kraków. Zawsze zadziorny. Jak dostał piłkę, to nie było siły, by go zatrzymać, wchodził między obrońców jak w masło. A dziś mogę być dumny, że mu skarpety prałem - śmieje się Antoni Wieruszewski, wtedy gospodarz stadionu w Bukowcu.
- Kiedyś Grzesiek bardzo chciał iść na wesele, ale mieliśmy grać mecz z Lubochnią. Decydujący o awansie Woya do czwartej ligi. Bez niego nie dalibyśmy rady. Uparł się i zaproponował, że strzeli trzy bramki i jedzie na wesele. W 20. minut było po wszystkim. Trzy strzały, trzy gole. W 25. minucie zmiana i pojechał na wesele - opowiada Zdzisław Wojciechowski, właściciel zakładu mięsnego i jednocześnie klubu Woy.
W innym meczu, z drużyną Pionier Baby (12:1) Piechna strzelił osiem bramek. - Trzeba było coś z nim zrobić. Dąbrowski namawiał mnie, bym go oddał do niego, do Radomska. Ja wolałem, żeby został tutaj i poszedł do Opoczna. Mój błąd. W Ceramice się na nim nie poznali. Z jedną nogą? Co to za zawodnik? Woleli ściągać piłkarzy z drugiego końca Polski. Po co im był chłopak ze wsi - dodaje Wojciechowski.
I Piechna wchodził na końcówki meczów, aż został wypożyczony do Pelikana Łowicz. Potem trafił do Ceramiki Paradyż, a stamtąd do beniaminka trzeciej ligi, HEKO Czermno. Prawie wszędzie zdobywał tytuł króla strzelców. Ostatnio cztery razy z rzędu. W sezonie 1997/98 w barwach Woy Bukowiec w 34 meczach strzelił 58 bramek!
Zagrał w końcu w RKS Radomsko. W sparingu, ale pod fałszywym nazwiskiem: Bojewicz. Wojciechowski: - Zmienił nazwisko, żebym nie był zły, że wystąpił w inym zespole. Oczywiście Piechna strzelił jedyną bramkę w tym meczu.
Drugi taki sławny
Półtora roku temu Piechna przeszedł z Czermna do Korony, wtedy beniaminka II ligi. Dziś jest na ustach całej piłkarskiej Polski. - Ma swoje pięć minut. Pracuje dla siebie, dla gminy Opoczno - mówi Wojciechowski. I oczywiście dla rodzinnej miejscowości.
Kraśnica, mała wioska 11 km za Opocznem. Kościół, trzy sklepy, stacja benzynowa czynna do godz. 15, agencja pocztowa, remiza strażacka i raptem 120 domów. Wszyscy wiedzą, gdzie mieszkają Piechnowie.
- Do Grześka pan jedzie? Tam dalej po lewo, ale jego nie ma w domu, on w Kielcach teraz gra - odpowiada kilkuletni chłopczyk.
Wjeżdżając do Kraśnicy od strony Opoczna, mijamy szkołę, w której się uczył. Na drzwiach kartka z wynikami drugiej tury wyborów prezydenckich. Na 699 uprawnionych do głosowania poszły 353 osoby - 281 wolało, by prezydentem został Lech Kaczyński, Donalda Tuska poparło 69 mieszkańców.
Woźna Genowefa Wróbel grabi liście z boiska przy szkole. - To on już drugi taki sławny z Kraśnicy będzie. Mieliśmy przecież panią Wandę Panfil. Ciekawe, co ona teraz robi - zastanawia się.
Wanda Panfil-Gonzales, olimpijka z Seulu i Barcelony, mistrzyni świata w maratonie z Tokio (1991), 12-krotna mistrzyni kraju na dystansach od 3 km do maratonu, dziewięciokrotna rekordzistka Polski i zwyciężczyni maratonów w Londynie i Nowym Jorku. Dziś mieszka w Meksyku, ale do Kraśnicy przyjeżdża raz, dwa razy w roku.
Oj, prosze pani. Ale teraz na topie jest Grzegorz Piechna.
- To idol naszych dzieciaków. W sobotę mamy 40-lecie szkoły i przygotowujemy tablicę upamiętniającą naszych absolwentów. Tych wybitnych nie jest dużo, ale Grzesiek będzie miał miejsce obok pani Wandy Panfil. Będą zdjęcia, wycinki z gazet i taka notka biograficzna - zapewnia Alicja Ziółkowska, dyrektorka szkoły w Kraśnicy. Chciała zaprosić Piechnę na akademię, ale dowiedziała się że tego dnia gra mecz, w Warszawie z Legią.
- Uczniem był dobrym, nie piątkowym, ale na koniec ósmej klasy dostał list pochwalny za dobre wyniki - dodaje dyrektor. - On od małego nie rozstawał się z piłką. Nawet na matematykę z nią przychodził, kładł sobie pod stołem i albo odbijał, albo kopał sobie tak od nogi do nogi - przypomina sobie Alicja Ziółkowska. - Zawsze pierwszy z klasy wybiegał i od razu biegł na boisko. A na lekcję wracał w ostatniej chwili zdyszany, czerwony, spocony i umorusany. Pytaliśmy: Grzesiek kiedy ty spoważniejesz, kiedy się uspokoisz? "Oj prose pani" - odpowiadał i uciekał na boisko.
Popularnością Piechny żyje cała wioska.
- W telewizji go oglądamy, zadowoleni jesteśmy, że takiego obywatela mamy. Zaprosimy go może w przyszłym roku na 80-lecie straży pożarnej - mówi Tadeusz Tomasik, sołtys Kraśnicy.
- Tutaj wszyscy o tym gadają. W kościele o tym rozmawiają, w CPN mnie zaczepiają i mówią, że "wasz znów trafił", albo: "Janków chłopak znów strzelił". My oglądamy wszystkie mecze, schodzi się do nas rodzina, sąsiedzi. A on pokazuje, jaki jest - dodaje ojciec. - Sukces go nie zmienił. Może tylko spoważniał, wydoroślał. A kumplem jest takim samym jak był - uważa kolega z Woya.
- Taką mam ochotę pojechać teraz do Warszawy na mecz. Jak grał tu blisko tośmy chodzili z chłopami. Ale jak poszedł na swoje, to ostatni raz byliśmy w ubiegłym roku, jeszcze w drugiej lidze, w Kielcach, jak na giełdę samochodową do Miedzianej Góry jechaliśmy - mówi ojciec.
Traktor czeka
Znajomi nie martwią się o przyszłość Piechny. - Strzela, bo musi. To jego chleb. Może pograć jeszcze długo. Tu w Bukowcu mieliśmy takiego bramkarza, co miał 39 lat i bronił. To Grzesiek też tyle pociągnie - uważa pan Jan.
Najskuteczniejszy piłkarz ligi niedawno skończył 29 lat. Ojciec też nie martwi się, co syn będzie robił jak przestanie grać w piłkę. - Roboty tu jest dużo. Mamy ponad osiem hektarów. On ma przecież fach w ręku, skończył samochodówkę i ma prawo jazdy "dwójkę", może nawet z przyczepami jeździć. A w domu czeka traktor. Garaż pobudowałem długi na 11 metrów, można warsztat zrobić... Ale wątpię, czy on wróci do fachu. Zasmakował już innego życia.
- Grzesiek już nie musi strzelać w każdym spotkaniu. Ale jego średnia bez gola to maksymalnie półtora meczu. Do końca rundy jeszcze niech trafi ze dwa czy trzy razy i będzie dobrze. A na tyle to go stać - mówi Zdzisław Wojciechowski.
Wie co mówi, bo obiecał Piechnie... tonę kiełbasy. - Jeśli po pierwszej rundzie będzie prowadził na liście strzelców, to do każdego biletu na mecz w Kielcach dołożę kiełbasę - deklaruje szef Woya.
Z Legii bliżej
Po meczu w Krakowie Paweł Janas zapowiedział, że powoła Piechnę na towarzyski mecz reprezentacji z Estonią. - Wielu obiecuje, różnie z tym bywa. Skoro powiedział, to chyba nie będzie sobie robił z gęby cholewy - uważa Jan Piechna. - Kiedyś rozmawiałem z Wdowczykiem. Mówił, że z Legii by miał bliżej do kadry. No i większe poparcie. On się zna, bo wyciągnął Grześka do Korony. To byłaby wielka sprawa.
Leszek Salva / gazeta wyborcza
Komentarze
|