Literatura Rozmowy Kielce Świętokrzyskie
Wys�ano dnia 16-08-2010 o godz. 13:04:15 przez rafa 8781
Wys�ano dnia 16-08-2010 o godz. 13:04:15 przez rafa 8781
Gustawa Herlinga-Grudzińskiego znamy głównie z Innego świata. Jego dorobek pisarski jest jednak znacznie większy. Od zeszłego roku jedno z polskich wydawnictw zajęło się publikacją wszystkich tekstów tego autora. |
Profesor Mirosław Wójcik z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach opowiedział Magdalenie Wach o pracy nad nimi.
Magdalena Wach: Skąd się wziął pomysł na zebranie wszystkich tekstów Herlinga-Grudzińskiego?
Prof. Mirosław Wójcik: To dość kłopotliwe pytanie, bo wymaga obszernego wprowadzenia. W skrócie: wydawnictwo „Czytelnik” wydało wcześniej Pisma zebrane Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Przedostatni tom z tej serii, czyli Dziennik pisany nocą 1997-1999, i ostatni: Biała noc miłości wyszły w 2000 r. Edycja Wydawnictwa Literackiego jest pierwszą edycją krytyczną. Wszystkie teksty Grudzińskiego są opatrzone przypisami i komentarzami. To najbardziej pracochłonne, ale jednocześnie najwdzięczniejsze zadanie. Czytelnik dostaje bardzo profesjonalny tekst – opracowany, wyjaśniony, sprawdzony również w kwestii poprawności filologicznej. Pierwodruki tych tekstów niekiedy publikowane były w warunkach dosłownie frontowych. Także później, na emigracji, różnie z tą poprawnością bywało. Sam Grudziński wielokrotnie robił korekty tekstów już wydrukowanych. Edycja Wydawnictwa Literackiego pojawia się zatem w optymalnej, niemalże kanonicznej wersji. Sam pomysł powstał na styku trzech instytucji – neapolitańskiej Fundacji Benedetto Crocego, drugą instytucją jest Wydawnictwo Literackie sprawujące pieczę nad edycją, a trzecią – Biblioteka Narodowa, która finansuje przedsięwzięcie dzięki środkom pozyskiwanym z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Projekt podzielono na dwie części – jedna to Dzieła zebrane Herlinga-Grudzińskiego, drugą natomiast stanowi digitalizacja tego zbioru, tak aby kiedyś był on dostępny w internecie. Za tę drugą część odpowiedzialna jest właśnie Biblioteka Narodowa.
Będzie przy tym strasznie dużo pracy.
To nie jest strasznie dużo pracy. To jest makabrycznie dużo pracy. Byłem już dwukrotnie w Neapolu i robiłem wstępny rekonesans pod kątem materiałów potrzebnych nam do edycji Dzieł zebranych. Proszę mi wierzyć, są to dziesiątki tysięcy materiałów, które muszą być przejrzane, skatalogowane i sfotografowane. Jest to archiwum przejęte po pisarzu, dla którego to był warsztat pracy. Stąd na przykład brakuje systematyzacji listów. Gdy mieliśmy z nimi pierwszą styczność, wyciągaliśmy je nieposegregowane z waliz, kufrów i szuflad. Z jednej strony, to wielka radość pracować na materiale, który jeszcze nigdy nie był poznany i przeczytany. Z drugiej jednak, systematyzacja zbiorów to ogromne zadanie.
Profesor Mirosław Wójcik w trakcie rozmowy
Jakie jeszcze trudności napotkał Pan podczas pracy?
Ja bym tego nie nazwał trudnościami. To są raczej motywujące i dopingujące przeszkody. Najbardziej deprymujący jest jednak fakt, że mamy niewiele czasu. Do 2019 r. chcemy zakończyć edycję – bo w tym roku będzie mijała setna rocznica urodzin Grudzińskiego. Nie możemy sobie pozwolić na poślizg. Pierwszy tom ukazał się zgodnie z harmonogramem, czyli w grudniu ubiegłego roku. Z kolei drugi tom musi być wydany w tym roku. Mam świadomość, ile zostało materiałów w Neapolu do przejrzenia, do poznania, skatalogowania i wykorzystania w edycji Wydawnictwa Literackiego. Synchronizacja tych zadań jest nieco kłopotliwa, ale musi być wykonana.
Czy ktoś oprócz Pana pracuje przy opracowaniu tekstów?
Na razie mamy tę początkową fazę. W tym momencie Biblioteka Narodowa jako profesjonalny wykonawca projektu dokonuje zabezpieczenia zbiorów, przełożenia do teczek bezkwasowych, usunięcia zniszczenia, jeśli tam są defekty grzybiczne. Ponieważ te zbiory na razie fizycznie są w domu autora w Neapolu, muszą być przeniesione do siedziby Fundacji Benedetta Crocego, która znajduje się również w Neapolu, ale w innym miejscu. Przeniesienie ma nastąpić podczas tegorocznych wakacji. Ja natomiast, nie czekając na działania Biblioteki Narodowej, jeżdżę i kompletuję materiały potrzebne już teraz do naszej edycji. W ubiegłym roku pracowałem w Neapolu kilka tygodni. Również w tym roku, w lutym, podczas dwudziestu jeden dni sfotografowałem kilkanaście tysięcy listów, materiałów i rękopisów. Jestem jednak dumny i szczęśliwy, że stanowię część tego zespołu, któremu przewodniczy prof. Włodzimierz Bolecki, bezsprzecznie najwybitniejszy znawca twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. W swojej pracy zajmowałem się archiwaliami od wielu lat, i poznawanie tego typu tekstów jest moją wielką pasją i intelektualną przygodą.
Paryska „Kultura”, londyńskie „Wiadomości”, radio Wolna Europa – to tylko niektóre z polskich instytucji, w których działał Herling-Grudziński. Chyba musiał czuć się bardzo związany z ojczyzną. Jakim był emigrantem?
Herling-Grudziński był emigrantem z konieczności – emigrantem, który gorzko opłakiwał swój los i do ojczyzny wrócić nie mógł. Albo inaczej – miał możliwość powrotu, ale to groziło oczywistymi konsekwencjami. Społeczność emigracyjna we Francji, Włoszech, w Anglii, Stanach Zjednoczonych i Argentynie na pewno nie przedstawiała jakiegoś monolitu ideowego i towarzyskiego. To było bardzo zróżnicowane środowisko, istniały kręgi, które się wręcz nie znosiły i konkurowały ze sobą. Herling-Grudziński na przykład bardzo źle się czuł w środowisku londyńskiej emigracji, której postawy nie były mu bliskie. Z „Wiadomościami” współpracował jednak sumiennie przez kilka lat. Jego emigracja była chyba najbardziej uczciwa i jednocześnie dramatyczna. Wymagał od innych tyle samo, co i od siebie, stąd wiele osób w kręgach emigracyjnych nie uważało go za swojego sojusznika. Był moralistą, człowiekiem bezkompromisowym, a w swojej twórczości zdarzało mu się oceniać i diagnozować bardzo jednoznacznie i brutalnie przeciwników politycznych. Poza tym pamiętajmy, że dola emigranta to nie tylko zagrożenia ze strony Polski Ludowej, ale również środowisk lewicowych na Zachodzie. Herling-Grudziński przez wiele lat czuł się w Neapolu jak zadżumiony przy ówczesnych komunistycznych sympatiach Włochów. Nawet studenci polonistyki, którzy studiowali w Neapolu, byli przestrzegani, aby się z nim nie kontaktować. On, jako polski pisarz żyjący w Neapolu, zaistniał dopiero w ostatnich latach swojego życia – wtedy uznano, że jest wielkim pisarzem i go doceniono. Większość czasu spędzonego na emigracji to jedno ogromne pasmo wyrzeczeń. Herling-Grudziński nie opływał w dostatki, również nieczęsto dostawał propozycje druku.
A mimo wszystko dziś o nim pamiętamy.
Myślę, że nie mimo wszystko, ale właśnie dlatego. Pamiętamy o nim, bo tego typu postawy nie są zbyt częste. Ten sukces został okupiony wieloma poświęceniami i wyrzeczeniami. Proszę sobie wyobrazić człowieka piszącego w pustkę, do czytelnika polskiego, z którym nie ma kontaktu do początku lat 90. Przez cały czas pisze w języku polskim – języku nieznanym przez jego rodzinę. Żona nie mówi po polsku, a córka dopiero w ostatnich latach nauczyła się naszego języka. Sam Herling-Grudziński nie chciał, aby żona mówiła po polsku, bo mogłoby to stanowić swego rodzaju ograniczenie swobody ekspresji pisarza.
Dlaczego autor Innego świata miał zwyczaj niszczyć swoje rękopisy?
Na to pytanie mógłby odpowiedzieć tylko sam Gustaw Herling-Grudziński. Pani Lidii zawdzięczamy ocalenie wielu materiałów. Była świadoma wielkości swojego męża i miała zwyczaj wyciągania z kosza materiałów wyrzuconych przez autora i zachowywania ich dla potomnych. Herling-Grudziński zachował mnóstwo pamiątek z czasów wojny i pobytu w armii gen. Andersa. Są tam nawet pamiątki przywiezione z sowieckiego obozu z Jercewa. Później przestał być archiwistą i zaczął niszczyć rękopisy tekstów, kiedy te zostały już opublikowane. Moim zdaniem, było to spowodowane dążeniem do perfekcji. Być może to taka próba ocalenia tekstu w postaci optymalnej i zatarcia śladów tych wczesnych redakcji, które uznano za nie dość dobre do druku.
Jeden z recenzujących pierwszy tom Dzieł, Błażej Warkocki z Uniwersytetu A. Mickiewicza w Poznaniu, nazwał tę publikację „odświętną i raczej »doskokową«”. Jakby Pan się odniósł do jego opinii?
Na każde tego typu pytanie można odpowiedzieć „I tak, i nie”. Publikacja może być odświętna, ponieważ jest precyzyjnym i pracochłonnym wydawnictwem. Natomiast czy „doskokowa”? To projekt całościowego dzieła Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i to jest ten początek. Myślę, że czytelnicy będą wracać do tego dzieła nie wyrywkowo, ale o tym możemy powiedzieć dopiero z perspektywy wydania wszystkich tomów. Gdy zaczną się ukazywać następne tomy, poznamy dzieła Grudzińskiego nie tyko w układzie chronologicznym, ale również jego samego jako autora tekstów do tej pory nie przedrukowanych z czasopism emigracyjnych. Nie sądzę, żeby to była lektura, którą można by odnotować jako przeczytaną i odłożyć na półkę. Dla miłośników twórczości Grudzińskiego to jest przyczynek do dzieła komplementarnego, ono będzie narastało z kolejnymi tomami.
To chyba dobrze, zważywszy, że mojemu pokoleniu Herling-Grudziński kojarzy się wyłącznie z Innym światem.
Dobrze, że jego nazwisko kojarzy się chociaż z Innym światem, bo wielu młodym ludziom nie mówi już ono niczego. Jest to o tyle smutne, że był on jednym z niewielu pisarzy-moralistów tego formatu, którzy do swoich obowiązków nie podchodzili w sposób sloganowy i dorywczy, ale patriotyzm zaświadczali cierpieniem. To, kim był, oraz to, co pisał, Gustaw Herling-Grudziński musiał najpierw odcierpieć. Bez doświadczenia i poświęcenia tego typu tekstów nie ma. Nie można pouczać kogoś, jeśli samemu się nie ma żadnego doświadczenia. Herling-Grudziński powinien kojarzyć się więc nie tylko z Innym światem, ale i z Dziennikiem pisanym nocą. Obok Dziennika Gombrowicza i innych autorów jest to jedno z największych osiągnięć polskiej diarystyki XX w. Tu jednak autor jest jeszcze nieodkryty i mam nadzieję, że Dzieła przyczynią się do tego, że będzie mimo wszystko czytany.
Oby właśnie taki był efekt wydania Dzieł. Dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję.
Magdalena Wach: Skąd się wziął pomysł na zebranie wszystkich tekstów Herlinga-Grudzińskiego?
Prof. Mirosław Wójcik: To dość kłopotliwe pytanie, bo wymaga obszernego wprowadzenia. W skrócie: wydawnictwo „Czytelnik” wydało wcześniej Pisma zebrane Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Przedostatni tom z tej serii, czyli Dziennik pisany nocą 1997-1999, i ostatni: Biała noc miłości wyszły w 2000 r. Edycja Wydawnictwa Literackiego jest pierwszą edycją krytyczną. Wszystkie teksty Grudzińskiego są opatrzone przypisami i komentarzami. To najbardziej pracochłonne, ale jednocześnie najwdzięczniejsze zadanie. Czytelnik dostaje bardzo profesjonalny tekst – opracowany, wyjaśniony, sprawdzony również w kwestii poprawności filologicznej. Pierwodruki tych tekstów niekiedy publikowane były w warunkach dosłownie frontowych. Także później, na emigracji, różnie z tą poprawnością bywało. Sam Grudziński wielokrotnie robił korekty tekstów już wydrukowanych. Edycja Wydawnictwa Literackiego pojawia się zatem w optymalnej, niemalże kanonicznej wersji. Sam pomysł powstał na styku trzech instytucji – neapolitańskiej Fundacji Benedetto Crocego, drugą instytucją jest Wydawnictwo Literackie sprawujące pieczę nad edycją, a trzecią – Biblioteka Narodowa, która finansuje przedsięwzięcie dzięki środkom pozyskiwanym z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Projekt podzielono na dwie części – jedna to Dzieła zebrane Herlinga-Grudzińskiego, drugą natomiast stanowi digitalizacja tego zbioru, tak aby kiedyś był on dostępny w internecie. Za tę drugą część odpowiedzialna jest właśnie Biblioteka Narodowa.
Będzie przy tym strasznie dużo pracy.
To nie jest strasznie dużo pracy. To jest makabrycznie dużo pracy. Byłem już dwukrotnie w Neapolu i robiłem wstępny rekonesans pod kątem materiałów potrzebnych nam do edycji Dzieł zebranych. Proszę mi wierzyć, są to dziesiątki tysięcy materiałów, które muszą być przejrzane, skatalogowane i sfotografowane. Jest to archiwum przejęte po pisarzu, dla którego to był warsztat pracy. Stąd na przykład brakuje systematyzacji listów. Gdy mieliśmy z nimi pierwszą styczność, wyciągaliśmy je nieposegregowane z waliz, kufrów i szuflad. Z jednej strony, to wielka radość pracować na materiale, który jeszcze nigdy nie był poznany i przeczytany. Z drugiej jednak, systematyzacja zbiorów to ogromne zadanie.
Profesor Mirosław Wójcik w trakcie rozmowy
Jakie jeszcze trudności napotkał Pan podczas pracy?
Ja bym tego nie nazwał trudnościami. To są raczej motywujące i dopingujące przeszkody. Najbardziej deprymujący jest jednak fakt, że mamy niewiele czasu. Do 2019 r. chcemy zakończyć edycję – bo w tym roku będzie mijała setna rocznica urodzin Grudzińskiego. Nie możemy sobie pozwolić na poślizg. Pierwszy tom ukazał się zgodnie z harmonogramem, czyli w grudniu ubiegłego roku. Z kolei drugi tom musi być wydany w tym roku. Mam świadomość, ile zostało materiałów w Neapolu do przejrzenia, do poznania, skatalogowania i wykorzystania w edycji Wydawnictwa Literackiego. Synchronizacja tych zadań jest nieco kłopotliwa, ale musi być wykonana.
Czy ktoś oprócz Pana pracuje przy opracowaniu tekstów?
Na razie mamy tę początkową fazę. W tym momencie Biblioteka Narodowa jako profesjonalny wykonawca projektu dokonuje zabezpieczenia zbiorów, przełożenia do teczek bezkwasowych, usunięcia zniszczenia, jeśli tam są defekty grzybiczne. Ponieważ te zbiory na razie fizycznie są w domu autora w Neapolu, muszą być przeniesione do siedziby Fundacji Benedetta Crocego, która znajduje się również w Neapolu, ale w innym miejscu. Przeniesienie ma nastąpić podczas tegorocznych wakacji. Ja natomiast, nie czekając na działania Biblioteki Narodowej, jeżdżę i kompletuję materiały potrzebne już teraz do naszej edycji. W ubiegłym roku pracowałem w Neapolu kilka tygodni. Również w tym roku, w lutym, podczas dwudziestu jeden dni sfotografowałem kilkanaście tysięcy listów, materiałów i rękopisów. Jestem jednak dumny i szczęśliwy, że stanowię część tego zespołu, któremu przewodniczy prof. Włodzimierz Bolecki, bezsprzecznie najwybitniejszy znawca twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. W swojej pracy zajmowałem się archiwaliami od wielu lat, i poznawanie tego typu tekstów jest moją wielką pasją i intelektualną przygodą.
Paryska „Kultura”, londyńskie „Wiadomości”, radio Wolna Europa – to tylko niektóre z polskich instytucji, w których działał Herling-Grudziński. Chyba musiał czuć się bardzo związany z ojczyzną. Jakim był emigrantem?
Herling-Grudziński był emigrantem z konieczności – emigrantem, który gorzko opłakiwał swój los i do ojczyzny wrócić nie mógł. Albo inaczej – miał możliwość powrotu, ale to groziło oczywistymi konsekwencjami. Społeczność emigracyjna we Francji, Włoszech, w Anglii, Stanach Zjednoczonych i Argentynie na pewno nie przedstawiała jakiegoś monolitu ideowego i towarzyskiego. To było bardzo zróżnicowane środowisko, istniały kręgi, które się wręcz nie znosiły i konkurowały ze sobą. Herling-Grudziński na przykład bardzo źle się czuł w środowisku londyńskiej emigracji, której postawy nie były mu bliskie. Z „Wiadomościami” współpracował jednak sumiennie przez kilka lat. Jego emigracja była chyba najbardziej uczciwa i jednocześnie dramatyczna. Wymagał od innych tyle samo, co i od siebie, stąd wiele osób w kręgach emigracyjnych nie uważało go za swojego sojusznika. Był moralistą, człowiekiem bezkompromisowym, a w swojej twórczości zdarzało mu się oceniać i diagnozować bardzo jednoznacznie i brutalnie przeciwników politycznych. Poza tym pamiętajmy, że dola emigranta to nie tylko zagrożenia ze strony Polski Ludowej, ale również środowisk lewicowych na Zachodzie. Herling-Grudziński przez wiele lat czuł się w Neapolu jak zadżumiony przy ówczesnych komunistycznych sympatiach Włochów. Nawet studenci polonistyki, którzy studiowali w Neapolu, byli przestrzegani, aby się z nim nie kontaktować. On, jako polski pisarz żyjący w Neapolu, zaistniał dopiero w ostatnich latach swojego życia – wtedy uznano, że jest wielkim pisarzem i go doceniono. Większość czasu spędzonego na emigracji to jedno ogromne pasmo wyrzeczeń. Herling-Grudziński nie opływał w dostatki, również nieczęsto dostawał propozycje druku.
A mimo wszystko dziś o nim pamiętamy.
Myślę, że nie mimo wszystko, ale właśnie dlatego. Pamiętamy o nim, bo tego typu postawy nie są zbyt częste. Ten sukces został okupiony wieloma poświęceniami i wyrzeczeniami. Proszę sobie wyobrazić człowieka piszącego w pustkę, do czytelnika polskiego, z którym nie ma kontaktu do początku lat 90. Przez cały czas pisze w języku polskim – języku nieznanym przez jego rodzinę. Żona nie mówi po polsku, a córka dopiero w ostatnich latach nauczyła się naszego języka. Sam Herling-Grudziński nie chciał, aby żona mówiła po polsku, bo mogłoby to stanowić swego rodzaju ograniczenie swobody ekspresji pisarza.
Dlaczego autor Innego świata miał zwyczaj niszczyć swoje rękopisy?
Na to pytanie mógłby odpowiedzieć tylko sam Gustaw Herling-Grudziński. Pani Lidii zawdzięczamy ocalenie wielu materiałów. Była świadoma wielkości swojego męża i miała zwyczaj wyciągania z kosza materiałów wyrzuconych przez autora i zachowywania ich dla potomnych. Herling-Grudziński zachował mnóstwo pamiątek z czasów wojny i pobytu w armii gen. Andersa. Są tam nawet pamiątki przywiezione z sowieckiego obozu z Jercewa. Później przestał być archiwistą i zaczął niszczyć rękopisy tekstów, kiedy te zostały już opublikowane. Moim zdaniem, było to spowodowane dążeniem do perfekcji. Być może to taka próba ocalenia tekstu w postaci optymalnej i zatarcia śladów tych wczesnych redakcji, które uznano za nie dość dobre do druku.
Jeden z recenzujących pierwszy tom Dzieł, Błażej Warkocki z Uniwersytetu A. Mickiewicza w Poznaniu, nazwał tę publikację „odświętną i raczej »doskokową«”. Jakby Pan się odniósł do jego opinii?
Na każde tego typu pytanie można odpowiedzieć „I tak, i nie”. Publikacja może być odświętna, ponieważ jest precyzyjnym i pracochłonnym wydawnictwem. Natomiast czy „doskokowa”? To projekt całościowego dzieła Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i to jest ten początek. Myślę, że czytelnicy będą wracać do tego dzieła nie wyrywkowo, ale o tym możemy powiedzieć dopiero z perspektywy wydania wszystkich tomów. Gdy zaczną się ukazywać następne tomy, poznamy dzieła Grudzińskiego nie tyko w układzie chronologicznym, ale również jego samego jako autora tekstów do tej pory nie przedrukowanych z czasopism emigracyjnych. Nie sądzę, żeby to była lektura, którą można by odnotować jako przeczytaną i odłożyć na półkę. Dla miłośników twórczości Grudzińskiego to jest przyczynek do dzieła komplementarnego, ono będzie narastało z kolejnymi tomami.
To chyba dobrze, zważywszy, że mojemu pokoleniu Herling-Grudziński kojarzy się wyłącznie z Innym światem.
Dobrze, że jego nazwisko kojarzy się chociaż z Innym światem, bo wielu młodym ludziom nie mówi już ono niczego. Jest to o tyle smutne, że był on jednym z niewielu pisarzy-moralistów tego formatu, którzy do swoich obowiązków nie podchodzili w sposób sloganowy i dorywczy, ale patriotyzm zaświadczali cierpieniem. To, kim był, oraz to, co pisał, Gustaw Herling-Grudziński musiał najpierw odcierpieć. Bez doświadczenia i poświęcenia tego typu tekstów nie ma. Nie można pouczać kogoś, jeśli samemu się nie ma żadnego doświadczenia. Herling-Grudziński powinien kojarzyć się więc nie tylko z Innym światem, ale i z Dziennikiem pisanym nocą. Obok Dziennika Gombrowicza i innych autorów jest to jedno z największych osiągnięć polskiej diarystyki XX w. Tu jednak autor jest jeszcze nieodkryty i mam nadzieję, że Dzieła przyczynią się do tego, że będzie mimo wszystko czytany.
Oby właśnie taki był efekt wydania Dzieł. Dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję.
Rozmawiała Magdalena Wach, zdjęcia - Łukasz Król
Komentarze
|