Teatr Recenzje
Wys�ano dnia 25-07-2007 o godz. 23:44:35 przez sergiusz 15498
Wys�ano dnia 25-07-2007 o godz. 23:44:35 przez sergiusz 15498
Deszcz padał i nie padał - na scenie (przed sceną lub w scenie - jak kto widział) pojawił się Prowadzący ale nie był to zwykły prowadzący. Był to Prowadzący z Darem Wypuszczania z Siebie Słów Pozornie Prawdziwych. Dla garstki zgromadzonych mimo kiepskiej pogody była to już jakaś rozrywka. Jeszcze do Niego wrócimy. |
Za sceną (na scenie - jak kto woli) ogromna płachta materiału opisana jako LETNIA SCENA KCK. No i już część z czytających wie o miejscu opisywanym nieco więcej.
Była jeszcze taśma odgradzająca. Co odgradzająca? Odgradzająca pustą przestrzeń, na której mieli się pojawić Aktorzy. Tych już było widać "na zapleczu" czyli za Wielką Płachtą Materiału z Napisem. Spoglądali z niepokojem w niebo chcąc upewnić się, że ich przyjazd nie okaże się nadaremny. Jeden z nich nawet w chwili przerwy (przerwy oczywiście w opadach bo wszyscy inni mieli przerwę gdy padało) wyszedł sprawdzić jaki jest poślizg na mokrym bruku. Pewnie po to, żeby się dowiedzieć czy da się efektownie upaść. A nie wspomniałem, że Aktorzy byli wysocy bo na szczudłach. Jak wiemy o upadek jest łatwiej im dalej stopy od ziemi. Tu co prawda szczudła niezbyt wysokie ale może i Aktorzy jeszcze niezbyt wprawieni w ich posługiwanie się? Może uda się zobaczyć później.
No i jeszcze jedna rzecz. Pusta przestrzeń tylko z pozoru była pusta. W jednym z narożników stała postać. Nie była to zwykła postać. Była to postać-rzeźba. Grająca na trąbce. Postać stoi tam nieporuszenie od wielu lat i gra na trąbce. Podobno jak się w nią zapatrzyć to słychać brzmienie tej trąbki... ale się rozpędziłem. Może powstanie legenda jakaś? Ale tymczasem postać stała w odgrodzonej części placu. Czyżby też miała wziąć udział w spektaklu? Bo chyba niemożliwym jest, żeby została w środku aby ewentualnym widzom stojącym z tej strony zasłaniać pół sceny. Ale na razie stała i była najbardziej odporna na deszcz. Nic sobie z niego nie robiąc. Tak samo jak nic sobie nie robi z wszelkich innych zjawisk atmosferycznych pojawiających się w tym miejscu. Ci, którzy już wiedzą co to za miejsce, wiedzą też, co to za postać. Tak, to Miles Davis. Ileż on widział… Zawsze tu jest…
Ale może wróćmy do naszego Prowadzącego. Bo deszcz nie dawał za wygraną. Prowadzący zaczął więc powoływać się na wszystkie świętości jakie znał, żeby jednak te chmury rozgonić. No i jak w końcu po dłuższym oczekiwaniu się rozeszły to przypisał cały efekt swoim zaklęciom. Tak robią wszyscy prowadzący. Oprócz tych z klasą, którzy podobny efekt przypisują np. klaszczącej publiczności. Ale tu publiczności było jak na lekarstwo więc nie ma o czym mówić. A skoro publiczności było jak na lekarstwo to można było dużo powiedzieć dla samego mówienia. I tak nagle, ku mojemu zdziwieniu dowiedziałem się, że: mekką i źródłem teatrów ulicznych w Polsce jest miasto Białystok. A zaraz po nim miasto Kraków. Ale długo po nim. W mieście Białystok pojawiły się (oczywiście podobno) największe indywidualności teatru ulicznego. I chociaż nazwiska i nazwy wymienione nie były anonimowe (a jedna z osób z teatrem ulicznym miała niewiele wspólnego) to jednak nie były dla mnie do tej pory dowodem na istnienie zagłębia tej formy teatralnej w Białymstoku. Tym bardziej, że nie został wymieniony teatr Wierszalin i kilku jego aktorów, którzy aktualnie pracują lub mieszkają w naszym mieście.
A Kraków? Oczywiście wymieniony Teatr KTO to legenda niemalże i jeden z najbardziej zasłużonych teatrów ulicznych o rozpoznawalnym wyrazie i charakterystycznych spektaklach. Ale czy to też jest dowód na bycie stolicą teatru ulicznego? Dla prowadzącego chyba tak. Bo zna ich osobiście (tak jak i osoby wymieniane z Białegostoku) I do Krakowa blisko. A dobrze być blisko centrum. Bo trochę splendoru spływa też na obrzeża... Tak samo jak wspomnienie o festiwalu w Jeleniej Górze - gdzie dyrektor tego festiwalu to osobisty znajomy prowadzącego - jako o największym festiwalu w Polsce i niemalże w Europie (sic!), którego podobno już nie ma... Może to jest tak, że trzeba kogoś osobiście poznać, żeby uznać jego wartość artystyczną? Nie wiem. W każdym razie pełen zdumienia (a raczej ogarniał mnie pusty i bezsilny śmiech - bo mikrofon w ręce daje władzę) słuchałem na nowo pisanej mapy polskich teatrów ulicznych. I to nic, że byłem do tej pory przeświadczony, że największe sukcesy i najwięcej do powiedzenia w spektaklach ulicznych miały dla mnie teatry poznańskie (Teatr Ósmego Dnia, Teatr Biuro Podróży, Teatr Strefa Ciszy, Teatr Porywacze Ciał itd..) i samo miasto Poznań, gdzie myślałem, że największy festiwal takich teatrów w Polsce się odbywa od kilkunastu lat. Nie wspominając o teatrach z kilku innych miast w Polsce, które również się zapisały dużymi literami w historii. W co najmniej równym stopniu co teatry z Białegostoku lub Krakowa.
Ale to nic. Bo dowiedziałem się jeszcze więcej. Mianowicie, że tradycja teatru ulicznego sięga starożytnej Grecji. A dowodem na to są procesje, które rozpoczynały spektakle antyczne. A dlaczego dowodem na to nie są odkryte amfiteatry? Chociaż - czepiam się. W sumie historia teatru jakoś tam zaczyna się w starożytnej Grecji a teatr uliczny jest też teatrem, więc wniosek z tego, że również korzenie ma w Grecji starożytnej. Chociaż dlaczego nie umieścić tych korzeni jeszcze dalej, w pierwotnych społeczeństwach, których obrzędy miały charakter teatralny i niezaprzeczalnie odbywały się na świeżym powietrzu....
Ale to jeszcze nie wszystko co mnie zadziwiło i kazało zweryfikować moje dotychczasowe pojęcie o sztuce teatru ulicznego (okazało się, że przez kilkanaście lat bywałem nie tam gdzie trzeba i oglądałem nie to co trzeba - chociaż nie wiem gdzie miałbym indziej bywać). Okazało się więc, że najbardziej sztuka teatru ulicznego jest rozwinięta w... uwaga... Hiszpanii. Tam teatrów tego typu jest najwięcej, są najbardziej znane i lubiane. Szkoda, że Prowadzący nie wymienił chociażby jednego, bo może bym gdzieś znalazł miejsce jego występowania. Ja sam do tej pory zapamiętałem jeden spektakl pochodzący z tego kraju. Ale nazwy już nie pamiętam. Do tej pory, moje marne wyobrażenie o teatrze ulicznym kazało mi postrzegać teatry z Francji i Niemiec jako te najbardziej ciekawe i z największymi osiągnięciami. I właśnie te kraje wiązać ze współczesnym teatrem ulicznym. Ale jak to człowiek może się zawsze czegoś nowego nauczyć....
Chociaż, próbując się doszukać jakiegoś głębszego sensu w Mowie Prowadzącego można się odwołać do średniowiecznych teatrów jarmarcznych, które również, całkiem słusznie zostały przywołane, kiedy to trupa grajków rozweselała gawiedź na różne sposoby występując na zaimprowizowanej przestrzeni. I oglądając spektakl (bo w końcu się odbył) dochodzę do wniosku, że w taki klimat Prowadzący chciał nas wprowadzić. A że była to historia Don Juana to może stąd ta Hiszpania? A sam teatr był z Krakowa to stąd te wspominania Krakowa? Może taka była myśl...
Ale może kilka słów o spektaklu? Tak, rzeczywiście kilka, bo dużo się nie da. Scenografii właściwie nie było (oprócz wspomnianej płachty i muzyka z trąbką - ale raczej te elementy pozostaną na miejscu i nie zagrają gdzie indziej w tym samym spektaklu). Aktorzy chowali się za płachtą traktując ją jako kulisy. Grali cały czas na szczudłach wychodząc na środek i chodząc w tą i z powrotem jednocześnie przedstawiając w sposób najprostszy w jaki można kim są albo co robią w danym momencie. Głównie polegało to na wymachiwaniu elementami stroju (szablą, kapeluszem, szalem, kurtką). Oczywiście stroje w zależności od roli były zmieniane. Bardzo czytelne wszystko (to chyba zaleta dla oglądających - ale utrudnienie dla twórców, żeby rzeczywiście coś powiedzieć). Umiejętności jako szczudlarzy też są jeszcze do rozwinięcia. Chwilami wydawało mi się, że aktorzy skupiali się głównie na tym, żeby na szczudłach się utrzymać co oczywiście było niekorzystne dla tego co mieli odegrać. Ale do grania też nie było za dużo więc można powiedzieć, że spektakl był na miarę umiejętności.
Pomijając historie Don Juana, raczej znaną, to tak naprawdę nie wiem czemu ten występ miał służyć, co powiedzieć, lub do jakiej refleksji zmusić. Może coś przegapiłem w dymie, który skutecznie uniemożliwił oglądanie (efekty pirotechniczne były chyba zapatrzeniem się właśnie w teatr KTO - chociaż bardzo mizerne i nieumiejętne).
Ale brawa teatr dostał. Bo każdy artysta zasługuje na brawa, przynajmniej za to, że wystąpił. W moim przypadku tylko za to.
Ale od czego mamy Prowadzącego? Spektakl się skończył więc czas na następne show. Niemalże jak po występie cyrkowym Prowadzący wymienia wszystkich Aktorów, wywołuje ich po kolei na scenę (sam chodząc wokół i gestami zachęcając już do BRAW mimo, że została garstka ludzi, którzy pewnie nie wiedzieli czy już można iść i czy coś się jeszcze nie odbędzie). Zdawać by się mogło, że odbyło się właśnie jakieś Bardzo Ważne Wydarzenie. Skąd ja znam ten mechanizm, który każe więcej energii poświęcać wychwalaniu tego co jest zrobione i mówieniu oraz przyklaskiwaniu twórcom (organizatorom) spektaklu? Acha, jest taki teatr w tym mieście...
To może jeszcze słowo refleksji? Nie, nie o spektaklu, bo tu żadnych nie mam mimo, że upłynęło trochę czasu. O samej idei tzw. Letniej Sceny. Któryś rok z rzędu odwiedzam tą scenę. I jeszcze nie spotkałem jakiegoś naprawdę wybitnego i/lub ważnego spektaklu. Ale wiem, że takie powstają. A przynajmniej dużo ciekawsze od tego co prezentuje się na tej Letniej Scenie. Chyba nie jest wartością samą w sobie to, że Letnia Scena działa? Może powinna spełnić jakieś funkcje? I choćby rzeczywiście nauczyć publiczność w naszym mieście teatru ulicznego. Ale już przez duże T i duże U. Bo mimo tragicznego obrazu upadających festiwali teatralnych w Polsce przedstawionego przez Prowadzącego, te festiwale mają się dobrze i co roku przynoszą jakąś ciekawą propozycję. Po obejrzenie której trzeba pojechać do innego miasta. I to raczej nie do "centrum" teatrów ulicznych w Białymstoku. A jeszcze pomysł - jak przyjeżdża do Polski na jeden z festiwali, któryś z teatrów zagranicznych to zwykle podróżuje po Polsce chwilę dłużej. Odwiedza kilka festiwali i pewnie miast. Tak, żeby koszt przyjazdu zminimalizować (i jednocześnie móc zaproponować spektakl większej liczbie odbiorców - po niższej cenie). Może spróbować taki spektakl ściągnąć? Któryś z tych wielu teatrów z pewnością uda się namówić. Bo chyba nie jest problemem, że rzadko to są teatry hiszpańskie?
Cornwall
Była jeszcze taśma odgradzająca. Co odgradzająca? Odgradzająca pustą przestrzeń, na której mieli się pojawić Aktorzy. Tych już było widać "na zapleczu" czyli za Wielką Płachtą Materiału z Napisem. Spoglądali z niepokojem w niebo chcąc upewnić się, że ich przyjazd nie okaże się nadaremny. Jeden z nich nawet w chwili przerwy (przerwy oczywiście w opadach bo wszyscy inni mieli przerwę gdy padało) wyszedł sprawdzić jaki jest poślizg na mokrym bruku. Pewnie po to, żeby się dowiedzieć czy da się efektownie upaść. A nie wspomniałem, że Aktorzy byli wysocy bo na szczudłach. Jak wiemy o upadek jest łatwiej im dalej stopy od ziemi. Tu co prawda szczudła niezbyt wysokie ale może i Aktorzy jeszcze niezbyt wprawieni w ich posługiwanie się? Może uda się zobaczyć później.
No i jeszcze jedna rzecz. Pusta przestrzeń tylko z pozoru była pusta. W jednym z narożników stała postać. Nie była to zwykła postać. Była to postać-rzeźba. Grająca na trąbce. Postać stoi tam nieporuszenie od wielu lat i gra na trąbce. Podobno jak się w nią zapatrzyć to słychać brzmienie tej trąbki... ale się rozpędziłem. Może powstanie legenda jakaś? Ale tymczasem postać stała w odgrodzonej części placu. Czyżby też miała wziąć udział w spektaklu? Bo chyba niemożliwym jest, żeby została w środku aby ewentualnym widzom stojącym z tej strony zasłaniać pół sceny. Ale na razie stała i była najbardziej odporna na deszcz. Nic sobie z niego nie robiąc. Tak samo jak nic sobie nie robi z wszelkich innych zjawisk atmosferycznych pojawiających się w tym miejscu. Ci, którzy już wiedzą co to za miejsce, wiedzą też, co to za postać. Tak, to Miles Davis. Ileż on widział… Zawsze tu jest…
Ale może wróćmy do naszego Prowadzącego. Bo deszcz nie dawał za wygraną. Prowadzący zaczął więc powoływać się na wszystkie świętości jakie znał, żeby jednak te chmury rozgonić. No i jak w końcu po dłuższym oczekiwaniu się rozeszły to przypisał cały efekt swoim zaklęciom. Tak robią wszyscy prowadzący. Oprócz tych z klasą, którzy podobny efekt przypisują np. klaszczącej publiczności. Ale tu publiczności było jak na lekarstwo więc nie ma o czym mówić. A skoro publiczności było jak na lekarstwo to można było dużo powiedzieć dla samego mówienia. I tak nagle, ku mojemu zdziwieniu dowiedziałem się, że: mekką i źródłem teatrów ulicznych w Polsce jest miasto Białystok. A zaraz po nim miasto Kraków. Ale długo po nim. W mieście Białystok pojawiły się (oczywiście podobno) największe indywidualności teatru ulicznego. I chociaż nazwiska i nazwy wymienione nie były anonimowe (a jedna z osób z teatrem ulicznym miała niewiele wspólnego) to jednak nie były dla mnie do tej pory dowodem na istnienie zagłębia tej formy teatralnej w Białymstoku. Tym bardziej, że nie został wymieniony teatr Wierszalin i kilku jego aktorów, którzy aktualnie pracują lub mieszkają w naszym mieście.
A Kraków? Oczywiście wymieniony Teatr KTO to legenda niemalże i jeden z najbardziej zasłużonych teatrów ulicznych o rozpoznawalnym wyrazie i charakterystycznych spektaklach. Ale czy to też jest dowód na bycie stolicą teatru ulicznego? Dla prowadzącego chyba tak. Bo zna ich osobiście (tak jak i osoby wymieniane z Białegostoku) I do Krakowa blisko. A dobrze być blisko centrum. Bo trochę splendoru spływa też na obrzeża... Tak samo jak wspomnienie o festiwalu w Jeleniej Górze - gdzie dyrektor tego festiwalu to osobisty znajomy prowadzącego - jako o największym festiwalu w Polsce i niemalże w Europie (sic!), którego podobno już nie ma... Może to jest tak, że trzeba kogoś osobiście poznać, żeby uznać jego wartość artystyczną? Nie wiem. W każdym razie pełen zdumienia (a raczej ogarniał mnie pusty i bezsilny śmiech - bo mikrofon w ręce daje władzę) słuchałem na nowo pisanej mapy polskich teatrów ulicznych. I to nic, że byłem do tej pory przeświadczony, że największe sukcesy i najwięcej do powiedzenia w spektaklach ulicznych miały dla mnie teatry poznańskie (Teatr Ósmego Dnia, Teatr Biuro Podróży, Teatr Strefa Ciszy, Teatr Porywacze Ciał itd..) i samo miasto Poznań, gdzie myślałem, że największy festiwal takich teatrów w Polsce się odbywa od kilkunastu lat. Nie wspominając o teatrach z kilku innych miast w Polsce, które również się zapisały dużymi literami w historii. W co najmniej równym stopniu co teatry z Białegostoku lub Krakowa.
Ale to nic. Bo dowiedziałem się jeszcze więcej. Mianowicie, że tradycja teatru ulicznego sięga starożytnej Grecji. A dowodem na to są procesje, które rozpoczynały spektakle antyczne. A dlaczego dowodem na to nie są odkryte amfiteatry? Chociaż - czepiam się. W sumie historia teatru jakoś tam zaczyna się w starożytnej Grecji a teatr uliczny jest też teatrem, więc wniosek z tego, że również korzenie ma w Grecji starożytnej. Chociaż dlaczego nie umieścić tych korzeni jeszcze dalej, w pierwotnych społeczeństwach, których obrzędy miały charakter teatralny i niezaprzeczalnie odbywały się na świeżym powietrzu....
Ale to jeszcze nie wszystko co mnie zadziwiło i kazało zweryfikować moje dotychczasowe pojęcie o sztuce teatru ulicznego (okazało się, że przez kilkanaście lat bywałem nie tam gdzie trzeba i oglądałem nie to co trzeba - chociaż nie wiem gdzie miałbym indziej bywać). Okazało się więc, że najbardziej sztuka teatru ulicznego jest rozwinięta w... uwaga... Hiszpanii. Tam teatrów tego typu jest najwięcej, są najbardziej znane i lubiane. Szkoda, że Prowadzący nie wymienił chociażby jednego, bo może bym gdzieś znalazł miejsce jego występowania. Ja sam do tej pory zapamiętałem jeden spektakl pochodzący z tego kraju. Ale nazwy już nie pamiętam. Do tej pory, moje marne wyobrażenie o teatrze ulicznym kazało mi postrzegać teatry z Francji i Niemiec jako te najbardziej ciekawe i z największymi osiągnięciami. I właśnie te kraje wiązać ze współczesnym teatrem ulicznym. Ale jak to człowiek może się zawsze czegoś nowego nauczyć....
Chociaż, próbując się doszukać jakiegoś głębszego sensu w Mowie Prowadzącego można się odwołać do średniowiecznych teatrów jarmarcznych, które również, całkiem słusznie zostały przywołane, kiedy to trupa grajków rozweselała gawiedź na różne sposoby występując na zaimprowizowanej przestrzeni. I oglądając spektakl (bo w końcu się odbył) dochodzę do wniosku, że w taki klimat Prowadzący chciał nas wprowadzić. A że była to historia Don Juana to może stąd ta Hiszpania? A sam teatr był z Krakowa to stąd te wspominania Krakowa? Może taka była myśl...
Ale może kilka słów o spektaklu? Tak, rzeczywiście kilka, bo dużo się nie da. Scenografii właściwie nie było (oprócz wspomnianej płachty i muzyka z trąbką - ale raczej te elementy pozostaną na miejscu i nie zagrają gdzie indziej w tym samym spektaklu). Aktorzy chowali się za płachtą traktując ją jako kulisy. Grali cały czas na szczudłach wychodząc na środek i chodząc w tą i z powrotem jednocześnie przedstawiając w sposób najprostszy w jaki można kim są albo co robią w danym momencie. Głównie polegało to na wymachiwaniu elementami stroju (szablą, kapeluszem, szalem, kurtką). Oczywiście stroje w zależności od roli były zmieniane. Bardzo czytelne wszystko (to chyba zaleta dla oglądających - ale utrudnienie dla twórców, żeby rzeczywiście coś powiedzieć). Umiejętności jako szczudlarzy też są jeszcze do rozwinięcia. Chwilami wydawało mi się, że aktorzy skupiali się głównie na tym, żeby na szczudłach się utrzymać co oczywiście było niekorzystne dla tego co mieli odegrać. Ale do grania też nie było za dużo więc można powiedzieć, że spektakl był na miarę umiejętności.
Pomijając historie Don Juana, raczej znaną, to tak naprawdę nie wiem czemu ten występ miał służyć, co powiedzieć, lub do jakiej refleksji zmusić. Może coś przegapiłem w dymie, który skutecznie uniemożliwił oglądanie (efekty pirotechniczne były chyba zapatrzeniem się właśnie w teatr KTO - chociaż bardzo mizerne i nieumiejętne).
Ale brawa teatr dostał. Bo każdy artysta zasługuje na brawa, przynajmniej za to, że wystąpił. W moim przypadku tylko za to.
Ale od czego mamy Prowadzącego? Spektakl się skończył więc czas na następne show. Niemalże jak po występie cyrkowym Prowadzący wymienia wszystkich Aktorów, wywołuje ich po kolei na scenę (sam chodząc wokół i gestami zachęcając już do BRAW mimo, że została garstka ludzi, którzy pewnie nie wiedzieli czy już można iść i czy coś się jeszcze nie odbędzie). Zdawać by się mogło, że odbyło się właśnie jakieś Bardzo Ważne Wydarzenie. Skąd ja znam ten mechanizm, który każe więcej energii poświęcać wychwalaniu tego co jest zrobione i mówieniu oraz przyklaskiwaniu twórcom (organizatorom) spektaklu? Acha, jest taki teatr w tym mieście...
To może jeszcze słowo refleksji? Nie, nie o spektaklu, bo tu żadnych nie mam mimo, że upłynęło trochę czasu. O samej idei tzw. Letniej Sceny. Któryś rok z rzędu odwiedzam tą scenę. I jeszcze nie spotkałem jakiegoś naprawdę wybitnego i/lub ważnego spektaklu. Ale wiem, że takie powstają. A przynajmniej dużo ciekawsze od tego co prezentuje się na tej Letniej Scenie. Chyba nie jest wartością samą w sobie to, że Letnia Scena działa? Może powinna spełnić jakieś funkcje? I choćby rzeczywiście nauczyć publiczność w naszym mieście teatru ulicznego. Ale już przez duże T i duże U. Bo mimo tragicznego obrazu upadających festiwali teatralnych w Polsce przedstawionego przez Prowadzącego, te festiwale mają się dobrze i co roku przynoszą jakąś ciekawą propozycję. Po obejrzenie której trzeba pojechać do innego miasta. I to raczej nie do "centrum" teatrów ulicznych w Białymstoku. A jeszcze pomysł - jak przyjeżdża do Polski na jeden z festiwali, któryś z teatrów zagranicznych to zwykle podróżuje po Polsce chwilę dłużej. Odwiedza kilka festiwali i pewnie miast. Tak, żeby koszt przyjazdu zminimalizować (i jednocześnie móc zaproponować spektakl większej liczbie odbiorców - po niższej cenie). Może spróbować taki spektakl ściągnąć? Któryś z tych wielu teatrów z pewnością uda się namówić. Bo chyba nie jest problemem, że rzadko to są teatry hiszpańskie?
Cornwall
Komentarze |