Kielce
Wys�ano dnia 19-02-2007 o godz. 14:00:00 przez pala2 476
Wys�ano dnia 19-02-2007 o godz. 14:00:00 przez pala2 476
"Tak sobie wyobrażam Kielce, symbol, jako szczyt ohydy; Jako jakiś Paramount najgorszej małomiasteczkowej brzydy" - pisał Witkacy. Ja nie muszę sobie wyobrażać. Ja to widzę na co dzień. |
To boli, ale nareszcie ktoś głośno powiedział, że król jest nagi. Czemu tak łagodnie? Tak naprawdę w Kielcach nie chce się żyć. To bzdury, to przez takich malkontentów jak Ona nic się w mieście nie dzieje. Niektóre spostrzeżenia nawet trafne, ale z większością nie mogę się zgodzić.
Kiedy wiele lat temu decydowałam, że będę najpierw studiować w Kielcach, a potem tu zamieszkam, moi znajomi i przyjaciele stukali się w głowę. A ja już wtedy bardzo lubiłam to miasto.
Tutaj jestem u siebie, tu mam przyjaciół, tu wychowały się moje dzieci. Tutaj częściej o różnych sprawach mogę powiedzieć: rozumiem. Lubię tu być, ale też jestem coraz bardziej wściekła.
Kieleckie dziadostwo
Jestem wściekła codziennie wieczorem, gdy wychodzę z naszej redakcji w kamienicy przy Rynku i widzę facetów sikających w bramie. W centrum mojego miasta! Kiedyś zrobiłam nawet awanturę, ale jakiś przechodzień sprowadził mnie na ziemię: - Co się pani rzuca? Tu tak było od zawsze.
Ale jeszcze gorsze jest to, że nikogo to nie dziwi, nikomu nie przeszkadza. No tak, przecież zawsze można powiedzieć, że Pan sikający w bramie to taki nasz lokalny folklor. Podobnie jak przekupki na Rynku, śmieci na chodnikach i posesjach, rudery na przedmieściach i w samym centrum, obskurne, śmierdzące, obklejone brudem bramy i takie same słynne w całej Polsce nasze kieleckie dworce. I właściwie nie wiem, czy bardziej tam wieje, czy śmierdzi. A nam z tym dobrze, dlaczego?
Kieleckie klakierstwo
Pamiętam jedno z oficjalnych spotkań. Wiele znanych zajmujących eksponowane stanowiska osób. Wszyscy prawią komplementy naszej uczelni - Akademii Świętokrzyskiej. Że taka świetna kadra, że wysoki poziom nauczania, że się rozwija. Większość z nich ma dzieci. Żadne nie studiuje w Kielcach. W takich sytuacjach uczciwiej jest powiedzieć - ta uczelnia jest kiepska, dlatego moje dziecko kształci się gdzie indziej. Ale to nie u nas. Bo my żyjemy na prowincji, w grajdole, gdzie rządzi ciasnota myślenia i ostrożność, by, broń Boże, nikogo nie urazić. Zwrócić komuś uwagę, mieć inne zdanie - to w tym mieście gorzej niż obelga. Na każdą krytykę natychmiast odpowiada się frontalnym atakiem. Albo lepiej, co ostatnio jest w modzie - totalną obrazą. Wkurza mnie to małomiasteczkowe klakierstwo i tchórzostwo.
Kielecki tumiwisizm
Mamy wielkie aspiracje, żeby być ośrodkiem uniwersyteckim, ale po co, z kim i dla kogo. Gdzie jest te 40 tysięcy studentów? W mieście nigdy nie było ich widać i nie było o nich słychać. Przepraszam, raz mówiły o nich całe Kielce po tym, jak w ubiegłym roku po pijanemu w czasie juwenaliów zaatakowali gaszących pożar strażaków. A naukowcy? Żyją swoim życiem, gdzieś tam w zaciszach rektorskich i dziekańskich gabinetów, nie integrują się z miastem i jego mieszkańcami. Jeden festiwal nauki nic tu nie zmieni. Dlaczego tak rzadko zabierają głos w sprawach ważnych dla miasta, dlaczego nie recenzują poczynań lokalnych polityków, dlaczego nie inspirują życia kulturalnego, nie prowokują dysput na temat życia tu i teraz?. Ten brak zaangażowania kieleckich elit naukowych w życie miasta cholernie boli.
Kielecka bylejakość
Sam nie zje i innym nie da - tak się mówi o psie ogrodnika. A ja twierdzę, że to samo można powiedzieć o mieszkańcach naszego miasta. Niewiele się w Kielcach buduje, ale co się dziwić. U nas to droga przez mękę. Bo po pierwsze u nas urzędnik to Pan, który nie jest od tego by pomóc, a udowodnić jak wielką niemal nieograniczoną ma władzę. Po drugie nie ma inwestycji, miejskiej czy prywatnej, której by nie oprotestowano.
A jak już coś uda się pchnąć do przodu, to nie potrafimy zrobić tego porządnie i do końca. Mamy wspaniałą halę przy Bocznej. Piękna, tylko goście parkują w błocie. Zbudujemy nową ulicę, to wystają studzienki. W takich sytuacjach jest mi zwyczajnie wstyd, że zawsze musi być po kielecku, musi zabraknąć tej przysłowiowej kropki nad "i".
Kieleckie frustracje
Nie potrafimy zadbać o wizerunek swego miasta. Poza jednym czy dwoma bardzo dobrymi strzałami, np. z oratoriami Rubika, nic się nie dzieje.
Nasz kompleks niższości, niewiara we własne możliwości, a często zwykła zawiść, że komuś się udało, przekłada się na niechęć do chwalenia się naszymi sukcesami, a to już karygodne zaniedbanie. Tak się już dłużej nie da, tak nie można!
Mówmy o świetnym Centrum Onkologii, chwalmy się wyjątkowym Muzeum Zabawek i Zabawy, cieszmy się sukcesem piłkarzy ręcznych. Kiedy o tym myślę, przypomina mi się pewna historia sprzed kilku tygodni. Na czołówkach większości londyńskich gazet, tych polsko- i angielskojęzycznych, opublikowano duże zdjęcie. Na jednym z centrów handlowych ktoś namalował potężny napis: "Niech żyje Korona Kielce". W pierwszej chwili poczułam wściekłość, że o Kielcach znowu będzie się mówić w kontekście wandali, ale potem pomyślałam: A może teraz przynajmniej wszyscy wiedzą, że gdzieś jest takie miasto i że jest w nim coś, o czym warto poinformować cały świat.
Kielecka jałowość
Solą w oku jest nam Kraków, ale nie możemy nie zauważać, że tam przyjeżdżają miliony weekendowych turystów. Dlaczego choć niewielka część Anglików, Niemców, Szkotów czy Irlandczyków nie odwiedzi Kielc? W końcu to tylko półtorej godziny od Krakowa.
Zresztą, może nawet dobrze, że omijają nasze miasto. Wstyd mniejszy. Cechą prowincji jest bowiem pustynia kulturalna. Weźmy miniony weekend. W 200-tysięcznym mieście dwie imprezy w sobotę: spektakl w teatrze i pożegnanie karnawału w KCK. Rzeczywiście, nasz weekendowy gość miał w czym wybierać.
Kielecki nepotyzm
Kto z nas choć raz nie myślał o tym, żeby wyjechać z miasta? Wielu młodych już to zrobiło. A po co mieli zostać, skoro choćby nie wiadomo jak byli zdolni, nie ma dla nich pracy. U nas karierę można zrobić dzięki rodzinie albo partii. Zatrudnia się krewnych, pociotków, znajomych znajomego albo partyjnych kolegów. Nie zrobiono nic albo prawie nic, by Ci, którzy wyjechali na studia do innych miast, tu powrócili.
Nie musi tak być
I nie chcę słyszeć, że tak samo jest w innych miastach. Ja chcę, żeby tu, w Kielcach, w moim mieście, było inaczej, lepiej.
Żebyśmy wreszcie szczerze i odważnie zaczęli mówić o tym, co nas wkurza, boli, czego się wstydzimy.
Przed Polską na najbliższe lata otwierają się wielkie możliwości. My też teraz mamy swoje pięć minut. Pięć minut, aby przekonać swoich, że warto tu zostać, a obcych, że warto tu przyjechać. Pięć minut, aby znaleźć ten jeden, jedyny powód. Na początek nie musi być wielce ambitny. Ważne, żeby był prawdziwy.
* * *
Przystanek Kielce
Tym tekstem zaczynamy wielką debatę o naszym mieście. Jaka jest prawda o nim? Jak nam się w nim dziś żyje? Czy warto tu planować swoją przyszłość, czy lepiej wyjechać do Warszawy albo Londynu? Wszystkich zapraszam do dyskusji i nie zamierzam obrażać się na tych, którzy mają inne zdanie. Nawet jeśli uznają, że to, co napisałam to stek bzdur.
Piszcie na przystanekkielce@gazeta.pl, dzwońcie tel. (041) 24 98 303, wyraźcie swoje opinie na www.kielce.gazeta.pl
Kiedy wiele lat temu decydowałam, że będę najpierw studiować w Kielcach, a potem tu zamieszkam, moi znajomi i przyjaciele stukali się w głowę. A ja już wtedy bardzo lubiłam to miasto.
Tutaj jestem u siebie, tu mam przyjaciół, tu wychowały się moje dzieci. Tutaj częściej o różnych sprawach mogę powiedzieć: rozumiem. Lubię tu być, ale też jestem coraz bardziej wściekła.
Kieleckie dziadostwo
Jestem wściekła codziennie wieczorem, gdy wychodzę z naszej redakcji w kamienicy przy Rynku i widzę facetów sikających w bramie. W centrum mojego miasta! Kiedyś zrobiłam nawet awanturę, ale jakiś przechodzień sprowadził mnie na ziemię: - Co się pani rzuca? Tu tak było od zawsze.
Ale jeszcze gorsze jest to, że nikogo to nie dziwi, nikomu nie przeszkadza. No tak, przecież zawsze można powiedzieć, że Pan sikający w bramie to taki nasz lokalny folklor. Podobnie jak przekupki na Rynku, śmieci na chodnikach i posesjach, rudery na przedmieściach i w samym centrum, obskurne, śmierdzące, obklejone brudem bramy i takie same słynne w całej Polsce nasze kieleckie dworce. I właściwie nie wiem, czy bardziej tam wieje, czy śmierdzi. A nam z tym dobrze, dlaczego?
Kieleckie klakierstwo
Pamiętam jedno z oficjalnych spotkań. Wiele znanych zajmujących eksponowane stanowiska osób. Wszyscy prawią komplementy naszej uczelni - Akademii Świętokrzyskiej. Że taka świetna kadra, że wysoki poziom nauczania, że się rozwija. Większość z nich ma dzieci. Żadne nie studiuje w Kielcach. W takich sytuacjach uczciwiej jest powiedzieć - ta uczelnia jest kiepska, dlatego moje dziecko kształci się gdzie indziej. Ale to nie u nas. Bo my żyjemy na prowincji, w grajdole, gdzie rządzi ciasnota myślenia i ostrożność, by, broń Boże, nikogo nie urazić. Zwrócić komuś uwagę, mieć inne zdanie - to w tym mieście gorzej niż obelga. Na każdą krytykę natychmiast odpowiada się frontalnym atakiem. Albo lepiej, co ostatnio jest w modzie - totalną obrazą. Wkurza mnie to małomiasteczkowe klakierstwo i tchórzostwo.
Kielecki tumiwisizm
Mamy wielkie aspiracje, żeby być ośrodkiem uniwersyteckim, ale po co, z kim i dla kogo. Gdzie jest te 40 tysięcy studentów? W mieście nigdy nie było ich widać i nie było o nich słychać. Przepraszam, raz mówiły o nich całe Kielce po tym, jak w ubiegłym roku po pijanemu w czasie juwenaliów zaatakowali gaszących pożar strażaków. A naukowcy? Żyją swoim życiem, gdzieś tam w zaciszach rektorskich i dziekańskich gabinetów, nie integrują się z miastem i jego mieszkańcami. Jeden festiwal nauki nic tu nie zmieni. Dlaczego tak rzadko zabierają głos w sprawach ważnych dla miasta, dlaczego nie recenzują poczynań lokalnych polityków, dlaczego nie inspirują życia kulturalnego, nie prowokują dysput na temat życia tu i teraz?. Ten brak zaangażowania kieleckich elit naukowych w życie miasta cholernie boli.
Kielecka bylejakość
Sam nie zje i innym nie da - tak się mówi o psie ogrodnika. A ja twierdzę, że to samo można powiedzieć o mieszkańcach naszego miasta. Niewiele się w Kielcach buduje, ale co się dziwić. U nas to droga przez mękę. Bo po pierwsze u nas urzędnik to Pan, który nie jest od tego by pomóc, a udowodnić jak wielką niemal nieograniczoną ma władzę. Po drugie nie ma inwestycji, miejskiej czy prywatnej, której by nie oprotestowano.
A jak już coś uda się pchnąć do przodu, to nie potrafimy zrobić tego porządnie i do końca. Mamy wspaniałą halę przy Bocznej. Piękna, tylko goście parkują w błocie. Zbudujemy nową ulicę, to wystają studzienki. W takich sytuacjach jest mi zwyczajnie wstyd, że zawsze musi być po kielecku, musi zabraknąć tej przysłowiowej kropki nad "i".
Kieleckie frustracje
Nie potrafimy zadbać o wizerunek swego miasta. Poza jednym czy dwoma bardzo dobrymi strzałami, np. z oratoriami Rubika, nic się nie dzieje.
Nasz kompleks niższości, niewiara we własne możliwości, a często zwykła zawiść, że komuś się udało, przekłada się na niechęć do chwalenia się naszymi sukcesami, a to już karygodne zaniedbanie. Tak się już dłużej nie da, tak nie można!
Mówmy o świetnym Centrum Onkologii, chwalmy się wyjątkowym Muzeum Zabawek i Zabawy, cieszmy się sukcesem piłkarzy ręcznych. Kiedy o tym myślę, przypomina mi się pewna historia sprzed kilku tygodni. Na czołówkach większości londyńskich gazet, tych polsko- i angielskojęzycznych, opublikowano duże zdjęcie. Na jednym z centrów handlowych ktoś namalował potężny napis: "Niech żyje Korona Kielce". W pierwszej chwili poczułam wściekłość, że o Kielcach znowu będzie się mówić w kontekście wandali, ale potem pomyślałam: A może teraz przynajmniej wszyscy wiedzą, że gdzieś jest takie miasto i że jest w nim coś, o czym warto poinformować cały świat.
Kielecka jałowość
Solą w oku jest nam Kraków, ale nie możemy nie zauważać, że tam przyjeżdżają miliony weekendowych turystów. Dlaczego choć niewielka część Anglików, Niemców, Szkotów czy Irlandczyków nie odwiedzi Kielc? W końcu to tylko półtorej godziny od Krakowa.
Zresztą, może nawet dobrze, że omijają nasze miasto. Wstyd mniejszy. Cechą prowincji jest bowiem pustynia kulturalna. Weźmy miniony weekend. W 200-tysięcznym mieście dwie imprezy w sobotę: spektakl w teatrze i pożegnanie karnawału w KCK. Rzeczywiście, nasz weekendowy gość miał w czym wybierać.
Kielecki nepotyzm
Kto z nas choć raz nie myślał o tym, żeby wyjechać z miasta? Wielu młodych już to zrobiło. A po co mieli zostać, skoro choćby nie wiadomo jak byli zdolni, nie ma dla nich pracy. U nas karierę można zrobić dzięki rodzinie albo partii. Zatrudnia się krewnych, pociotków, znajomych znajomego albo partyjnych kolegów. Nie zrobiono nic albo prawie nic, by Ci, którzy wyjechali na studia do innych miast, tu powrócili.
Nie musi tak być
I nie chcę słyszeć, że tak samo jest w innych miastach. Ja chcę, żeby tu, w Kielcach, w moim mieście, było inaczej, lepiej.
Żebyśmy wreszcie szczerze i odważnie zaczęli mówić o tym, co nas wkurza, boli, czego się wstydzimy.
Przed Polską na najbliższe lata otwierają się wielkie możliwości. My też teraz mamy swoje pięć minut. Pięć minut, aby przekonać swoich, że warto tu zostać, a obcych, że warto tu przyjechać. Pięć minut, aby znaleźć ten jeden, jedyny powód. Na początek nie musi być wielce ambitny. Ważne, żeby był prawdziwy.
* * *
Przystanek Kielce
Tym tekstem zaczynamy wielką debatę o naszym mieście. Jaka jest prawda o nim? Jak nam się w nim dziś żyje? Czy warto tu planować swoją przyszłość, czy lepiej wyjechać do Warszawy albo Londynu? Wszystkich zapraszam do dyskusji i nie zamierzam obrażać się na tych, którzy mają inne zdanie. Nawet jeśli uznają, że to, co napisałam to stek bzdur.
Piszcie na przystanekkielce@gazeta.pl, dzwońcie tel. (041) 24 98 303, wyraźcie swoje opinie na www.kielce.gazeta.pl
Alina Janusz Gazeta Wyborcza
Komentarze |