Muzyka Rozmowy Stanisław Sojka,
Wys�ano dnia 29-10-2009 o godz. 15:05:17 przez rafa 6888
Wys�ano dnia 29-10-2009 o godz. 15:05:17 przez rafa 6888
Życie po 50-tce zaczyna się, zacina czy kończy? U niego po prostu się zmienia - o wędrówce osobowościowej od Ikara do Dedala, ale i pełnej gotowości do wysokiego lotu, Stanisław Sojka opowiada Jakubowi Wątorowi. |
Śledząc pana życiorys, zauważyłem pewną tendencję: z młodego, szalonego Ikara przeistoczył się pan w statecznego, rozsądnego Dedala. Czy zgadza się pan z tym porównaniem?
W tym sensie to wydaje się oczywiste, bo każdy człowiek w ten sposób przechodzi przez życie. Najpierw jest się napędzanym jakąś iskrą, leci się bez opamiętania i człowiekowi zdaje się, że będzie żył wiecznie. Kiedy pod 50-tkę zaczyna się oglądać za siebie, to jedyne, co może ocenić, to fakt, czy zmitrężył czas, czy też nie.
Kiedy sam spoglądam wstecz, z całą pokorą mogę powiedzieć, że tego czasu nie zmitrężyłem. Nie znaczy to jednak, że już zupełnie skończyłem działać.
Nadal patrzmy wstecz. Pojawiły się w pana hedonistycznym życiu narkotyki. Czemu? Bo artysta musi eksperymentować i dotrzeć do wszelkich granic?
Nadal jestem hedonem. Natomiast wraz ze wzrostem świadomości staram się ograniczać przyjemności, bo wiem, że moja kondycja jest ograniczona i zależna od tego, czy się prowadzę lepiej, czy gorzej. W imię racjonalnego podejścia pewne rzeczy odstawiam, ale wciąż jestem sybarytą. Obecnie stosuję po prostu inne używki, ale ich suma jest de facto taka sama, jak we wcześniejszych okresach mojego życia.
Nie żałuję niczego – ani tamtego czasu, ani dzisiejszych czasów. Nigdy nie rozmawiałem na tematy używek, ponieważ uważałem to za ściśle higieniczne zajęcia osobiste. Z używkami miałem wiele przygód i ważnych doświadczeń. Wszystko zależy od tego, w jakim kontekście odnajdujemy przedmiot tej rozmowy. Moglibyśmy rozmawiać długo na temat narkotyków, ale w kontekście otwartego dialogu społecznego, jaki miał miejsce mniej więcej w latach 1990-1998, kiedy to było inne prawo, a narkotyki były rozdzielana na miękkie i twarde. Obecnie za samo posiadanie marihuany można trafić do więzienia, więc wszystko, co powiem, może być użyte przeciwko mnie.
Co było zwrotem w pana życiu? Bo chyba nie jedno wydarzenie, które jakoś pana spoliczkowało i uspokoiło?
Oczywiście to nie było jedno wydarzenie. Życie jest fascynującym procesem. Jak to mówił Staff, wszystko się ze sobą stapia i w siebie przecieka. Trudno przeprowadzić teraz wnikliwą analizę tego procesu, bo mamy mało czasu. Z perspektywy czasu to są jakieś kroki, które można by usystematyzować, ale niestety nie jestem gotowy na aż tak poważną rozmowę.
Wspomniał pan kiedyś, że kobieciarstwo to już dla pana historia…
To też prawda. Jestem spełnionym i kobieciarzem. Przyszedł czas, kiedy jestem w szczęśliwym związku i zauważam wiele bardziej fascynujących aspektów życia niż kobieciarstwo. To nie znaczy, że nie oglądam się za piękną damą, czy zniknął mi testosteron. On po prostu w moim wieku nie występuje w takim nasileniu, jak w młodości. Pewne rzeczy same inteligentnie się regulują i wystarczy im się tylko nie sprzeciwiać.
Powinienem się bać tego spadku za 30 lat?
Ależ skąd! Podryw i zdobywanie kobiet jest wspaniałe, ale także niezwykle męczące i absorbujące. A ja mam takie przeczucie, że wielu rzeczy mogę już nie zdążyć zrobić, w związku z tym nie chcę się zajmować kobietami, bo mam inne sprawy na głowie.
Po związku z Grażyną Trelą długo nie mógł pan się podnieść psychicznie. Nie pomyślał pan: już nigdy więcej kobiet!?
Myślałem tak przez cztery lata. Mieszkałem sam i nie miałem zamiaru wiązać się z jakąkolwiek kobietą. Los chciał jednak inaczej.
A gdy już ten los zechciał inaczej, to pan się bał? Stawiał opory?
Nie, bo nie obiecywałem sobie, że absolutnie nie chcę być z kobietą. Po prostu nie szukałem szczęścia w damskich ramionach.
Zatoczmy na koniec koło i wróćmy do Ikara. Magda Umer w piosence „Jeszcze w zielone gramy” śpiewa: „i myśli sobie Ikar, co nie raz już w dół runął, jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął”. Podpiszesz się pod tym, były Ikarze?
To mi przypomina nieco słowa Willisa Conovera, który powiedział mi kiedyś, że najważniejsze jest być gotowym. Nie do końca go wtedy zrozumiałem. Na co gotowym? To brzmiało jak u komandosa, który musi być gotowy do akcji. On powiedział to z perspektywą filozoficzną. Teraz już rozumiem, że najwspanialszym uczuciem w życiu jest poczucie bycia tu i teraz. Cały czas tego się uczę. W rozpoznawaniu „teraz i tu” tkwi także rozpoznawanie zmian. Czasem niespodziewanie przychodzą zmiany tak kardynalne, że potrafią nas śmiertelnie wystraszyć; sprawić, że opieramy się rękami i nogami, bo tego nie planowaliśmy. Otóż jestem gotów na plany boże. Jestem tylko narzędziem, przekaźnikiem. Moje talenty są po to, by służyć bliźnim i to właśnie robię.
Odkąd pamiętam, nieustannie coś się zmienia i wiem, że zmieni się jeszcze wiele. Jedną z najpiękniejszych rzeczy w dojrzałości jest pewna gotowość na zmiany. Wobec tego owszem, jeśli coś powieje i każe mi lecieć, to na pewno tego lotu nie uniknę.
Więcej wywiadów na: www.homodicit.pl
W tym sensie to wydaje się oczywiste, bo każdy człowiek w ten sposób przechodzi przez życie. Najpierw jest się napędzanym jakąś iskrą, leci się bez opamiętania i człowiekowi zdaje się, że będzie żył wiecznie. Kiedy pod 50-tkę zaczyna się oglądać za siebie, to jedyne, co może ocenić, to fakt, czy zmitrężył czas, czy też nie.
Kiedy sam spoglądam wstecz, z całą pokorą mogę powiedzieć, że tego czasu nie zmitrężyłem. Nie znaczy to jednak, że już zupełnie skończyłem działać.
Nadal patrzmy wstecz. Pojawiły się w pana hedonistycznym życiu narkotyki. Czemu? Bo artysta musi eksperymentować i dotrzeć do wszelkich granic?
Nadal jestem hedonem. Natomiast wraz ze wzrostem świadomości staram się ograniczać przyjemności, bo wiem, że moja kondycja jest ograniczona i zależna od tego, czy się prowadzę lepiej, czy gorzej. W imię racjonalnego podejścia pewne rzeczy odstawiam, ale wciąż jestem sybarytą. Obecnie stosuję po prostu inne używki, ale ich suma jest de facto taka sama, jak we wcześniejszych okresach mojego życia.
Nie żałuję niczego – ani tamtego czasu, ani dzisiejszych czasów. Nigdy nie rozmawiałem na tematy używek, ponieważ uważałem to za ściśle higieniczne zajęcia osobiste. Z używkami miałem wiele przygód i ważnych doświadczeń. Wszystko zależy od tego, w jakim kontekście odnajdujemy przedmiot tej rozmowy. Moglibyśmy rozmawiać długo na temat narkotyków, ale w kontekście otwartego dialogu społecznego, jaki miał miejsce mniej więcej w latach 1990-1998, kiedy to było inne prawo, a narkotyki były rozdzielana na miękkie i twarde. Obecnie za samo posiadanie marihuany można trafić do więzienia, więc wszystko, co powiem, może być użyte przeciwko mnie.
Co było zwrotem w pana życiu? Bo chyba nie jedno wydarzenie, które jakoś pana spoliczkowało i uspokoiło?
Oczywiście to nie było jedno wydarzenie. Życie jest fascynującym procesem. Jak to mówił Staff, wszystko się ze sobą stapia i w siebie przecieka. Trudno przeprowadzić teraz wnikliwą analizę tego procesu, bo mamy mało czasu. Z perspektywy czasu to są jakieś kroki, które można by usystematyzować, ale niestety nie jestem gotowy na aż tak poważną rozmowę.
Wspomniał pan kiedyś, że kobieciarstwo to już dla pana historia…
To też prawda. Jestem spełnionym i kobieciarzem. Przyszedł czas, kiedy jestem w szczęśliwym związku i zauważam wiele bardziej fascynujących aspektów życia niż kobieciarstwo. To nie znaczy, że nie oglądam się za piękną damą, czy zniknął mi testosteron. On po prostu w moim wieku nie występuje w takim nasileniu, jak w młodości. Pewne rzeczy same inteligentnie się regulują i wystarczy im się tylko nie sprzeciwiać.
Powinienem się bać tego spadku za 30 lat?
Ależ skąd! Podryw i zdobywanie kobiet jest wspaniałe, ale także niezwykle męczące i absorbujące. A ja mam takie przeczucie, że wielu rzeczy mogę już nie zdążyć zrobić, w związku z tym nie chcę się zajmować kobietami, bo mam inne sprawy na głowie.
Po związku z Grażyną Trelą długo nie mógł pan się podnieść psychicznie. Nie pomyślał pan: już nigdy więcej kobiet!?
Myślałem tak przez cztery lata. Mieszkałem sam i nie miałem zamiaru wiązać się z jakąkolwiek kobietą. Los chciał jednak inaczej.
A gdy już ten los zechciał inaczej, to pan się bał? Stawiał opory?
Nie, bo nie obiecywałem sobie, że absolutnie nie chcę być z kobietą. Po prostu nie szukałem szczęścia w damskich ramionach.
Zatoczmy na koniec koło i wróćmy do Ikara. Magda Umer w piosence „Jeszcze w zielone gramy” śpiewa: „i myśli sobie Ikar, co nie raz już w dół runął, jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął”. Podpiszesz się pod tym, były Ikarze?
To mi przypomina nieco słowa Willisa Conovera, który powiedział mi kiedyś, że najważniejsze jest być gotowym. Nie do końca go wtedy zrozumiałem. Na co gotowym? To brzmiało jak u komandosa, który musi być gotowy do akcji. On powiedział to z perspektywą filozoficzną. Teraz już rozumiem, że najwspanialszym uczuciem w życiu jest poczucie bycia tu i teraz. Cały czas tego się uczę. W rozpoznawaniu „teraz i tu” tkwi także rozpoznawanie zmian. Czasem niespodziewanie przychodzą zmiany tak kardynalne, że potrafią nas śmiertelnie wystraszyć; sprawić, że opieramy się rękami i nogami, bo tego nie planowaliśmy. Otóż jestem gotów na plany boże. Jestem tylko narzędziem, przekaźnikiem. Moje talenty są po to, by służyć bliźnim i to właśnie robię.
Odkąd pamiętam, nieustannie coś się zmienia i wiem, że zmieni się jeszcze wiele. Jedną z najpiękniejszych rzeczy w dojrzałości jest pewna gotowość na zmiany. Wobec tego owszem, jeśli coś powieje i każe mi lecieć, to na pewno tego lotu nie uniknę.
Więcej wywiadów na: www.homodicit.pl
Rozmawiał: Jakub Wątor, Zdjęcie: Marcin Białek
Komentarze
|