Turystyka i Podróże Świat
Wys�ano dnia 15-08-2008 o godz. 12:00:00 przez sergio 4021
P.S. Tekst dedykuje mojej towarzyszce podróży i serca - Sylwii.
Autor: Jakub Wątor
Wys�ano dnia 15-08-2008 o godz. 12:00:00 przez sergio 4021
Nazywany stolicą świata, miastem zakochanych - na co dzień tak daleko w naszych marzeniach, podczas gdy w rzeczywistości to tylko jakieś czterysta złotych i 24 godziny podróży od nas. Oczywiście mam na myśli autokar, bo lot samolotem owszem - 10 razy szybszy, ale i kilka razy droższy. |
Tym pierwszym sposobem znaleźliśmy się na Placu Zgody (Place de la Concorde) w samym sercu Paryża. Zmęczeni długą podróżą, obarczeni dwoma pękającymi w szwach plecakami ruszyliśmy na poszukiwanie stacji metra, które zawieźć nas miało do położonego 15 km od stolicy Francji miasteczka Noisy-le-Grand. To tam szczęśliwym trafem udało się załatwić mieszkanie, za którego użytkowanie przez 10 dni nie zapłaciliśmy ani grosza. Nie wszyscy mają szczęście posiadania rodziny w takim miejscu. Ci, którzy zmuszeni są nocować w hotelu, powinni liczyć się z opłatami oscylującymi od kilkudziesięciu do kilkuset euro za dobę - zależnie od komfortu i położenia hotelu (rezerwacji można dokonać za pomocą Internetu).
Stacje metra znajdują się przy każdej większej ulicy, a odległość pomiędzy poszczególnymi peronami wynosi od 500m do 1 km. Pierwszy dzień - wtorek - zakończyliśmy szybko i bezboleśnie - otulone kołdrą powieki zapadły w zasłużony sen. Przy planowaniu podróży autokarem do Paryża, ważne, by po dotarciu na miejsce pozwolić organizmowi odpocząć i dopiero na wieczór lub dnia następnego wyruszyć na ulice...
A te noszą w sobie dziesiątki intrygujących historii, zaskakują swą wielością - ras, upodobań, języków, stylów, pomysłów na życie i na śmierć. Warto mieć oczy szeroko otwarte, bowiem urok miasta kryje się w każdym jego kącie. Nawet najmniejszy zakamarek może olśnić swoją wyjątkowością i zaskarbić naszą sympatię bardziej niż wielki bulwar. Poznawanie Paryża jest również kroczeniem wąskimi uliczkami, gdzie turyści zazwyczaj nie zaglądają. To tam spotkamy zwykłe budynki mieszkalne okraszone marmurowymi zdobieniami przy oknach lub posągami na balkonach. Nie ma obawy o zgubienie ścieżki - dzięki wszędobylskim stacjom metra zgubić się nie można. Nawet późno w nocy problemem nie jest powrót do domu, choć trzeba przyznać, że można najeść się sporo nerwów przy poszukiwaniu swojej linii metra o godzinie 24 w nocy w niedzielę...
Polaka każdego dnia przyjemnie chłostają w twarz różnice kulturowe. Aby poczuć prawdziwą wolność i radość życia, należy już o poranku wybrać się na drugie śniadanie w plener. Nic nie zastąpi przekąski z ukochaną osobą na Polach Marsowych, gdzie podnosząc głowę ku niebu, widzimy jego firmament brutalnie przebity przez Wieżę Eiffla. Czerwone wino miesza się z serem pleśniowym w naszych ustach, a głowy pełne są refleksji nad pięknem życia. Stara wieża nie rdzewieje, a przekonujemy się o tym na jej drugim piętrze (wejście 8 euro). Wiatr na wysokości 116m dość mocno kołysze nasze włosy, ale to nie on, lecz widok stąd zapiera dech w piersiach. Horyzont w całości pokryty budynkami uświadamia o małości nas - ludzi, a rozsiane gdzieniegdzie zabytki przypominają o wielkości miasta - Paryża. Kupując bilet na dane piętro, można kursować również po tych niższych (wszystkich jest trzy). Korzystając z tego faktu, porównywaliśmy smak francuskich ciasteczek z drugiego piętra z tymi z pierwszego, po drodze przepijając całą przygodę gorącą kawą z mlekiem. Żadne słowa nie oddadzą olbrzymiego zachwytu łapiącego zapewne każdego, kto wejdzie na Wieżę. Będąc tu, upamiętnijmy się na pięknych fotkach - pozując na tle horyzontu roztaczającego się z wysokości. Wtuleni w siebie przy barierkach drugiego piętra, splatamy myśli skupiające się wokół wrażenia pt. "le monde est notre". Magia budowli przemawia do tego stopnia, że ciężko pogodzić się z faktem, iż w końcu trzeba skierować kroki ku schodom prowadzącym w dół. Miejsce jest oszałamiające, nawet tam, na schodach, zostajemy rozstrzelani blaskiem migających świateł w kształcie gwiazdek. Wszystko z okazji przewodniczenia Francji w Unii Europejskiej, a my w samym serduszku tego koncertu świateł. Jest już ciemno, ludzie biją brawa genialnej konstrukcji, a okolica ogarnięta jest poświatą błękitu bijącego ze stalowej konstrukcji (kolor flagi UE). Na deser przemieszczamy się na Plac Trocadero - przeciwległe miejsce dla Pól Marsowych. Nikomu nie przeszkadza późna godzina nocna, masa ludzi podziwia pokazy taneczne na tle niebieskiej Wieży Eiffla. Wszyscy bawią się i klaszczą. Turyści z różnych zakątków świata rozmawiają ze sobą - pomostem porozumienia jest język angielski. My natrafiamy na młodą parę z Rio de Janeiro - to nic, że temat kuchni brazylijskiej, jak i sytuacji gospodarczej tego kraju nie interesują mnie szczególnie. Istotna jest wspólnota. Możliwość podania sobie ręki z osobą z drugiego końca świata. Tu, w Paryżu, w towarzystwie Wieży Eiffla, dusza staje się uśmiechnięta, umysł spokojniejszy, a bicie serca przyspiesza na myśl o spędzaniu tych cudownych chwil z najbliższą mi osobą.
Uczty tego typu są dla nas na porządku dziennym. Kolejnym świetnym miejscem na piknik są ogrody w okolicach Luwru, gdzie rozkładamy się między szpalerami równo przyciętych krzewów. Po obfitym posiłku kierujemy się do szklanych piramid służących za wejście (8 euro) do świątyni sztuki i... kilkanaście razy gubimy drogę, mimo że naszych dłoni nie opuszczają darmowe mapki muzealne. Największe muzeum świata przygniata ilością dzieł i turystów. Spokojne wykonanie zdjęcia z Wenus z Milo lub Nike z Samotraki graniczy z cudem, nie wspominając już o najsłynniejszej rezydentce Luwru, czyli Monie Lisie. Na tych trzech dziełach Luwr się jednak nie kończy. Dla spotęgowania wrażeń wypada pamiętać o sufitach, skąd często patrzą na nas królewscy słudzy czy aniołowie w postaciach posągów i obrazów. Jest wiele miejsc wzbudzających w nas mobilizację do działania, Paryż jest pełen natchnienia. W Luwrze możemy spotkać się z całą plejadą mistrzów - kontakt z geniuszem da Vinciego czy Michała Anioła sprawia, że ręce rwą się do pracy artystycznej, a głowa w mgnieniu oka zasypana jest tabunem perspektyw i planów. Przez kilka dni można plątać się między piętrami i skrzydłami Luwru, a i tak nie ma gwarancji na obejrzenie i zapamiętanie wszystkich eksponatów. Na samym muzeum nie kończy się jednak stolica Francji, wobec tego ruszamy do położonych o rzut beretem królewskich Ogrodów Tuileries, by podejrzeć Francuzów grających w boules oraz wytworne damy zażywające promieni słonecznych przy fontannach. Porozstawiane wszędzie wygodne krzesła dla mieszkańców przeżywają oblężenie podczas upalnych dni, ale zawsze pozostają jeszcze skryte w cieniu drzew drewniane ławeczki.
Wizją kolejnego dnia jest główna żyła miasta - Sekwana. Mimo, iż mamy do czynienia z olbrzymią aglomeracją, to zabytki paryskie skupione są blisko siebie, w niewielkim okręgu terytorialnym. Zbaczając w czasie spaceru o kilkaset metrów od Sekwany, można zahaczyć o większość obowiązkowych do zwiedzenia miejsc. Rzeka ta jest drugim po metrze przewodnikiem paryskim, a przecinające ją mosty (w tym dwa wyłącznie dla pieszych) kuszą propozycją odpoczynku. Nieodłącznym elementem brzegów Sekwany są charakterystyczne zielone budki i ich właściciele - bukiniści - sprzedawcy starych książek, komiksów, płyt i zdjęć. Warto na chwilę przystanąć w celu zapoznania się z ich zasobami - zawsze znajdziemy coś interesującego w atrakcyjnej cenie. Kwintesencją spaceru jest wejście na wyspę Ile de la Cite, której centralnym punktem jest sławna Katedra Notre-Dame. Szarmanckie (fr. charmant) zdobienia budynku powodują oczopląs, ale jednocześnie giną dla zachłannego oka turysty, które poszukuje słynnych gargulców z wysokich partii katedry. Wnętrze zachwyca mistyką, unoszącą się w powietrzu wraz z zapachem świeczek, które wielu turystów wykorzystuje, stosując prywatę w rozmowach z Bogiem.
Będąc przy spacerach, nie zapominamy o Avenue des Champs-Elysees. Nasza przygoda zaczyna się przy Łuku Triumfalnym zbudowanym na zlecenie samego Napoleona. Przed nami najsłynniejsza ulica świata. Na niej setki firmowych sklepów, a na naszych ustach piosenka Joe Dassina. Je m'baladais sur l'avenue le coeur ouvert à l'inconnu. J'avais envie de dire bonjour à n'importe qui. Kroczymy aleją z uśmiechniętym do każdego sercem. Pragniemy komukolwiek powiedzieć "dzień dobry". Urok tego miejsca zachęca nas do posiłku w jednej z dziesiątek restauracji z poustawianymi stolikami na zewnątrz lokalu. Słońce odbija się w sztućcach, z tyłu mijają nas samochody, z przodu przechodnie, a w samym środku my - podekscytowani obiadem na Champs-Elysees. Skosztowanie kunsztownego obiadu uszczupla naszą kieszeń o ponad 100 złotych. Ale czymże są pieniądze w obliczu wspomnień smaku omleta z serem z Champs-Elysees? Et de l'Étoile à la Concorde, un orchestre à mille cordes - tous les oiseaux du point du jour chantent l'amour.
Miasto maluje uśmiech na naszych twarzach, gdy znajdujemy się w dzielnicy Montmartre. To miejsce posiada duszę, która łapiąc nas za rękę, wprowadza w klimat Paryża z XIX wieku. Wąskie, brukowane uliczki, na których tworzyli Mickiewicz, Picasso czy Chopin nadal noszą w sobie fragmenty tamtych dni. Plac Artystów tętni życiem, a gospodarzami są malarze czyhający na turystów z ofertą ich sportretowania za jedyne 50 euro. Starzy, zarośnięci, z uśmiechem na twarzy i pędzlem w dłoni przebywają tu całe dnie i całe życie. Artyzm jest kochankiem komercji – przepijamy tą refleksję kawą z mlekiem, siedząc w ogródkach restauracyjnych na samym środku Placu. Mimo wszystko to miejsce jest esencją całej dzielnicy. W apogeum zachwytu wprawia Bazylika Sacre-Coeur na samym szczycie wzgórza. Prowadzą do niej długie schody, przeplatane dziedzińcami i stromymi trawnikami, gdzie prostują swe kości ludzie z całego globu. Montmartre króluje nad miastem. Teraz zabytki zwiedzamy palcem po horyzoncie. Kiedy słońce ucieka przed naszymi sylwetkami, a niebo przykrywa się ciemną kołdrą – przed Sacre-Coeur zaczyna się zabawa. W okamgnieniu wszystkie schody u stóp Bazyliki zostają zaścielone turystami. Jest ich mnóstwo, przychodzą grupkami po dwie - trzy osoby, ale wszyscy razem klaszczą i śpiewają, kiedy stojący przed nimi uliczny śpiewak wykonuje hity The Beatles. Wieczorny Montmartre ze śpiewem dziesiątek turystów i panoramą Paryża w tle smakuje najlepiej. And when the night is cloudy, there is still a light, that shines on me. Shine until forever, let it be.
W Paryżu czuje się bezpiecznie, to paleta wypełniona po brzegi barwami. Nie boję się malować dni którąkolwiek z nich. Jestem tak daleko od swoich ludzi, jak blisko do wszystkich ludzi. Paryski urok jednoczy i inspiruje do miłości. W powietrzu czuć spływającą na nasze barki odpowiedzialność, wszak kroczymy tymi samymi chodnikami, co niegdyś Oscar Wilde czy Jean-Paul Sartre. Cios od rzeczywistości przypomina o sile słowa, gdy palimy papierosa z Charlesem Baudelairem na cmentarzu Montparnasse. My, zakochani, w Paryżu. My, zakochani w Paryżu.
Stacje metra znajdują się przy każdej większej ulicy, a odległość pomiędzy poszczególnymi peronami wynosi od 500m do 1 km. Pierwszy dzień - wtorek - zakończyliśmy szybko i bezboleśnie - otulone kołdrą powieki zapadły w zasłużony sen. Przy planowaniu podróży autokarem do Paryża, ważne, by po dotarciu na miejsce pozwolić organizmowi odpocząć i dopiero na wieczór lub dnia następnego wyruszyć na ulice...
A te noszą w sobie dziesiątki intrygujących historii, zaskakują swą wielością - ras, upodobań, języków, stylów, pomysłów na życie i na śmierć. Warto mieć oczy szeroko otwarte, bowiem urok miasta kryje się w każdym jego kącie. Nawet najmniejszy zakamarek może olśnić swoją wyjątkowością i zaskarbić naszą sympatię bardziej niż wielki bulwar. Poznawanie Paryża jest również kroczeniem wąskimi uliczkami, gdzie turyści zazwyczaj nie zaglądają. To tam spotkamy zwykłe budynki mieszkalne okraszone marmurowymi zdobieniami przy oknach lub posągami na balkonach. Nie ma obawy o zgubienie ścieżki - dzięki wszędobylskim stacjom metra zgubić się nie można. Nawet późno w nocy problemem nie jest powrót do domu, choć trzeba przyznać, że można najeść się sporo nerwów przy poszukiwaniu swojej linii metra o godzinie 24 w nocy w niedzielę...
Polaka każdego dnia przyjemnie chłostają w twarz różnice kulturowe. Aby poczuć prawdziwą wolność i radość życia, należy już o poranku wybrać się na drugie śniadanie w plener. Nic nie zastąpi przekąski z ukochaną osobą na Polach Marsowych, gdzie podnosząc głowę ku niebu, widzimy jego firmament brutalnie przebity przez Wieżę Eiffla. Czerwone wino miesza się z serem pleśniowym w naszych ustach, a głowy pełne są refleksji nad pięknem życia. Stara wieża nie rdzewieje, a przekonujemy się o tym na jej drugim piętrze (wejście 8 euro). Wiatr na wysokości 116m dość mocno kołysze nasze włosy, ale to nie on, lecz widok stąd zapiera dech w piersiach. Horyzont w całości pokryty budynkami uświadamia o małości nas - ludzi, a rozsiane gdzieniegdzie zabytki przypominają o wielkości miasta - Paryża. Kupując bilet na dane piętro, można kursować również po tych niższych (wszystkich jest trzy). Korzystając z tego faktu, porównywaliśmy smak francuskich ciasteczek z drugiego piętra z tymi z pierwszego, po drodze przepijając całą przygodę gorącą kawą z mlekiem. Żadne słowa nie oddadzą olbrzymiego zachwytu łapiącego zapewne każdego, kto wejdzie na Wieżę. Będąc tu, upamiętnijmy się na pięknych fotkach - pozując na tle horyzontu roztaczającego się z wysokości. Wtuleni w siebie przy barierkach drugiego piętra, splatamy myśli skupiające się wokół wrażenia pt. "le monde est notre". Magia budowli przemawia do tego stopnia, że ciężko pogodzić się z faktem, iż w końcu trzeba skierować kroki ku schodom prowadzącym w dół. Miejsce jest oszałamiające, nawet tam, na schodach, zostajemy rozstrzelani blaskiem migających świateł w kształcie gwiazdek. Wszystko z okazji przewodniczenia Francji w Unii Europejskiej, a my w samym serduszku tego koncertu świateł. Jest już ciemno, ludzie biją brawa genialnej konstrukcji, a okolica ogarnięta jest poświatą błękitu bijącego ze stalowej konstrukcji (kolor flagi UE). Na deser przemieszczamy się na Plac Trocadero - przeciwległe miejsce dla Pól Marsowych. Nikomu nie przeszkadza późna godzina nocna, masa ludzi podziwia pokazy taneczne na tle niebieskiej Wieży Eiffla. Wszyscy bawią się i klaszczą. Turyści z różnych zakątków świata rozmawiają ze sobą - pomostem porozumienia jest język angielski. My natrafiamy na młodą parę z Rio de Janeiro - to nic, że temat kuchni brazylijskiej, jak i sytuacji gospodarczej tego kraju nie interesują mnie szczególnie. Istotna jest wspólnota. Możliwość podania sobie ręki z osobą z drugiego końca świata. Tu, w Paryżu, w towarzystwie Wieży Eiffla, dusza staje się uśmiechnięta, umysł spokojniejszy, a bicie serca przyspiesza na myśl o spędzaniu tych cudownych chwil z najbliższą mi osobą.
Uczty tego typu są dla nas na porządku dziennym. Kolejnym świetnym miejscem na piknik są ogrody w okolicach Luwru, gdzie rozkładamy się między szpalerami równo przyciętych krzewów. Po obfitym posiłku kierujemy się do szklanych piramid służących za wejście (8 euro) do świątyni sztuki i... kilkanaście razy gubimy drogę, mimo że naszych dłoni nie opuszczają darmowe mapki muzealne. Największe muzeum świata przygniata ilością dzieł i turystów. Spokojne wykonanie zdjęcia z Wenus z Milo lub Nike z Samotraki graniczy z cudem, nie wspominając już o najsłynniejszej rezydentce Luwru, czyli Monie Lisie. Na tych trzech dziełach Luwr się jednak nie kończy. Dla spotęgowania wrażeń wypada pamiętać o sufitach, skąd często patrzą na nas królewscy słudzy czy aniołowie w postaciach posągów i obrazów. Jest wiele miejsc wzbudzających w nas mobilizację do działania, Paryż jest pełen natchnienia. W Luwrze możemy spotkać się z całą plejadą mistrzów - kontakt z geniuszem da Vinciego czy Michała Anioła sprawia, że ręce rwą się do pracy artystycznej, a głowa w mgnieniu oka zasypana jest tabunem perspektyw i planów. Przez kilka dni można plątać się między piętrami i skrzydłami Luwru, a i tak nie ma gwarancji na obejrzenie i zapamiętanie wszystkich eksponatów. Na samym muzeum nie kończy się jednak stolica Francji, wobec tego ruszamy do położonych o rzut beretem królewskich Ogrodów Tuileries, by podejrzeć Francuzów grających w boules oraz wytworne damy zażywające promieni słonecznych przy fontannach. Porozstawiane wszędzie wygodne krzesła dla mieszkańców przeżywają oblężenie podczas upalnych dni, ale zawsze pozostają jeszcze skryte w cieniu drzew drewniane ławeczki.
Wizją kolejnego dnia jest główna żyła miasta - Sekwana. Mimo, iż mamy do czynienia z olbrzymią aglomeracją, to zabytki paryskie skupione są blisko siebie, w niewielkim okręgu terytorialnym. Zbaczając w czasie spaceru o kilkaset metrów od Sekwany, można zahaczyć o większość obowiązkowych do zwiedzenia miejsc. Rzeka ta jest drugim po metrze przewodnikiem paryskim, a przecinające ją mosty (w tym dwa wyłącznie dla pieszych) kuszą propozycją odpoczynku. Nieodłącznym elementem brzegów Sekwany są charakterystyczne zielone budki i ich właściciele - bukiniści - sprzedawcy starych książek, komiksów, płyt i zdjęć. Warto na chwilę przystanąć w celu zapoznania się z ich zasobami - zawsze znajdziemy coś interesującego w atrakcyjnej cenie. Kwintesencją spaceru jest wejście na wyspę Ile de la Cite, której centralnym punktem jest sławna Katedra Notre-Dame. Szarmanckie (fr. charmant) zdobienia budynku powodują oczopląs, ale jednocześnie giną dla zachłannego oka turysty, które poszukuje słynnych gargulców z wysokich partii katedry. Wnętrze zachwyca mistyką, unoszącą się w powietrzu wraz z zapachem świeczek, które wielu turystów wykorzystuje, stosując prywatę w rozmowach z Bogiem.
Będąc przy spacerach, nie zapominamy o Avenue des Champs-Elysees. Nasza przygoda zaczyna się przy Łuku Triumfalnym zbudowanym na zlecenie samego Napoleona. Przed nami najsłynniejsza ulica świata. Na niej setki firmowych sklepów, a na naszych ustach piosenka Joe Dassina. Je m'baladais sur l'avenue le coeur ouvert à l'inconnu. J'avais envie de dire bonjour à n'importe qui. Kroczymy aleją z uśmiechniętym do każdego sercem. Pragniemy komukolwiek powiedzieć "dzień dobry". Urok tego miejsca zachęca nas do posiłku w jednej z dziesiątek restauracji z poustawianymi stolikami na zewnątrz lokalu. Słońce odbija się w sztućcach, z tyłu mijają nas samochody, z przodu przechodnie, a w samym środku my - podekscytowani obiadem na Champs-Elysees. Skosztowanie kunsztownego obiadu uszczupla naszą kieszeń o ponad 100 złotych. Ale czymże są pieniądze w obliczu wspomnień smaku omleta z serem z Champs-Elysees? Et de l'Étoile à la Concorde, un orchestre à mille cordes - tous les oiseaux du point du jour chantent l'amour.
Miasto maluje uśmiech na naszych twarzach, gdy znajdujemy się w dzielnicy Montmartre. To miejsce posiada duszę, która łapiąc nas za rękę, wprowadza w klimat Paryża z XIX wieku. Wąskie, brukowane uliczki, na których tworzyli Mickiewicz, Picasso czy Chopin nadal noszą w sobie fragmenty tamtych dni. Plac Artystów tętni życiem, a gospodarzami są malarze czyhający na turystów z ofertą ich sportretowania za jedyne 50 euro. Starzy, zarośnięci, z uśmiechem na twarzy i pędzlem w dłoni przebywają tu całe dnie i całe życie. Artyzm jest kochankiem komercji – przepijamy tą refleksję kawą z mlekiem, siedząc w ogródkach restauracyjnych na samym środku Placu. Mimo wszystko to miejsce jest esencją całej dzielnicy. W apogeum zachwytu wprawia Bazylika Sacre-Coeur na samym szczycie wzgórza. Prowadzą do niej długie schody, przeplatane dziedzińcami i stromymi trawnikami, gdzie prostują swe kości ludzie z całego globu. Montmartre króluje nad miastem. Teraz zabytki zwiedzamy palcem po horyzoncie. Kiedy słońce ucieka przed naszymi sylwetkami, a niebo przykrywa się ciemną kołdrą – przed Sacre-Coeur zaczyna się zabawa. W okamgnieniu wszystkie schody u stóp Bazyliki zostają zaścielone turystami. Jest ich mnóstwo, przychodzą grupkami po dwie - trzy osoby, ale wszyscy razem klaszczą i śpiewają, kiedy stojący przed nimi uliczny śpiewak wykonuje hity The Beatles. Wieczorny Montmartre ze śpiewem dziesiątek turystów i panoramą Paryża w tle smakuje najlepiej. And when the night is cloudy, there is still a light, that shines on me. Shine until forever, let it be.
W Paryżu czuje się bezpiecznie, to paleta wypełniona po brzegi barwami. Nie boję się malować dni którąkolwiek z nich. Jestem tak daleko od swoich ludzi, jak blisko do wszystkich ludzi. Paryski urok jednoczy i inspiruje do miłości. W powietrzu czuć spływającą na nasze barki odpowiedzialność, wszak kroczymy tymi samymi chodnikami, co niegdyś Oscar Wilde czy Jean-Paul Sartre. Cios od rzeczywistości przypomina o sile słowa, gdy palimy papierosa z Charlesem Baudelairem na cmentarzu Montparnasse. My, zakochani, w Paryżu. My, zakochani w Paryżu.
P.S. Tekst dedykuje mojej towarzyszce podróży i serca - Sylwii.
Autor: Jakub Wątor
Komentarze |