Literatura Recenzje Literatura
Wys�ano dnia 09-07-2008 o godz. 12:44:09 przez much 1197
Wys�ano dnia 09-07-2008 o godz. 12:44:09 przez much 1197
Kilka miesięcy temu w księgarniach pojawiła się książka, którą przeczytałam jednym tchem: niezależnie od przypisywanego jej "skandalu". |
Zwłaszcza, że mieszkam w Kielcach – miejscu wydarzeń, opisywanych w książce "Strach" Jana Tomasza Grossa.
Przysłuchując się dyskusji mądrych głów, jaka od dawna toczy się wokół tej publikacji, zaciskam zęby ze złości. Nie zgadzam się z poglądem, że książka Grossa jest dziełem antypolskim, nie przekonuje mnie też twierdzenie, że autor nie napisał książki historycznej, w związku z czym, nie należy traktować jej poważnie.
Wydawnictwa faktycznie nie da się nazwać historycznym. Jest ono raczej próbą socjologicznej interpretacji opisywanych wydarzeń, z niezaprzeczalnie bogatym zapleczem historycznym: autor powołuje się na setki źródeł, którym nie można odmówić historycznej wartości. W bibliografii odnaleźć można m.in. najnowsze opracowania polskiego IPN-u, relacje świadków zebrane przez Żydowski Instytut Historyczny oraz instytucje w Polsce, USA i Izraelu, a także prace Andrzeja Paczkowskiego, Bożeny Szaynok, czy Krystyny Kersten. Przywołując dane historyczne oraz relacje świadków, autor próbuje stworzyć nową, własną interpretację powojennych przejawów antysemityzmu, która faktycznie wydaje się być prawdopodobna.
Według Grossa genezy polskiego antysemityzmu w okresie powojennym szukać należy w odczuwanym przez Polaków poczuciu winy z powodu postawy wykazywanej w stosunku do Żydów podczas wojny, oraz w ciążącej nad nimi realnej groźbie oddania Semitom wszelkich zagarniętych im podczas okupacji dóbr materialnych. Jako jedną z przyczyn nienawiści Polaków do Żydów po wojnie autor wymienia istniejącą już w okresie nazizmu aprobatę części społeczeństwa dla zbrodniczej działalności Niemców. Gross neguje założenie, jakoby aprobata ta wzmocniona była istniejącą już przed wojną nienawiścią części społeczeństwa – szczególnie jego mniej wykształconej warstwy - do Żydów mieszkających w Polsce, z ta opinią niestety nie do końca mogę się zgodzić, bo wydaje mi się, że rola stereotypu w większych społecznościach jest ogromna, zwłaszcza, gdy mówimy o społecznościach ciemnych, opornych na działanie kultury.
Opinie Grossa potwierdzają wielokrotnie padające w publikacji przykłady: łupienie zbiorowych grobów w Treblince, czy wspomnienie kobiety, która w trakcie pogromu kieleckiego wyniosła z budynku przy ulicy Planty pudełko macy, a w filmie dokumentalnym Marcela Łozińskiego chwaliła się, jaka była smaczna. Tysiące pojedynczych, ale bardzo wyrazistych zdarzeń z polskich miast i miasteczek, które złożone w jedną całość malują smutny obraz Polaka, któremu udało się przeżyć okupację.
Główną osią książki Grossa są pogromy Żydów w Krakowie (sierpień 1945) oraz w Kielcach (lipiec 1946): ten ostatni uważany jest za największy w powojennej Europie, pod względem ilości ofiar. Zginęło w nim, łącznie z ofiarami w sąsiednich wioskach oraz w przejeżdżających przez kieleckie pociągach, około 80 osób: są to dane, których nie da się sprawdzić, ze względu na brak wystarczającej dokumentacji tego wydarzenia. Informacje o pogromie były blokowane w czasach PRL, prawdopodobnie ze względu na czynny w nich udział bojówek ORMO i PPR oraz wysokich rangą przedstawicieli wojska. Pogrom objęto cenzurą w krajowych publikacjach historycznych i wszelkich badaniach dotyczących samego regionu kieleckiego, a także dokumentach wewnątrzpartyjnych. Archiwum kieleckiego SB zawierające dokumenty z tego okresu spłonęło w 1988 roku, natomiast archiwum zawierające meldunki organizacji WiN na temat pogromu w latach 90. przekazano z Londynu do archiwum PRL, gdzie wkrótce potem zaginęło.
Pogrom kielecki to wg Grossa „najbardziej krwawy akt antysemityzmu w Europie po II wojnie światowej”. Można się z tym poglądem zgodzić, biorąc pod uwagę liczbę osób, które w wyniku tego jednorazowego zajścia zginęły. Jeżeli jednak weźmie się pod uwagę „jakość” a nie „ilość”, pogrom kielecki blaknie na tle innych tego typu wybryków na terenie całej Polski, szczególnie tego, który miał miejsce w Krakowie.
W 1940 roku Kielce liczyły 80 tys. mieszkańców, z czego ok. 25 tys. było żydowskiego pochodzenia. W tracie okupacji wywieziono i zabito 21 tys. Żydów. Ówczesna gospodarka miasta: Huta „Ludwików”, zakłady zbrojeniowe „Granat”, „Społem”, kamieniołomy i wapienniki: to wszystko. Do tego szczątkowa kultura, czy też jej zupełny brak, oraz powszechnie panująca ciemnota i zacofanie – to obraz miasta tuż po wojnie.
Na tym tle, Kraków. Przed wojną Żydzi stanowili 25 procent wszystkich mieszkańców, po wojnie zostało ich niewiele ponad 2 procent: dane procentowo porównywalne z kieleckimi. Ale po przeanalizowaniu statusu miasta pod względem gospodarczym i przede wszystkim kulturalnym, wyłania się zgoła inny obraz. Kraków to przecież potęga, siedziba oświeconej myśli, kuźnia talentów. Rezyduje w nim jeden z najstarszych europejskich uniwersytetów: to intelektualne, bogate kulturalnie miasto dopuściło do popełnienia mordu na społeczności żydowskiej. Biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki dochodzi się do odmiennych wniosków, odnośnie nazewnictwa i klasyfikacji wydarzeń kieleckiego i krakowskiego, ponieważ ocenia się je nie pod względem „ilości”, ale „jakości” właśnie. Czemu intelektualiści krakowscy dopuścili do małego Shoah na własnym podwórzu? Czemu pozwalano zabijać niewinnych ludzi tylko przez ich pochodzenie?
Zgadzam się z ogólnymi tezami wysuniętymi przez Grossa. Polacy bali się, że Żydzi zaczną głośno mówić o ich współpracy z Niemcami. Polacy bali się, że Żydzi odbiorą im swoją prawowitą własność. Polacy wydawali Żydów okupantom. Polacy kolaborowali. Bo Polacy to tylko ludzie i wśród Polaków znajdą się jakieś czarne owce: tych czarnych owiec jest tyle samo, co i tych najbielszych. Zanotowano kilkaset wydarzeń złych, kilkaset mordów oraz kilkaset przypadków dobrych: ludzie zabijali i ratowali, zgodnie z własnym sumieniem, największa ich ilość jednak przechodziła obok tych problemów obojętnie. Jeżeli ktoś pisze o bohaterstwie Polaków ratujących Żydów, niechże napisze też o prymitywnym strachu tych, którzy mordowali. I niechże wreszcie mądre polskie głowy przyjmą ewentualne zło żyjących przed nimi, do wiadomości. Ta prawda jest bolesna, ale niedopuszczanie jej do świadomości, to zwyczajna nieuczciwość. Należy skończyć z tym niepotrzebnym mesjanizmem i mitologizowaniem Polski i Polaków, bo czas, kiedy musieliśmy kogoś zbawiać, dawno przeminął. Czemu będąc Polakiem o Polsce trzeba pisać w samych tylko superlatywach? Czemu trzeba bronić dawno umarłych katów? Czemu wstydliwie pomija się tematy niewygodne? Gdyby Gross napisał kolejną monografię poświęconą dobrym uczynkom „sprawiedliwych wśród narodów świata”, wszystko byłoby w jak najlepszym porządku. Tymczasem, napisał analityczną książkę pokazującą stosunek części społeczeństwa do mniejszości żydowskiej. Opisał konkretne wydarzenia, podając źródła historyczne i dbając o tzw. historyczną prawdę. A potem wydał książkę. Najpierw w Stanach Zjednoczonych: bo nikt nie zdecydowałby się na ten krok w Polsce, a gdy książka Polaka o Polakach dobrze się sprzedała „na obczyźnie”, to trzeba było opublikować ją i tutaj. Odważna decyzja wydawnictwa „Znak”: odważna, bo w książce nie brak też ataków na ówczesny kościół i wykazywaną przezeń w tamtym czasie cichą aprobatę dla antysemityzmu, zaowocowała ładnie wydaną książką z czarno-białą okładką, z której krzyczą „wydrapane” litery. I brzydka dyskusja wokół.
Jako Polka czytająca o złych Polakach radzę sobie z treścią książki bardzo dobrze, bo nareszcie ktoś pokazuje naszą ciemniejszą twarz. Z treściami podanymi w publikacji nie umiem tylko poradzić sobie jako mieszkanka Kielc. Bo będąc Kielczanką, źle się czuję z pogromem wpisanym w historię miasta, które jest obecnie moim domem. Pogrom Kielecki jest przywoływany we wszystkich opracowaniach historycznych dotyczących mojego miasta, urasta do rangi najważniejszego wydarzenia w jego dziejach. Intelektualiści Europy i Stanów Zjednoczonych słysząc słowo „Kielce”, są w stanie podać jedynie to brzemienne w skutkach wydarzenie, albo nie są w stanie powiedzieć zupełnie nic na temat miasta. I nie mogę uciec od wrażenia, że ten nasz biedny, nie lubiany od zawsze Kleryków, wyśmiewany już przez Witkacego, w 1946 roku dostał kolejną „łatkę”. Staliśmy się „mordercami Żydów”. I niesiemy tą etykietkę od lat, i borykamy się z problemem i stereotypem, w jaki nas wtłoczono, wszystkie pogromy spinając wzorcową klamrą tegoż kieleckiego. Bo w świetle tego, co działo się u nas, bledną wszelkie inne antysemickie wystąpienia w Warszawie, Krakowie, czy gdziekolwiek indziej. To Kielce mordują Żydów. Kielce i Jedwabne. Kraków, Warszawa, Poznań, mają czyste sumienia: ten pierwszy szczyci się obecnie żydowską dzielnicą Kazimierz, organizuje festiwale, dni kultury żydowskiej, nie mówiąc głośno o tym, że w 1945 roku elita intelektualna miasta nie powstrzymała zbiorowego morderstwa na Semitach. Kielce nie miały wtedy tej intelektualnej „elity”, która mogłaby na kogokolwiek wpłynąć, odwrócić bieg wydarzeń. Zalążkiem kieleckiego i krakowskiego pogromu, była głupia plotka, jakoby Żydzi używali dziecięcej krwi do produkcji rytualnej macy. W wydarzeniach tamtych dni brało udział kilkaset osób, od tamtego czasu miliony innych: całe pokolenia zmagają się z problemem „hańby”, w jaki wtłoczyli ich rodzice, nieopatrznie rodząc ich w Kielcach. Chyba z poczucia winy cały czas powstają u nas mniej, lub bardziej udane pomniki, poświęcone zabitym Żydom. Nieustannie tłumaczymy się z grzechu kilkuset ludzi. Nie „Polaków”, „Kielczan”, ale ludzi właśnie. Do tej pory w dyskusji poświęconej problemowi brakowało mi właśnie rzeczownika „człowiek”, Gross ten rzeczownik dostawił i się z tego cieszę. Włodarze Kielc nieustannie robią co mogą, żeby odwrócić uwagę reszty Polski od lipca 1946 roku. Elita intelektualna oraz władze miasta od lat biedzą się nad tym problemem. Jak zmienić tkwiący w umysłach polskich intelektualistów stereotyp? Jak promować Kielce: miasto, w którego historii najgłośniejszym wydarzeniem okazuje się być Pogrom Żydów?
Jako Kielczanka, nie czuję się współodpowiedzialna. I nikogo nie przepraszam, żadnego Żyda całowała po rękach nie będę. Mnie jego żydowskie pochodzenie nie obchodzi. Jestem przede wszystkim człowiek, a nie pohańbiony Kielczanin. Jak Żyd okaże się fajnym człowiekiem, z chęcią pójdę z nim na kawę. Brak mi poczucia winy. Miejsce, gdzie mieszkam nie determinuje mojego zachowania, ani myślenia o ludzkich sprawach. Tablicę z informacją o pogromie na Plantach mijałam przez pięć lat, pięć razy w tygodniu. Nie modliłam się przed nią, ani nawet nie zatrzymywałam się obok. Dobrze, że jest, nie wolno nam zapomnieć o tym, co się stało, ale też i nie wolno rozgrzebywać ran, trzeba raczej pozwolić im się wreszcie zabliźnić.
Gdy byłam na wycieczce w Oświęcimiu, zadałam przewodnikowi pytanie, po co nam taki obóz współcześnie. Czy nie lepiej byłoby zburzyć to miejsce, zrównać z ziemią i posiać tam trawę? On wtedy zmrużył oczy i powiedział, że obozy koncentracyjne, bloki śmierci, krematoria i szubienice muszą stać. Bo są pomnikami tego, co było i potrzebne są, żeby ludzie pamiętali i nigdy już nie popełnili podobnego błędu. Dla mnie Strach – Grossa, pełni podobną funkcję. Niechże ta książka będzie pomnikiem pamięci, niech łączy a nie dzieli, zabliźnia a nie rozdziera rany. Nie mam żalu do pisarza, że nam ją napisał.
Kinga Matałowska
Przysłuchując się dyskusji mądrych głów, jaka od dawna toczy się wokół tej publikacji, zaciskam zęby ze złości. Nie zgadzam się z poglądem, że książka Grossa jest dziełem antypolskim, nie przekonuje mnie też twierdzenie, że autor nie napisał książki historycznej, w związku z czym, nie należy traktować jej poważnie.
Wydawnictwa faktycznie nie da się nazwać historycznym. Jest ono raczej próbą socjologicznej interpretacji opisywanych wydarzeń, z niezaprzeczalnie bogatym zapleczem historycznym: autor powołuje się na setki źródeł, którym nie można odmówić historycznej wartości. W bibliografii odnaleźć można m.in. najnowsze opracowania polskiego IPN-u, relacje świadków zebrane przez Żydowski Instytut Historyczny oraz instytucje w Polsce, USA i Izraelu, a także prace Andrzeja Paczkowskiego, Bożeny Szaynok, czy Krystyny Kersten. Przywołując dane historyczne oraz relacje świadków, autor próbuje stworzyć nową, własną interpretację powojennych przejawów antysemityzmu, która faktycznie wydaje się być prawdopodobna.
Według Grossa genezy polskiego antysemityzmu w okresie powojennym szukać należy w odczuwanym przez Polaków poczuciu winy z powodu postawy wykazywanej w stosunku do Żydów podczas wojny, oraz w ciążącej nad nimi realnej groźbie oddania Semitom wszelkich zagarniętych im podczas okupacji dóbr materialnych. Jako jedną z przyczyn nienawiści Polaków do Żydów po wojnie autor wymienia istniejącą już w okresie nazizmu aprobatę części społeczeństwa dla zbrodniczej działalności Niemców. Gross neguje założenie, jakoby aprobata ta wzmocniona była istniejącą już przed wojną nienawiścią części społeczeństwa – szczególnie jego mniej wykształconej warstwy - do Żydów mieszkających w Polsce, z ta opinią niestety nie do końca mogę się zgodzić, bo wydaje mi się, że rola stereotypu w większych społecznościach jest ogromna, zwłaszcza, gdy mówimy o społecznościach ciemnych, opornych na działanie kultury.
Opinie Grossa potwierdzają wielokrotnie padające w publikacji przykłady: łupienie zbiorowych grobów w Treblince, czy wspomnienie kobiety, która w trakcie pogromu kieleckiego wyniosła z budynku przy ulicy Planty pudełko macy, a w filmie dokumentalnym Marcela Łozińskiego chwaliła się, jaka była smaczna. Tysiące pojedynczych, ale bardzo wyrazistych zdarzeń z polskich miast i miasteczek, które złożone w jedną całość malują smutny obraz Polaka, któremu udało się przeżyć okupację.
Główną osią książki Grossa są pogromy Żydów w Krakowie (sierpień 1945) oraz w Kielcach (lipiec 1946): ten ostatni uważany jest za największy w powojennej Europie, pod względem ilości ofiar. Zginęło w nim, łącznie z ofiarami w sąsiednich wioskach oraz w przejeżdżających przez kieleckie pociągach, około 80 osób: są to dane, których nie da się sprawdzić, ze względu na brak wystarczającej dokumentacji tego wydarzenia. Informacje o pogromie były blokowane w czasach PRL, prawdopodobnie ze względu na czynny w nich udział bojówek ORMO i PPR oraz wysokich rangą przedstawicieli wojska. Pogrom objęto cenzurą w krajowych publikacjach historycznych i wszelkich badaniach dotyczących samego regionu kieleckiego, a także dokumentach wewnątrzpartyjnych. Archiwum kieleckiego SB zawierające dokumenty z tego okresu spłonęło w 1988 roku, natomiast archiwum zawierające meldunki organizacji WiN na temat pogromu w latach 90. przekazano z Londynu do archiwum PRL, gdzie wkrótce potem zaginęło.
Pogrom kielecki to wg Grossa „najbardziej krwawy akt antysemityzmu w Europie po II wojnie światowej”. Można się z tym poglądem zgodzić, biorąc pod uwagę liczbę osób, które w wyniku tego jednorazowego zajścia zginęły. Jeżeli jednak weźmie się pod uwagę „jakość” a nie „ilość”, pogrom kielecki blaknie na tle innych tego typu wybryków na terenie całej Polski, szczególnie tego, który miał miejsce w Krakowie.
W 1940 roku Kielce liczyły 80 tys. mieszkańców, z czego ok. 25 tys. było żydowskiego pochodzenia. W tracie okupacji wywieziono i zabito 21 tys. Żydów. Ówczesna gospodarka miasta: Huta „Ludwików”, zakłady zbrojeniowe „Granat”, „Społem”, kamieniołomy i wapienniki: to wszystko. Do tego szczątkowa kultura, czy też jej zupełny brak, oraz powszechnie panująca ciemnota i zacofanie – to obraz miasta tuż po wojnie.
Na tym tle, Kraków. Przed wojną Żydzi stanowili 25 procent wszystkich mieszkańców, po wojnie zostało ich niewiele ponad 2 procent: dane procentowo porównywalne z kieleckimi. Ale po przeanalizowaniu statusu miasta pod względem gospodarczym i przede wszystkim kulturalnym, wyłania się zgoła inny obraz. Kraków to przecież potęga, siedziba oświeconej myśli, kuźnia talentów. Rezyduje w nim jeden z najstarszych europejskich uniwersytetów: to intelektualne, bogate kulturalnie miasto dopuściło do popełnienia mordu na społeczności żydowskiej. Biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki dochodzi się do odmiennych wniosków, odnośnie nazewnictwa i klasyfikacji wydarzeń kieleckiego i krakowskiego, ponieważ ocenia się je nie pod względem „ilości”, ale „jakości” właśnie. Czemu intelektualiści krakowscy dopuścili do małego Shoah na własnym podwórzu? Czemu pozwalano zabijać niewinnych ludzi tylko przez ich pochodzenie?
Zgadzam się z ogólnymi tezami wysuniętymi przez Grossa. Polacy bali się, że Żydzi zaczną głośno mówić o ich współpracy z Niemcami. Polacy bali się, że Żydzi odbiorą im swoją prawowitą własność. Polacy wydawali Żydów okupantom. Polacy kolaborowali. Bo Polacy to tylko ludzie i wśród Polaków znajdą się jakieś czarne owce: tych czarnych owiec jest tyle samo, co i tych najbielszych. Zanotowano kilkaset wydarzeń złych, kilkaset mordów oraz kilkaset przypadków dobrych: ludzie zabijali i ratowali, zgodnie z własnym sumieniem, największa ich ilość jednak przechodziła obok tych problemów obojętnie. Jeżeli ktoś pisze o bohaterstwie Polaków ratujących Żydów, niechże napisze też o prymitywnym strachu tych, którzy mordowali. I niechże wreszcie mądre polskie głowy przyjmą ewentualne zło żyjących przed nimi, do wiadomości. Ta prawda jest bolesna, ale niedopuszczanie jej do świadomości, to zwyczajna nieuczciwość. Należy skończyć z tym niepotrzebnym mesjanizmem i mitologizowaniem Polski i Polaków, bo czas, kiedy musieliśmy kogoś zbawiać, dawno przeminął. Czemu będąc Polakiem o Polsce trzeba pisać w samych tylko superlatywach? Czemu trzeba bronić dawno umarłych katów? Czemu wstydliwie pomija się tematy niewygodne? Gdyby Gross napisał kolejną monografię poświęconą dobrym uczynkom „sprawiedliwych wśród narodów świata”, wszystko byłoby w jak najlepszym porządku. Tymczasem, napisał analityczną książkę pokazującą stosunek części społeczeństwa do mniejszości żydowskiej. Opisał konkretne wydarzenia, podając źródła historyczne i dbając o tzw. historyczną prawdę. A potem wydał książkę. Najpierw w Stanach Zjednoczonych: bo nikt nie zdecydowałby się na ten krok w Polsce, a gdy książka Polaka o Polakach dobrze się sprzedała „na obczyźnie”, to trzeba było opublikować ją i tutaj. Odważna decyzja wydawnictwa „Znak”: odważna, bo w książce nie brak też ataków na ówczesny kościół i wykazywaną przezeń w tamtym czasie cichą aprobatę dla antysemityzmu, zaowocowała ładnie wydaną książką z czarno-białą okładką, z której krzyczą „wydrapane” litery. I brzydka dyskusja wokół.
Jako Polka czytająca o złych Polakach radzę sobie z treścią książki bardzo dobrze, bo nareszcie ktoś pokazuje naszą ciemniejszą twarz. Z treściami podanymi w publikacji nie umiem tylko poradzić sobie jako mieszkanka Kielc. Bo będąc Kielczanką, źle się czuję z pogromem wpisanym w historię miasta, które jest obecnie moim domem. Pogrom Kielecki jest przywoływany we wszystkich opracowaniach historycznych dotyczących mojego miasta, urasta do rangi najważniejszego wydarzenia w jego dziejach. Intelektualiści Europy i Stanów Zjednoczonych słysząc słowo „Kielce”, są w stanie podać jedynie to brzemienne w skutkach wydarzenie, albo nie są w stanie powiedzieć zupełnie nic na temat miasta. I nie mogę uciec od wrażenia, że ten nasz biedny, nie lubiany od zawsze Kleryków, wyśmiewany już przez Witkacego, w 1946 roku dostał kolejną „łatkę”. Staliśmy się „mordercami Żydów”. I niesiemy tą etykietkę od lat, i borykamy się z problemem i stereotypem, w jaki nas wtłoczono, wszystkie pogromy spinając wzorcową klamrą tegoż kieleckiego. Bo w świetle tego, co działo się u nas, bledną wszelkie inne antysemickie wystąpienia w Warszawie, Krakowie, czy gdziekolwiek indziej. To Kielce mordują Żydów. Kielce i Jedwabne. Kraków, Warszawa, Poznań, mają czyste sumienia: ten pierwszy szczyci się obecnie żydowską dzielnicą Kazimierz, organizuje festiwale, dni kultury żydowskiej, nie mówiąc głośno o tym, że w 1945 roku elita intelektualna miasta nie powstrzymała zbiorowego morderstwa na Semitach. Kielce nie miały wtedy tej intelektualnej „elity”, która mogłaby na kogokolwiek wpłynąć, odwrócić bieg wydarzeń. Zalążkiem kieleckiego i krakowskiego pogromu, była głupia plotka, jakoby Żydzi używali dziecięcej krwi do produkcji rytualnej macy. W wydarzeniach tamtych dni brało udział kilkaset osób, od tamtego czasu miliony innych: całe pokolenia zmagają się z problemem „hańby”, w jaki wtłoczyli ich rodzice, nieopatrznie rodząc ich w Kielcach. Chyba z poczucia winy cały czas powstają u nas mniej, lub bardziej udane pomniki, poświęcone zabitym Żydom. Nieustannie tłumaczymy się z grzechu kilkuset ludzi. Nie „Polaków”, „Kielczan”, ale ludzi właśnie. Do tej pory w dyskusji poświęconej problemowi brakowało mi właśnie rzeczownika „człowiek”, Gross ten rzeczownik dostawił i się z tego cieszę. Włodarze Kielc nieustannie robią co mogą, żeby odwrócić uwagę reszty Polski od lipca 1946 roku. Elita intelektualna oraz władze miasta od lat biedzą się nad tym problemem. Jak zmienić tkwiący w umysłach polskich intelektualistów stereotyp? Jak promować Kielce: miasto, w którego historii najgłośniejszym wydarzeniem okazuje się być Pogrom Żydów?
Jako Kielczanka, nie czuję się współodpowiedzialna. I nikogo nie przepraszam, żadnego Żyda całowała po rękach nie będę. Mnie jego żydowskie pochodzenie nie obchodzi. Jestem przede wszystkim człowiek, a nie pohańbiony Kielczanin. Jak Żyd okaże się fajnym człowiekiem, z chęcią pójdę z nim na kawę. Brak mi poczucia winy. Miejsce, gdzie mieszkam nie determinuje mojego zachowania, ani myślenia o ludzkich sprawach. Tablicę z informacją o pogromie na Plantach mijałam przez pięć lat, pięć razy w tygodniu. Nie modliłam się przed nią, ani nawet nie zatrzymywałam się obok. Dobrze, że jest, nie wolno nam zapomnieć o tym, co się stało, ale też i nie wolno rozgrzebywać ran, trzeba raczej pozwolić im się wreszcie zabliźnić.
Gdy byłam na wycieczce w Oświęcimiu, zadałam przewodnikowi pytanie, po co nam taki obóz współcześnie. Czy nie lepiej byłoby zburzyć to miejsce, zrównać z ziemią i posiać tam trawę? On wtedy zmrużył oczy i powiedział, że obozy koncentracyjne, bloki śmierci, krematoria i szubienice muszą stać. Bo są pomnikami tego, co było i potrzebne są, żeby ludzie pamiętali i nigdy już nie popełnili podobnego błędu. Dla mnie Strach – Grossa, pełni podobną funkcję. Niechże ta książka będzie pomnikiem pamięci, niech łączy a nie dzieli, zabliźnia a nie rozdziera rany. Nie mam żalu do pisarza, że nam ją napisał.
Kinga Matałowska
Komentarze |