Literatura Recenzje Kultura
Wys�ano dnia 01-06-2005 o godz. 08:00:00 przez pala2 12890
Wys�ano dnia 01-06-2005 o godz. 08:00:00 przez pala2 12890
"Kod Leonarda da Vinci" to zaledwie fragment większego zjawiska - teraz również w Polsce ukazują się książki, według których Jezus był egipskim magiem, Maria Magdalena jego oblubienicą, a Jan Chrzciciel jego rywalem. |
Hołd Janowi oddawał Leonardo da Vinci i templariusze, którzy pluli na krucyfiks Takie "sensacje" przynosi wydana po polsku książka "Templariusze. Tajni strażnicy tożsamości Chrystusa" Lynn Picknett i Clive'a Prince'a. To kolejna pozycja z fali niby-naukowych tomów, którą wywołała publikacja Michaela Baigenta, Richarda Leigh i Henry'ego Lincolna "Święty Graal, Święta Krew" (1982, wyd. pol. 1994).
Jej autorzy przekonywali, że Jezus i Maria Magdalena spłodzili córkę Sarę, zaś Graal to nie kielich, z którego Jezus pił podczas Ostatniej Wieczerzy, ani nie naczynie, w którym Józef z Arymatei zebrał krew Ukrzyżowanego, tylko krew ich rodu, z którego wywodzi się francuska dynastia Merowingów i władcy rządzący Królestwem Jerozolimskim.
Ile warte są tego typu teorie i książki? Na jakich przesłankach się opierają i czy "materiał dowodowy" jest w nich podany przekonująco?
Pamiętajmy, że na ich podstawie Dan Brown stworzył bestsellerowy kryminał "Kod Leonarda da Vinci". Gdy w przyszłym roku odbędzie się premiera jego wersji filmowej - z Tomem Hanksem i Audrey Tautou - grono ludzi przekonanych, że wszystko, o czym w nim opowiadają jest prawdą, wzrośnie z pewnością.
Luki i inne źródła
Pytanie podstawowe brzmi: co sprawia, że mnożą się różnorakie teorie o Jezusie, templariuszach i Leonardzie? Powodów jest kilka.
Pierwszy, to "defekty" Nowego Testamentu. Jeśli ktoś traktuje treści zawarte w czterech ewangeliach - Marka, Mateusza, Łukasza i Jana - jako przedmiot wiary, nie ma problemu. Gorzej, gdy ktoś uważa je jedynie za przedmiot wiedzy. Ten może powiedzieć: Ależ są tu luki, to, co jest w jednej Ewangelii, nie zawsze przystaje do zawartości pozostałych.
Przykłady? Poza rozmową 12-letniego Jezusa z nauczycielami w świątyni nie ma w Piśmie Świętym żadnej wzmianki na temat jego młodości! Nie wiadomo też, dlaczego epizody tak ważne jak zamiana wody w wino w Kanie Galilejskiej i wskrzeszenie Łazarza są tylko w Ewangelii św. Jana (prawdopodobnie najpóźniejszej).
Poza tym cztery ewangelie, uznane za kanoniczne przez Sobór Nicejski w 325 r., mają "konkurentów". W 1945 r. w egipskim Nag Hammadi znaleziono tzw. Ewangelie Gnostyckie. Są w nich np. fragmenty sugerujące, że Szymon-Piotr był zazdrosny o wpływ Marii Magdaleny na Jezusa.
Czyż nie jest kuszące domniemywać, że kryje się za tym jakaś tajemnica czy nawet manipulacja?
Ostatnia Wieczerza
Powód drugi to wątpliwości co do wymowy niektórych dzieł sztuki sakralnej. Choćby "Ostatniej Wieczerzy" (1495-98) Leonarda da Vinci z refektarza mediolańskiego klasztoru Santa Maria delle Grazie.
Giorgio Vasari (1511-73), biograf mistrzów renesansu, wyjaśnia, że "Leonardo wyobraził tam i wyraził zdziwienie, jakie wystąpiło na twarzach apostołów, gdy dowiedzieli się, że jeden z nich zdradzi mistrza". Współczesny historyk sztuki E.H. Gombrich dodaje na temat apostołów: "Niektórzy wydają się zapewniać o swym oddaniu i niewinności, inni z powagą zastanawiają się, kogo Pan mógł mieć na myśli, jeszcze inni wydają się spoglądać ku niemu w oczekiwaniu wyjaśnienia wypowiedzianych słów. Św. Piotr, najbardziej porywczy z apostołów, śpieszy ku św. Janowi siedzącemu po prawej stronie Jezusa. Szepcząc coś do ucha św. Jana, mimowolnie eksponuje postać Judasza".
Ale czy to naprawdę celne odczytanie słynnego fresku? A co robi na nim ręka ze sztyletem nienależąca do żadnego z uczestników wieczerzy? I czy Jan rzeczywiście nie ma tu kobiecych rysów (więc może to raczej Maria Magdalena)? I dlaczego postaci Jana i Jezusa tworzą razem ogromne "M" (jak Małżeństwo)? I czy sposób, w jaki Szymon-Piotr przykłada rękę do szyi Jana, nie sugeruje wrogich zamiarów?
Leonardo najwyraźniej uwielbiał takie rebusy. Innym jest jego "Madonna wśród skał" (1483-86) z Madonną, archaniołem Urielem i dwoma bobasami. Nie wiadomo tylko na 100 proc. który z nich jest Jezusem, a który Janem Chrzcicielem; który się pokornie modli, a który błogosławi drugiego, okazując mu w ten sposób swą zwierzchność.
Jej autorzy przekonywali, że Jezus i Maria Magdalena spłodzili córkę Sarę, zaś Graal to nie kielich, z którego Jezus pił podczas Ostatniej Wieczerzy, ani nie naczynie, w którym Józef z Arymatei zebrał krew Ukrzyżowanego, tylko krew ich rodu, z którego wywodzi się francuska dynastia Merowingów i władcy rządzący Królestwem Jerozolimskim.
Ile warte są tego typu teorie i książki? Na jakich przesłankach się opierają i czy "materiał dowodowy" jest w nich podany przekonująco?
Pamiętajmy, że na ich podstawie Dan Brown stworzył bestsellerowy kryminał "Kod Leonarda da Vinci". Gdy w przyszłym roku odbędzie się premiera jego wersji filmowej - z Tomem Hanksem i Audrey Tautou - grono ludzi przekonanych, że wszystko, o czym w nim opowiadają jest prawdą, wzrośnie z pewnością.
Luki i inne źródła
Pytanie podstawowe brzmi: co sprawia, że mnożą się różnorakie teorie o Jezusie, templariuszach i Leonardzie? Powodów jest kilka.
Pierwszy, to "defekty" Nowego Testamentu. Jeśli ktoś traktuje treści zawarte w czterech ewangeliach - Marka, Mateusza, Łukasza i Jana - jako przedmiot wiary, nie ma problemu. Gorzej, gdy ktoś uważa je jedynie za przedmiot wiedzy. Ten może powiedzieć: Ależ są tu luki, to, co jest w jednej Ewangelii, nie zawsze przystaje do zawartości pozostałych.
Przykłady? Poza rozmową 12-letniego Jezusa z nauczycielami w świątyni nie ma w Piśmie Świętym żadnej wzmianki na temat jego młodości! Nie wiadomo też, dlaczego epizody tak ważne jak zamiana wody w wino w Kanie Galilejskiej i wskrzeszenie Łazarza są tylko w Ewangelii św. Jana (prawdopodobnie najpóźniejszej).
Poza tym cztery ewangelie, uznane za kanoniczne przez Sobór Nicejski w 325 r., mają "konkurentów". W 1945 r. w egipskim Nag Hammadi znaleziono tzw. Ewangelie Gnostyckie. Są w nich np. fragmenty sugerujące, że Szymon-Piotr był zazdrosny o wpływ Marii Magdaleny na Jezusa.
Czyż nie jest kuszące domniemywać, że kryje się za tym jakaś tajemnica czy nawet manipulacja?
Ostatnia Wieczerza
Powód drugi to wątpliwości co do wymowy niektórych dzieł sztuki sakralnej. Choćby "Ostatniej Wieczerzy" (1495-98) Leonarda da Vinci z refektarza mediolańskiego klasztoru Santa Maria delle Grazie.
Giorgio Vasari (1511-73), biograf mistrzów renesansu, wyjaśnia, że "Leonardo wyobraził tam i wyraził zdziwienie, jakie wystąpiło na twarzach apostołów, gdy dowiedzieli się, że jeden z nich zdradzi mistrza". Współczesny historyk sztuki E.H. Gombrich dodaje na temat apostołów: "Niektórzy wydają się zapewniać o swym oddaniu i niewinności, inni z powagą zastanawiają się, kogo Pan mógł mieć na myśli, jeszcze inni wydają się spoglądać ku niemu w oczekiwaniu wyjaśnienia wypowiedzianych słów. Św. Piotr, najbardziej porywczy z apostołów, śpieszy ku św. Janowi siedzącemu po prawej stronie Jezusa. Szepcząc coś do ucha św. Jana, mimowolnie eksponuje postać Judasza".
Ale czy to naprawdę celne odczytanie słynnego fresku? A co robi na nim ręka ze sztyletem nienależąca do żadnego z uczestników wieczerzy? I czy Jan rzeczywiście nie ma tu kobiecych rysów (więc może to raczej Maria Magdalena)? I dlaczego postaci Jana i Jezusa tworzą razem ogromne "M" (jak Małżeństwo)? I czy sposób, w jaki Szymon-Piotr przykłada rękę do szyi Jana, nie sugeruje wrogich zamiarów?
Leonardo najwyraźniej uwielbiał takie rebusy. Innym jest jego "Madonna wśród skał" (1483-86) z Madonną, archaniołem Urielem i dwoma bobasami. Nie wiadomo tylko na 100 proc. który z nich jest Jezusem, a który Janem Chrzcicielem; który się pokornie modli, a który błogosławi drugiego, okazując mu w ten sposób swą zwierzchność.
Jacek Szczerba gazeta.pl
Komentarze |