Kielce
Wys�ano dnia 21-12-2010 o godz. 23:14:41 przez rafa 2166
Wys�ano dnia 21-12-2010 o godz. 23:14:41 przez rafa 2166
Rynek w Kielcach od dawna nie jest już centrum życia towarzyskiego (ani w sumie żadnego innego). Nie jest i nie był ulubionym miejscem spotkań, latem nie zapełniał się ogródkami piwnymi, a zimą nie stała tu choinka. |
Kielczanom kojarzy się ze sklepami monopolowymi, ulicznymi handlarkami „czym popadnie”, panami w stanie mocno wskazującym i miejskimi szaletami. Na szczęście już bardzo niedługo ma szansę na dobre zmienić swoje oblicze. Plan jego modernizacji przewiduje usunięcie tego, co szpeci, pozostawienie tego, bez czego Rynek funkcjonować nie może i dodanie kilku elementów, które go zdecydowanie upiększą. Na razie, niestety, miejsce to jest w mieście głównym placem… budowy.
Jednak zasadniczym problemem nie jest to, co teraz się dzieje na rynku, ale to, co się zmieni na lepsze, a co na gorsze, gdy prace dobiegną końca. Zarówno jego wygląd, jak i nowe funkcje wzbudzają skrajne emocje – jedni cieszą się, że będzie nowocześnie i stylowo, natomiast drugim szkoda starej fontanny, drzew i słynnego murka przy XVIII-wiecznej figurze św. Tekli. Co niektórzy kupcy zacierają ręce w nadziei, że remont przyciągnie nową klientelę. Inni obawiają się przede wszystkim zmian spowodowanych wyłączeniem rynku z ruchu drogowego. Postanowiłam sama przekonać się, jakie zdanie mają ci najbardziej zainteresowani i we wtorkowe chłodne przedpołudnie wybrałam się na rozkopany kielecki Rynek.
Po pierwsze – entuzjazm
Na początku postanowiłam zagaić panie kwiaciarki, stanowiące niezbędny element rynkowego krajobrazu. Uderzyła mnie ich zgodność – mimo że każda wypowiadała się osobno, to wszystkie widzą tylko zmiany na lepsze – „że ładniej będzie, estetycznie, a latem to nawet ich parasole będą jednakowe”.
– Dziadostwo było, a te nasze budki, to same nazwałyśmy „rumunami”, bo jak to wyglądało? Nie ma co ubolewać nad starym, skoro będzie nowe, lepsze – mówi mi jedna z pań sprzedających tu kwiaty. No, murku już nie ma, ale i tak siedzieć gdzie będzie, bo ławeczki zapewne postawią.
Czyli mam już jeden głos „za”. Idę dalej w stronę ul. Małej i widzę dziewczynę z ewidentną irytacją na twarzy, błądzącą między taśmami wytyczającymi kierunek ruchu pieszych. No proszę, przedstawicielka studentów kieleckich. Gdy pytam ją o zmiany na kieleckim Rynku, od razu się uśmiecha, jakby myśl o tym, jak będzie on wyglądał za parę miesięcy rekompensowała jej wszelkie dotychczasowe utrudnienia w poruszaniu się po nim:
– Fajnie, że Kielce pięknieją, w końcu będziemy mieli rynek z prawdziwego zdarzenia, strasznie jest wszystko rozkopane, ale będzie pięknie.
Po drugie – złość i żal
Coś mi tu nie pasuje! Wszyscy zadowoleni, że będzie tak cudownie. Usłyszawszy wcześniej historię kobiety, która rozpłakała się przy pomniku św. Tekli, gdy zobaczyła, że zburzyli otaczający go murek, niestrudzona ruszyłam w poszukiwaniu przeciwników opisywanego remontu. Kręcę się chwilę i rozglądam po ludziach, aż w bramie obok zakładu fotograficznego zauważam dwóch panów w średnim wieku i równie średniej trzeźwości. Pomyślałam „raz kozie śmierć” i okazało się, że rozmowa z tymi uroczymi panami to strzał w dziesiątkę. Nieprzyjemnym elementem rozmowy był niewątpliwie alkoholowy odór z dnia poprzedniego (a może już dzisiejszego?), natomiast nagrodą za wytrwałość mojego powonienia okazały się arcyciekawe stwierdzenia masowo padające podczas wypowiedzi owych dżentelmenów:
– Tutaj to będzie lotnisko! Sam beton, żadnej zieleni, tu trawka powinna być, jakieś krzaczki. Kto tu przyjdzie z dziećmi w czterdziestostopniowy upał? – głośno żali się jeden z panów z bramy – jak mi było gorąco, to się rozebrałem i sobie w fontannie popływałem.
– No wie pan – staram się ciągnąć wątek fontanny – teraz będą takie tryskające z ziemi, będzie można prysznic sobie wziąć.
– Prysznic to ja mogę sobie w domu wziąć. Ja pani powiem, jakie będą tu fontanny! Takie, jakby facet pod płotem sikał.
Po kilkuminutowej konwersacji stwierdzam, że tej grupie społecznej żal wszystkiego, co z Rynku zostało usunięte – zaczynając oczywiście od starej fontanny, w której podczas juwenaliów zwykli kąpać się studenci, a na każdej kępce zieleni kończąc.
Bo wszystkim się nie dogodzi
Po wysłuchaniu wielu soczystych i nieco za głośnych wypowiedzi miłych panów postanawiam dać spokój tym pytaniom. Dostałam, czego chciałam – dwa zupełnie różne stanowiska, wzbogacone osobistymi emocjami. I wtedy doszło do mnie, że kielecki Rynek nie jest w żadnym wypadku wyjątkiem. Renowacja „Sienkiewki” sprzed paru ładnych lat też zapewne budziła kontrowersje, o których już dawno nikt nie pamięta, bo teraz wszyscy chwalimy się pięknym deptakiem.
I wiem już na pewno, że każda kolejna inwestycja w mieście będzie miała swoich przeciwników, którzy zmian nie cierpią oraz zwolenników, którzy w tych zmianach widzą postęp i rozwój. Co nowego da nam wyremontowany kielecki Rynek? Czego nam tam będzie brakowało? Poczekamy, zobaczymy.
Jednak zasadniczym problemem nie jest to, co teraz się dzieje na rynku, ale to, co się zmieni na lepsze, a co na gorsze, gdy prace dobiegną końca. Zarówno jego wygląd, jak i nowe funkcje wzbudzają skrajne emocje – jedni cieszą się, że będzie nowocześnie i stylowo, natomiast drugim szkoda starej fontanny, drzew i słynnego murka przy XVIII-wiecznej figurze św. Tekli. Co niektórzy kupcy zacierają ręce w nadziei, że remont przyciągnie nową klientelę. Inni obawiają się przede wszystkim zmian spowodowanych wyłączeniem rynku z ruchu drogowego. Postanowiłam sama przekonać się, jakie zdanie mają ci najbardziej zainteresowani i we wtorkowe chłodne przedpołudnie wybrałam się na rozkopany kielecki Rynek.
Po pierwsze – entuzjazm
Na początku postanowiłam zagaić panie kwiaciarki, stanowiące niezbędny element rynkowego krajobrazu. Uderzyła mnie ich zgodność – mimo że każda wypowiadała się osobno, to wszystkie widzą tylko zmiany na lepsze – „że ładniej będzie, estetycznie, a latem to nawet ich parasole będą jednakowe”.
– Dziadostwo było, a te nasze budki, to same nazwałyśmy „rumunami”, bo jak to wyglądało? Nie ma co ubolewać nad starym, skoro będzie nowe, lepsze – mówi mi jedna z pań sprzedających tu kwiaty. No, murku już nie ma, ale i tak siedzieć gdzie będzie, bo ławeczki zapewne postawią.
Czyli mam już jeden głos „za”. Idę dalej w stronę ul. Małej i widzę dziewczynę z ewidentną irytacją na twarzy, błądzącą między taśmami wytyczającymi kierunek ruchu pieszych. No proszę, przedstawicielka studentów kieleckich. Gdy pytam ją o zmiany na kieleckim Rynku, od razu się uśmiecha, jakby myśl o tym, jak będzie on wyglądał za parę miesięcy rekompensowała jej wszelkie dotychczasowe utrudnienia w poruszaniu się po nim:
– Fajnie, że Kielce pięknieją, w końcu będziemy mieli rynek z prawdziwego zdarzenia, strasznie jest wszystko rozkopane, ale będzie pięknie.
Po drugie – złość i żal
Coś mi tu nie pasuje! Wszyscy zadowoleni, że będzie tak cudownie. Usłyszawszy wcześniej historię kobiety, która rozpłakała się przy pomniku św. Tekli, gdy zobaczyła, że zburzyli otaczający go murek, niestrudzona ruszyłam w poszukiwaniu przeciwników opisywanego remontu. Kręcę się chwilę i rozglądam po ludziach, aż w bramie obok zakładu fotograficznego zauważam dwóch panów w średnim wieku i równie średniej trzeźwości. Pomyślałam „raz kozie śmierć” i okazało się, że rozmowa z tymi uroczymi panami to strzał w dziesiątkę. Nieprzyjemnym elementem rozmowy był niewątpliwie alkoholowy odór z dnia poprzedniego (a może już dzisiejszego?), natomiast nagrodą za wytrwałość mojego powonienia okazały się arcyciekawe stwierdzenia masowo padające podczas wypowiedzi owych dżentelmenów:
– Tutaj to będzie lotnisko! Sam beton, żadnej zieleni, tu trawka powinna być, jakieś krzaczki. Kto tu przyjdzie z dziećmi w czterdziestostopniowy upał? – głośno żali się jeden z panów z bramy – jak mi było gorąco, to się rozebrałem i sobie w fontannie popływałem.
– No wie pan – staram się ciągnąć wątek fontanny – teraz będą takie tryskające z ziemi, będzie można prysznic sobie wziąć.
– Prysznic to ja mogę sobie w domu wziąć. Ja pani powiem, jakie będą tu fontanny! Takie, jakby facet pod płotem sikał.
Po kilkuminutowej konwersacji stwierdzam, że tej grupie społecznej żal wszystkiego, co z Rynku zostało usunięte – zaczynając oczywiście od starej fontanny, w której podczas juwenaliów zwykli kąpać się studenci, a na każdej kępce zieleni kończąc.
Bo wszystkim się nie dogodzi
Po wysłuchaniu wielu soczystych i nieco za głośnych wypowiedzi miłych panów postanawiam dać spokój tym pytaniom. Dostałam, czego chciałam – dwa zupełnie różne stanowiska, wzbogacone osobistymi emocjami. I wtedy doszło do mnie, że kielecki Rynek nie jest w żadnym wypadku wyjątkiem. Renowacja „Sienkiewki” sprzed paru ładnych lat też zapewne budziła kontrowersje, o których już dawno nikt nie pamięta, bo teraz wszyscy chwalimy się pięknym deptakiem.
I wiem już na pewno, że każda kolejna inwestycja w mieście będzie miała swoich przeciwników, którzy zmian nie cierpią oraz zwolenników, którzy w tych zmianach widzą postęp i rozwój. Co nowego da nam wyremontowany kielecki Rynek? Czego nam tam będzie brakowało? Poczekamy, zobaczymy.
Aneta Pawłowska, fot: Łukasz Król
Komentarze |