Kultura Åšwiat Cywilizacja
Wys�ano dnia 06-06-2008 o godz. 22:44:05 przez sergio 1701
Wys�ano dnia 06-06-2008 o godz. 22:44:05 przez sergio 1701
Podejście Zachodu do Tybetu to balansowanie między naciskami własnej opinii publicznej a lękiem o stosunki z Pekinem. |
Czym jest Tybet? Odwieczną częścią Chin, które dzięki wzrostowi gospodarczemu podążają ku nowoczesności - jak utrzymuje Pekin. Czy suwerennym państwem, którego kultura jest bezwzględnie niszczona przez zaborców - jak twierdzi tybetańska społeczność na uchodźstwie?
Dla Zachodu Dach Świata pozostaje od lat wielkim wyrzutem sumienia. Zachodnie rządy miotają się między wymogami Realpolitik a naciskami ze strony własnej opinii publicznej, która zwykle głośno domaga się wsparcia dla Tybetańczyków.
Chiny to nie tylko stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ, ale także potęga gospodarcza, która powoli wyrasta na mocarstwo militarne. Żaden rozsądny rząd zachodni nie ma ochoty zadzierać z Pekinem - tym bardziej że zadzieranie to ograniczać się dziś może tylko do gestów.
Jednocześnie niezwykła magia Tybetu i jego kultury sprawia, że ruch obrońców tybetańskiej odrębności stał się na Zachodzie zjawiskiem o całkowicie bezprecedensowym zasięgu i sile.
Efektem jest swoiste rozdwojenie jaźni, czego dobrym przykładem są USA. Departament Stanu, który na co dzień zmaga się z realnymi następstwami swych decyzji, jednoznacznie i kategorycznie uznaje Tybet za część Chin. Kongres USA, który bezpośredniego wpływu na politykę zagraniczną nie ma i może pozwolić sobie na symboliczne gesty, jest innego zdania. Według przyjętej w latach 90. i obowiązującej dziś rezolucji Kongresu Tybet to "suwerenne państwo pod obcą okupacją".
Jak więc jest naprawdę? To zależy, kogo spytać. "Z prawnego punktu widzenia Tybet jest częścią Chin w stopniu nie większym, niż Kuwejt był częścią Iraku czy Timor Wschodni - Indonezji. W erze dekolonizacji Tybet pozostaje największą kolonią świata" - napisał w 2002 roku profesor prawa międzynarodowego Uniwersytetu Bostońskiego Robert Sloane.
Chińczycy widzą to zupełnie inaczej. Twierdzą, że jest cała góra świadectw historycznych na rzecz uznania Tybetu za część Chin. Szkopuł w tym, że przy użyciu stosowanych przez nich kryteriów za część Chin należałoby uznać także Koreę, która przez wieki formalnie uznawała się za ich wasala.
Chińczycy przypominają, że przed nastaniem "władzy ludowej" Tybet nie był, jak może się wydawać z hollywoodzkich filmów, buddyjskim rajem na ziemi, lecz odizolowaną od świata feudalną teokracją, w której znaczna część społeczeństwa sprowadzona była do roli niewolników. - To my wprowadziliśmy społeczeństwo tybetańskie w XX, a teraz w XXI wiek, dzięki nam korzysta ono z dobrodziejstw współczesności - argumentują Chińczycy. Ale podobnej argumentacji używali niegdyś zaborcy wobec Polaków.
Sytuacja Tybetańczyków jako narodu jest dramatyczna. Ważą się losy ich tożsamości
Największy problem dla zwolenników tybetańskiej autonomii czy niepodległości tkwi jednak gdzie indziej: bardzo trudno jest dziś w samych Chinach znaleźć kogokolwiek, kto sympatyzowałby z ich sprawą. W tej kwestii Chińczycy stoją murem za partią: Tybet jest i zostanie częścią Chin. Protybetańskie protesty podczas prezentacji znicza olimpijskiego w zachodnich miastach zostały przez chińską opinię publiczną odebrane jako potwarz.
Chińczycy nie rozumieją skarg Tybetańczyków. - Przecież tyle środków idzie na zachowanie kultury mniejszości narodowych - odpowiadają. Ale dla Chińczyków poszanowanie tradycji sprowadza się w tym przypadku do sponsorowanych przez państwo studiów nad strojami ludowymi czy tworzenia skansenów.
Tymczasem rdzeniem tybetańskiej tradycji jest religia, bez której Tybetańczycy nie byliby Tybetańczykami. Wszelka religia jest przez chińskie państwo traktowana jak śmiertelne zagrożenie - toleruje się jej istnienie tylko w wersji wysterylizowanej, pod pełną kontrolą państwa. Centralna rola dalajlamy w tybetańskiej tradycji tak religijnej, jak i politycznej stoi w całkowitej sprzeczności z podstawowymi założeniami chińskiego ustroju. I to sprawia, że jakikolwiek kompromis jest trudny do wyobrażenia.
Tymczasem proces gospodarczego i kulturowego scalania Tybetu z Chinami postępuje w coraz szybszym tempie. Bez względu na to, kto ma rację w sporze o niepodległość Tybetu, jedno zdaje się pewne: sytuacja Tybetańczyków jako narodu jest dziś naprawdę dramatyczna. Ważą się losy czegoś znacznie ważniejszego niż ich autonomia czy nawet niepodległość. Ważą się losy ich tożsamości.
Dla Zachodu Dach Świata pozostaje od lat wielkim wyrzutem sumienia. Zachodnie rządy miotają się między wymogami Realpolitik a naciskami ze strony własnej opinii publicznej, która zwykle głośno domaga się wsparcia dla Tybetańczyków.
Chiny to nie tylko stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ, ale także potęga gospodarcza, która powoli wyrasta na mocarstwo militarne. Żaden rozsądny rząd zachodni nie ma ochoty zadzierać z Pekinem - tym bardziej że zadzieranie to ograniczać się dziś może tylko do gestów.
Jednocześnie niezwykła magia Tybetu i jego kultury sprawia, że ruch obrońców tybetańskiej odrębności stał się na Zachodzie zjawiskiem o całkowicie bezprecedensowym zasięgu i sile.
Efektem jest swoiste rozdwojenie jaźni, czego dobrym przykładem są USA. Departament Stanu, który na co dzień zmaga się z realnymi następstwami swych decyzji, jednoznacznie i kategorycznie uznaje Tybet za część Chin. Kongres USA, który bezpośredniego wpływu na politykę zagraniczną nie ma i może pozwolić sobie na symboliczne gesty, jest innego zdania. Według przyjętej w latach 90. i obowiązującej dziś rezolucji Kongresu Tybet to "suwerenne państwo pod obcą okupacją".
Jak więc jest naprawdę? To zależy, kogo spytać. "Z prawnego punktu widzenia Tybet jest częścią Chin w stopniu nie większym, niż Kuwejt był częścią Iraku czy Timor Wschodni - Indonezji. W erze dekolonizacji Tybet pozostaje największą kolonią świata" - napisał w 2002 roku profesor prawa międzynarodowego Uniwersytetu Bostońskiego Robert Sloane.
Chińczycy widzą to zupełnie inaczej. Twierdzą, że jest cała góra świadectw historycznych na rzecz uznania Tybetu za część Chin. Szkopuł w tym, że przy użyciu stosowanych przez nich kryteriów za część Chin należałoby uznać także Koreę, która przez wieki formalnie uznawała się za ich wasala.
Chińczycy przypominają, że przed nastaniem "władzy ludowej" Tybet nie był, jak może się wydawać z hollywoodzkich filmów, buddyjskim rajem na ziemi, lecz odizolowaną od świata feudalną teokracją, w której znaczna część społeczeństwa sprowadzona była do roli niewolników. - To my wprowadziliśmy społeczeństwo tybetańskie w XX, a teraz w XXI wiek, dzięki nam korzysta ono z dobrodziejstw współczesności - argumentują Chińczycy. Ale podobnej argumentacji używali niegdyś zaborcy wobec Polaków.
Sytuacja Tybetańczyków jako narodu jest dramatyczna. Ważą się losy ich tożsamości
Największy problem dla zwolenników tybetańskiej autonomii czy niepodległości tkwi jednak gdzie indziej: bardzo trudno jest dziś w samych Chinach znaleźć kogokolwiek, kto sympatyzowałby z ich sprawą. W tej kwestii Chińczycy stoją murem za partią: Tybet jest i zostanie częścią Chin. Protybetańskie protesty podczas prezentacji znicza olimpijskiego w zachodnich miastach zostały przez chińską opinię publiczną odebrane jako potwarz.
Chińczycy nie rozumieją skarg Tybetańczyków. - Przecież tyle środków idzie na zachowanie kultury mniejszości narodowych - odpowiadają. Ale dla Chińczyków poszanowanie tradycji sprowadza się w tym przypadku do sponsorowanych przez państwo studiów nad strojami ludowymi czy tworzenia skansenów.
Tymczasem rdzeniem tybetańskiej tradycji jest religia, bez której Tybetańczycy nie byliby Tybetańczykami. Wszelka religia jest przez chińskie państwo traktowana jak śmiertelne zagrożenie - toleruje się jej istnienie tylko w wersji wysterylizowanej, pod pełną kontrolą państwa. Centralna rola dalajlamy w tybetańskiej tradycji tak religijnej, jak i politycznej stoi w całkowitej sprzeczności z podstawowymi założeniami chińskiego ustroju. I to sprawia, że jakikolwiek kompromis jest trudny do wyobrażenia.
Tymczasem proces gospodarczego i kulturowego scalania Tybetu z Chinami postępuje w coraz szybszym tempie. Bez względu na to, kto ma rację w sporze o niepodległość Tybetu, jedno zdaje się pewne: sytuacja Tybetańczyków jako narodu jest dziś naprawdę dramatyczna. Ważą się losy czegoś znacznie ważniejszego niż ich autonomia czy nawet niepodległość. Ważą się losy ich tożsamości.
Piotr Gillert Rzeczpospolita.pl
Komentarze |