Teatr Recenzje Kultura
Wys�ano dnia 13-07-2006 o godz. 08:00:00 przez pala2 752
Wys�ano dnia 13-07-2006 o godz. 08:00:00 przez pala2 752
Najpierw miał być pocałunek śmierci, zasłużony, ostatni i jadowity. 35 stopni w cieniu. Przerwa w sezonie. Wspomnienia. Wczesne lata studenckie, komuna*/dla niezorientowanych przypis pod tekstem/ zamierzała umierać, a ja trzy bloki dalej na Jagiellońską chodziłem ładować syfon. Już nie ładuję syfonu. |
Teraz chodzę do sklepu kupować mineralną. Czy żal mi wody z syfonu? Sentymentalnie - tak. Plastusia też mi żal i Agatki z Jackiem. Żal mi też sentymentalnie Adama Słodowego. Na Wrzosowej reklamuje właśnie nowy hipermarket. Czy Castorama, to sztuka? Sentymentalnie mi żal, ale jeśli młotek będzie tańszy u konkurencji... I misia Yogi z papieru** też już raczej nie kupię. Sentyment jest dobry. Miało być o pocałunku śmierci. Miało być o wodzie sodowej. Będzie. Ale najpierw o korniszonach i o teatrze.
"Pasja' " w szarych dekoracjach***
Bierzemy 2 kilo ogórków średniej wielkości, moczymy, moczymy, moczymy... prószymy solą, zalewamy małym kieliszkiem octu, dajemy 2 ziarnka pieprzu, uzupełniamy wodą... Nie bardzo wyszło. A sezon w kieleckim teatrze wyszedł?
W bardzo uczonym dziele Lehman Hans-Thies ogłosił sobie, że w teatrze tekst się skończył, dramat przestaje być ważny, aktorzy mogą sobie pleść co autor napisał i tak to nie ma znaczenia. No i mamy "teatr postdramatyczny". No trochę uprościłem. No, może więcej niż trochę. A w Polsce podchodzą do tego jak pies do jeża.
Warlikowski z Jarzyną się zbuntowali.
Noskiem pokręcił Gruszczyński...
Niektórzy nazywają KCK nowym teatrem. Niektórzy zastanawiają się nad faktem jego istnienia. Nic nie robią! Tylko importy! Swojskiego nam trzeba, naszego, swojego, cieplutkiego, do pogłaskania, do miętoszenia regionalną dumą... To niby, gdzie ta biedna kielecka myszka zobaczyć ma importowaną sztukę? Sprowadzą Wajdę, Augustynowicz. Znajdźmy rację dla utrzymania tego budynku z naszych podatków. Jeśli nie rodzimość, to import. Albo - do spraw pozateatralnych się odwołując - dajmy tam na rok i warunkowo miejsce (dla umykającego z kolejnego ośrodka - świetlicy Plus MOPR-u przy Zbożowej) Grzegorza Artmana. Tu będzie miał salę - przez rok pokaże, co chciał a nie mógł zrobić na Zbożowej. To tylko nieśmiała propozycja, ryk maleńkiej myszy.
Bo, cóż tam jeszcze scena w szarym gmachu robi?
"Barbarzyńcy nadchodzą z pierwszymi promieniami wiosny"
Niech tam Kielce nam spokojne, niech tam wkoło wraża wojna. "Teatr postdramatyczny" bardzo dobrze im zrobił. Bo taka, na ten przykład (bo dlaczego na inny) "Pasja" - realizacja idealna - tancerze tańczą, muzycy grają, scenografowie scenografują, a tekstu nie słychać... Zgodnie z ideą tekst nie jest ważny. Czy źle wyszło? Ależ doskonale! Gdyby istniał "Kurs krótki grafomanii stosowanej" to wzniosły tematycznie, ideowo słuszny, czasowo osadzony pełny wersów strzelistych, rymów dokładnych tekst Henryka Jachimowskiego znalazłby tam miejsce poczesne i jakże piękne. Kursu nie ma. "Pasja" powstała. Poklaskano, bo temat wzniosły. Pozachwycano się, bo na czasie. Zrecenzowano pochwalnie, bo tak trzeba.
Więc może nie żywot korniszonów, a siła strachu...?
Panowie! Jeszcze żłóbek został - nieośpiewany, nieopisany. Uczony w teologii powiedziałby, po przeczytaniu tekstu (pamiętajmy nie usłyszał go, Kielczanie za awangardową ideą poszli), że przeżyć religijnych tu tyle, co na łebku od szpilki, płaskich jak podpłomyk prasłowiański.
Korniszony są gatunkowo marynatą z okazji rautów różnych podawaną. Do alkoholi i miąs tłustych pasują. Nadto w sposób doskonały wspomogą wiatry i wstręty na wątpiach leżące, jeśli z nalewką przesadzimy. Specjalnie słodką i ciężką.
Ładnie po tej scenie biegali. I mamy oto, w samym środku Gór Świętokrzyskich, rewolucyjną, bo sacralną postdramę. Obok strof nieśmiertelnych (przepraszam fraz) Stefana Żeromskiego to wiekopomny wkład w dziedzictwo kultury narodowej. No, ale żeby nie było, że jakiejś łyżki dziegciu nie znalazłem... Obok Judasza i Magdaleny zapomniał autor o WMZNMP Jakubie de Molaya. Ta klamra współczesność z tradycją spinająca... Lecz to zaledwie mała rysa na zwierciadle arcydzieła.
Pocałunek śmierci
Order. Order dali... Nagrodę Kielc dla reżysera, nagrodę dla autora, nagrodę dla wielbicieli. Czyli jest dobrze. Jest dobrze, ale nie beznadziejnie. Dzikie Róże rozdano. Dwie redakcje wyrzucono z teatru. Sezon się skończył. Jest dobrze. W normie jest. Marynata trzyma się mocno.
Było sześć premier - polski klasyk współczesności, klasyka staropolszczyzny, ikona współczesnej dramaturgii światowej, lekkie muzykowanie dla dzieci i farsowo dla dorosłych, promocja regionalnej literatury. Zróżnicowany repertuar? Zróżnicowany. Współczesność była? Była. Dyskurs z historią był? Był. Młode talenty na scenie były? Były. Będziesz się czepiał? A będę. A dlaczego? A to zaraz powiem.
Bo ten repertuar, to tylko pozór. Pomimo dużej - 50% stanu, obecności współczesnej tematyki (jeśli doliczyć "Piosenki na pokuszenie", to nawet wyższej), to nadal teatr >>wyważania otwartych drzwi<<. Nie chcę się powtarzać, bo wiele razy już na ten temat smarowałem - to linia programowa o "zerowej" kontrowersji, nie pobudzająca do myślenia, koniunkturalna (za wyjątkiem jednej, nader chybionej realizacji), politycznie na "tak", to teatr mdły.
A oto krótkie resume, dowodów kilka - "Wielebni"****, to jedna z najsłabszych, jeśli nie najsłabsza sztuka Mrożka, odegrana w sposób akademicki, z tak reinterpretowanym tekstem, iż zamiast groteski mamy wykład o groźbie tolerancji. Tekst Krzysztofczyka - wbrew wszelkim zapowiedziom nie jest żadnym novum - odkrywa prawdy dawno już poznane. Intencje ma piękne, ale intencjami... Dramaturgicznie jest słaby, po prostu słaby. Strzaskany, zmamlany przez wyznawców nowej wiary "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy był o wiele pięter i stopni prawdziwszy - dzięki kreacji bohatera, na poziomie chociażby tekstowym.
Współczesny jest też Beckett. Zarzut co do dramaturgii, byłby zarzutem absurdalnym, lecz przyjrzyjmy się. Ten Beckett, to powtórka z rozrywki - robiony jeszcze w Krakowie, potem w formule znacznie rozszerzonej powtarzamy w Kielcach. To zaledwie próba uratowania linii repertuarowej sceny przy Sienkiewicza. Cóż się jednak stało. Pat, moi państwo albo zsiadłe mleko. Publiczność parskała na premierze. Bo publiczność została już "zbutlowana". Huxleyowskie metody programowania dają rezultat. Nie knutem, nie wrzaskiem, ale monopolem, powolną pracą u podstaw odzwyczaiła dyrekcja widzów od ambitnej formy. W "Pokoju Becketta" wyśpiewywano o pokuszeniu . Zaprogramowano niezrozumienie. Moje głębokie ukłony. Podziw. Zazdrość. Takiej inżynierii ludzkich dusz nie przeprowadził żaden z szefów placówki kultury naszego miasta. Podziwu godne. Patrzcie Panowie, patrzcie. Patrzcie i uczcie się.
Dziś o narodowej mentalności mówi się tekstem "Świętoszka", Wyspiańskim, a nie Kitowiczem. Zamiast "Piosenek..." jest "Tiramisu", Krzysztofczyka zastępujemy Wojcieszkiem. Wymieniać jeszcze? Po co "Ania z Zielonego Wzgórza"? W dodatku importowana. Litości. Przecież prawie za ścianą jest Teatr "Kubuś". Niechaj scena dużego, państwowego teatru zacznie traktować widza poważnie. W zapowiedziach był Walczak (fuj - o seksie nastolatków, z katolicyzmem w tle), Barker (oj,oj - nieładne wyrazy i te mniejszości jakieś).
W tej zalewie, mocium panie, mocium panie, waszmość pana... Będzie wznowienie? Upały przejdą, sezon się zacznie. Z artystami są same kłopoty - niejeden wójt, marszałek, radny kulturalny przed sitkiem jakiegoś redaktora musi się tłumaczyć. Wprawdzie nie widziałem, ale potępiam... Koledzy z klubu mi opowiedzieli... Mojej sekretarce zrobiło się niedobrze... Demirski robi demonstracje, Nowak nie chce odejść, Tomaszuk plami świętą wiarę, Klata chce rozmawiać o teologii (na scenie !!!), ten, tam (brzydzę się powiedzieć) znowu o zboczeńcach coś reżyseruje. I wszystko jest proste.
Cena spokoju.
W Kielcach panuje wszechwładny strach. Teatr to tylko mały preparat pod mikroskopem, jednostka chorobotwórcza. A potem się dziwicie, że "przypadkowe społeczeństwo" tęskni za odrobiną sodowej z punktu nabijania syfonów przy Jagiellońskiej.
Pilon
* komuna - ustrój wymyślony i przeprowadzony przez Jacka Kuronia, Adama Michnika i inne "różowe" takie, masoński z natury, jego resztką jest niewątpliwie "układ", w którego szóstym kręgu (a może trzecim?) zasiada niżej podpisany, wraz z całą redakcją "WICI", która nie bacząc na straty dla kultury narodowej użycza łamów dla jego inspirowanej przez elementy [ustawa z 1982 o k-troli]...
** Miś Yogi miał 4 nóżki, chodził, był z kartonu i był jedyną zabawką, którą zrobili wszyscy posiadacze książki "Zrób to sam" Adama Słodowego. Większość zatrzymała się na tym etapie.
*** Śródtytuły wymyślił sobie autor.
**** Pełne teksty recenzji, żeby nikt nie mówił, że się autor chyba powtarza. Bo się powtarza.
"Pasja' " w szarych dekoracjach***
Bierzemy 2 kilo ogórków średniej wielkości, moczymy, moczymy, moczymy... prószymy solą, zalewamy małym kieliszkiem octu, dajemy 2 ziarnka pieprzu, uzupełniamy wodą... Nie bardzo wyszło. A sezon w kieleckim teatrze wyszedł?
W bardzo uczonym dziele Lehman Hans-Thies ogłosił sobie, że w teatrze tekst się skończył, dramat przestaje być ważny, aktorzy mogą sobie pleść co autor napisał i tak to nie ma znaczenia. No i mamy "teatr postdramatyczny". No trochę uprościłem. No, może więcej niż trochę. A w Polsce podchodzą do tego jak pies do jeża.
Warlikowski z Jarzyną się zbuntowali.
Noskiem pokręcił Gruszczyński...
Niektórzy nazywają KCK nowym teatrem. Niektórzy zastanawiają się nad faktem jego istnienia. Nic nie robią! Tylko importy! Swojskiego nam trzeba, naszego, swojego, cieplutkiego, do pogłaskania, do miętoszenia regionalną dumą... To niby, gdzie ta biedna kielecka myszka zobaczyć ma importowaną sztukę? Sprowadzą Wajdę, Augustynowicz. Znajdźmy rację dla utrzymania tego budynku z naszych podatków. Jeśli nie rodzimość, to import. Albo - do spraw pozateatralnych się odwołując - dajmy tam na rok i warunkowo miejsce (dla umykającego z kolejnego ośrodka - świetlicy Plus MOPR-u przy Zbożowej) Grzegorza Artmana. Tu będzie miał salę - przez rok pokaże, co chciał a nie mógł zrobić na Zbożowej. To tylko nieśmiała propozycja, ryk maleńkiej myszy.
Bo, cóż tam jeszcze scena w szarym gmachu robi?
"Barbarzyńcy nadchodzą z pierwszymi promieniami wiosny"
Niech tam Kielce nam spokojne, niech tam wkoło wraża wojna. "Teatr postdramatyczny" bardzo dobrze im zrobił. Bo taka, na ten przykład (bo dlaczego na inny) "Pasja" - realizacja idealna - tancerze tańczą, muzycy grają, scenografowie scenografują, a tekstu nie słychać... Zgodnie z ideą tekst nie jest ważny. Czy źle wyszło? Ależ doskonale! Gdyby istniał "Kurs krótki grafomanii stosowanej" to wzniosły tematycznie, ideowo słuszny, czasowo osadzony pełny wersów strzelistych, rymów dokładnych tekst Henryka Jachimowskiego znalazłby tam miejsce poczesne i jakże piękne. Kursu nie ma. "Pasja" powstała. Poklaskano, bo temat wzniosły. Pozachwycano się, bo na czasie. Zrecenzowano pochwalnie, bo tak trzeba.
Więc może nie żywot korniszonów, a siła strachu...?
Panowie! Jeszcze żłóbek został - nieośpiewany, nieopisany. Uczony w teologii powiedziałby, po przeczytaniu tekstu (pamiętajmy nie usłyszał go, Kielczanie za awangardową ideą poszli), że przeżyć religijnych tu tyle, co na łebku od szpilki, płaskich jak podpłomyk prasłowiański.
Korniszony są gatunkowo marynatą z okazji rautów różnych podawaną. Do alkoholi i miąs tłustych pasują. Nadto w sposób doskonały wspomogą wiatry i wstręty na wątpiach leżące, jeśli z nalewką przesadzimy. Specjalnie słodką i ciężką.
Ładnie po tej scenie biegali. I mamy oto, w samym środku Gór Świętokrzyskich, rewolucyjną, bo sacralną postdramę. Obok strof nieśmiertelnych (przepraszam fraz) Stefana Żeromskiego to wiekopomny wkład w dziedzictwo kultury narodowej. No, ale żeby nie było, że jakiejś łyżki dziegciu nie znalazłem... Obok Judasza i Magdaleny zapomniał autor o WMZNMP Jakubie de Molaya. Ta klamra współczesność z tradycją spinająca... Lecz to zaledwie mała rysa na zwierciadle arcydzieła.
Pocałunek śmierci
Order. Order dali... Nagrodę Kielc dla reżysera, nagrodę dla autora, nagrodę dla wielbicieli. Czyli jest dobrze. Jest dobrze, ale nie beznadziejnie. Dzikie Róże rozdano. Dwie redakcje wyrzucono z teatru. Sezon się skończył. Jest dobrze. W normie jest. Marynata trzyma się mocno.
Było sześć premier - polski klasyk współczesności, klasyka staropolszczyzny, ikona współczesnej dramaturgii światowej, lekkie muzykowanie dla dzieci i farsowo dla dorosłych, promocja regionalnej literatury. Zróżnicowany repertuar? Zróżnicowany. Współczesność była? Była. Dyskurs z historią był? Był. Młode talenty na scenie były? Były. Będziesz się czepiał? A będę. A dlaczego? A to zaraz powiem.
Bo ten repertuar, to tylko pozór. Pomimo dużej - 50% stanu, obecności współczesnej tematyki (jeśli doliczyć "Piosenki na pokuszenie", to nawet wyższej), to nadal teatr >>wyważania otwartych drzwi<<. Nie chcę się powtarzać, bo wiele razy już na ten temat smarowałem - to linia programowa o "zerowej" kontrowersji, nie pobudzająca do myślenia, koniunkturalna (za wyjątkiem jednej, nader chybionej realizacji), politycznie na "tak", to teatr mdły.
A oto krótkie resume, dowodów kilka - "Wielebni"****, to jedna z najsłabszych, jeśli nie najsłabsza sztuka Mrożka, odegrana w sposób akademicki, z tak reinterpretowanym tekstem, iż zamiast groteski mamy wykład o groźbie tolerancji. Tekst Krzysztofczyka - wbrew wszelkim zapowiedziom nie jest żadnym novum - odkrywa prawdy dawno już poznane. Intencje ma piękne, ale intencjami... Dramaturgicznie jest słaby, po prostu słaby. Strzaskany, zmamlany przez wyznawców nowej wiary "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy był o wiele pięter i stopni prawdziwszy - dzięki kreacji bohatera, na poziomie chociażby tekstowym.
Współczesny jest też Beckett. Zarzut co do dramaturgii, byłby zarzutem absurdalnym, lecz przyjrzyjmy się. Ten Beckett, to powtórka z rozrywki - robiony jeszcze w Krakowie, potem w formule znacznie rozszerzonej powtarzamy w Kielcach. To zaledwie próba uratowania linii repertuarowej sceny przy Sienkiewicza. Cóż się jednak stało. Pat, moi państwo albo zsiadłe mleko. Publiczność parskała na premierze. Bo publiczność została już "zbutlowana". Huxleyowskie metody programowania dają rezultat. Nie knutem, nie wrzaskiem, ale monopolem, powolną pracą u podstaw odzwyczaiła dyrekcja widzów od ambitnej formy. W "Pokoju Becketta" wyśpiewywano o pokuszeniu . Zaprogramowano niezrozumienie. Moje głębokie ukłony. Podziw. Zazdrość. Takiej inżynierii ludzkich dusz nie przeprowadził żaden z szefów placówki kultury naszego miasta. Podziwu godne. Patrzcie Panowie, patrzcie. Patrzcie i uczcie się.
Dziś o narodowej mentalności mówi się tekstem "Świętoszka", Wyspiańskim, a nie Kitowiczem. Zamiast "Piosenek..." jest "Tiramisu", Krzysztofczyka zastępujemy Wojcieszkiem. Wymieniać jeszcze? Po co "Ania z Zielonego Wzgórza"? W dodatku importowana. Litości. Przecież prawie za ścianą jest Teatr "Kubuś". Niechaj scena dużego, państwowego teatru zacznie traktować widza poważnie. W zapowiedziach był Walczak (fuj - o seksie nastolatków, z katolicyzmem w tle), Barker (oj,oj - nieładne wyrazy i te mniejszości jakieś).
W tej zalewie, mocium panie, mocium panie, waszmość pana... Będzie wznowienie? Upały przejdą, sezon się zacznie. Z artystami są same kłopoty - niejeden wójt, marszałek, radny kulturalny przed sitkiem jakiegoś redaktora musi się tłumaczyć. Wprawdzie nie widziałem, ale potępiam... Koledzy z klubu mi opowiedzieli... Mojej sekretarce zrobiło się niedobrze... Demirski robi demonstracje, Nowak nie chce odejść, Tomaszuk plami świętą wiarę, Klata chce rozmawiać o teologii (na scenie !!!), ten, tam (brzydzę się powiedzieć) znowu o zboczeńcach coś reżyseruje. I wszystko jest proste.
Cena spokoju.
W Kielcach panuje wszechwładny strach. Teatr to tylko mały preparat pod mikroskopem, jednostka chorobotwórcza. A potem się dziwicie, że "przypadkowe społeczeństwo" tęskni za odrobiną sodowej z punktu nabijania syfonów przy Jagiellońskiej.
Pilon
* komuna - ustrój wymyślony i przeprowadzony przez Jacka Kuronia, Adama Michnika i inne "różowe" takie, masoński z natury, jego resztką jest niewątpliwie "układ", w którego szóstym kręgu (a może trzecim?) zasiada niżej podpisany, wraz z całą redakcją "WICI", która nie bacząc na straty dla kultury narodowej użycza łamów dla jego inspirowanej przez elementy [ustawa z 1982 o k-troli]...
** Miś Yogi miał 4 nóżki, chodził, był z kartonu i był jedyną zabawką, którą zrobili wszyscy posiadacze książki "Zrób to sam" Adama Słodowego. Większość zatrzymała się na tym etapie.
*** Śródtytuły wymyślił sobie autor.
**** Pełne teksty recenzji, żeby nikt nie mówił, że się autor chyba powtarza. Bo się powtarza.
Komentarze |