Kielce
Wys�ano dnia 02-03-2008 o godz. 09:00:00 przez sergio 6548
Wys�ano dnia 02-03-2008 o godz. 09:00:00 przez sergio 6548
Ta triada oddaje pewien proces cywilizacyjny i kulturowy naszego miasta, ale też miasta Żeromskiego, który w "Promieniu" i "Syzyfowych pracach" ochrzcił Kielce nazwami Łżawiec i Kleryków. |
O ile Kleryków można strawić, bo jest w tym ciepła ironia, delikatna złośliwość, to trudno przełknąć Łżawiec, absolutnie negatywny. Tę nazwę pisarz wyprowadził z młodzieńczych obserwacji, kiedy był uczniem, a potem przyjeżdżał od czasu do czasu w rodzinne strony. W "Dzienniku" (tom odnaleziony) natomiast zapisał:
"Na świecie tak mało jest ludzi, że szukać ich w Kielcach byłoby co najmniej optymistycznym ryzykiem. Światek ten żyje życiem roślinnym tak wieczyście monotonnym, że ilekroć zdarza mi się po roku, po dwu do Kielc zajechać, nie znajduję zmiany żadnej. Te same twarze, ci sami emeryci, te same dewotki, ten sam profesor S. z wysuniętymi mankietami i piętnem serwilizmu na licu, te same głupie oblicza młodzieży i głupsze jeszcze noski i buzie pseudomodnie ubranych panien, bajki miastowe te same i taż sama nuda, wisząca w powietrzu, przesiąkająca wszystko, wciskająca się w głąb twego ciała jak wilgoć jesienna".
Gorzkie to słowa, adresowane nie tyle do miasta, ile do jego mieszkańców. Popsuł też opinię o nas Witkacy, który nigdy w Kielcach nie był, ale brzydko napisał.
Przeczytawszy relację z posiedzenia komisji rady miasta, na której poddano druzgocącej krytyce dyrektora od kultury - nic nie robi, nie ma pojęcia o promocji miasta, nie ma żadnych planów - pomyślałem, że sprawa jest poważna, a gadanie płytkie; że trzeba by zapytać owych krytyków, co oni zrobili dla miasta. W moim bowiem pojęciu i rozumieniu rada i rajcy w pierwszym rzędzie odpowiadają za to, co dzieje się w mieście. Oczywiście dyrektor od kultury i promocji opracowuje plany, przedstawia radzie, ta je przyjmuje lub odrzuca, zaleca zmiany, wyznacza kierunek.
Strasznie nie lubię takich połączeń, jak np. szkolnictwo wyższe, edukacja i sport albo kultura, turystyka, promocja. Nie lubię dlatego, że każda z tych dziedzin jest ważna; że do każdej potrzebni są ludzie kompetentni, którzy wiedzą, jak się to przyprawia, ile soli, ile pieprzu, aby nie przesolić, nie przepieprzyć, aby smakowało. W dzisiejszej rzeczywistości taka sfera działania, jak promocja wymaga zespołu ludzi świadomych rzeczy i sporych pieniędzy. Na pierwszym miejscu postawiłbym jednak ludzi wyspecjalizowanych w tej (i w każdej innej także) dziedzinie. Ale to nie wszystko: nec Hercules contra plures, co w tłumaczeniu imć pana Zagłoby znaczy: "I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa". W moim przekonaniu, na każdym z nas spoczywa obowiązek promocji.
Ma dużo racji p. red. Ziemowit Nowak sugerując: "Promocję zacznij od siebie". Można przecież wydać ogromne sumy pieniędzy na billboardy, plakaty, imprezy artystyczne, a wieczorem i tak pobiją kogoś, kto przyjechał z wizytą do Kielc. Wróciwszy do siebie, będzie opowiadał: "A w Kielcach biją". Przyjedzie ktoś z dalekiego świata na targi zbrojeniowe, a z Warszawy czy Krakowa do Kielc dotrze z wielkim trudem. Wróci taki tam, skąd przyjechał, i powie, że Kielce leżą na Syberii... Taki gość wieczorem zechce pójść do teatru, zobaczy "Dziady" albo "Bolero", a wróciwszy tam, skąd przyjechał, powie: amatorszczyzna i prowincja! Taki gość, zabłądziwszy na peryferie naszego miasta, zobaczy pomalowane sprejem mury, brud i ubóstwo, a do tego jeszcze bandy wyrostków, którzy zaczepiają, okradają, często biją. Co powie taki gość wróciwszy do siebie? Z pewnością promocyjny charakter miały spotkania z profesorami: Janem Tomaszem Grossem i Jerzym Robertem Nowakiem. Problem sprowadza się jednak do pytania: czy to była dobra promocja?
Nie wyliczajmy kwot przeznaczonych na promocję, nie zestawiajmy, jakie sumy przeznaczono w Białymstoku czy Rzeszowie. Lepiej zróbmy obywatelski rachunek sumienia: co zrobiłem dobrego dla miasta i jego mieszkańców?
Jak nas widzą, tak nas piszą.
"Na świecie tak mało jest ludzi, że szukać ich w Kielcach byłoby co najmniej optymistycznym ryzykiem. Światek ten żyje życiem roślinnym tak wieczyście monotonnym, że ilekroć zdarza mi się po roku, po dwu do Kielc zajechać, nie znajduję zmiany żadnej. Te same twarze, ci sami emeryci, te same dewotki, ten sam profesor S. z wysuniętymi mankietami i piętnem serwilizmu na licu, te same głupie oblicza młodzieży i głupsze jeszcze noski i buzie pseudomodnie ubranych panien, bajki miastowe te same i taż sama nuda, wisząca w powietrzu, przesiąkająca wszystko, wciskająca się w głąb twego ciała jak wilgoć jesienna".
Gorzkie to słowa, adresowane nie tyle do miasta, ile do jego mieszkańców. Popsuł też opinię o nas Witkacy, który nigdy w Kielcach nie był, ale brzydko napisał.
Przeczytawszy relację z posiedzenia komisji rady miasta, na której poddano druzgocącej krytyce dyrektora od kultury - nic nie robi, nie ma pojęcia o promocji miasta, nie ma żadnych planów - pomyślałem, że sprawa jest poważna, a gadanie płytkie; że trzeba by zapytać owych krytyków, co oni zrobili dla miasta. W moim bowiem pojęciu i rozumieniu rada i rajcy w pierwszym rzędzie odpowiadają za to, co dzieje się w mieście. Oczywiście dyrektor od kultury i promocji opracowuje plany, przedstawia radzie, ta je przyjmuje lub odrzuca, zaleca zmiany, wyznacza kierunek.
Strasznie nie lubię takich połączeń, jak np. szkolnictwo wyższe, edukacja i sport albo kultura, turystyka, promocja. Nie lubię dlatego, że każda z tych dziedzin jest ważna; że do każdej potrzebni są ludzie kompetentni, którzy wiedzą, jak się to przyprawia, ile soli, ile pieprzu, aby nie przesolić, nie przepieprzyć, aby smakowało. W dzisiejszej rzeczywistości taka sfera działania, jak promocja wymaga zespołu ludzi świadomych rzeczy i sporych pieniędzy. Na pierwszym miejscu postawiłbym jednak ludzi wyspecjalizowanych w tej (i w każdej innej także) dziedzinie. Ale to nie wszystko: nec Hercules contra plures, co w tłumaczeniu imć pana Zagłoby znaczy: "I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa". W moim przekonaniu, na każdym z nas spoczywa obowiązek promocji.
Ma dużo racji p. red. Ziemowit Nowak sugerując: "Promocję zacznij od siebie". Można przecież wydać ogromne sumy pieniędzy na billboardy, plakaty, imprezy artystyczne, a wieczorem i tak pobiją kogoś, kto przyjechał z wizytą do Kielc. Wróciwszy do siebie, będzie opowiadał: "A w Kielcach biją". Przyjedzie ktoś z dalekiego świata na targi zbrojeniowe, a z Warszawy czy Krakowa do Kielc dotrze z wielkim trudem. Wróci taki tam, skąd przyjechał, i powie, że Kielce leżą na Syberii... Taki gość wieczorem zechce pójść do teatru, zobaczy "Dziady" albo "Bolero", a wróciwszy tam, skąd przyjechał, powie: amatorszczyzna i prowincja! Taki gość, zabłądziwszy na peryferie naszego miasta, zobaczy pomalowane sprejem mury, brud i ubóstwo, a do tego jeszcze bandy wyrostków, którzy zaczepiają, okradają, często biją. Co powie taki gość wróciwszy do siebie? Z pewnością promocyjny charakter miały spotkania z profesorami: Janem Tomaszem Grossem i Jerzym Robertem Nowakiem. Problem sprowadza się jednak do pytania: czy to była dobra promocja?
Nie wyliczajmy kwot przeznaczonych na promocję, nie zestawiajmy, jakie sumy przeznaczono w Białymstoku czy Rzeszowie. Lepiej zróbmy obywatelski rachunek sumienia: co zrobiłem dobrego dla miasta i jego mieszkańców?
Jak nas widzą, tak nas piszą.
Stanisław Żak Gazeta Wyborcza
Komentarze |